Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W następnym rozdziale trochę przyspieszymy z akcją. Miłej nocy!

***

Unikałam Thiago, jak mogłam, ale on za każdym razem wynajdywał wymówkę, aby być blisko mnie. Skrzętnie wykorzystywał w tym celu moją zranioną nogę i fakt, że trudno było mi się poruszać. Usługiwał mi we wszystkim, a nawet zanosił, jeśli było trzeba. Nie szczędził przy tym dotyku, który peszył mnie, a także wywoływał dziewne uczucie w klatce piersiowej.

Aktualnie znajdowałam się w mojej sypialni, gdzie wpatrywałam się dzwoniący od kilku sekund telefon. Na wyświetlaczu widniało imię mężczyzny, z którym ostatnio nie chciałam mieć nic wspólnego, a który przysporzył mi wiele cierpienia. Powinnam odebrać, był moim szefem, lecz opory przed tym manewrem, były ogromne. Skrzywiłam się, gdy urządzenie nie przestawało grać denerwującej melodyjki. Minął tydzień od naszej ostatniej rozmowy, która zresztą nie potoczyła się tak, jakbym sobie tego życzyła. Nazario prawdopodobnie nie spodziewał się, że kiedykolwiek mu się przeciwstawię, toteż był w zbyt wielkim szoku, aby zareagować, jak przystało na przyjaciela. Nie mogłam się dziwić, zawsze najpierw był baronem, później moim przyjacielem.

Odebrałam. Poczekałam kilka sekund, zanim wydobyłam z siebie głos, szepcząc ciche „słucham?".

– Frido – odezwał się, również szepcząc. Jego głos w słuchawce, był tak drżący. Zupełnie nie brzmiał jak on. – Jesteś w domu?

– Mam skręconą kostkę, więc tak. – Pomimo iż nie chciałam, aby zabrzmiało to, jak sarkazm, musiał tak to odebrać, gdyż głos mu spochmurniał.

– Jest pewna sprawa niecierpiąca zwłoki... Przyjadę po ciebie albo przyślę kogoś do twojego domu.

– O co chodzi? – zdążyłam zapytać, zanim się rozłączył.

– Bądź gotowa za dwadzieścia minut, to dla mnie ważnie. Gdyby tak nie było, nie zadzwoniłbym – powiedział na koniec.

Zabolało.

Ten cios był nagły i zadał mi więcej bólu, niż mogłabym się spodziewać.

Zacisnęłam usta w cienką linię i robiłam to tak długo, aż zaczęły sinieć. Dodatkowo zagryzałam je od środka, wywołując specjalnie ból. Wzrok miałam rozbiegany i trudno było skupić go na czymś dłużej. Taką zastała mnie Sierra, która wróciła z wizyty u koleżanki. Było grubo po dwudziestej pierwszej, a ona weszła do mojej sypialni, chcąc się wytłumaczyć z dużego spóźnienia. Kątem oka widziałam, jak patrzyła na mnie, ale byłam zbyt rozbita, by wydobyć z siebie głos.

– Jesteś zła? – odezwała się w końcu cichym niepewnym głosem. – Wiem, że miałam być wcześniej, ale nie zrobiłam tego celowo... – zaczęła nieskładnie się tłumaczyć.

– To nic. – Przekręciłam ciało w jej kierunku i posłałam jej słaby grymas, który miał przypominać uśmiech.

Skrzywiła się na mój gest i podeszła, siadając zaraz obok i obejmując ramieniem. Wzdrygnęłam się na tę niespodziewaną poufałość. To było do niej niepodobne, przeważnie stroniła od czułości.

Nic nie mówiła. Wiedziała. Musiała wyczuć mój nastrój i przygnębienie, a była zaskakująco dobra w odczytywaniu emocji. Jej bliskość była kojąca i w pewien sposób mnie uspokajała. Kochałam tę dziewczynę, nie żałowałam uratowania jej z brudnej ulicy. Wiele razy ją odpychałam na pierwszym miejscu, stawiając Nazario, osobę, która mnie nie chciała i odpędzała. Nie zdawałam sobie sprawy, że moim zachowaniem mogłam ją ranić i powodować przykrość. Nigdy się nie skarżyła i nie dała mi odczuć faktu odrzucenia. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, nie poświęcałam jej należytej uwagi. Była skupiona na sobie, Nazario oraz na dorwaniu zabójcy moich rodziców. Odpuszczałam Ortegę, nie chciał mnie, wielokrotnie ranił i wbijał nóż w moje serce. Moje uczucie do niego było silne i nie mogło zniknąć ot tak, ale nie zasługiwał na moją uwagę, już nie. Z czasem miłość zblednie, aż zostanie z niej garstka popiołu. Czułam, że tak będzie. Pomimo bólu, który przeżywałam, zaczynałam walczyć o siebie i byłam na wygranej pozycji. Kiedyś powinno być lepiej i nawet nad moją głową zaświeci słońce.

– Nie jestem zła, czasem zapominam, że masz już piętnaście lat, co nie znaczy, że się o ciebie nie martwię. Jesteś moją podopieczną i jako osoba odpowiedzialna za ciebie, muszę zapewnić ci wszystko, co najlepsze. Nie zawsze mi to wychodzi, ale się staram i postaram bardziej.

Zgrabnie ominęłam temat mojego nastroju, o który zamierzała zapytać. Wyczułam to, a nie chciałam przekładać własnych problemów na nastolatkę, której buzowały hormony i która miała multum własnych trosk.

– Gdybym miała siostrę, chciałabym, żeby była taka jak ty. Przejawiasz cechy każdego z członków rodziny – surowego, ale troskliwego ojca, kochającej matki i zabawnego, czepiającego rodzeństwa. Nigdy nie będzie mi dane poczuć, jak to jest mieć pełną, kochającą rodzinę – westchnęła i nieznacznie odsunęła od mojego ciała. Odwróciłam się gwałtownie i objęłam tak jak ona mnie wcześniej, lecz dużo mocniej.

– Masz mnie. Nie zastąpię ci poszczególnych członków rodziny, ale nigdy we mnie nie wątp. Nie musimy mieć tych samych więzów krwi, aby być rodziną. Kiedyś, gdy znajdziesz osobę, którą pokochasz i zdecydujecie się na dziecko, w pełni odczujesz miłość, troski i inne uczucie bijące od nich.

Pokręciła głową, a w jej oczach pojawiły się łzy.

– Wiem, żeby traktować kogoś, jak członka rodziny nie potrzeba pokrewieństwa. Kocham cię i niezależnie od twoich uczuć uważam cię za ważną osobę w moim życiu.

Zmarszczyłam brwi. Ból pojawił się w sercu, nasilał się i przechodził do brzucha, gdzie czułam, jakby ktoś mocno mnie uderzył.

Zrozumiałam właśnie istotną rzecz. Ostatnio często dużo mnie zaskakiwało. Myślałam nad wieloma sprawami i dochodziłam do ważnych lub mniej ważnych wniosków.

Dlaczego dopiero teraz to zauważyłam?

Traktowałam Nazaria, jako priorytet, tym samym raniąc Sierrę. O tym pierwszym wiedziałam, ale zauważyłam, że w przypadku mojej podopiecznej to nie było takie oczywiste. Uważałam ją niemal za dodatek, pewniak, który zawsze będzie przy mnie. Robiąc wszystko, by zadowolić Ortegę, nie zwracałam uwagi na nastolatkę, którą miałam pod dachem. Szybko zapomniałam, co wyprawiałam w jej wieku, a większość spokojnie można byłoby zakwalifikować, jako zachowania dewiacyjne.

– Ja też cię kocham – wyszeptałam, jednocześnie zwracając uwagę, aby nie powiedzieć suchego „ja ciebie też", które nagminnie słyszałam w moim domu rodzinnym. Wiele razy zastanawiałam się nad tym i za każdym razem dochodziłam do wniosku, że było to bardzo smutne, pomimo przepełnienia uczuciami. Jedno słowo, a ważyło losy ważności zdania.

– Dawno tego nie słyszałam.

To prawda. Zawsze dawkowałam swoje uczucia i rzadko wypływały na wierzch, czego skrupulatnie pilnowałam.

– Nie jestem uczuciowa, ale prawdą jest, jeśli powiem ci, że nadmierne używanie słów typu „kocham cię", sprawia, że tracą one na ważności. Dlatego używam ich tak rzadko, zostawiam je na wyjątkowe chwile, takie jak ta.

Czułam, jak koszulka przesiąka wilgocią. Sierra płakała, co dziwne, to mnie rozczuliło. Objęłam ją drugą ręką, uważając, aby nie przekręcić stopy.

– Cieszę się, że dałaś mi szansę na normalne życie – wychlipała. – Czasem utrudniam ci życie i jestem niewdzięczna i sprawiam problemy i...

– Dobrze już, dobrze... Spokojnie – uśmiechnęłam się do siebie i pogłaskałam delikatnie dziewczynę po włosach. – Ja również nie jestem bez winy. Popełniam masę błędów, większe, mniejsze, to nie ma znaczenia, o ile wiem, że ich dokonałam. To samo radzę tobie. Jeśli któryś z nich da się naprawić, zrób to, ale nie kosztem siebie. Sama świadomość o nich już jest w połowie sukcesem.

– Lubię twoje rady – wyznała i odsunęła się, przecierając oczy z łez. – Dziękuję, że poświęciłaś mi chwilę, następnym razem postaram się nie spóźniać, a przynajmniej nie aż tak.

Zaśmiałam się i poczochrałam jej włosy. Obdarzyła mnie naburmuszonym spojrzeniem, które kryło w sobie niewinność i nutę psotliwości. Zasalutowała, drażniąc się ze mną i szybko czmychnęła z pokoju.

Śmiejąc się pod nosem, zwróciłam uwagę na godzinę, która wskazywała, iż miałam zaledwie dziesięć minut na ogarnięcie swojego stroju. Z uporem wstałam i pokuśtykałam do garderoby, wyciągając z niej wygodne jeansy i elegancką bluzkę. To nie był mój dzień pracy, ale musiałam się prezentować. Poniekąd byłam wizytówką Nazario, towarzysząc mu w zawieraniu transakcji, jak również samodzielnemu podpisywaniu umów.

Niezgrabnie włożyłam odzież na siebie i poczłapałam przed dom, z uporem ignorując zadzierającego nosa Thiago. Samochód czekał na mnie przed bramą, do której doprowadził mnie milczący Perez. Odetchnęłam z ulgą na widok znajomego mężczyzny zamiast Nazaria. W ostatniej chwili zauważyłam, że mój towarzysz również wsiadł do samochodu, było już za późno na protesty, a kierowca nie wyraził słowa sprzeciwu.

– Nawet nie wiesz, gdzie jedziemy – odezwałam się, nie kryjąc niezadowolenia.

– Do Ortegi. Tylko on jest zdolny do tego, żeby chorą ściągnąć cię do odwalania brudnej roboty. Nie podoba mi się to Frido i mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna, co mogło mnie czekać po drugim końcu sznurka. Miałam dowiedzieć się tego już niebawem, ale w jednym musiałam przyznać mu rację – nie podobało mi się to i w głębi przeczuwałam, że zbliżały się kłopoty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro