Dwie części, połączone w jedną

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Nate

Obudziłem się, z piekielnie ostrym bólem głowy. Otwierając swoje powieki, do moich oczu wdarły się oślepiające promienie słoneczne, które je drażniły.

Jedną ze swoich dłoni, zaśliniłem światło, by następnie odwrócić się na drugi bok, tak by wpatrywać się w śpiącego jeszcze blondyna.

Jego uśpioną twarz była jeszcze piękniejsza niż zwykle, a spokój, który wokół siebie rozpraszał sprawował, że czułem się bezpiecznie.

Jego malinowe usta były lekko rozchylone, a idealnie równy nos poruszał się wraz z nowym tchnięciem.

Pojedynczy kosmyk blond włosów, spadł mu na czoło.

Po krótkich obserwacjach chłopaka, zerknąłem na zegarek na jednej z bladej jak mgłą ścianie.

Wskazywał on wpół do szóstej.

Oznaczało to, że do oficjalnej pobudki zostało jeszcze około półtorej godziny.

Westchnąłem cicho, starając się nie wybudzić ze snu blondyna.

Pomimo wczesnej godziny, zupełnie nie odczuwałem zmęczenia.

Zazwyczaj personel musiał mnie budzić, nigdy nie wstawałem sam z siebie.

Może po prostu tabletki, które mi dają przestały działać zbyt wcześnie.

Usiadłem na niezbyt wygodnym materacu, kładąc swoje stopy na zimnej posadzce. Opatuliłem się rękoma, ponieważ przez otwarte okno właśnie wdarł się zimny podmuch wiatru.

Moja koszula nocna nie należała do najgrubszych, więc nie chroniła mnie przed niskimi temperaturami.

Podszedłem do drewnianej komody i otworzyłem jedną z szafek, które należała do mnie.

Podpisana była jedynie moim imieniem, a w niej znajdowały się ważne dla mniej rzeczy, jak ubrania czy notatnik mojego ojca.

A wraz z notatnikiem, ten w połowie urwany wiersz.

Już wiele razy chciałem go dokończyć, lecz nie potrafiłem napisać nic, co mogłoby być słowami mojego ojca.

Wziąłem go tutaj jedynie dlatego, by przypominać sobie, że gdzieś tutaj jest mój tata, który nigdy by nie pozwolił mnie tu zamknąć.

Czekałem tylko na moment, w którym stanie pod drzwiami oddziału i powie:

„– Przyszedłem po Nathaniela Coopera."

By w końcu mnie stąd zabrać u nie pozwolić matce mnie tknąć.

Być może łudziłem się błędnie i jedynie marzyłem o takim przebiegu sprawy, ale to jest jedyne co daje mi choć cień nadziei na lepsze jutro.

Pomimo braku mojego taty, to jego kochałem.

On by na to nigdy nie pozwolił, bo mnie kochał.

Moja mama może też mnie kochała, ale ta sama kobieta zamknęła mnie tutaj, nie rozumiejąc, że zupełnie mi to nie pomoże, a jedynie pogorszy.

Głowa pulsowała niemiłosiernie, przez co musiałem rozmasować swoje skronie, opierając łokcie na komodzie.

Zacisnąłem z bólu szczękę, przez co bardzo mocno uwydatniły się moje żyły.

Po chwili walczenia ze swoją głową, podniosłem się i wyciągnąłem z szuflady luźny dres, za dużą, szarą koszulkę i świeże bokserki.

Nie miałem ochoty na konfrontacje z pielęgniarkami i wysłuchiwanie ich nachalnych pytań, typu - dlaczego nie śpisz? Czy coś się stało? Potrzebujesz jeszcze jednego leku? Potrzebujesz rozmowy? Dlaczego masz podkrążone oczy?

Więc zwyczajnie odszedłem nieco od komody, obróciłem się tyłem do chłopaka i zdjąłem z siebie piżamę, zostawiając ją chwilowo na podłodze.

Miałem jedynie nadzieję, że chłopak nie obudzi się i nie zobaczy mojego nagiego ciała.

Spojrzałem na mój nieco rozbudowany tors i dotknąłem go.

Moje zimne palce spowodowały dreszcz na mojej skórze, przez co wzdrygnąłem się.

Chodziłem kiedyś na siłownię, by robić masę i podnosić, jak ja to mówię - „ciężkie kółka".

Chciałem być wysportowany, ale wraz z zapadaniem się mojej psychiki spadła też siła i chęci do robienia treningów.

Cóż, może kiedyś do tego wrócę.

Podciągnąłem na swoje biodra bokserki, które dosyć mocno je opinały, ukazując tym samym moje mięśnie, a raczej ich zupełny brak.

– Ekhem – usłyszałem na sobą odchrząknięcie, znanego mi głosu.

Jezus Maria, jestem skończony.

Stałem w bez ruchu obrócony do mojego rozmówcy tyłem, nerwowo miętoląc spodnie swoimi palcami.

Po mojej czerwonej ze wstydu twarzy, spłynęła właśnie pierwsza, z pewnością nie ostatnia kropla potu.

Zacisnąłem swoje powieki i powoli obróciłem się w stronę Chase'a, starając się opanować swoje skrajne emocje.

– Cześć! – powiedziałem, przeciągając „e" i opierając się jedną ręką o ścianę. Szczerzyłem się do niego nienaturalnie, jakbym chciał go ugryźć.

– Cześć, hejka, sorry, nie planowałem tego. – odpowiedział mi blondyn gubiąc sens tego zdania.

Zacinał się co jakiś czas i uciekał wzrokiem od mojego ciała.

Nie dziwię mu się, dla niego to też musiało być niezręczne i wstydliwe.

– Może lepiej pójdę. – powiedział, po chwili krótkiej, lecz bardzo niekomfortowej ciszy. Nie czekając nawet na odpowiedź, niezgrabnym krokiem ominął stertę moich ubrań i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

Ja, wstrzymując oddech, wypuściłem go głośnym tchnięciem.

Rozluźniłem swoje spięte ciało i przestałem podpierać ścianę.

Schowałem swoją twarz w dłoniach, jakbym próbował ukryć się przed tym, co właśnie się stało.

Przetarłem swoje mokre czoło od potu dłonią i zarzuciłem na siebie pozostałe ubrania, by na następny raz Chase zastał mnie w normalnym stanie.

Schyliłem się do podłogi, by pozbierać swoją piżamę.

Chodząc na czworaka, zbierałem po kolei moją bieliznę oraz koszulę i spodnie.

Niestety, jedna z moich skarpet rzucona była aż w róg pokoju, więc musiałem się tak dostać i zebrać ją.

Obok porzuconej skarpetki, zobaczyłem zwinięty kawałek papieru.

Był on nieco zakurzony, a zgnieciony w taki sposób, że wyglądał , jakby ktoś zrobił to celowo w złości, albo furii.

Usiadłem po turecku i sięgnąłem po niego.

Olewając skarpetkę, otworzyłem tajemniczy skrawek, by dowiedzieć się, co to jest.

Powoli skanowałem oczyma litery, które układały się w zdania

łogów z daleka się trzymaj.

To już koniec mojego wierszu, pseudo poezji.
Nie jestem w tym dobry, mimo, że się naprawdę starałem. Wiem, masz mi za złe, że cię zostawiłem, ale zrozum to proszę. Nie zrozumiesz, wiem, będziesz okropnie zły. Pewnie już jesteś, a na tę kartkę wylewasz tony łez. Przepraszam cię za to. Po prostu nie zapominaj o tym kim jesteś, synu. Bo zrobisz wiele, mówię ci. Nawet beze mnie.

Kocham cię, pamiętaj o mnie.

Tata.

Zmarszczyłem swoje brwi i dokładniej przyjrzałem się listowi. Fragment rozszarpania, był zdumiewająco podobny, do kształtu rozszarpania mojego listu. Nie wiedziałem, czy ma to coś wspólnego, ale musiał to sprawdzić.

Musiałem.

Rzuciłem się do komody i gwałtownie wyciągnąłem z niej kawałek papieru.

Był on zakopany głęboko wśród ubrań, by napewno się nie zgubił, czy zniszczył.

Wziąłem głęboki wdech i przyłączyłem dwa kawałki papieru do siebie.

One do siebie pasowały.

Do cholery, pasowały.

Nie musiałem ich nawet obracać, by na siłę je złączyć.

Pasowały do siebie bezbłędnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro