Marzec, 1941r.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Ile to czasu już minęło od tego zdarzenia? Od nieprzespanych nocy, od uśmierzania bólu, od cichych rozmów. Odnalezienie, żywej Kasi było dla nas świetnym znakiem. To tak jakby Bóg dał nam znak, że czuwa nad nami. Stan Kasi na początku był niezbyt dobry. Szeptała, że wszystko ją boli a rany szczypią okropnie. Tadzio robił co tylko mógł, wzywał lekarzy a później nawet samych ordynatorów. Przychodziły także pielęgniarki by zmieniać opatrunki i podawać zastrzyki. Po kilku dniach nastała długo wyczekiwana poprawa. Rany zaczęły się goić a Kasia nareszcie coś jadła. Ona za to opowiadała co przeżyła przez te miesiące.

- Ciągle pytali mnie o broń, czyja jest i kto z niej korzysta. Nic nie mówiłam i wtedy było bicie. Mdlałam co było dla mnie wybawieniem. Ci co mnie przesłuchiwali Schulz i Lange. Uważajcie na nich, na Pawiaku mówili, że są bezlitośni. Takie przesłuchiwania były raz na tydzień. Gdy ich znudziłam, wywieźli mnie, tam gdzie Kama mnie odnalazła. Byłam bezsilna, czułam się bez wartościowo. Obiecałam, że nic nie powiem choćbym miała tam umrzeć.

Całą tą sytuację przeżywała Kama. Starała się nie płakać przy łóżku przyjaciółki. Jednak widziałam jak siedziała samotnie w kuchni i cichutko łkała, spoglądając w niebo. Nic nie mówiłem, siadałem z boku i ją przytulałem. Musiałą wyrzucić z siebie te złe demony, by później udawać przed Kasią normalność.

Jednak to był tylko czas przejściowy. Co dzień było coraz lepiej widać, światło do nas przychodzące. Kasia walczyła ze złem, walczyła by żyć, by być blisko nas. Okropnie być w tym miejscu, być niczym zwierzę. Bałbym się, przyrzekam. Przypomina mi się pewna historia z przeszłości.

Śledziłem w liceum pewną dziewczynę. Była inna, lepsza dlatego przypadła mi do gustu. Włosy miała zaczesane w idealny warkocz a w jej rękach zawsze gościła książka. Często też pisała coś na kartkach i czerwieniła się gdy ktoś chciał to przeczytać. W gronie koleżanek ciągle się śmiała i zawsze, każdemu pomagała. Chciałem do niej podejść, spytać o imię i się zaprzyjaźnić. Była godna i idealna na moją przyjaciółkę. Jednak gdy chciałem podejść, coś mnie trzymało. Jakaś niewidzialna linia trzymała mnie i nie puszczała - to był strach. Jednak do przezwyciężyłem i uciąłem miłą pogawędkę z tą dziewczyną - z Kamą.

Teraz gdy to sobie przypominam to aż mi się śmiać chce z mojej postawy. Tak bardzo się bałem zwykłej rozmowy z drugim człowiekiem, z oszlifowanym diamentem.

Są chwile gdy linia mocno cię trzyma i nie chce puścić. Wtedy skieruj oczy ku niebu a Maciek Dawidowski przetnie tą linię, przetnie dla ciebie, dla dobra, dla radości".

                                                                                  ***

Delikatnie kopałam kamienie, które gdzieniegdzie leżały na chodniku.

- Kama, ale z ciebie dziecko. A ja myślałam, że mogę cię uważać za dorosłą - pokiwała z udawanym załamaniem Kaśka.

- Oj Kasia, daj mi trochę nacieszyć się tym naszym wojennym życiem - uśmiechnęłam się i puściłam jej oczko.

Znowu zaczęłam kopać kamienie. Było mi tak beztrosko, tak jak to bywało kiedyś. Nikłe promienie, marcowego słońca oświetlały moją twarz niczym reflektory.

- Kama chodź tutaj, pogadamy sobie - pokazała na ławkę tuż nad oczkiem wodnym.

- Jak sobie życzysz, Katarzyno - ukłoniłam się niczym poddany.

Zastanawiacie się pewnie co mnie tak wtedy cieszyło. Wokół panowała wojna, na ulicach łapano ludzi bez przyczyn, strzelano do każdego jak do kaczek, katowano bestialsko na Szucha i Pawiaku, panował powszechny głód i nędza, Getto zagościło w stolicy.

Jednak ja się tym nie przejmowałam. Umrzeć mogę w każdej chwili a uśmiech rzadko kiedy może się pojawić - mówiłam.

- Co tam Kasiu, Kasieńko, Kasiuniu, moja najdroższa - żartobliwie droczyłam się z przyjaciółką.

- Teraz się uspokój, pogadamy o czymś ważnym dla nas, w aktualnej chwili - zapowiedziała.

- Dobrze, mów co tam się dzieje pod tymi włosami - zachęciłam i pokazałam miną, że już jej słucham.

Popatrzyła na chwilę w niebo. Przyglądałam się jej z ciekawością. Lekko się uśmiechnęła i zaczęła mówić bardzo spokojnie.

- Nawet nie wiesz jak mi tego brakowało. Tego beztroskiego spoglądania w niebo. Wtedy czuję, że świat jest ogromny. Ja jestem wtedy skromnym pyłkiem na ziemi. Wiem, że tyle razy opowiadałam co tam przeżyłam, ale muszę powiedzieć to jeszcze raz, już ostatni.

Znowu spojrzała w niebo. Nabrała powietrza do płuc i powoli je wypuszczałam.

- Gdy ujrzałam tych gestapowców w domu, wiedziałam co będzie. Wiedziała, że nie będzie to nic miłego. Zabrali mnie na Pawiak. To miejsce zawsze mnie w głębi duszy przerażało. Te długie korytarze, te cele, aż dreszcz przechodzi. Bałam się, ale jedno wiedziałam - nie nie mogę mówić, nic. To było zadanie, które musiałam wypełnić. Gdy leżałam pobita na zimnej podłodze myślałam właśnie o was. Myślałam, że jeśli nic nie powiem wy nie zagościcie w tym samym miejscu co ja. Policzki miałam zamoczone we własnej krwi. Trudno było mi wstać o własnych siłach. Na Pawiaku gdy sen gościł już moje obolałe powieki słyszałam krzyki katowanych ludzi. To było okropne, każdy dzień był coraz gorszy i bolący coraz mocniej. Rano zrywały mnie z nóg krzyki wołające ,,Nie, pomocy!". Ostatnie dni przed spotkaniem ciebie nad Wisłą były najgorsze. Co dzień mnie przesłuchiwano. Godzinami siedziałam na poobijanym krześle i powtarzałam jakąś swoją zmyśloną bajeczkę. ,,Oj ty nędzna polko myślisz, że my nie wiemy, że kłamiesz?". I wtedy było najgorsze - bicie. Tłuczenie pejczem i kijem. I od nowa... jak diabelska spirala śmierci. Myślałam, że nigdy to się nie skończy, zawsze będzie to samo.

- Kasiu, proszę nie płacz, to już przeszłość. Brutalna, okrutna przeszłość. Spójrz z radością na świat, nie czekaj na śmierć. Czasem trzeba żyć jakby jutro nie miało istnieć - przytuliłam przyjaciółkę do mojego serduszka.

- Wiem Kama, ale to jest okropnie trudne. Jednak cieszę się, teraz mogę spoglądać w niebo, w moje niebo! - spojrzała w przestrzeń rozciągającą się nad naszymi głowami

- W nasze niebo Kasiu, w nasz niebo - poprawiłam ją.

I również spojrzałam w górę. Obiecałam sobie, że gdy umrę będę patrzeć tam z góry na Polskę. Będę nadzorować harcerzy niczym matula swe dzieci, będę pilnować chłopców przed złymi dziewczynami, będę płci pięknej dawać odwagę na rozmowę. Będę pokazywać jak pięknie żyć, w tym trochę dziwnym świecie.

                                                                              ***

- Nigdzie nie będę iść, słyszysz Zośka! - krzyczałam w mieszkaniu Kasi

- Kama uspokój się, musisz iść i tam pracować - powtarzał Tadeusz.

- Zrobię wszystko, ale nie to. Nie chcę rozumiecie, nie chcę! - powtarzałam z furią w głosie

- Czyli rozumie, że nie chcesz spotkać ojca - stwierdził Janek.

- Co ty Rudy mówisz, przecież ja nie... Myślicie, że bym mogła? - spytałam szeptem

- Nawet byś musiała, słońce ty moje - objął mnie Maciek.

- Chłopcy ja tak bardzo nie chcę tam być a co dopiero pracować - znowu wróciłam do tematu.

- Kama my to wiemy jak nikt inny. Musisz! Zarobisz trochę i będziesz wtyką tylko dla nas - namawiał Tadeusz.

- Boże drogi, Zośka czy ty siebie słyszysz? Myślisz, że przyjęłabym pieniądze splamione krwią? Jak tak myślisz to od razu zróbcie ze mnie gestapowca na Szucha - krzyknęłam z rozpaczą.

- Kama nikt nie chce dla ciebie źle - podszedł i objął mnie przyjacielsko Janek.

- To dajcie mi spokój, proszę. Dajcie mi święty spokój - mówiłam ze łzami spływającymi po policzkach.

- Kochana, spójrz na mnie - podniósł moją zapłakaną głowę Dawidowski - nie chcesz pomóc tym ludziom? Nie chcesz nakarmić chlebem Żydów w Getcie? Naprawdę nie chcesz pomóc więźniom a w tym ojcu? Kama nie wierzę, że się boisz, słyszysz? Przyboczna Orlic, działaczka podziemia, moja Ala. To ty malowałaś ,,V", ty planowałaś akcję na zakłady fotograficzne, ty zdejmowałaś niemiecką flagę. Przypomnij sobie co mówiłaś na Wisłą, we wrześniu. Przypomnij - szeptał Maciek.

,,Ja obiecuję nigdy się nie poddać. Iść przez wojenne życie z podniesioną głową w której będą przeważać myśli o kochanej Polsce [...] obiecuję nigdy się nie bać bo to oznaka słabości".

Tak dobrze znam tę obietnicę. Słowa związane nierozerwalnym łańcuchem. Słowa, które zostały w tamtym kręgu. Słowa, które zostały w toni Wisły.

Już prawie dwa lata borykamy się z wojną. Śmierć czyha na każdym rogu. A to łapanka, a to porwanie, a to rozstrzelania, a to godzina policyjna. Cały czas ryzykowałam, głupi spacer nad Wisłę był mi zakazany. Rozpoczęłam regularne zbiórki z moim zastępem, co było zabronione. Pomagałam ludziom, przemywałam ich rany broczące krwią. Zrywałam jabłka wiszące coraz wyżej, nie spoglądając w dół. Kochałam Maćka jak męża, Janka i Tadzia niczym braci, Kasię i Dusię jak siostry ( których nigdy już nie będę mieć). Nie mogłam chodzić do kościoła, więc modliłam się w domu. Potajemnie uczyłam się historii i czytałam literaturę polską do snu. Gdzieś w głębi serca czułam, że będę kiedyś wykładać historię Polski. Miałam na to nadzieję od moich najmłodszych lat. Nadzieja póki co nie umarła, więc będę dalej w to wierzyć. 

Ojca zabrali mi już tak dawno temu. Tak długo nie widziałam jego uśmiechu, nie słyszałam głosu pocieszenia, padającego z jego ust.

Niech żywi nie tracą nadziei i przed narodem niosą oświaty kaganiec.

Tak to właśnie to. Wojna kiedyś zakończy swoje żniwa. Urosną znów nowe i piękne kłosy, jednak czy będą pamiętać z kogo powstały? Na jakim gruncie się wychowały. Czy zapomną i będą myśleć tylko o sobie?

Oj Kama, zmieniłaś się. Jednak jedno jest ciągle pewne. Musisz to zrobić, musisz iść za głosem serca. Serce nigdy nie kłamie, zawsze pokaże odpowiednią drogę, drogę którą mamy wybrać. Idź i pomóż, idź i rób co musisz.

- Zgoda chłopcy. Zgadzam się być strażniczką na Pawiaku. Zgadzam się dla Polski - mówię z uśmiechem i dumna niczym paw.

- I to jest nasza kochana Kama! - uśmiechnął się Janek

- Bytnar uważaj na słówka. Bo ja ci pokażę zaraz jaka ona może być kochana. Wypraszam sobie - obraźliwym głosem rzekł Maciek.

- Też będę miał taką Kamę, nawet lepszą. Nie będzie mi tyle gadać i machać rękami jak niektórzy - Bytnar wypiął dumnie pierś do przodu.

- Kto by ciebie chciał? Ni to blondas, ni to rudzielec. Ambitny niczym sowa a mały niczym sadzonka drzewa. A no i zapomniałem, pyskate to, że nie da wytrzymać się z nim - zaczął śmiać się Maciek.

- Jest taka pewna osoba... Która by to wszystko wytrzymała. A jej pseudonim brzmi ... - dołączyłam się.

- ZOŚKA!!! - krzyknęli chórem chłopcy

- Jak ja, mam was czasem dosyć, jak tych całych szkopów na ulicy - pokręcił głową Zawadzki.

- Ale i tak nas kochasz, nieprawdaż? - Janek klepnął w plecy Tadzia z uśmiechem na twarzy

                                                                              ***

Przyzwyczaiłam się. Powoli z dnia na dzień się przyzwyczaiłam. Co dzień od ósmej do siedemnastej stałam przed ogrodzeniem więzienia. Często potajemnie się wymykałam i wędrowałam do miejsca Żydów. Wtedy podawałam dzieciom kawałki chleba pochowane w kieszeniach i jabłka z torebki. Każdy brał mnie za niemiecką ochronę, nikt nawet nie pomyślał, jaka prawda może kryć się pod służbowym ubraniem.

Początki (tak jak się spodziewałam) był trudne do zaakceptowania. Sama myśl, że mam tam iść była obrzydliwa. Jednak kiedy pomagałam małym, żydowskim sierotom to uczucie mijało. Czułam się wtedy bardzo potrzebna w tym durnym świecie. A uśmiech skierowany na mój widok był wart miliony.

Po kilku dniach, dali mi nawet broń. Bezmyślni głupcy z nich, ale co ja tam będę się wypowiadać. I tak nikogo bym nie zabiła, ale na jakąś ciekawą akcję zawsze przyda się dodatkowa broń, no nie?

W wolną niedzielę spotykałam się na zbiórkach. Po ciężkim tygodniu, wprost wakacjami było prowadzenie zbiórki. Druhny łaknęły wiedzę harcerską coraz bardziej. Zasypywały mnie gradem pytań, na co ja uśmiechałam się ukradkiem. Ileż te skarby sprawiały radości starej Kamie!

Co dzień obok mojego boku byli chłopcy. Pytali co działo się w pracy, jakie krążą plotki u Niemców i gdzie jadą poszczególne więźniarki. Wtedy opowiadałam szczegółowo to co wiem. Machałam rękami i udawałam głosy ludzi.

Wracając do ,,teraźniejszości"

Pędem biegłam do domu. Za dziesięć minut powinna zacząć się godzina policyjna. Ja biegłam Marszałkowską. Przepychałam się przez tłum, który czekał na tramwaj. Ileż to ludzi może być właśnie o tej godzinie, myślałam.

Cała spocona dobiegłam do swojej kamienicy. Szybko wbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi mieszkania. Zdjęłam buty, ale coś było nie tak. Cicho grało radio, zapach kawy roznosił się po korytarzu a przy lustrze był obcy płaszcz. To było zbyt bardzo dziwne. Weszłam do kuchni i zobaczyłam mamę z obcą kobietą. Szeptem gawędziły przy szklankach z kawą. Ta pani była bardzo szczupła i zakurzona. W jej oczach widziałam lęk, jej ręce chybotały się nerwowo a na policzkach gościła świeża rana.

- Dzień dobry pani - podeszłam i usiadłam na taborecie.

- Dzień dobry - usłyszałam odpowiadający, cichy głos.

Spojrzałam pytająco na mamę.

- Kochanie to jest Hania, ma trzydzieści lat i z nami zamieszka. Jesteśmy od dzisiaj jej rodziną. Nie może czuć się inna, czuć się gorsza - powiedziała mama.

- Co to znaczy? - zapytałam nic nie rozumiejąc

- Kama, chodzi o to, że... - próbowała mama.

- No powiedź - namawiałam natarczywie.

- Hania jest Żydówką, uciekła z Getta - szept słów mamy odbił się o stół i opanował moje uszy a następnie całe moje ciało.







Kochani, Ola coś tu zmieniła! Kasia powróciła, dodałam Hanię będzie gorąco!

Jednak następny rozdział nie będzie w Warszawie...

Niedługo święta, więc ja życzę wam żebyście godnie je przeżyli! Najedźcie się jajek, pomódlcie się i sprawcie by te święta były dla was.

Żyjcie dla nich, żyjcie z myślą o nich.

Czuwaj!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro