Sierpień, 1939
— Mamo idę na Chmielną do Kaśki! — krzyczę jednocześnie zakładając buty w przedpokoju.
— Pamiętaj, że wracasz o dziewiętnastej i ani minuty dłużej. Po drodze kup jeszcze cukier. — Słyszę w odpowiedzi.
— Mamo! Tylko do dziewiętnastej? Mamusiu tam będzie też Dusia! A nawet Janek, Tadeusz i Maciek, przecież ty ich tak lubisz. A nóż mnie jeszcze odprowadzą gdy ładnie poproszę. — Zaczęłam błagać płaczliwym głosem.
— Kamilko, jest piękny sierpniowy dzień. Daj mi już święty spokój i wróć o dwudziestej. Tylko mi się spóźnisz! To będziesz pić herbatę bez cukru. — Zaśmiała się. - Pozdrów tam ode mnie wszystkich, a szczególnie chłopców. — Pocałowała mnie w czoło i poszła do kuchni gotować.
W końcu wyszłam, ale oczywiście jestem spóźniona! Już sobie wyobrażam jak wszyscy czekają na mnie w ciasnym pokoju Kaśki. Glizda już pewnie się ze mnie śmieje, że nie mam zegarka, że nieodpowiedzialna. Rudy pewnie wylicza za ile sekund będę w czym będzie wkurzać Duśkę. Zośka zaś będzie przysłuchiwał się rozmowom patrząc przez okno na warszawską ulicę. A co może robić Kaśka? Ona pewnie biega z lemoniadą bo przecież ukrop tu jak w Egipcie!
Swoje rozmyślenia kończę wsiadając do tramwaju. Ludzi mało, a ci co już są wachlują się ,,Kurierem Warszawskim" bądź są czerwoni jak buraki i spoceni jak maratończycy kończący bieg. Ach, ale co tam ludzie! Patrzę przez okno na ruchliwe ulice Warszawy. Upał czy mróz, a Warszawa wciąż potężna i wspaniała. Ooo! Właśnie mój przystanek! Kama weź się w garść i nie myśl tyle! Wysiadam i pędzę do domu Kaśki! Piętnaście minut spóźnienia, jestem w tym mistrzem! Wpadam do kamienicy, teraz tylko siedemdziesiąt schodków. Czemu Kaśka musi mieszkać aż na drugim piętrze?! Muszę ją o to kiedyś zapytać. Ale to kiedyś, teraz już pukam do jej drzwi. Kto mi otwiera? Oczywiście nie kto i inny jak Glizda.
— A pani to musimy na Boże Narodzenie kupić zegarek! Biedaczka ciągle się spóźnia. — Tu skończył swoją wypowiedź na ugryzieniu kawałka kiełbasy.
— Maciek nie żartuj sobie i wpuść mnie bo nie ręczę za stan mojego jak i twojego zdrowia! — Lekko go popchnęłam, zdjęłam buty i wpadłam do kuchni po szklankę wody. Oczywiście na szklance się nie skończy, ale to szczegół.
— Kaśka, już jestem. — Oznajmiam wchodząc do pokoju.
— Chyba dopiero, a nie już. Na miłość boską gdzież ty się pałętała dziewczyno? Szesnaście minut! Ja w szesnaście minut to przyszedłbym z Pragi tutaj na piechotę! A ty sześć przystanków i to tramwajem. — Teatralnym głosem odezwał się Janek.
— A ja cię Kama rozumiem. Biedaczka z ciebie. Teraz przez najbliższą godzinę obydwoje będą śmiać się z twojego roztargnienia. — Zawadzki pocieszycielsko poklepał mnie po plecach.
— Zosieńko! Dziękuję za obronę, na ciebie zawsze można liczyć.
— Kama! Rany boskie cała jesteś? Gdzie ty się pałętałaś w ten upał? Albo wiesz nie chcę tego wiedzieć, chcę mieć spokojne życie. Mów lepiej co tam u ciebie! — Zachęciła Kaśka.
— Zaczynam od pozdrowień od mojej mamy. Dla ciebie Dusia i Kaśka, oczywiście dla kochanych chłopców. — Teatralnie przekręciłam oczami.
— Twoja mama zna się na ludziach! Kochany Maciek zawsze do usług. — Glizda zaczął swoje wywody.
— Mój jakże kochany Maćku, skromny i bez wad chłopcze, wyjdź za mnie! — Janek klęknął na kolano i zaczął śmiać się do łez.
Maciek nie mógł być gorszy. Ich prywatne przedstawienie, komedia trwa dalej.
— Rudy, przyjacielu przykro mi, ale nie jesteś mi pisany. — Odrzekł dryblas, który królewsko wachlował się gazetą.
— Uraziłeś mą duszę. Zrób coś żebym nie czuł się dalej tak okropnie. — Janek zwinął się w kłębek na łóżku pokazując, że jest bardzo smutny.
— Ej chłopaki! Muszę kupić cukier dla mamy. Niedługo wrócę. — Przypomniało mi się.
Gdy wypowiedziałam to zdanie oczy Glizdy i Rudego uśmiechnęły się i obydwoje krzyknęli:
— Idę z tobą!
— Rudy pomysł mam! Kto szybciej kupi więcej cukru i to w innych sklepach ten wygrywa.
— Dobra wchodzę. Mamy na to piętnaście minut. Zosieńko policzysz potem kila tego cukru i ogłosisz zwycięzce, dobra? — Tadeusz z lekkim uśmiechem kiwnął głową. — A wy Kaśka i Kama rozdzielicie się i pójdziecie z nami. — Ogłosił Janek.
— Kama, ja i Duśka idziemy z Rudym będzie miał nas dosyć przez te piętnaście minut. A ty daj do wiwatu temu Maćkowi. — Żartobliwie uderzyła mnie w bok.
Każdy zdecydowanym krokiem założył buty. Dochodziła siedemnasta. Będzie trochę chłodniej! Zośka zostaje w domu i na nas czeka. Teraz odlicza do startu.
— Trzy, dwa, jeden!
Na jeden każdy wyskoczył z korytarza i pobiegł pędem do schodów. Gdy wybiegliśmy na ulice każda z grup się rozdzieliła. Rudy wraz z Kaśką i Duśką zniknęli zza kamienicą.
U mnie dowodził oczywiście Maciek. Nie podobało mi się to szczerze mówiąc. A u mnie co na sercu to i na języku.
— Glizda, czemu ty zawsze musisz dowodzić? — Jęknęłam.
— Kama zazdrosna! Ooo jak miło o to właśnie mi chodziło. — Uśmiechnął się. — Nie narzekaj chodź tu jest sklep kupimy cukier.
Byliśmy szczęściarzami, nikogo w sklepie w sobotni wieczór! Kupiliśmy dwa kila cukru i ruszyliśmy do innego sklepu. Glizda był cichy i spokojny, w co trudno było uwierzyć. Łącznie kupiliśmy sześć kilo odwiedziliśmy trzy sklepy. Wracaliśmy biegiem. Nie zauważyłam, że chodnik się podwyższył i się przewróciłam, kolano rozcięte i ból okropny.
— Maciek! Poczekaj! — Krzyczałam do chłopaka który właśnie teraz się odwrócił.
— Kama żyjesz? Co się stało? — Grad pytań wypłynął z ust Glizdy.
— Spokojnie to tylko draśnięcie. Przewróciłam się. — Moje tłumaczenia był bardzo skąpe.
— Chodź, wezmę cię na ręce. Sama nie zajdziesz kilku kroków, a co dopiero do domu Kaśki. Chodź przecież nie gryzę.— Jak powiedział tak też zrobił.
— Przepraszam. Przeze mnie przegrasz, a wiem jak tego nie lubisz. — Głupio mi się zrobiło bo to moja wina.
— Niezdaro mała co ty gadasz! Tak się musiało stać, nic nie dzieje się bez przyczyny. A zresztą przecież to tylko zabawa. Będzie ich jeszcze mnóstwo. — Zapewnił.
Doszliśmy do kamienicy, a chwilę po tym byliśmy już pod drzwiami Kaśki.
— A teraz chcę nagrodę za noszenie twojego cielska przez kilka metrów. — Uśmiechnął się zawadiacko Glizda.
— Trzymaj kilo cukru i się ciesz. — Dałam mu do ręki cukier i dodałam. — Dziękuję przyjacielu, że byłeś i mi pomogłeś. Przyjaciele na całe życie?
— I na jeszcze jeden dzień po śmierci, Kamila. — Uśmiechnął się i otworzył drzwi.
— Sześć kilo w trzynaście minut i kto jest mistrzem! Boże Kama co ci się stało?! — Janek wrzasnął.
— Przewróciłam się, ale to tylko draśnięcie. — Zapewniłam.
— Czekaj, Rudy co ty powiedziałeś? Sześć kilo. Patrz u nas też sześć kilo, to co remis? — Glizda się ucieszył.
— Ogłaszam remis. Chodź Kama zrobimy opatrunek temu draśnięciu. — Zaproponował Zośka.
Dalsze godziny minęły na wspólnej rozmowie. Gdy było za dziesięć minut dwudziesta, zaczęłam się zbierać wraz z Jankiem, Maćkiem, Tadeuszem i Duśką.
— Pa Kaśka. Widzimy się drugiego września na spacerze po starówce i Krakowskim. Oczywiście wy też będziecie prawda? Trzymaj tam się. — Wyściskałam się na pożegnanie z Kasieńką.
Na przystanku tramwajowym ja czekałam na czwórkę chłopaki i Duśka na siedemnastkę.
— Dobra mój już jedzie. Do zobaczenia do drugiego! — wyściskałam się z każdym, gdy przyszła pora na Maćka szepnął mi do ucha Tylko się tam nie zabij, mnie tam już nie będzie.
Uśmiechnęłam się i wsiadłam do tramwaju.
25 sierpnia to jeden z najlepszych dni w te wakacje. Jadę tramwajem, wracam od moich przyjaciół (których każdy może mi pozazdrościć) i patrzę na to piękne miasto. Po prostu żyć nie umierać!
Jestem Kama a moje życie to raj.
Początek jest. Mam bardzo dużo pomysłów na kontynuację tej opowieści. Z Kamą bardzo dobrze się utożsamiam. Mam nadzieje, że da się to czytać :)
*Rozdział poprawiony 14 maja 2020*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro