Nieznany autor

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng







Chase

Kroczyłem do mojego pokoju, by zmienić swoją koszulkę na taką, która nie miała na sobie plamy po ketchupie.

Idąc w stronę pomieszczenia, mijałem wiele różnych osób, lecz nie przyglądałem się im zbyt dokładnie. Większość pacjentów przebywała teraz w głównej sali, gdzie puszczany był nieznany mi film. Miałem okazję, by spędzić przyjemnie czas wraz z innymi, lecz zupełnie nie miałem na to ani chęci, ani siły.

Moja niewidzialna maska, opadła wraz z wyjściem przez próg drzwi. Zdecydowanie potrzebowałem chwili w samotności.

Idąc, obok mnie przebiegła płacząca, wręcz w rozpaczy dziewczyna. Była dość chuda, w niebieskim oversize'owym t-shirtcie.

Czarne włosy upięte w kok, podskakiwały przy każdym kroku nastolatki. Wyglądała, jakby stało się coś tak strasznego, że jej serce i dusza roztrzaskały się na milion kawałków. Nie wiedziałem jednak, czy będzie w stanie je poskładać w jedną, spójną całość.

Nie wiedziałem, co mogłoby się stać, ale i ta sytuacja mnie nie przejęła. Nic mnie teraz nie obchodziło, czułem się po prostu pusty. Jakby wyssano ze mnie całą energię. Jakby z gigantycznego jeziora pompą wydobyto całą wodę, co do ostatniej kropli. Ogromna dziura, ale bez środka. To mnie w tym momencie opisywało.

Otworzyłem drzwi do mojego pokoju i wkroczyłem do pomieszczenia leniwym krokiem.

Rzuciłem się na moje niepościelone łóżko, i wtopiłem twarz w pościel.

Wsłuchiwałem się w głuchą cieszę, która panowała wokół mnie i mojego ciała.

Nie byłem jednym człowiekiem, a tysiącami kawałków ludzi szczepionych w jedną, spójną całość. Wszystko pasowało, jak ulał, ale mimo to psuło się.  Westchnąłem głośno i wyciągnąłem zgnieciony kawałek papieru z mojej kieszeni.

Otworzyłem go i tępo zacząłem wpatrywać się w te same, grube i niechlujne litery.

łogów z daleka się trzymaj.

To już koniec mojego wierszu, pseudo poezji. Nie jestem w tym dobry, mimo, że się naprawdę starałem. Wiem, masz mi za złe, że cię zostawiłem, ale proszę zrozum to. Nie zrozumiesz, wiem, będziesz okropnie zły. Pewnie już jesteś, a na tę kartkę wylewasz tony łez. Przepraszam cię za to. Po prostu nie zapomnij o tym kim jesteś, synu. Bo zrobisz wiele, mówię ci. Nawet beze mnie.

Kocham cię, pamiętaj o mnie.

Tata.

Zacisnąłem kurczowo palce na ostatnim zdaniu tego, jakże uroczego liściku.

Zawsze, gdy tylko go czytałem, pragnąłem doszukać się drugiego dna. Zawsze.

Chciałem się dowiedzieć, czego ode mnie chciał, albo co próbował mi przekazać.  Czułem się tak bezradny. Nawet cholerny kawałek papieru z tekstem mnie załamuje. Wprowadza w takie coś.

Co ciekawe, przy końcówce „łogów" jest jakby rozerwana część. To nie jest osobne słowo, a część innego. Już od dawna próbowałem domyślić się, czego mógłby być to koniec.

Na marne.

Zawsze gdy pytałem mamy, co to właściwie jest, mówiła, że ojciec jest, albo był bardzo kreatywny. Nic więcej.

Aha, no i oczywiście nie zdradziła mi nawet jego imienia, jakby nie chciała, bym się czegoś dowiedział.

O własnym ojcu wiedziałem tyle, co nic. Wiedziałem, że był mężczyzną i, że raczej jest moim biologicznym tatą. Aczkolwiek i to było wątpliwe.

Zabawne.

Odrzuciłem kartkę papieru w kąt pokoju, dalej nie ruszając się z łóżka. Wpatrując się w sufit, zaczynałem dostrzegać na nim różne kształty.

Najpierw był to obłok, potem przeobraził się w psa, a na koniec w miskę pełną owoców morskich. Mimowolnie uśmiechnąłem się, ponieważ jako dzieciak uwielbiałem owoce morza. Wszystkie.

Od krewetek i małży, po homary i ośmiornice, a kończąc na zwyczajnych rybach. Gama moich smaków była naprawdę spora i dość mocno rozbudowana.

Do tego, całe te obfite w białko dania popijałem zieloną herbatą z mlekiem, od której, uwaga, w wieku jedenastu lat się uzależniłem. To znaczy może nie dosłownie, ale pijałem ją codziennie.

Nie bez powodu oczywiście. Po pierwsze, naprawdę mi smakowała, a po drugie – po wypiciu jej czułem się lżejszy, i wolny od swoich problemów.

Musze przyznać, że w tej ruderze mi jej brakowało. Niestety, tutejszych lekarzy stać było jedynie na najtańszą herbatę bez grama cytryny i cukru. Może picie herbaty byłoby nawet formą mojej terapii? Śmiesznie by było, ale z moją dolegliwością nieironicznie mógłbym bać się jej tknąć.

Być może, gdybym żył w innym, lepszym uniwersum piłbym sobie teraz zieloną herbatę, jadł homara i może byłbym szczęśliwy czy usatysfakcjonowany z moich osiągnięć czy sukcesów. Szkoda jednak, że było to odległe marzenie, praktycznie a wykonalne do spełnienia.

W tym wypadku, nie pomoże nawet zielona herbata z owocami morza.

Nie ten czas, nie to miejsce, nie ten świat, nie to uniwersum, nie ta osoba, nie ta sytuacja.

Po prostu wszystko nie tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro