Październik, 1942r.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Zdziwiłem was w lutym, czuję to. Jednak taki był mój zamysł - zdziwić naród. Przypomnieć co kryje się za niemiecką szkaradą, przypomnieć polskość tak bardzo zatajaną i zasłanianą. I jak widać, to zadanie udało mi się co do małego procenta.

Jednak nie tylko ja miałem tyle ciekawych pomysłów.

Jasie co rusz tworzył jakieś magiczne narzędzia. Pewnie każdy z was kojarzy te słynne wieczne pióro. Nauka służy, a Janka wprost zmienia w cudotwórcę.

Tadeusz bije wszelkie rekordy, bije sam siebie. Każda akcja jest lepiej zorganizowana, każda z nich robi się trudniejsza. Zocha jednak zawsze stawia czoło wyzwaniom, zmaga się z nimi. Pisuje wtedy plany, rozpiski i legendy. Siadywał przy lampie i ze spokojem sunął atramentem. Gdy coś nie wychodziło, kreślił i ,,wyrywał" sobie włosy z głowy.

A ja? A Kama?

Kama pomaga coraz większej ilości Żydom. Umawia się z nimi na dany dzień i niesie im pomoc. Często kromka chleba to dla nich gwiazda z nieba. Wychudzeni, z ponurymi minami, smutnymi oczami i zmarszczkami na twarzy. Czasem nie ważne są słowa, ważniejsze są prosto z serca gesty. Słowa mają moc parszywą, zranią niczym karabin. Czyn pozostaje w naszej duszy i wyłania się jak zorza. U Kamy zorza budzi się co dzień, wraz z nią wstaje z łóżka.

Co do mnie, ja staram się się być blisko niej. Dorabiam kapkę na rikszy. Nie są to jakieś miliony, ale każdy grosz się przyda. Życie robi się coraz to trudniejsze, coraz częściej życie waha się na cienkiej linii. Waha się gdy uciekasz przed patrolem, gdy słyszysz paniczne głosy ludzi ,,łapanka!" Co dzień porwania, wywozy i egzekucje.

Dlatego już dawno doszedłem do wniosku, że trzeba się cieszyć daną chwilą. Ludzie są okropni, potrafią nas zniszczyć jednym zdaniem. Kilka słów i świat się załamał. Słowa... słowa to kilka liter ze sobą połączonych. Kilka liter a potrafią nas zabić wewnętrznie. Jednak czy się trzeba nimi przejmować? Brać do serca i ronić łzy? Czy myślicie, że jak mi mówili, żem ja wysoki, że to brzydki, żem ja harcerz i nie pije, żem ja tchórz parszywy. Płakałem? Wręcz przeciwnie, śmiałem się w ich błękitne oczy. Patrzyli na mnie zdziwieni i odchodzili.

Wniosek?

Trzeba śmiać się z tych bzdur, bo to są czyste bzdury. Ludzie nic o nas nie mogą wiedzieć, nie mogą znać całej prawdy o nas. Śmiech odstrasza ludzi, śmiech to nasze zwycięstwo.

Ludźmi się nie przejmujcie, to dziwne istoty. Nic nie rozumieją a paplają.

Posłuchajcie się Maćka, posłuchajcie.

                                                                                  ***

Popijałam gorzką herbatą, kawałek chleba z dżemem. Dziewczyny jeszcze spały ja za to byłam rannym ptaszkiem.

Chwyciłam szklankę w rękę i usiadłam na parapecie. Spojrzałam przez okienną szybę. Słońce markotnie świeciło swoimi promieniami. Ja zaś chwyciłam mój zeszyt w twardej oprawie. Złapałam pióro i zaczęłam sunąć po papierze niebieskim atramentem.

,, Miasto leniwie zaczyna swój kolejny dzień. Ludzie zdążają do swoich prac, dzieci wędrują do szkół. Tramwaje przejeżdżają tuż nad oknem mojego pokoju. Miasto zaczyna tętnić okupacyjnym życiem. Bo niby ludzie są tacy sami, a tramwaje rzężą tak jak zawsze to coś się zmieniło. Na budynkach widnieją długie czerwone tkaniny a na nich tylko jeden symbol. Znak przysparzający ciarki na moim ciele. Czarne nici z których jest zrobiony są skażone śmiercionośnym wirusem. Wychodzi z tego tylko jedna równość. Swastyka to Hitler, Hitler to śmierć. Dlatego ten znak wisi na każdej kamienicy. Ma nam przypomnieć o śmierci. O śmierci na Szucha. O śmierci męczeńskiej gorszej niż ta Jezusowa. O śmieci w kaźniach Auschwitz. O śmierci z rąk kochanego malarza. Tylko zamiast kolorów, wąsacz używa krwi. A najlepszą krew odnalazł w swoich wschodnich sąsiadach - polakach. Pompuje ją na skale masową, aż kiedyś zostanie tylko szarość. Jednak nawet polska szarość brzmi dumnie. A malarz tego nie wie, malarz tylko maluje obraz znany na całym świecie pt. ,,II wojna światowa".

Zamknęłam zeszyt. Moje durne myśli, bezwartościowe słowa prosto z serca zwykłej dziewczyny. Pewnie nikomu nie posłużą, nie będą dla nikogo drogowskazem. Bo co mogą znaczyć zwykłe litery, normalnej polki? Jak to się wszystko skończy, nikt nie będzie pamiętał o takich ludziach jak ja. A teraz na odwrót, każdy z nas robi coś z myślą o przyszłych latach.

- A ty Kama już na nogach? - ziewnęła Kasia

Spojrzałam przez ramię na przyjaciółkę. Nie ma słabej i cichej Kaśki, jest za to dumna polka. Po roku nie widać było żadnych ran, widniał za to szczery uśmiech.

- A no tak. Wyspałam się i popatrzyłam na ulice - pokazałam na okno.

- Słynne rozmyślenia Kamy, niech zgadnę - uśmiechnęła się promiennie Danka.

Czyli moje myśli był takie sławne? Widocznie odkryli, że lubię czasem pokompletować o życiu. O wojennym, szarym życiu.

- Na to wygląda. Wiecie, że lubię rozważać i często myśleć nad różnymi rzeczami - zeszłam z parapetu i podałam gorącą herbatę.

- Wiemy lepiej niż ty sama - puściła mi oko Bytnarowa.

Po śniadaniu zagrałyśmy w grę. Nigdy nie przepadałam za geografią, dlatego sprawiało mi trud znalezienie państwa na literę Z. Jednak wspólnie spędzone chwile z przyjaciółkami był najbardziej cienione. Spoglądanie na ich szczęśliwe twarze i rozmowa na każdy temat, były niesamowite. Już pięć lat się znałyśmy a nic się nie zmieniło. Może tylko my zrobiłyśmy się trochę starsze.

Przypomniała mi się pewna ważna sprawa.

- Duśka, a czy mówiłaś chłopcom o tym stole? - zapytałam

- Oczywiście, zrobią go w czwartek, dobrze? - odpowiedziała

- No pewnie! - ucieszyłam się

                                                                               ***

- Na litość boską! Chłopaki nie przepychajcie się bo jeszcze ktoś spadnie - naganiał Tadeusz.

Niesienie gwoździ, części blatu i obrobionego drewna na nogi stołu, nie było prostą czynnością. Zwłaszcza gdy Maciek i Janek zrobili zawody, który z nich szybciej wbiegnie na górę z ekwipunkiem.

- Spokojnie Zocha, jesteśmy dorośli - sapał Bytnar.

- I właśnie tego boję się najbardziej - skromnie się uśmiechnęłam.

- Dobra Kama, mów mi gdzie to ma stać i się zabieramy do pięciominutowej roboty - odrzekł dumny niczym paw Janek.

- W moim pokoju, tam przy drzwiach. Akurat się zmieści - pokazałam palcem dane miejsce.

Położyli wszystkie rzeczy na podłogę i zaczęli przygotowania do składania.

- Glizda ucisz się, przecież ten gwóźdź tu nie pasuje. Co ty gadasz mądralo - dało się słyszeć głos Janka.

- A właśnie, że pasuje! Jak weźmiemy mniejszy to ten stół nie będzie funkcjonował jak powinien - wystawił język Dawidowski.

- Maciek ma rację, Janek - obronił Zośka.

- I ty Judaszu przeciwko mnie? Jak sobie chcecie - prychnął z uśmieszkiem na twarzy Bytnar.

Każdy go znał ze strony majsterkowicza. Robota paliła się mu w rękach. Jednak nawet i rozum tego chłopaka mógł się pomylić. W końcu człowiek jest tylko człowiekiem.

Po paru minutach okazało się, że Maciek miał rację.

- Kiedy w końcu będzie ten wasz ślub, kopernickie gołąbki - przerwał pracę Rudy.

- Jeszcze trochę poczekasz lubelski chłopcze - odparłam popijając herbatę.

- A tak na prawdę? - dopytywał się

Maciek przerwał swoje dotychczasowe zadanie i usiadł obok mnie.

- Wiesz przecież, że podczas wojny to na pewno nie - odparł.

- Zamierzacie czekać na całkowitą porażkę Adolfka? Czy na wybawienie ze strony kochanego Związku Radzieckiego - zakpił Janek.

Tadeusz spojrzał na niego z wątpieniem.

- Uważasz, że nie ma dla nas ratunku? Racjonalnej alternatywy - zachęcił go do dyskusji.

- Najlepsze wyjście to tylko my. Na nikim nie możemy polegać. Pamiętacie co powtarzał marszałek? Nigdy nie można zaufać ruskom. Nigdy się z nimi sprzymierzyć! To może bawi nas sojusz z Londynem? Który jest tyle kilometrów stąd. Polska na nikim nie może polegać - odparł.

- To jakie jest te najlepsze wyjście? - dopytywał się Tadeusz

- Oczywiście, że powstanie! Wtedy szkopy wyniosły by się raz na zawsze z Warszawy. A jak stolica dałaby znak to i inne miasta poszły by w ślad za nią. Pamiętacie Starzyńskiego, co mówił? Walka, trzeba bronić i walczyć! Bez walki nie ma nadziei! Bez nadziei nie będzie dawnej Polski - posmutniał Janek.

- Co ty mówisz, jakie znowu powstanie? Broni tyle co kot napłakał, ludzie zastraszeni, ciągle jest getto. Jak mielibyśmy to wygrać, jak? - odparł Maciek ze smutkiem

- Janek zrozum. Ty potrafisz strzelać, my również. A co z resztą? Nawet nie wiedzą, że istnieje Podziemie. Oni stracili jakąkolwiek nadzieję. Wolą siedzieć cicho, ale przeżyć. To się wydaje odpowiednie dla tych ludzi, dla ich podświadomości - stwierdziłam ze łzami w oczach.

Po policzkach Janka spłynęło kilka łez.

- A my tyle ryzykujemy a oni nic. Możemy zginąć jak psy! Jak baranki prowadzone na rzeź, tylko po to...

- Po to by Polska umiała znów żyć. Oddamy nasze dziś, na rzecz przyszłego jutra - rzekłam z dumą w głosie, która zakrywała mój wewnętrzny smutek.

Janek na nas spojrzał i zamilkł. Uderzył młotkiem w gwóźdź nawet na niego nie patrząc. Raz trafił, drugi raz również, ale za trzecim...

- Auć! - krzyknął z bólu

Uderzył się w paznokieć małego palca.

- Ale z ciebie sierota Marysia - zachichotał Maciek.

- A z ciebie przebrzydła glizda - bąknął z uśmiechem na twarzy Janek.

- Dobra, dobra chodź. Zamoczysz tego palca w zimnej wodzie, to pomoże - uśmiechnęłam się pogodnie.

- Z ciebie to dobre dziecko jednak jest - wybuchnął śmiechem Bytnar.

- Dzięki Rudy.

- Nie Rudy! Jestem Janek - oburzył się.

- Dzięki Janeczku - poprawiłam błąd.

- Ej, słyszałem to! - krzyknął z pokoju Maciek

                                                                                   ***

,, Znowu widzę siebie. Smacznie śpię przy otwartej książce. Delikatny powiew wiatru, który wpadał przez otwarte okno, rozwiewał mi włosy. Byłam ubrana w najlepszą koszulę nocną. Czułam ciepło i słodki zapach tkaniny, którą miałam na sobie. Cichutko pochrapywałam, uśmiechając się sennie do sufitu. I naraz moją sielankę skończyli dwaj mężczyźni.

Ubrani w wiosenne płaszcze, pod którymi kryły się niemieckie mundury. Za pasem oplatającym ich brzuch zamocowana była broń. Patrzyli na moją spokojną postać i zaczęli mną trząchać.

Przestraszona otworzyłam senne oczy i ujrzałam widok wręcz okropny.

Niemców było więcej i teraz przeszukiwali mój pokój. Nic w nim nie znajdą - próbowałam uspokoić samą siebie.

Znaleźli książki, powyjmowali zdjęcia z albumów. Znaleźli tylko jeden stempel z kotwiczką.

Dwaj z nich podeszli do mnie i z szyderczym uśmieszkiem, prosili o moją Kenkartkę.

Podali zawiniątko na którym widniało fałszywe nazwisko:

Filipiańska Monika

- Jak się nazywasz? - warknął jeden z nich

- Tam wszystko pisze, Monika Filipiańska - mówiłam szeptem.

- Nie kłam, przecież wiemy, że mówią ci Ala - odpowiedział.

Skąd to wie? Skąd?!

Nic nie powiedziałam. Uderzył mnie pięścią w nos. Upadłam.

- Milczysz? Zapraszamy więc do Gestapo, zapraszamy - popchnął mnie do wyjścia. "

Obudziłam się zlana potem.

- Gestapo cię ściga. Musisz uciekać, musisz uciekać - powtarzałam zasadę, moją życiową, wojenną kołysankę.












Kochani! Jest nowych kilka sytuacji!

Czy Kama, będzie porwana? Oto jest pytanie....

Dostaniecie na nie odpowiedź, po 10 maja :( Oli nie ma w Polsce i nie będzie miała możliwości pisania.

Jednak szybko minie! (Mam taką nadzieję)

Tak bardzo kocham Kamę, że nie chcę jej zostawiać, tak bardzo NIE CHCĘ :/

Kama to ja, ja to Kama.

Kochani, żyjmy z myślą o nich, tego wam życzę!

Rozdział wstawiam wraz z rocznicą słynnego wyczynu Jaśka. No kocham normalnie <3

Czuwajcie! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro