Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Rynek w Yangju rozbrzmiewał mozaiką głosów różnych kupców, dostawców, handlarzy i klientów, którzy targowali się o jak najniższą cenę. Ktoś zachwalał swoje delikatne jak nić pajęcza tkaniny, inny świeże jajka, jeszcze inny sprzeczał się z konkurentem. W tym głośnym zamieszaniu każdy jednak znajdował to, czego szukał

- Te zioła na pewno pomogą pana żonie. Proszę podawać jej napar trzy razy dziennie. – młoda dziewczyna przy stoisku zielarskim poinstruowała swojego klienta.

- Och, dziękuję ci panienko Lee! – odparł zachwycony mężczyzna. – Co byśmy zrobili bez twojej pomocy?

- Nie ma za co panie Kwak. [czyt. kła] Zawsze chętnie służę panu pomocą. Proszę dać mi znać, gdyby tylko coś się działo.

- Jak śmiesz żądać ode mnie pieniędzy?! Puszczaj, bo jeszcze wybrudzisz mi kaftan, ty śmieciu! – nagle rozbrzmiał zagniewany męski głos, a cały tłum w około na chwilę jakby ucichł.

- Co tam się dzieje? – zapytała młoda zielarka, wychylając się zza klienta, by lepiej widzieć zajście.

- Takie plugawe robale jak ty, powinny umrzeć! – dalej krzyczał mężczyzna. Był ubrany w bogate, zdobione misternym haftem szaty. Stał nad ubranym w łachmany człowiekiem, opierając się jedną nogą na jego twarzy, tym samym przyciskając ją do ziemi.

- Bardzo proszę popilnować mojego straganu przez chwilę. Co ten napompowany szlachcic sobie wyobraża?! – powiedziała z oburzeniem dziewczyna i ruszyła pewnym krokiem w stronę dręczyciela i odepchnęła go. – Co pan czynisz?! Przecież ten człowiek nie zrobił nic złego!

  - Jak śmiesz, ty dziewucho?! – obruszył się bogacz i podniósł rękę z zamiarem, by uderzyć ją w twarz. Niespodziewanie trafił jedynie na kij od cepa.

 - Tylko tknij naszą panienkę, to przysięgam, że pomszczę ją dziesięciokrotnie. – odezwał się właściciel narzędzia, odważnie broniąc dziewczyny.

- Ach, ty... masz pojęcie z kim rozmawiasz? – nadal unosił się arystokrata.

- Nie obchodzi mnie, czy jesteś arystokratą, urzędnikiem, czy wieśniakiem. Możesz sobie być nawet i królem, ale jeśli zaraz nie opuścisz naszej osady, to połamię ci kręgosłup moim cepem.

Urzędnik żachnął się i splunąwszy na ziemię przed żebrakiem, poszedł przed siebie.

 - Słyszysz mnie? – panna Lee ukucnęła przy pobitym żebraku. – Możesz mówić?

 - Tak. Dziękuję za pomoc.

 - Podnieście go i zaprowadźcie na tył mojego stoiska. Opatrzę go. – zarządziła dziewczyna, a dwóch mężczyzn wykonało jej polecenie.

  - Mamo, mamy rannego. – zakomunikowała dziewczyna wprowadzając mężczyzn do pomieszczenia, gdzie jej matka przygotowywała zioła i lekarstwa na sprzedaż.

 - Połóżcie go na tamtej macie. – rozkazała starsza kobieta odrywając się od pracy. – A ty, wracaj na stoisko, dziecko. Panowie, też możecie już iść.  

 - Dobrze. – odpowiedziała posłusznie córka i wyszła. W głębi serca była jednak trochę zawiedziona. Bardzo chciała praktycznie nauczyć się fachu medyka, a nie tylko sprzedawać medykamenty. W dodatku była ciekawa tej nowej postaci w jej miejscowości. Skąd tu przybył? Dlaczego wylądował na ulicy?  

 Usiadła na swoim stołku i oparła się łokciami o ladę. Jednak, gdy tylko nikt obok nie przechodził, odchylała się do tyłu, aby podsłuchać co się dzieje w sieni.  

 - Biedaku, ale cię urządzili. – do uszu dziewczyny doszedł głos jej matki. Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą i cmoknęła parę razy pod nosem. – Powinieneś bardziej na siebie uważać i nie pozwalać tak sobą pomiatać. Zobacz tylko jak wyglądasz: masz podrapaną całą twarz, a z nosa leci ci krew. Jesteś mężczyzną, powinieneś umieć zawalczyć o swoją godność. Jak chcesz znaleźć żonę, skoro nawet o siebie nie umiesz się zatroszczyć? – zganiła chłopaka jakby był jej własnym synem. – Jak ci na imię?   

 - Choi Byong-Soo. [czyt. człe bjong-su] – odrzekł żebrak. – Jak mogę się zwracać do pani?

  - Mów mi pani Ahn . – odpowiedziała. – Ale nie martw się. Zaraz założę ci opatrunki i jeszcze będziesz wyglądać jak człowiek. – dodała, lekko się śmiejąc po czym, nałożyła na rany odpowiednie maści. – Muszę jeszcze zdjąć ci bluzę, żeby cię zbadać. – Przysłuchującą się SangMi natychmiast oblał gorący rumieniec. Tymczasem jej matka zaczęła uciskać lekko różne miejsca na brzuchu żebraka, żeby sprawdzić czy nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych. Ale Byong-Soo jedynie zaczął zwijać się ze śmiechu pod wpływem łaskotek. – Chyba nic ci nie jest, skoro masz siłę na śmiech. – oznajmiła kobieta zadowolona. – Za to na pewno jesteś bardzo głodny. Masz tu kawałek ciasta ryżowego na teraz. Założę ci jeszcze opatrunek na te rany na twarzy i będziesz jak nowy. A gdy zaparzy się już herbata, to pójdę przygotować obiad, co tobyś mi z głodu nie umarł.   

 - Dziękuję bardzo, ale naprawdę nie niczego mi nie trzeba. – odrzekł na to Byong-Soo. – Nie mam pieniędzy, żeby wynagrodzić pani troskę. Skoro nic mi nie jest, to już pójdę.   

 - Oszalałeś? Chyba na głowę upadłeś. – obruszyła się pani Ahn. – Mało ci wrażeń na jeden dzień? Nigdzie nie pozwolę ci iść, dopóki nie upewnię się, że wszystko z tobą w porządku.  

 - Do-dobrze. – odpowiedział pokornie Byong-Soo, zaskoczony jej wzburzoną reakcją.

  Po tym jak położyła maść na różne zadrapania biedaka i podała mu herbatę, kobieta ruszyła w drogę do swojego domu, znajdującego się na obrzeżach miasteczka, aby ugotować sycący posiłek. Kazała jeszcze swojej córce zerkać co jakiś czas na żebraka i pomóc mu, gdyby czegoś potrzebował.

 - Naprawdę nie mogę tu zostać. Ach, co mam zrobić? Ta kobieta... – zaśmiał się pod nosem Byong-Soo. – Zachowuje się jakbym był jej własnym synem, a w ogóle mnie nie zna. Muszę się stąd wynieść, zanim wróci. – dodał cicho, wstał i skierował się do wyjścia.  

 - Ach, panienko! – zawołał uwijającą się przy straganie Sang-Mi. Ta obróciła się zdezorientowana. – Gdzie jest jakiś najbliższy wychodek? – kontynuował chłopak.

  - Wychodek? – powtórzyła Sang-Mi, próbując zebrać myśli. – Musisz wyjść drugą stroną i na lewo. – dodała i wróciła do obsługiwana klienta.

 - Dziękuję. – Byong-Soo uśmiechnął się poczciwie, grzecznie skinął głową i odszedł.  

 Sang-Mi wciągnęła się w wir pracy, gdyż klientów jedynie przybywało i każdemu trzeba było zaradzić na każdą dolegliwość. Przez to zupełnie zapomniała o Byong-Soo. W końcu, gdy weszła na zaplecze, aby uzupełnić zapasy zauważyła, że żebraka nie ma. Przestraszyła się, że tak go zaniedbała i że mogła mu się znów stać jakaś krzywda.  

 - Co zrobić? – zapytała samą siebie rozpaczliwie. Z jednej strony czekali na nią niecierpliwi klienci, a z drugiej musiała sprawdzić, co się stało z Byong-Soo.  

 - A gdzie jest ten nasz biedaczyna? – zapytała jej matka, która właśnie wróciła. W rękach trzymała garnek z ciepłym jedzeniem zawinięty w gruby kawałek materiału. Rozglądała się zdezorientowana na boki pokoiku, co rusz zerkając na córkę z wyczekiwaniem.  

 - Byong-Soo jest... poszedł do wychodka... – odpowiedziała niepewnie, wiedząc, jak dziwna była ta sytuacja.  

 - Lepiej, żeby szybko tu wrócił, bo jedzenie mu wystygnie. – kobieta odłożyła garnek na stół. – A ty co tu tak stoisz? – zwróciła się do córki ponaglającym tonem. – Nie powinnaś zanieść tego na stragan i obsłużyć klientów? Kolejka pewnie zebrała się już do samej bramy głównej. Zaraz ci wszystko rozkradną! – nastraszyła ją.  

 - O rety! – zawołała z przejęciem Sang-Mi i wybiegła na zewnątrz. Na szczęście stragan nadal był w jednym kawałku i nikt nic nie ukradł.  

 Tymczasem pani Ahn poszła na tyły budynków, żeby zawołać żebraka. Martwiła się, że mógł zasłabnąć po drodze albo znów ktoś go napadł.  

 - Byong-Soo? Jesteś tam? – kobieta zapukała w drewniane drzwi, za którymi spodziewała się znaleźć chłopaka. – To ja, pani Ahn. Przygotowałam ci posiłek. Pospiesz się, bo wystygnie...  

 Nagle drzwi otworzyły z zamachem, popychając panią Ahn na ziemię. Z wychodka wyszedł stary, gruby mężczyzna i spojrzał na kobietę z rozbawieniem. Mlasnął i odezwał się:  

 - Nie jestem żadnym Byong-Soo, ale obiad chętnie zjem.  

 Pani Ahn szybko podniosła się z ziemi i otrzepała.  

 - Pomyliłam się. Przepraszam. – powiedziała i pobiegła z powrotem do izby. Po ByongSoo nadal nie było żadnego śladu, więc postanowiła wypytać córkę, co się mogło stać.  

 - Sang-Mi, nigdzie go nie ma. – odezwała się do dziewczyny. – Czy ty mu aby na pewno wskazałaś dobrą stronę?  

 - Mamo, myślisz, że nie potrafię odróżnić lewej od prawej? Nie rób ze mnie idiotki. Ale... od kiedy zapytał o toaletę, minęło już dużo czasu. – Sang-Mi przyznała zażenowana. – Przepraszam, było tylu klientów, że całkiem o nim zapomniałam. – zaczęła się usprawiedliwiać. – Nie zwróciłam uwagi na to, że nie wrócił. Och, mamo! – zawołała i zrozpaczona przyłożyła dłonie do ust. – Nic mu się nie stało, prawda?  

 - Nie martw się dziecko. – matka przytuliła Sang-Mi i poklepała ją krzepiąco po plecach. – Nic mu nie będzie. To dorosły chłopak. Da sobie radę. Spakuj kram. Nie będziemy na niego czekać i zjemy tutaj, skoro już przyniosłam jedzenie.  

 - Dobrze. – Sang-Mi skinęła i zaczęła zabierać wszystkie zioła oraz lekarstwa na zaplecze. Potem zjadła obiad i razem ze swoją matką wróciła do domu. Jednak sprawa znikającego Byong-Soo nie mogła dać jej spokoju i przez całe popołudnie siedziała w zadumie. Nie uszło to uwagi jej ojcu.  

 - Co się dzieje córeczko? – zapytał z troską. – Czemu jesteś taka smutna?  

 - Martwię się. – odpowiedziała i wyjaśniła ojcu, co spotkało ją tego dnia. – Boję się, że znów natknął się na tamtego urzędnika i teraz pewnie leży gdzieś w rowie bez żadnej pomocy.  

 - Chcesz, żebym go z tobą poszukał? – zapytał i pogładził ją po głowie.  

 - Poszedłbyś ze mną ojcze?

  - Oczywiście. – odparł. – Nie chcę, żebyś się o cokolwiek martwiła.

 Pan Lee wziął pochodnię oraz trzech służących ze sobą i razem z Sang-Mi wyruszyli na poszukiwania.  

***

 Gdy tylko skorzystał już z toalety, ostrożnie oddalił się od stoiska panny Lee.

 „Rety, w co ja się wpakowałem?" – mówił w myślach Byong-Soo. – „Muszę znaleźć Chung-Soona i wyjaśnić mu wszystko. Nie będzie zadowolony, gdy dowie się, że ten pajac BalYung o mało co nie połamałby mi żeber. Pewnie znów będzie na mnie krzyczał."  

 - Ach! – Byong-Soo usłyszał znajomy głos za plecami, na co od razu się odwrócił. Mężczyzna zaczął zbliżać się do niego szybkim krokiem. – W końcu cię znalazłem, wasza... – nie skończył, gdyż Byong-Soo zakrył mu usta ręką.  

 - Bacz na słowa Chung-Soon. – szepnął. – Nie chcemy przecież, żeby ktoś się dowiedział kim jestem.  

 - Tak, racja. – odpowiedział Chung-Soon. – Martwiłem się o ciebie. Gdy zobaczyłem jak ten bufon z ciebie kpi, moja ręka sama sięgnęła po strzałę. Gdyby nie ta odważna dziewczyna i ludzie, którzy ją poparli, byłbym go zabił. Och, jak ty wyglądasz?! Naprawdę mogła stać ci się krzywda. Mówiłem, że to zły pomysł. – marudził. – Jak długo to ma jeszcze trwać?  

 - Bal-Yung to kolejny z wielu urzędników, którzy nadużywają swojej pozycji. Muszę jeszcze sprawdzić sędziego Lee i urzędnika Kanga. Potem chcę zobaczyć, jak mają się sprawy w Wiryeseong [czyt. łirjesong]. Muszę mieć pewność, że żaden skorumpowany człowiek nie będzie władał nawet małym skrawkiem Joseon. [czyt. dżoson]  

 - Jestem dumny, że mogę ci służyć, panie! – Chung-Soon pokłonił się Byong-Soo-owi i oddał mu honory.  

 - Weź, bo jeszcze ktoś nas zobaczy.  

 - Ach, tak. Znów się zapomniałem. – Chung-Soon podrapał się po głowie zakłopotany. – Po prostu naprawdę jestem szczęśliwy, że mogę mieć udział w budowaniu naszego kraju i czynieniu go lepszym.  

 - A ja cieszę się, że w tej sprawie mam u swego boku takiego przyjaciela jak ty. - ByongSoo poklepał towarzysza po ramieniu.  

 - A ta dziewczyna ze straganu. Wydaje się, że chyba jest medykiem. Nie sądzisz, że powinniśmy jej zapłacić za opiekę? Gdy wrócimy do domu, koniecznie musisz ją nagrodzić, panie.  

 - Oczywiście. Zaryzykowała dla mnie życiem. Odwdzięczę się nie tylko jej, ale i całej jej rodzinie. Jej ojciec na pewno jest dobrym człowiekiem. – uśmiechnął się Byong-Soo, po czym on i jego przyjaciel usłyszeli dziwny dźwięk.  

 - Co to było? – zaśmiał się Chung-Soon.  

 - To mój brzuch. Jaki jestem głodny! Od wczoraj nic nie jadłem. – zaczął jęczeć ByongSoo. – Mogłem zostać jeszcze trochę pod opieką pani Ahn. Chciała mnie poczęstować obiadem. Pewnie się o mnie martwi, bo odszedłem tak bez pożegnania.  

 - Nie możesz tak żerować na czyjejś dobroci, skoro w rzeczywistości jesteś bogaty. – upomniał go Chung-Soon.  

 - To prawda, dlatego uciekłem. Ale ciekawy jestem, jak to jest, gdy ktoś daje ci coś z własnej woli i dobrego serca, a nie dlatego, że ściągam od niego podatek lub płacę mu, żeby mi służył. Ale nie pora się tym zajmować. Chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu! – Byong-Soo objął ramieniem przyjaciela i pociągnął go ze sobą w kierunku karczmy poza Yangju. – A tak w ogóle, to z tym opatrunkiem na nosie, jest mniejsza szansa, że ktoś mnie rozpozna.  


 - Och! To było przepyszne! Pani to wie, jak postawić zmęczonego mężczyznę na nogi! – Chung-Soon wychwalał właścicielkę karczmy pod niebiosa.  

 - Karmić takich głodomorów to sama przyjemność. – odpowiedziała z radością kobieta. – Wam przybywa sił, a mi pieniędzy w kasie. Ha, ha! – zaśmiała się. – Ale Chung-Soon, powiedz mi. Skoro stać was na takie ucztowanie, to czemu ten młodzieniec z tobą nie kupi sobie porządnych ubrań? Nie wstyd mu tak chodzić po ulicach?  

 - Dziękuję pani za troskę. – głos zabrał Byong-Soo. – Ale nie ma potrzeby się martwić. Po prostu pragnę zostać mnichem i próbuję oczyścić się przez skromne życie. – powiedział z pełnym przekonaniem.  

 - Większość z tego co zamówiliśmy, zjadłem sam. – Chung-Soon podchwycił żart. – Byong-Soo zjadł zaledwie miseczkę ryżu i popił trochę bulionu. Na mięso w ogóle nie spojrzał. – dodał, a w tym samym momencie chwycił w swoje pałeczki ostatni kawałek mięsa i zjadł. Byong-Soo oblizał dyskretnie usta, jedynie obchodząc się smakiem. Usta zadrżały mu we wściekłym uśmiechu, gdy widział jak Chung-Soon delektował się mięsem, które tak bardzo sam chciał zjeść.  

 „Chung-Soon, ty podstępny lisie." – zagniewał się na niego w myślach.  

 - „Pragnę zostać mnichem." – Chung-Soon przedrzeźnił przyjaciela z udawaną duchowością i parsknął śmiechem. Nie śmiał się jednak długo, bo po chwili poczuł bolesny ucisk na uchu.  

 - Śmiałeś zjeść mój kawałek mięsa? – zapytał groźnie Byong-Soo. – Zabrałeś coś, co należało do twojego pana i jeszcze się śmiejesz?  

 - Ja... ja tylko chciałem, żebyś brzmiał bardziej wiarygodne, panie. Proszę wybacz mi mój błąd, panie! – zatrwożył się Chung-Soon.  

 - Hmf! – prychnął Byong-Soo, uśmiechnął się i poklepał drugiego po plecach. – Żartowałem mój przyjacielu. Żartowałem. – zapewnił go, na co Chung-Soon odetchnął z ulgą i uśmiechnął się. – Ale więcej tak nie rób. – dodał po chwili. – Idziemy?  

 Udali się w stronę niedużego gospodarstwa, w którym właściciele udostępnili na nocleg stodołę. W międzyczasie zaczęło się powoli ściemniać.  

 - Panie... – zaczął w drodze Chung-Soon.  

 - Mówiłem ci, żebyś mnie tak nie nazywał. – przerwał mu Byong-Soo.  

 - Przecież nikt nas tu nie usłyszy. Jesteśmy na zupełnym odludziu, a o tej godzinie wszyscy siedzą w domu. W każdym razie, nie sądzisz, że ta młoda zielarka była bardzo ładna?  

 - Spodobała ci się? – odparł zaskoczony młodzieniec.  

 - Tak. Jest śliczna. – zawstydził się lekko Chung-Soon i rozmarzył. – Ciekawe, czy zgodziłaby się wyjść za mnie.  

 - Najpierw lepiej dowiedz się z jakiego jest domu. – poradził Byong-Soo.  

 - Sam powiedziałeś, że jej ojciec musi być dobrym człowiekiem  

 - A skąd wiesz, że nie jest już z kimś zaręczona? Chodzi mi o to, że powinieneś lepiej poznać swoją ewentualną partnerkę nim się jej oświadczysz. Po prostu dbam o ciebie, bo nie chcę, żebyś się rozczarował.  

 -Tak, tak. – zgodził się uśmiechając blado. Wiedział, że tak naprawdę zwyczajnie nie miał szans z tym swoim wielkim, bulwowatym nosem i wzrostem olbrzyma. Jedyne do czego się nadawał, to bycie gwardzistą i dotrzymywanie towarzystwa Byong-Soo.  

 - Ale jak już dowiesz się o niej wystarczająco dużo, to nic nie zaszkodzi spróbować. – dodał szlachcic.  

 - Tak zrobię! – odparł Chung-Soon z nowym zapałem.  

 - Chung-Soon, słyszałeś? – wtrącił nagle Byong-Soo z lekką trwogą w głosie. – Chyba ktoś tu idzie. Słyszałem czyjeś głosy.  

 - Ja nic nie słyszałem. – odpowiedział gwardzista.  

 - Byong-Soo... – doszedł ich cieniutki głos.  

 - Czy to... – zaczął z powątpiewaniem szlachcic. – To ta dziewczyna. Szybko, ukryjmy się! Nie chcę, żeby mnie teraz zobaczyła. O tu! W krzaki! – powiedział pośpiesznie i zszedł z drogi ciągnąc za sobą gwardzistę.  

 Głos dziewczyny i dwóch mężczyzn był coraz lepiej słyszalny i cały czas się zbliżał.  

 - Jesteś pewien, panie, że to ona? – zapytał z ciekawości Chung-Soon.  

 - Tak, poznaję jej głos. W dodatku woła moje imię. Ciekawe, kim są ci mężczyźni razem z nią? Bracia, a może służący?  

 - Idą tu. – powiedział szeptem gwardzista. – Chciałbym zobaczyć tę pannę. – dodał podnosząc się nieco ponad zarośla.  

 - Nie wychylaj się, bo cię zobaczą. – upomniał go Byong-Soo. – Połóż się na ziemi i nie ruszaj. – dodał próbując siłą swojego ramienia usadowić przyjaciela w odpowiedniej pozycji. Wydał przy tym mnóstwo niepotrzebnych szelestów.  

 - Kto tam jest? – przestraszył się służący i nachylił pochodnię w stronę krzaków, by rozświetlić wieczorną szarugę. Byong-Soo szturchnął gwardzistę łokciem, aby ten zareagował i go krył.  

 Chung-Soon powoli powstał, chwycił baniaczek z wodą przywieszony u biodra i trzymając go nieco w górze, chwiejącym krokiem podszedł do grupki.

  - Kto? Kto m-nie budzi?! – zawołał udając pijanego i zbliżył się do grupy jeszcze bardziej. Sędzia Lee schował za plecami swoją przestraszoną córkę, aby ją chronić. – Chcecie się bić, hę? Nie oddam! – krzyknął i nagle zamachnął się wyprostowanym ramieniem jakby mieczem, po czym stracił równowagę. – Mój alkohol! Nie oddam!

 - Eh..! – westchnął zirytowany służący. – Okaż szacunek, gdy zwracasz się do mojego pana, ty pijaku! Nie wiesz, że stoisz przed sędzią Lee? – służący naskoczył na Chung-Soona i postraszył go ogniem pochodni.  

 - Taehyung, nie bądź taki szorstki. – zganił go sędzia. – Ekhm. – chrząknął nim zwrócił się do pijaka. – Pij na zdrowie. Nie chcemy ci nic zabrać. – zaśmiał się. – Ale nim odejdziemy, chciałbym cię zapytać, czy znasz może młodzieńca o imieniu Byong-Soo?  

 - Nie znam nikogo takiego. – odpowiedział Chung-Soon. – Jedyni ludzie jakich znam, to mój ojciec, moja matka i sprzedawca tego wybornego trunku – ponownie wzniósł butelkę do góry.  

 - Rozumiem. – uśmiechnął się sędzia przyjaźnie. – Nie będę cię dłużej męczyć. Dobranoc. – dodał i ruszył w dalszą drogę.  

 - Dobranoc-branoc. – powtórzył ospale Chung-Soon, popił swój „trunek" i położył się z powrotem na trawie.  

 - Czyżby panna Sang-Mi była córką sędziego? – zapytał Byong-Soo, jakby samego siebie. – O nie, taka okazja przeszła mi koło nosa! – rozpaczał młodzieniec.  

 - Dlaczego? – dopytał Chung-Soon.  

 - Gdybym skorzystał z pomocy jaką zaoferowała mi żona sędziego, mógłbym go dobrze poznać nie wywołując żadnych podejrzeń. Gdybym tylko wiedział to wcześniej.  

 - Czemu nie spotkasz się z nią jutro? Gdy będzie rano szła na targ, możesz zaczekać na nią po drodze.  

 - To jest bardzo dobry pomysł, Chung-Soon. Co ja bym bez ciebie zrobił?  

 Sang-Mi wraz ojcem i służącym przeszukali wszystkie znane im miejsca w miasteczku, zapukali do wielu drzwi, ale bez rezultatu.  

 - Sang-Mi, chodźmy do domu. Jest już późno i robi się zimno. – powiedział sędzia. – Dziś raczej już go nie znajdziemy. Pewnie skrył się w czyjejś stodole bez wiedzy gospodarzy. Jeśli będziemy go dłużej szukać, możemy sprawić mu więcej kłopotów.  

 - Och, no dobrze. – dziewczyna zgodziła się niechętnie i poszła za ojcem.  

 Gdy dotarli do swojej posesji, przed bramą stał jakiś mężczyzna, trzydziestoletni, zamierzający zapukać do ich drzwi.  

 - To ty Kang? – zapytał sędzia podejrzliwie.  

 - Ach, sędzia Lee! – mężczyzna odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął fałszywie. – Jak miło cię widzieć. – dodał kłaniając się na powitanie. Sędzia jedynie niechętnie odwzajemnił gest.  

 - Sang-Mi, idź do środka. – polecił córce, ale ta zatrzymała się zaraz za bramą, żeby podsłuchać rozmowę. – Co cię tu sprowadza, urzędniku? – zapytał sędzia oschle. Wiedział, że jeśli uczony Kang ma do niego jakąś sprawę, na pewno oznacza to kłopoty.  

 - Po cóż od razu ta wrogość, drogi sędzio? – udał skrzywdzonego. – Przyszedłem, by zaoferować ci pomoc.  

 - Myślisz, że potrzebuję czegoś od ciebie, Kang? – sędzia nie zmienił swojego nastawienia i skierował się do bramy.  

 - Doszły mnie słuchy, że nie najlepiej się wam ostatnio powodzi. Pożyczyłeś pieniądze biedakom, którzy nigdy nie będą mogli ci ich oddać i sam wkrótce nie będziesz miał za co żyć. Aż przykro mi się robi, gdy pomyślę, że twoja poczciwa córka wylądowałaby przez to na ulicy.  

 - Do niczego takiego nie dojdzie. Powstrzymaj swoją wybujałą wyobraźnię, Kang. – sprzeciwił się sędzia. Pragnął jak najszybciej zakończyć rozmowę z tym urzędnikiem.  

 - Ależ oczywiście, że nie dojdzie. Chętnie wspomogę cię finansowo i przyrzekam, że nie będziesz musiał mi nic spłacać.  

 - Ha! – sędzia zakpił ze słów urzędnika. – Już ja znam te twoje sztuczki.  

 - Sędzio Lee, jak zwykle zbyt pochopnie wysuwasz wnioski. Przecież mówię, że cię nie oszukam.  

 - W takim razie czego chcesz w zamian? Bo nie sądzę, żebyś w swej „szczodrości" nie miał ukrytego interesu.  

 - Hmf! – zaśmiał się lekko Kang. – Nic wielkiego. Zdaje się, że twoja córka jest już w wieku, w którym mogłaby założyć rodzinę. A jak wiemy, no cóż, zaistniały pewne okoliczności i nie ma żadnego narzeczonego. Po cóż dłużej zwlekać? Daj mi jej rękę, a zapewnię jej wygodne życie w dostatku, a tobie potrzebne fundusze. – wyjaśnił spokojnie Kang, na co twarz sędziego aż poczerwieniała z oburzenia.  

 - Nigdy! – wykrzyknął wściekły sędzia. – Nigdy nie pozwolę takiemu nikczemnikowi jak ty, nawet dotknąć mojej córki! To właśnie przez ciebie mamy problemy, nie myśl więc, że będę u ciebie szukał pomocy. Poza tym, gdybyś nie nękał ludzi o terminowe płacenie czynszu, nikomu nie musiałbym nic pożyczać. Dobrze wiesz, że była susza i ludzie nie mieli jak zarobić. Powinieneś był poczekać z poborem, zamiast dodatkowo podwyższać kwotę. Wynoś się stąd! – wygonił go. – I lepiej, żeby twoja noga więcej tu nie postała!  

 - Oczywiście. – ukłonił się Kang udając pokorę. – Następnym razem to ty przyjdziesz do mnie, sędzio. Jeszcze zmienisz zdanie.  

 - Powiedziałem wynocha! – sędzia wrzasnął jeszcze raz, ale tym razem niemalże naskoczył z pochodnią na urzędnika. Gdy ten odszedł, sędzia odetchnął głęboko i wszedł na dziedziniec swojego domostwa. Gdy zobaczył stojącą przy bramie, wstrząśnięta córkę, podszedł do niej i mocno przytulił. Po chwili odsunął ją od swojej piersi i trzymając mocno za ramiona rzekł:  

 - Sang-Mi możesz mi coś przyrzec?  

 - Co takiego ojcze? – zapytała dziewczyna.  

 - Obiecaj mi, że choćby wszystko się waliło i paliło, choćby sam król wydał taki rozkaz, nigdy nie poślubisz urzędnika Kang'a.  

 - Obiecuję. – odparła śmiało. Usłyszawszy wszystko, co stało się za bramą, sama nie chciała wychodzić za tak podłego człowieka. Obiecała to nie tylko ojcu, ale i samej sobie.  

 Następnego ranka Sang-Mi znów udała się ze swoją matką na targ, by sprzedawać zioła i lekarstwa.  

 - Kończą się nam zapasy. Jutro trzeba będzie pojechać do portu. – stwierdziła w drodze pani Ahn.  

 - Och, jak ja nie lubię tamtych kupców. Zawsze mam wrażenie, że chcą z nas zedrzeć wszystkie pieniądze. – skarżyła się dziewczyna.  

 - Oni też muszą zarobić.  

 - Ale gdy za każdym razem będą podnosić ceny, nikogo nie będzie stać, żeby kupić nasze lekarstwa. Słyszałam, że żeńszeń znów mocno podrożał.  

 Gdy tak rozmawiały w drodze, Sang-Mi zauważyła, że przed bramą do osady ktoś znów żebrał. Dziewczyna podbiegła, żeby lepiej przyjrzeć się tej osobie. Domyślała się kim może być i nie pomyliła się.  

 - Byong-Soo? – zapytała pochylając się, by dostrzec jego twarz. Żebrak jedynie odwracał się speszony. – Byong-Soo, to ty! – dodała pewnie. – Gdzie się podziewałeś? Wszędzie cię szukaliśmy.  

 - Ja... ja nie chciałem sprawiać wam kłopotu. – odpowiedział nieśmiało, przebrany szlachcic.  

 - Martwiłam się o ciebie. Nic ci nie jest? Jadłeś coś? Miałeś chociaż gdzie spać?  

 - Nie musisz się o mnie martwić panienko. – uśmiechnął się blado.  

 - Tak jak myślałam. – Sang-Mi oparła dłonie na biodrach w geście niezadowolenia. – Pewnie spałeś pod gołym niebem i nic nie jadłeś. Choć ze mną. Chcę ci pomóc. Już więcej nie będziesz głodował.  

 Byong-Soo uśmiechał się zadowolony i poszedł za Sang-Mi. Nie sądził, że tak szybko będzie mógł zrealizować swój plan w związku z sędzią Lee. A tu, Sang-Mi ułatwia mu to na wszelkie sposoby.  

 - Mamo, Byong-Soo będzie pracował dziś z tobą na zapleczu. – oznajmiła dziewczyna, co lekko zaskoczyło młodzieńca. – Pomożesz mojej mamie przy suszeniu i gotowaniu ziół. To całkiem proste. Szybko się nauczysz. – dodała pogodnie z uśmiechem, chcąc rozwiać obawy chłopaka. Ten jedynie odwzajemnił uśmiech i pokiwał głową. Był wielce zdumiony tym co właśnie się wokół niego działo, jak również samym zachowaniem i usposobieniem Sang-Mi. Wydawała się być bardzo miłą, otwartą i rezolutną dziewczyną. Pałała od niej energia i radość, która łatwo udzielała się innym. Musiała być też dobrze wykształcona, skoro znała się na medycynie. To wszystko rozbudzało w nim głęboką ciekawość wobec niej.  

 Ostatnie medykamenty szybko się rozeszły, a gdy nie było już czego sprzedawać, SangMi złożyła ladę i poszła na zaplecze, by pomóc matce.  

 -  Jakie lekarstwa najczęściej sprzedajecie? – zapytał Byong-Soo, przelewając ekstrakt roślinny do buteleczek.  

 - Głównie mieszanki ziół przeciwzapalnych i przeciwgorączkowych, takie jak pieprz, imbir, czosnek, kardamon, rumianek oraz szałwia czy babka lancetowata i ziele hyzopu na kaszel. Albo kwiaty chryzantem na ból głowy. Zależy też od sezonu. – wyjaśniła Sang-Mi.  

 - A te korzenie, które tam się suszą? – zapytał chłopak wskazując palcem na posiekane korzonki nad piecem.  

 - To mandragory. Są sprowadzane z zachodu. Używa się ich jako środka przeciwbólowego i nasennego.  

 - Tak się zastanawiam, ile ziół, korzeni, owoców i różnych receptur trzeba znać, żeby móc prowadzić taki punkt? – zapytał Byong-Soo.  

 - Całe mnóstwo, Byong-Soo. – zaśmiała się pani Ahn. – Tego jest tak dużo, że nie umiem nawet zliczyć. A oprócz tego, co leczy, musimy znać też trujące rośliny lub ich części, żeby omyłkowo ich nie użyć. I cały czas odkrywane są nowe gatunki lub nowe właściwości i tego też musimy się uczyć.  

 - Łał! – zachwycił się szlachcic. – To naprawdę niesamowite. Wasza wiedza niewątpliwie przewyższa moją na temat jakiejkolwiek dziedziny stokrotnie. – skomplementował kobiety, choć nie był do końca szczery. Żadna z nich na pewno nie znała się na sztuce dyplomacji czy walki. Zapewne nie znały imienia żadnej szlachetnie urodzonej osoby z zagranicy, podczas gdy on musiał nauczyć się większości nazwisk możnych rodzin i znać cały swój rodowód wraz z zawiłymi i dalekimi koligacjami. Mimo to, wiedza, jaką posiadały te kobiety, wydawała mu się o wiele bardziej wartościowa i fascynująca od wszystkiego, czego musiał się dotąd nauczyć.  

 - Byong-Soo, mogę cię o coś zapytać? – odezwała się Sang-Mi.  

 - Co chciałabyś ode mnie wiedzieć, panienko?  

 - W naszym miasteczku, nie spotyka się osób żebrzących jak ty, bo wszyscy starają sobie nawzajem pomagać. Zatem na pewno nie jesteś stąd. Jak to się stało, że tu przywędrowałeś?  

 - To dość nieprzyjemna historia. Na pewno chcesz ją usłyszeć, panienko? – odpowiedział tajemniczo chłopak.  

 - Bardzo mnie to ciekawi, bo chciałabym wiedzieć, jak mogłabym ci pomóc. Przepraszam, jeśli jest to dla ciebie zbyt bolesne, żeby o tym mówić.  

 - Nie ma problemu. To normalne, że zastanawiacie się czemu młody człowiek jak ja, błąka się samotnie po świecie, nie poprosi o pomoc rodziny albo nie poszuka sobie pracy, żeby chociaż spróbować samemu wydostać z tego padołu. Ale kto zatrudni syna zdrajcy? Kto chciałby mieć mnie w swojej rodzinie, skoro ciąży na mnie wyrok śmierci?  

 - Przykro mi... – westchnęła Sang-Mi.  

 - Czemu? Zostałem skazany na taki los przez samego króla. Nikt nie może się przeciwstawiać jego decyzjom.  

 - Bo to niesprawiedliwe! – oburzyła się Sang-Mi. – Nie zrobiłeś nic złego. Dlaczego ty masz ponosić karę za cudze błędy? Masz własny rozum i możesz podejmować własne decyzje, niezależne od poczynań twojego ojca.  

 - Wiesz co tak naprawdę jest niesprawiedliwe? – Byong-Soo wbił w nią przenikliwe spojrzenie i pochylił się w jej stronę. – To, że mój ojciec tak naprawdę niczemu nie zawinił. Ale zawistny urzędnik wrobił go, żeby pozbawić go pozycji i pieniędzy. Przy okazji pozbawił go życia. Żyjemy w okropnym świecie. – dodał i oparł się plecami o ścianę.  

 - Nie mogę w to uwierzyć. – przejęła się Sang-Mi. – Czy król naprawdę jest takim człowiekiem?  

 - Co masz na myśli? – Byong-Soo zdziwił się jej pytaniem.  

 - Że jest arbitralny i okrutny. – odpowiedziała dosadnie.  

 - Sang-Mi! – zgromiła ja matka. – Nie wolno tak mówić o królu!  

 - Niech mówi dalej. – zaoponował Byong-Soo, zaintrygowany. – Nikt nas tu raczej nie usłyszy.  

 - Jeśli twój ojciec rzeczywiście nie był niczemu winny, dokładne dochodzenie w sprawie powinno to wykazać. Wiem, że ludzie są różni i niektórzy bez żadnych skrupułów potrafią wbić nóż w plecy swojemu bliźniemu, ale król, ojciec narodu powinien być ponad tym. Powinien tworzyć prawo, które będzie chronić jego poddanych przed nieuczciwością. Powinien wszelkimi sposobami udowodnić czyjąś niewinność. W przeciwnym razie, mogłabym oskarżyć kogokolwiek o zamach stanu, tylko dlatego, że go nie lubię.  

 - Jestem zdumiony, panienko. – odrzekł Byong-Soo. – Mówisz jak znamienity polityk, a jesteś przecież zielarką.  

 - Cóż, pan Lee, czyli mój mąż i ojciec Sang-Mi, jest sędzią. – wyjaśniła pani Ahn. – SangMi dużo się od niego uczy, co mnie trochę martwi, bo uważam, że kobieta nie powinna się mieszać w politykę.  

 - Pomożemy ci. – po chwili powiedziała entuzjastycznie Sang-Mi, na co jej matka spojrzała z zaskoczeniem. – Porozmawiamy z ojcem. On na pewno znajdzie ci pracę. Może zgodzi się nawet, żebyś przez pewien czas się u nas zatrzymał. W końcu nie wiadomo, czy nie będzie żadnych powikłań po wczorajszym incydencie. A jeśli wrócisz na ulicę, znów może cię ktoś zaatakować i tylko ci się pogorszy.  

 - Panienko, jesteś dla mnie taka dobra. Ale ja naprawdę nie mam jak ci się odwdzięczyć. Nie chciałbym was obciążać moją obecnością.  

 - Myślę, że mój mąż nie będzie miał nic przeciwko, jeśli tylko nie będziesz migał się od pracy. – zapewniła pani Ahn. – Już nie jeden raz wyciągnął rękę do ludzi w potrzebie, ale nie znosi nicponi i leniuchów.  

 - Ogromnie wam dziękuję. – Byong-Soo pokłonił się twarzą do ziemi i zastanawiał się, czy nawet nie przesadził i nie zbłaźnił się. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby odpłacić wam waszą dobroć.  

 - Ależ, proszę bardzo Byong-Soo. – odpowiedziała pani Ahn. – Szkoda, żeby taki chłopak miał zmarnowane życie przez jeden niesprawiedliwy incydent. A kto wie? Może kiedyś my będziemy potrzebować twojej pomocy? A teraz, wracajmy do domu na obiad. – kobieta wstała i ruszyła do wyjścia. Gdy wszyscy wyszli, zamknęła magazyn i poszli.  

 Byong-Soo podążał za kobietami wpatrując się w pannę Lee. Myśląc o niej, czuł dziwną ekscytację i pasję. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżywał, a to sprawiało, że był jeszcze bardziej ciekawy swoich uczuć. Szybko jednak postanowił odrzucić te myśli. Miał przecież swój cel,  dla którego się tu znalazł i musiał się skupić tylko na nim.

 - Byong-Soo, witaj w naszych progach. – Pani Ahn zaprosiła go do domu. To jeden z naszych pomocników, Taehyung [czyt. tehjung]. Zaprowadzi cię do łaźni, żebyś mógł się umyć i ubrać w czyste ubrania.  

 - Przepraszam pani Ahn, ale nie mam żadnych innych ubrań prócz tych. – powiedział chłopak ze wstydem.  

 - O to się nie martw. Coś się dla ciebie znajdzie. – uśmiechnęła się pani Ahn i weszła w głąb domu.  

 - Proszę za mną, panie. – uśmiechnął się wąsaty Taehyung i wskazał ręką właściwy kierunek.  

 - Czemu zwracasz się do mnie w ten sposób? – zdziwił się Byong-Soo. Z drugiej strony cieszył się, że znów mógł usłyszeć, jak ktoś zwraca się do niego w należny sposób. – Przecież mamy równy status.  

 - Jesteś gościem mojej pani, więc w żadnym razie nie jesteśmy na tym samym poziomie, panie. – odpowiedział prostolinijnie służący.  

 - Jesteś niewolnikiem? – dopytywał Byong-Soo.  

 - Niewolnikiem?! – oburzył się z lekka Taehyung. – W żadnym razie! Jestem zarządcą tego domu i przełożonym służących, a to duża różnica. Dostaję pieniądze za swoją pracę, mam też własną rodzinę i przede wszystkim jestem wolny. Mogę odejść, gdy tylko zechcę. Ale nie chcę odchodzić, bo sędzia jest dla mnie bardzo dobry, a ja jestem dla niego, można by rzec, prawą ręką.  

 - Rozumiem.  

 - Całe szczęście, że panienka cię dziś znalazła. Gdyby nie, pewnie znów kazałaby mi wyruszyć z nią na poszukiwania, jak wczoraj. – poskarżył się służący. – Tak więc nie martw więcej panienki, bo ci nie wybaczę.  

 - Dobrze. – przytaknął Byong-Soo nieco zmieszany.  

 Pani Ahn przyniosła ubrania i zostawiła je zarządcy. Potem poszła do kuchni przygotować obiad. Sang-Mi już zabrała się za obieranie warzyw. Pani domu zaczęła podgrzewać pyszny rosół z kurczaka faszerowanego żeńszeniem. Potem umyła ryż i postawiła go na ogniu. W trakcie ich pracy sędzia Lee wrócił do domu.  

 - Co ja widzę?! – zawołał wszedłszy do kuchni. – Moja córka znów uśmiecha się od ucha do ucha. Gdzie podziałaś swoją wczorajszą melancholię?  

 - Znalazłam Byong-Soo. Jest cały i zdrowy. – odpowiedziała z zadowoleniem.  

 - Zaprosiłam go do nas na obiad. – dodała matka Sang-Mi. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.  

 - Na obiad? – zdziwił się sędzia. – Nie, niech zje z nami. – dodał niepewnie. – Ale chciałem z wami o czymś porozmawiać. Choć, to może zaczekać aż skończymy jeść.  

 - W takim razie możesz już usiąść przy stole, kochanie, bo zaraz będziemy nakładać.  

 - A gdzie ten nasz gość? – zapytał pan Lee po tym, jak zajął miejsce.  

 - Powinien zaraz przyjść. – odpowiedziała jego żona. – Wysłałam go do łazienki, bo wiesz... – przerwała lekko zmieszana. – Zaniedbał się. Jego ojciec został fałszywie oskarżony o zdradę i skazany na śmierć. Biedny chłopak stracił wszystko co miał i nawet nie może sobie znaleźć pracy, bo nikt nie chce go z tego powodu zatrudnić. Kto by pomyślał, że pochodzi ze szlacheckiej rodziny?  

 - Naprawdę?  

 - Tak, jest z klanu Choi. – wyjaśniła Sang-Mi. – Ale nie powiedział z jakiej miejscowości.  

 - Dziwne. Nie słyszałem, żeby w jakiejkolwiek rodzinie Choi doszło do zdrady. Takie informacje często do mnie docierają, więc mało prawdopodobne, żebym o tym się nie dowiedział... – powiedział i zamyślił się. Z zadumy wyrwał go dźwięk upadającej na podłogę drewnianej łyżki.  

 - Ach! – zawołała Sang-Mi oderwawszy oczy od postaci, która właśnie stanęła w progu jadalni i szybko schyliła się po przedmiot. Miała wrażenie, że każdy przyuważył jak bezczelnie wpatrywała się w gościa i natychmiast spłonęła soczystym rumieńcem. Nie podnosząc głowy wróciła do studzenia ryżu.  

 Byong-Soo, który właśnie wrócił z łaźni, z całą pewnością nie wyglądał już jak żebrak. Miał na sobie czarny strój z miękkiej, satynowej bawełny, ozdobiony delikatną złocistą lamówką przy kołnierzu i mankietach. Bez opatrunków na twarzy wyglądał naprawdę dostojnie, a te kilka blizn jedynie dodawały mu męskości.  

 - Czy to ty jesteś tym Choi Byong-Soo? – zapytał sędzia, patrząc na chłopaka z wyczekiwaniem, a jednocześnie z zaciekawieniem.  

 - Tak panie. – odpowiedział młodzieniec ukłoniwszy się. – Dziękuję ci za pomoc. Obiecuję spłacić mój dług wobec ciebie.  

 - Usiądź chłopcze. – zachęcił go sędzia wskazując miejsce przy stole. – Powiedz mi, skąd pochodzisz?  

 - Z wioski nieopodal Daegu [czyt. degu]. – odpowiedział książę.  

 - Daegu?! – zadziwił się sędzia. – I przywędrowałeś tutaj taki kawał drogi? Nie bliżej byłoby ci do portu w Busan? Jest tam wielu kupców, którzy zatrudniają każdego, kto jest zdrowy.  

 - Tak naprawdę, bliżej było mi tutaj. Gdy mój ojciec został aresztowany, razem z nim cały nasz dom. Ja, moja matka, służący - wszyscy zostali zabrani do stolicy. Ale syn dozorcy więziennego jest moim bliskim przyjacielem. Niestety, nie udało mu się uratować moich rodziców, matka została sprzedana jako służąca, ale pomógł mi uciec zanim by mnie poprowadzono na egzekucję. Gdy wydostałem się ze stolicy, poszedłem w przypadkowym kierunku i tak trafiłem tutaj.  

 - Podano do stołu. – pani Ahn ułożyła ostatnie półmiski na stole. – Częstuj się ByongSoo.  

 - Dziękuję bardzo. – odpowiedział chłopak i sięgnął pałeczkami po jedzenie jako pierwszy. – Ach, gdzie moje maniery! – zaraz cofnął rękę. – Zapomniałem, że to gospodarz powinien zacząć pierwszy.  

 - Nic się nie stało. – zaśmiała się pani Ahn. – Musisz być naprawdę głodny. Jedz na zdrowie.  

 - Przepyszne. Jest pani znakomitą gospodynią. – pochwalił ją Byong-Soo.  

 - Och, dziękuję. W końcu gotuję już tyle lat, musiałam się nauczyć dobrze gotować. – odpowiedziała kobieta, po czym zerknęła na córkę. – Sang-Mi, czemu nie jesz? Zaraz wszystko wystygnie. Nie smakuje ci? – zapytała zatroskana.  

 - Nie, tylko się zamyśliłam. – Sang-Mi podniosła głowę, uśmiechnęła się i wróciła do jedzenia, starając się nie pokazywać dłużej swojego zakłopotania. Ukradkiem ciągle spoglądała na Byong-Soo, nie mogąc przestać. Miał duże dłonie – kiedyś zapewne bardzo silne, prosty nos, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, jasną skórę i nostalgiczny wzrok.  

 „Kiedyś pewnie były bardziej radosne" – pomyślała Sang-Mi o jego ciemnych oczach. Było jej niezwykle smutno z powodu tego, co do tej pory opowiedział, ale jednocześnie była nim bardzo zaciekawiona i podziwiała jego wytrwałość w obliczu tylu przykrości. Do tego dręczyło ją uczucie, że wszyscy w pomieszczeniu wiedzą, co myśli i było jej za to wstyd.  

 - Jeśli mogę zapytać... – zaczęła pani Ahn. – Co z resztą twojej rodziny? Masz rodzeństwo? Są bezpieczni?  

 - Nie mam rodzeństwa, więc nie muszę się o nie martwić. Dziękuję, że pani pyta. Cóż, mam wuja w Busan. Ale jest ciężko chory i zanim tam dotrę prawdopodobnie umrze. A ja jako przestępca wolałbym nie sprawiać kłopotu jego żonie. Dlatego też nie chciałem z początku skorzystać z państwa opieki, żeby nie sprowadzić na was problemów.  

 - Przepraszam, ale nie jestem już głodna. Pójdę już. – Sang-Mi wstała od stołu, dygnęła i wyszła z pokoju. Byong-Soo odprowadził ją do drzwi zdziwionym wzrokiem, zastanawiając się czemu ta energiczna i śmiała dziewczyna teraz zachowywała się tak powściągliwie i niezręcznie.  

 „Czyżbym popełnił jakiś błąd?" – zapytał siebie w myślach. Natychmiast uświadomił sobie, że przecież wciąż nie podziękował jej jak należy za okazaną mu dobroć.  

 - Ta dziewczyna... – westchnęła matka Sang-Mi. – Mam nadzieję, że nie próbuje w ten sposób wymigać się od sprzątania.  

 - A to nie macie państwo służby? – zdziwił się Byong-Soo.  

 - Mamy. Ale nigdy nie wiadomo, jak długo będziemy się nią cieszyć ani czy w przyszłości mąż Sang-Mi będzie na tyle bogaty, żeby pozwolić sobie na taką wygodę. Chcemy, żeby potrafiła sobie poradzić w każdej sytuacji w życiu, a nie polegała jedynie na rodzinie i swoim statusie.  

 - To bardzo mądre. Żeby wszystkie szlacheckie córki były tak wychowywane... Gdyby nie myślały jedynie o drogich ubraniach i biżuterii dużo łatwiej byłoby je kochać. – wyżalił się Byong-Soo.  

 - Ho, ho! – zaśmiał się sędzia. – Czyżby rzeczywiście właśnie takie dziewczęta zamieszkiwały Daegu?  

 - Tak. Mówię sędziemu, że one wszystkie są okropne. – Byong-Soo zaczął machać lekko pałeczkami, aby podkreślić powagę swoich słów. – „Och, znudziła mi się ta spinka, muszę kupić sobie nową. Nie mam się w co ubrać. Nie będę chodzić w tych starych szmatach!" – zaczął przedrzeźniać rozpieszczoną dziewczynę. – To jedyne o czym mówią, jakby świat nie miał innych, ważniejszych problemów. Jest pan szczęśliwcem, Sędzio, że ma pan obok siebie dwie mądre kobiety.  

 - Ha, ha, dziękuję. – odpowiedział sędzia, a pani Ahn uśmiechnęła się z dumą. – Ale tej jednej przydałoby się czasem dolać troszkę oleju do głowy, żeby nie pakowała się w kłopoty.  

 - Jednakże panna Sang-Mi wyglądała, jakby naprawdę się gorzej poczuła. – usprawiedliwił ją Byong-Soo. – Mam nadzieję, że się nie rozchoruje.  

 - Hmmh... – sapnął pan domu, myśląc o zachowaniu swojej córki. – Pójdę zapytać co się stało.  

 - W takim razie, pozwólcie, że to ja posprzątam po posiłku. Przynajmniej tak mogę się odpłacić.  

 - Poczekaj Byong-Soo. – odezwała się pani Ahn przyjaźnie. – Pokażę ci co i jak. – dodała i zaprowadziła go do kuchni.  

 Sang-Mi postanowiła wziąć gorącą kąpiel, aby trochę się uspokoić. „Co się dzieje?" zastanawiała się będąc zanurzoną w wodzie po samą brodę. „Serce mnie boli i kołata jakby chciało wyskoczyć mi z klatki." Opukała się lekko po mostku, co przyniosło jej nieco ulgi. „Ach, Byong-Soo. Ile musiałeś wycierpieć!" Przypomniała sobie jego tęskne spojrzenie. O czym myślał z takim uczuciem? „Chciałabym, żebyśmy żyli w lepszym świecie. Czy król naprawdę jest taki surowy i krótkowzroczny? Czy rzeczywiście nie widzi, co się dzieje z jego poddanymi? Czy może nie chce widzieć? Och, to wszystko jest takie niepojęte. Muszę przestać o tym myśleć, bo nie będę mogła zasnąć."  

 Po umyciu się, poszła do swojej sypialni. Jednak po drodze zatrzymał ją ojciec.  

 - Sang-Mi – odezwał się sędzia dość poważnym, ale nadal życzliwym głosem. – Zanim pójdziesz spać, jest coś o czym chciałbym porozmawiać z tobą i mamą w moim gabinecie. Możesz pójść tam ze mną?  

 - Oczywiście. – dziewczyna skinęła głową i poszła za swoim ojcem.  

 - Jak zapewne wiecie, ostatnio nasz budżet trochę się uszczuplił i nie możemy sobie pozwolić na wszystkie wygody czy smakołyki. Nie będę też ukrywać, że obecność tego ByongSoo też nie jest dla nas korzystna.  

 - Ojcze, on potrzebuje naszej pomocy. – zaoponowała Sang-Mi. – Dobrze wiesz, że poza nami nie ma nikogo, do kogo mógłby się zwrócić.  

 - Sang-Mi, czy ja powiedziałem, że chcę go wyrzucić? Naprawdę, ty i ten twój język. Kiedy w końcu oduczysz się tej pochopności?  

 - Przepraszam.  

 - W każdym razie zamierzam mu pomóc, ale żeby to zrobić, potrzebuję dodatkowych pieniędzy, przynajmniej na samym początku. Inaczej nie udźwigniemy tej sytuacji. Co więcej, wczorajsza wizyta uczonego Kanga bardzo mnie zaniepokoiła i wydaje mi się, że ten drań znów coś knuje. – dodał sędzia z obawą.  

 W tym momencie pod gabinet podszedł Byong-Soo z zamiarem dyskretnego przeszukania dokumentów sędziego. Jednak, gdy tylko usłyszał głosy dochodzące z wewnątrz, zamarł w bezruchu pod drzwiami pokoju.  

 - Wiemy też, że to przez niego zaczęły się nasze kłopoty. – kontynuował sędzia, nie domyślając się obecności podsłuchiwacza. – Ten nikczemnik jest gotowy zrobić wszystko, żeby zabrać mi moją córkę. Dlatego postanowiłem, że musimy uprościć nasze życie i zaoszczędzić trochę pieniędzy, na wypadek, gdyby moje podejrzenia okazały się prawdziwe.  

 - Co masz na myśli, panie? – zapytała żona sędziego.  

 - Od jutra jedynym służącym w naszym domu będzie Taehyung.  

 - Tylko on? – zmartwiły się kobiety.  

 - Wiem, że będziecie musiały przez to wykonywać więcej pracy, ale nie mamy innego wyjścia.  

 - Tu ojcze nie chodzi o pracę. Ale moja służka, Soh-Ra jest mi jak młodsza siostra. Jak mam ją odprawić? Co się z nią stanie?  

 - O to się nie martw, córeczko. Dla każdego znalazłem już nowy dom. Będzie im tam równie dobrze jak u nas.  

 - Ale i tak będę za nią tęsknić. – odpowiedziała smutno Sang-Mi.  

 - Może kiedyś jeszcze do nas wróci. Nie smuć się zbytnio. Kontynuując, jeśli coś wam się zepsuje lub podrze, nie kupię nowych rzeczy. Będziecie musiały je sobie naprawić. Nasze posiłki też będą teraz skromniejsze.  

 - Może sprzedam swoje hanboki i spinki do włosów? – zasugerowała Sang-Mi. – Wtedy zyskamy dodatkowe pieniądze.  

 - Ja-jak to? – zdziwił się sędzia, nie mogąc wyobrazić sobie swojej córki nie przyodzianej w stroje mówiące o jej pozycji w społeczeństwie. – I w czym wtedy będziesz chodzić?  

 - Tato... – zaśmiała się dziewczyna. – Nie sprzedam wszystkiego. Tylko część. Przede wszystkim te starsze, w których i tak od dawna już nie chodziłam.  

 - Hmmh... no dobrze, dobrze. – uspokoił się pan Lee. – Tylko pojedź z nimi do innej miejscowości. Lepiej, żeby Kang nie dowiedział się, że mamy pieniądze w zanadrzu. No! – zaczerpnął głębszy oddech. – To by było na tyle. Idźmy spać.  

 - Dobranoc. – pożegnała się Sang-Mi, wyszła z gabinetu i poszła do swojej sypialni.  

 - Ach! – niespodziewanie z kimś się zderzyła i nieomal upadła na ziemię. Ten jednak szybko ją chwycił. – Byong-Soo, to ty?! – zapytała zaskoczona, spojrzawszy w twarz postaci. – Ale mnie przestraszyłeś! Co ty tu robisz? Nie powinieneś już spać? – zapytała się, zmartwiona, że stojąc tu mógł usłyszeć słowa sędziego.  

 - Przepraszam panienko Lee. Nic ci nie jest? – delikatnie otrzepał jej rękawy.  

 - Nie, nic się nie stało. – odpowiedziała zawstydzona jego dotykiem.  

 - Dopiero co skończyłem zbierać chrust na ognisko. – wyjaśnił kłamiąc. – Zanim pójdę spać, chciałem ci jeszcze coś powiedzieć, ale nie było cię w twoim pokoju i zacząłem cię szukać. Pozwolisz, że cię odprowadzę?  

 - Dobrze. – odrzekła i spuściła wzrok. – A więc? Co chciałeś mi powiedzieć? – ponownie spojrzała mu w twarz, znów pokazując swoją śmiałą i odważną stronę.  

 - Chciałem przeprosić i podziękować. Podczas obiadu, gdy odeszłaś tak nagle od stołu, zorientowałem się, że jak dotąd nie podziękowałem ci osobiście, za wszystko co dla mnie zrobiłaś i jaki wysiłek w to włożyłaś. Taehyung powiedział mi, że długo mnie wczoraj szukałaś. Chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę to doceniam. Zapewne sprawiłem ci przykrość, że nie powiedziałem tego od razu. Za to przepraszam.  

 Sang-Mi stała przed nim jak wryta z coraz szerzej otwierającą się buzią. Nie mogła pojąć, jakim sposobem doszedł do tak absurdalnych wniosków. Kto go wychowywał, że taka drobnostka stanowi dla niego precedens, żeby się obrazić? Nie mogąc znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia, zaczęła się śmiać.  

 - Byong-Soo, ty na poważnie? – zapytała. – Naprawdę myślałeś, że zrobiłoby mi się przykro z tak błahego powodu?  

 - To czemu wyszłaś tak nagle i to w dodatku z taką posępną miną? – dopytywał.  

 - Przecież mówiłam. Źle się czułam i musiałam odpocząć.  

 - Ale teraz czujesz się już lepiej, prawda? – zapytał zatroskany.  

 - Tak. Nic mi nie jest. – odpowiedziała wciąż rozbawiona, ale jednak trochę speszona jego opieką. – Dziękuję.  

 - Dobrze to słyszeć. Dobranoc. Miłych snów. – uśmiechnął się.  

 - Dobranoc. – odpowiedziała i natychmiast weszła do swojego pokoju, szybko zasuwając za sobą drzwi. Gdy tylko się odgrodziła od Byong-Soo, odetchnęła głęboko i usiadła na ziemi.  

 - Co to za dziwne uczucie w środku? – zapytała samą siebie w myślach. – A jednocześnie jest dość przyjemne. A może jestem chora?! – zatrwożyła się. – Nie, niemożliwe. – szybko odrzuciła tę myśl. – Więc co mi jest? Czy to przez Byong-Soo? W końcu tylko, gdy z nim rozmawiam, zaczynam czuć to okropne kołatanie w sercu. Nie, to nie może być to. Przecież jeszcze w ciągu dnia nic mi nie było. To się zaczęło przy obiedzie. Tak, musiało mi coś zaszkodzić. Do jutra mi przejdzie i znów będę się czuć normalnie. – Uspokoiła się i położyła spać. – Śpij Sang-Mi. Jutro poczuję się lepiej, jak nie, to wtedy poproszę mamę, żeby przygotowała mi jakieś lekarstwo na niestrawność.  

 Jednak sen nie nadchodził. „Naprawdę to doceniam" głos Byong-Soo rozbrzmiewał w jej głowie zamiast tego. Pisnęła cichutko, podekscytowana i przykryła głowę kołdrą.  

 - To było takie urocze. Byong-Soo, sprawię, że znów staniesz się szlachcicem. – powiedziała z pełną determinacją. – Nie wiem jeszcze jak to się stanie, ale zrobię to. Dopiero wtedy będziesz mógł mi naprawdę dziękować.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro