Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwizd kierownika ogłosił przerwę obiadową. Wszyscy oderwali się od pracy, znaleźli miejsca do siedzenia i zaczęli wcinać kimbap. Również Byong-Soo wyjął swoją kulkę, ale usiadł na uboczu, z dala od innych pracowników, aby móc swobodnie porozmawiać z Chung-Soonem, gdyby ten się zjawił.

Po chwili dostrzegł czającą się za słupem postać, której oczekiwał. Na jego znak człowiek się zbliżył.

- Sprawdziłem dzisiaj dwóch urzędników. – oznajmił Chung-Soon. – Namiestnik jest czysty. Natomiast tamten urzędnik przekupił dostawców, aby oddawali mu całe zapasy zioła tarczycy oraz błękitu kobaltowego. Nie wiem po co to gromadzi, jednak ludzie skarżą się, że nie mają jak wyrabiać lekarstw, ani bawić porcelany czy ubrań. Sądzę, że próbuje zdobyć monopol na te produkty, by potem mieć wpływy w stolicy.

- Pytanie tylko, skąd miał pieniądze na łapówkę. – zastanawiał się Byong-Soo. – Nawet dworu nie byłoby stać na taki ruch.

- Niestety nie udało mi się jeszcze tego ustalić. Podejrzewam tylko, że ma jakieś ukryte dochody. Ponoć często wyrusza ze sporą liczbą ludzi do Chin. Będę musiał jeszcze to sprawdzić. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Dostałem informację z pałacu, że niejaki urzędnik Kang z tej miejscowości został awansowany na posadę ministra finansów.

- Co? Dlaczego? – zadziwił się szlachcic. – Czyż dotychczasowy minister się nie sprawdzał? Przecież był naszym człowiekiem. Po co zastępować go kimś nowym i nieznanym?

- Nie wiem. Ale krążą pogłoski, że Kang zaoferował pokaźną sumę pieniędzy dla królewskiego skarbca, który powoli pustoszeje z powodu barbarzyńskich najazdów na północy i wsparcia jakie Joseon udziela Chinom na zachodzie.

- No tak. Tak długie walki zawsze ciągną za sobą wielkie koszty. – przyznał Byong-Soo. – Mam nadzieję, że ten cały Kang nie okaże się jakimś intrygantem.

- A co z sędzią? Udało ci się coś ustalić w jego przypadku? – zapytał z ciekawością gwardzista.

- Jeszcze nic pewnego. Na razie wydaje się być w porządku. Udało mi się wślizgnąć do jego gabinetu i poszperać w dokumentach. Ale jest ich tyle, że ciężko się przez nie przekopać.

- Mam nadzieję, że nie ma nic do ukrycia. Szkoda by mi było tej panny.

- Tak, mnie też. – westchnął Byong-Soo.

- Panie... – zaczął Chung-Soon, jak zwykle zapominając, że nie powinien używać tego zwrotu publicznie. – Czy ty może polubiłeś tę dziewczynę? – zapytał z obawą. Miał lekki żal, bo sam chciał spróbować swoich szans u Sang-Mi, ale nie mógł odmówić niczego swojemu panu.

- Czy ją polubiłem? Ciężko mi powiedzieć. Z całą pewnością jest warta większego zainteresowania. Jest mądra, a w dodatku życzliwa. Ma w sobie też trochę zdrowego szaleństwa połączonego z troskliwością. Z każdym dniem odkrywam w niej jakąś nową cechę i każda mi się podoba.

- Myślisz, że mógłbyś się jej oświadczyć? Po tym jak zakończymy naszą misję? – dopytywał Chung-Soon.

- Nie wiem, czy to możliwe. Po tym jak odejdę pewnie znów ją zmartwię. A gdybym chciał się jej oświadczyć, musiałbym przyznać się kim jestem i że dotychczas ją oszukiwałem. Prawdopodobnie nie będzie mogła tego zrozumieć i nie przyjmie mnie. Więc chociaż darzę ją pewną sympatią, nie wiążę z nią żadnych nadziei. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, byłyby większe szanse.

- No tak. Choć myślę, że warto byłoby przed odejściem wyjaśnić tej rodzinie nasze intencje. – podpowiedział Chung-Soon. – Należy im się to, zważywszy na ich obecną sytuację.

- Tak, oczywiście. Zwrócę im koszty, które ponieśli w związku ze mną. Pora wracać do pracy. – dodał, gdy usłyszał nawoływania innych pracowników. – Postaram się dziś coś znaleźć w gabinecie sędziego. Odwiedź mnie jutro, abym mógł przekazać ci wieści.

Sang-Mi chodziła po pokoju w tę i we w tę, podgryzając paznokcia od kciuka. Nie wiedziała co było prawdą, a co tylko snem, jednak wszystko co zapamiętała było zawstydzające. Raczej nie jest możliwe, żeby Byong-Soo pocałował ją tak namiętnie, ale niewykluczone, że wszystkie jej słowa padły w rzeczywistości.

- I co teraz? Jak ja mu spojrzę w oczy, gdy wróci do domu? Przecież nie mogę powiedzieć, że nie mówiłam tego poważnie. To byłoby zbyt krzywdzące. A może sam się domyślił, że nie byłam w pełni świadoma? – dociekała na głos dziewczyna. – Oby to wszystko było tylko snem. Bardzo realistycznym snem.

Cały dzień próbowała się opanować, by nie dać po sobie nic znać w obecności matki. Jednak, gdy tylko wróciła do domu, jej niepokój narósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Z jednej strony tak bardzo chciała zasięgnąć rady matki i się jej wyżalić, ale z drugiej strony wiedziała, że jedynie dostanie za to manto, a na ten tydzień miała już dość.

Wieczorem, gdy Sang-Mi czyściła przy studni garnki, do kuchni wszedł Byong-Soo, by zjeść resztki z obiadu. Gdy tylko zauważyła, jak wchodzi do pomieszczenia, szybko zostawiła gary, ukryła za murkiem okalającym studnię i siedziała cichutko jak mysz pod miotłą, czekając aż chłopak skończy i pójdzie do siebie. Zupełnie nie spodziewała się, że Byong-Soo, chcąc umyć swoją miskę przyjdzie aż do studni, zamiast skorzystać z wody w beczce.

- Och! Nie spodziewałem się, że tu będziesz panienko Sang-Mi. – powiedział Byong-Soo, który wydawał się bardziej zaskoczony od niej. Bądź co bądź, ona mogła brać pod najmniejszą uwagę, że do niej podejdzie. – Widzę, że chyba chciałaś umyć te garnki. Ale pewnie jesteś już zmęczona. Mogę zrobić to za ciebie. – zaproponował.

- Nie, dokończę co mam zrobić. Dziękuję. – odrzekła dziewczyna.

- Mimo wszystko jestem tu służącym i będę źle się z tym czuł, jeśli cię tak zostawię. Pozwól, że przynajmniej pomogę. – powiedział i nie czekając w zasadzie na żadne pozwolenie zakasał rękawy i wziął się do pracy.

Serce Sang-Mi kołatało jak szalone, a ona zastanawiała się cały czas czy może, czy powinna się odezwać. Zerknęła na Byong-Soo ukradkiem i zauważyła, że w przeciwieństwie do wczorajszego wieczoru dziś jego twarz znów była posępna. „Czyżby myślał, jak odpowiedzieć na moje wczorajsze słowa, czy może stało się dziś coś złego na budowie?"

- Byong-Soo, czy coś cię trapi? – zapytała w końcu, po długim zwlekaniu.

- Nie sądziłem, że sytuacja w naszym kraju jest aż tak zła. Dowiedziałem się dzisiaj, że ten pożar został wywołany przez lichwiarza, który domagał się spłaty długu. Ponieważ dłużnik nie miał, jak zapłacić, wierzyciel zdewastował, a następnie spalił cały jego dobytek. Od jednego domu zajęły się inne i tak pół wsi na tym ucierpiało. Spłonęły sklepy i ich zawartość. Jedzenie, jedwab, porcelana. Nawet niezwiązani z tym zatargiem ludzie ponieśli straty.

- Przykro mi to słyszeć. – westchnęła. – Ale właśnie tak wygląda nasz świat. – dodała dobitnie. – Większość szlachty nie ma o tym pojęcia, a niektórzy nawet sami wywołują te problemy. Przez całe dotychczasowe życie żyłeś w dostatku, oddzielony przez rodziców od tych wszystkich zmartwień. Ale to nie są problemy jedynie tej prowincji. Ta niesprawiedliwość jest wszędzie. Jednakże my nie mamy władzy, aby coś z tym zrobić. Jedynie król mógłby coś zaradzić w tej sprawie.

- Jak już będę... – zaczął Byong-Soo, ale w porę ugryzł się w język. – To znaczy... Jakbym był królem albo chociaż księciem to zrobiłbym porządek. Pozbyłbym się wszystkich rządzących, którzy nadużywają swojej władzy, uciekają się do łapówek i nękania poddanych. I nawet się cieszę, że znalazłem się w takiej sytuacji, bo w końcu otworzyły mi się oczy. Choćbym przeczytał wszystkie książki świata, nadal byłbym głupcem, bo nie wiedziałbym jak naprawdę wygląda życie. – mówił z zapałem i przekonaniem, nieświadomie wpatrując się w oczy Sang-Mi. Lecz i ona wpatrywała się w niego pełna podziwu i zaskoczenia. Nastała chwila ciszy, która dla ByongSoo zdała się niezręczna. Nie wiedział, czemu Sang-Mi tak na niego patrzy, jakby modliła się do obrazu. – Czy powiedziałem coś nie tak? – zapytał zmieszany po chwili.

- Nie, to było bardzo przejmujące. – odpowiedziała bezzwłocznie. – Byong-Soo, masz w sobie tyle pasji i takie głębokie pragnienie sprawiedliwości, że napawa mnie jednocześnie podziwem jak i szczęściem. Chciałabym, żeby kolejny król okazał się równie mądry i sprawiedliwy jak ty. I chyba raczej to miałam wczoraj na myśli zanim całkiem zasnęłam.

- Naprawdę tak sądzisz, panienko? – zapytał Byong-Soo poruszony. Nigdy by nie sądził, że znajdzie powiernika i kogoś, kto tak dobrze go zrozumie, w tej młodej damie.

- Tak, naprawdę. – odpowiedziała bardzo życzliwym głosem. – Dlatego chciałabym cię o coś poprosić.

- O co takiego?

- Nie zwracaj się do mnie więcej tak, jakbyś był moim służącym. Dla mnie nadal jesteś pełnoprawnym szlachcicem. Skoro jesteś ode mnie starszy, mów mi po imieniu.

- Nawet nie wiedziałem, że jestem starszy. Sang-Mi, ile masz lat?

- Dziewiętnaście. – odpowiedziała.

- Czyli jesteś ode mnie trzy lata młodsza. Sang-Mi-ya. Hah! – zaśmiał się lekko i przyjaźnie, wypowiadając jej imię. – Jak to zapisać?

- Podaj mi dłoń, proszę. – powiedziała i zaczęła kreślić po niej palcem. – Sang, cenić. Mi, piękno. [尚美] – wyjaśniła.

- Ładnie. Bardzo ładnie. A skoro usłyszałaś już jak spędziłem dzień, to opowiedz mi o swoim.

- Mama w końcu zdecydowała się nauczyć mnie technik medycznych, które do tej pory przede mną ukrywała. Na przykład jak uratować kogoś, kto się topił i przestał oddychać. Oraz jak postawić bańki, gdy ktoś jest chory. I wiele innych. Jednakże akupunktura nadal pozostaje sekretem. Tłumaczyła to tym, że nie czuje się w tym na tyle dobra, aby uczyć innych i obciążać ich odpowiedzialnością. „Jeśli nie mogę cię tego dobrze nauczyć, nie będę cię uczyć wcale." – argumentowała. A przecież wystarczyłoby, żeby nauczyła mnie największych podstaw, a potem poradziłabym sobie sama. Znalazłabym dobrego nauczyciela i od niego zdobyła potrzebną wiedzę.

- Pewnie cię to zaskoczy, ale rozumiem twoją matkę. – przyznał Byong-Soo. – Otrzymałem zabieg akupunktury raz w życiu i wiem, że to bardzo trudne zajęcie. Tamten lekarz powiedział mi wtedy, że im większą masz wiedzę w tej dziedzinie, tym większa ciąży na tobie odpowiedzialność i strach.

- Strach? – zapytała z zaskoczeniem Sang-Mi.

- Tak. Ludzie oczekują, że podejmiesz się coraz trudniejszych przypadków, a ty jesteś coraz bardziej świadoma, ile śmiertelnych błędów możesz wtedy popełnić. Ale jeśli nie podejmiesz wyzwania, ludzie uznają cię za oszustkę lub w najlepszym wypadku za żółtodzioba, który porywa się z motyką na słońce i stracisz renomę. Uznał, że ta wiedza jest równie błogosławieństwem, co przekleństwem.

- Nigdy tak o tym nie myślałam. Ale jeśli tak na to patrzeć, to rzeczywiście dobrze, że nic nie wiem. Przynajmniej nikogo omyłkowo nie skrzywdzę. Ach, ale się późno zrobiło. Pomożesz mi proszę zanieść te gary na ich miejsce? – zapytała dziewczyna, a Byong-Soo natychmiast chwycił naczynia.

„Czy widział ktoś kiedyś tak potulnego i opiekuńczego człowieka jak Byong-Soo? Założę się, że nawet mój Hwi by mnie w tym momencie zignorował." – pomyślała idąc za chłopakiem, nieświadoma jego ukrytych intencji.

- Doryeon-nim, co do wczorajszego wieczoru... – odezwała się niepewnie w drodze do kuchni.

- Ach tak... – odpowiedział nieco speszony, bo przypomniał sobie jak Taehyung ich przyłapał.

- Chciałabym wyjaśnić to, co wczoraj nie do końca świadomie chyba powiedziałam. No właśnie, bo nawet nie wiem, czy rzeczywiście to powiedziałam.

- Co masz na myśli? Dość długo wczoraj rozmawialiśmy i nie wiem, o którą wypowiedź ci chodzi. – odpowiedział zupełnie szczerze.

- Chodzi mi o ostatnią. Czy powiedziałam coś dziwnego i niezręcznego? Na przykład czy prowadziłam na głos frywolne mylenie o małżeństwie i takich tam? – pytała bardzo skrępowana.

- Małżeństwie? Niee... – zaprzeczył. – Musiało ci się coś przyśnić Sang-Mi-ya. Albo powiedziałaś to Taehyungowi.

- Naprawdę? To całe szczęście! – odetchnęła z ulgą.

- Ale teraz jak o tym wspomniałaś, to ciekaw jestem, co takiego powiedziałaś we śnie, bądź na jawie, że tak cię to zaniepokoiło. – wtrącił z przekorą Byong-Soo.

- Nieważne. – odparła natychmiast, chcąc uciąć temat. – Jak mówiłam, to było tylko moje myślenie na głos, zupełnie nieświadomie i bez znaczenia. Ty Doryeon-nim, na pewno też czasem mówisz sam do siebie i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. I zapewne też wolałbyś, żeby nikt tego nie usłyszał. – powiedziała pewnie i przyspieszyła kroku, zostawiając chłopaka w tyle.


Tak jak to robił już od dwóch dni, w środku nocy, gdy wszyscy już posnęli, Byong-Soo ponownie włamał się do pokoju sędziego. Na biurku szafkach i szufladach znajdowało się mnóstwo różnych książek, dzienników, raportów i zwojów. Tak dużo, że za każdym razem miał wrażenie, że jest ich coraz więcej. Wrócił do tego co na biurku, bo tam spodziewał się znaleźć świeże sprawy. Stwierdził, że jeśli znalazłby coś na sędziego w dawnych zapisach, mógłby to wybaczyć, o ile aktualnie postępuje w prawy sposób. Nie krótko to trwało, gdy znalazł rodzinną księgę rachunkową, z czego całkiem się ucieszył. „W końcu coś konkretnego." – pomyślał, gdy chwycił zeszyt. Oprócz wydatków dnia codziennego, było w niej zapisanych mnóstwo pożyczek, jakich sędzia udzielił innym ludziom i zaledwie trzy były spłacone w całości, a cztery w małych częściach. Cała reszta wciąż czekała na wyrównanie.

- Chyba nie jest lichwiarzem? – szepnął Byong-Soo zmartwiony. Jednak przyjrzał się lepiej zapiskom i dostrzegł, że oprócz jednej, żadna z tych pożyczek nie była oprocentowana. Odetchnął na to z ulgą. Ale wciąż czekało na niego mnóstwo papierów do przejrzenia.

Nagle usłyszał kroki w korytarzu. Zamarł na chwilę, po czym szybko uprzątnął książki i zeszyty, a sam schował się za szafą i zgasił świeczkę. Do gabinetu wszedł sędzia i zmrużonymi oczami rozejrzał się w koło biurka.

- Ach, tu cię mam. – powiedział zadowolony, chwyciwszy szlafmycę i wyszedł. Gdy Byong-Soo upewnił się, że w pobliżu już nikogo nie ma, ponowił przeszukiwania.


Następnego dnia była niedziela. Byong-Soo spodziewał się, że skoro był to dzień wolny od pracy, będzie mógł się trochę lepiej wyspać. Jednak i tak obudził się o zwyczajnej porze i nie mógł znów zasnąć. Zaczął więc rozmyślać o poprzednim wieczorze. Zorientował się, że spędził z Sang-Mi niespodziewanie dużo czasu, a jej wczorajsze słowa bardzo mu się podobały. Podziwiał jej mądrość oraz poczucie dobra i zaczął życzyć sobie, by mógł spędzać z nią więcej czasu, a nawet móc z nią rozmawiać każdego dnia.

„Być może istnieje jakiś sposób, by mieć ją przy sobie, gdybym powiedział jej całą prawdę? W końcu mój cel jest szczytny, a środki też nie mają sobie nic do zarzucenia. Zapewne zrozumiałaby. Ale czy mogę jej już teraz wszystko powiedzieć? Czy nie zrujnuje to moich dalszych planów?" – zastanawiał się.

Godzinę później przyszedł do niego sędzia, co trochę nawet go przestraszyło.

- Byong-Soo, dobrze, że już nie śpisz. Skoro nie idziesz dziś na budowę, chciałbym, żebyś pomógł Sang-Mi przygotować po śniadaniu konia i towarzyszył jej w drodze. Nie chcę, żeby podróżowała sama.

- Jak sobie życzysz, sędzio Lee. A dokąd jedziemy? – zapytał z ciekawością chłopak.

- Ech, zapomniałem. – przyznał sędzia nieco zakłopotany. – Najlepiej jak sam ją zapytasz. Ja nie mam już miejsca w mojej starej głowie trzymać wszystkich informacji. A poza tym, chodź już. Trzeba pomóc paniom przy posiłku i zaraz zjemy.

Byong-Soo szybko wstał, obmył twarz nad miską w pokoju i ubrał się. Potem nalał wody ze studni i przyniósł ją do kuchni, a następnie pomógł kroić warzywa.

- Byong-Soo, kiedy nauczyłeś się gotować? – zdziwiła się pani Ahn widząc jak dobrze chłopak posługuje się nożem

- Sang-Mi, to znaczy panna Sang-Mi – poprawił się przy pani domu – i służka Soh-Ra pokazały mi wszystko. Ale nie sądzę, żeby można było już powiedzieć, że umiem gotować. Gdybym miał sam coś przygotować, pewnie dostalibyśmy niestrawności.

Zaraz po śniadaniu młodzi wyruszyli w drogę. Dziewczyna siedziała na koniu, a ByongSoo szedł obok, nadal nie wiedząc, dokąd zmierzają.

- Sang-Mi, opowiesz mi coś o celu naszej podróży? – zapytał w drodze. – Chciałbym wiedzieć jak będę miał się zachować.

- Idziemy na grób mojego przyjaciela. A w zasadzie narzeczonego. Dziś przypada rocznica jego śmierci. Przychodzę co roku prosić, żeby dalej się mną opiekował. – wyjaśniła. – Tak jak to zawsze robił.

- Tak mi przykro. Zapewne musisz być dziś bardzo przygnębiona.

- Z każdym rokiem ból słabnie. Jestem smutna, ale cieszę się też, że cały czas o mnie pamięta zza drugiej strony i ma nade mną opatrzność. – odpowiedziała.

- Mogę zapytać jak do tego doszło? Czy może poszedł na wojnę i został ranny? – pytał dalej Byong-Soo.

- Nie, ta śmierć nie należała do tych chwalebnych, po których piszą o tym w książkach. Była natomiast spowodowana głupotą. To było pięć lat temu. Do naszej małej mieściny, z jakiegoś powodu przyjechało mnóstwo artystów i urządzono duży festyn. Na ulicach sprzedawano tysiące kolorowych przedmiotów i jedzenie z różnych regionów. Hwi, bo tak miał na imię, zaproponował, że kupi mi jakiś prezent. Wybrałam latawiec. Niewielki, błękitny. Była z nami wtedy też Eun-Hwa. Jej kupił intensywnie żółty, niczym żonkile. A potem poszliśmy na łąkę, żeby je puścić. To był pierwszy raz, gdy puszczałam latawiec, a Hwi uczył mnie, jak to robić. Nagle zerwał się silny wiatr, porwał latawiec Eun-Hwy ze sznurka i pognał go na wysokie drzewo przy drodze. Miała jedenaście lat i zrobiło jej się tak przykro, że nieomal się rozpłakała. Chciałam oddać jej mój, ale go nie przyjęła. Hwi postanowił wspiąć się na to drzewo, żeby odzyskać prezent. Nalegałam, żeby dał sobie z tym spokój, bo drzewo było spróchniałe i to niebezpieczne. Ale on mnie nie posłuchał i uparcie wspiął się mniej więcej na wysokość drugiego piętra. Nawet zawołał dumnie „Widzisz? Nic mi nie jest!" Wtedy zaczął schodzić. Postawił pierwszy krok i wtedy gałąź pod nim natychmiast się złamała, a on runął w dół. Nawet próbował się chwycić innej gałęzi, ale wszystkie się łamały lub i tak się ześlizgiwał. Możliwe, że przeżyłby ten upadek, gdyby nie to, że na samym końcu uderzył głową o kamień. – opowiedziała i zamilkła skłoniwszy smętnie głowę.

- To straszne. Musiałaś być przez długi czas w ciężkim szoku i rozpaczy. – w końcu odezwał się Byong-Soo. – Zresztą nadal widać, że bardzo cię to boli. Chciałbym móc cię jakoś pocieszyć.

- Wiesz... Doryeon-nim, już samo to, że towarzyszysz mi dzisiaj jest pocieszające. – gdy to powiedziała, dotarli na miejsce.

Byong-Soo pomógł jej zejść z konia i wziął ze sobą dary. Gdy Sang-Mi rozłożyła na nagrobku jedzenie i kwiaty, pokłoniła się. Następnie powiedziała zmarłemu o tym, co dzieje się w jej życiu, czym bardzo się wzruszyła. Również Byong-Soo oddał pokłon. Nie pojmował czemu, ale do oczu napłynęły mu łzy. Przecież zupełnie nie znał tej osoby. Czy może uczucia Sang-Mi udzieliły się również jemu? Zawstydzony dyskretnie otarł oczy.

Po odprawieniu obrządków, usiedli na łące i posilili się przed drogą powrotną.  

- Wiesz Sang-Mi, tak myślę o tym, co powiedziałeś przy grobie, że nie potrafisz się zmienić. – zagaił Byong-Soo. – Podoba mi się to.

- Dlaczego? – zapytała zaskoczona dziewczyna.

- Bo to znaczy, że jesteś sobą. I to prawda, że niektórym ludziom to się może nie podobać. Mogą nawet wieszać na tobie psy. Ale mi to nie przeszkadza, dopóki nikogo tym nie krzywdzisz. Ważne, że podążasz swoją drogą. A do tego można na tobie polegać i ci ufać.

- Doryeon-nim, jesteś wspaniały. – powiedziała Sang-Mi z zachwytem. – Jeszcze nikt poza Hwi nie powiedział mi czegoś tak pocieszającego. A nawet jego słowa nie brzmiały tak miło jak twoje, bo on raczej zachęcił mnie, abym tak postępowała, ty natomiast pochwaliłeś mnie za to.

- To nic takiego. Po prostu powiedziałem co myślę. Ale cieszę się, że sprawiło ci to radość. – przyznał skromnie i uśmiechając się dyskretnie spojrzał ukradkiem na Sang-Mi. Zauważył, że zaczęła się lekko rumienić i jeszcze bardziej się cieszył z tego powodu.

Zebrali się do drogi powrotnej. Byong-Soo zapakował bagaże i przyczepił je do siodła, a następnie pomógł dziewczynie dosiąść konia. Szli przez zielony las, po często uczęszczanej ścieżce. Sang-Mi zupełnie nieświadomie zaczęła nucić chicho ludową piosenkę o górskiej rzece, a chłopak w milczeniu się jej przysłuchiwał.

- Doryeon-nim, dlaczego nic nie mówisz? – przerwała melodię. Gdy Byong-Soo otworzył usta, by odpowiedzieć, nagle przed jego nosem przeleciała strzała, koń głośno parsknął, wierzgnął zrzucając z siebie dziewczynę i pobiegł dziko przed siebie.

- Gońcie go! – w tym samym czasie rozbrzmiały krzyki z zarośli.

- Sang-Mi-ya, nic ci nie jest? – zapytał chłopak, leżąc na ziemi pod ciężarem szlachcianki i trzymając ją bezpiecznie w swoich objęciach. Na szczęście był dość szybki, by uchronić ją przed bardzo bolesnym upadkiem. Sam jednak nie uniknął zranienia.

- Nie, nie... – próbowała podnieść się powoli. – A tobie?

- Zaczekaj. – Byong-Soo powstrzymał ją od dalszego ruchu kładąc rękę na tyle jej głowy, przez co twarz Sang-Mi zawisła tuż nad jego, a jej gruby czarny warkocz łaskotał go po policzku. Dziewczyna mocno zarumieniła się, będąc tak blisko mężczyzny. – To są jacyś niedoświadczeni myśliwi. Chyba pomylili nas z jeleniem, więc jeśli wstaniesz, mogą znów spróbować strzelić.

- Słyszałam, jak pobiegli za Gromem. Chodźmy za nimi, bo mogą go jeszcze bardziej skrzywdzić. – dziewczyna wyraziła zmartwienie.

 - Dobrze. Wstań powoli i zostań na kolanach. Najpierw się upewnię, że nie ma tu nikogo więcej. – powiedział spokojnie, po czym zaczął głośno wołać myśliwych. Ponieważ nikt się nie odzywał, podniósł się do pozycji pionowej i pomógł wstać Sang-Mi. Następnie ruszyli w pogoń za koniem i polującymi. Byong-Soo biegł szybciej, więc niechcący zostawił ją w tyle i pierwszy przybiegł na miejsce.

- Odsuńcie cię! – rozkazał mężczyznom, którzy, ustawieni w koło zwierzęcia, zastanawiali się co zrobić z tym fantem. – Czy wyście postradali rozumy? Nie potraficie rozróżnić dziczyzny od konia z ludźmi? Co wyście w ogóle tam robili? Przecież wiadomo nie od dziś, że tam przebiega droga. Mogliście zranić ludzi! – zganił ich wściekły.

- Wypadki się zdarzają. – odpowiedział jeden z myśliwych. – A skoro nikomu nie stała się krzywda, to po cóż robić taki ambaras?

- Jak to nikomu nie stała się krzywda?! – wykrzyczał wskazując na konia.

- Przecież to tylko zwierzę. No tak, dla biednego chłopca jak ty to duża strata. Ale nie martw się. – myśliwy zbliżył się do niego i poklepał „krzepiąco" po ramieniu. – Kupię ci nowego.

- Och, tu jesteś, Orabunni. – odezwała się zdyszana Sang-Mi, która w końcu go dogoniła. – Co z Gromem?

Gdy tylko Byong-Soo ją zobaczył, wyszedł z pomiędzy towarzystwa, każąc im zaczekać i podszedł do niej żwawym krokiem. Minę miał jednak tak chłodną, że zaczęła spodziewać się najgorszego. Będąc już całkiem blisko, podniósł lewą dłoń, zakrył nią jej oczy, a prawym ramieniem objął ją, jednocześnie przytulając.

- Sang-Mi-ya, masz przy sobie apteczkę?

- Powinna być przypięta do siodła. – odpowiedziała drżącym głosem, a na dłoni chłopak poczuł wilgoć.

- Zrób, jak ci powiem. – szepnął jej na ucho. – Odwróć się i nie patrz w tę stronę. Odejdź stąd na odległość dwustu kroków i ukryj się gdzieś. Pod żadnym pozorem nie wychodź ani się nie oglądaj. Gdy skończę, zaśpiewam tę piosenkę, którą nuciłaś i znajdę cię. Idź. – poinstruował ją i odsunął ją od siebie. Sang-Mi posłusznie wykonała polecenie, choć bała się zupełnie, jakby miała zaraz umrzeć.

Byong-Soo wrócił do konia i zaczął go opatrywać. Zwierzę miało wbite trzy strzały, dwie na zadzie oraz jedną nad przednią nogą i ciężko było je usunąć nie powodując jeszcze większego cierpienia. Bardzo rżał, ale nie miał już siły kopać. Wśród ziół w apteczce znalazł odpowiednie na rany i posypał je w miejsca krwawienia. Rozejrzał się jeszcze w około po leśnym runie, znalazł kilka dużych, ciemnozielonych liści, rozgniótł je w dłoniach i również przyłożył do ran konia. Potem zabrał jednemu z myśliwych płaszcz, porwał go na pasy i użył ich jako bandaży. To wszystko co mógł zrobić. Zaczął gładzić konia po karku i grzywie licząc, że może się z tego wyliże.

- Macie tu ze sobą wóz? – zapytał mężczyzn.

- Mamy. Ale kto powiedział, że ci go pożyczymy? Jest już obładowany naszymi łupami, a jeleń miał być naszym ostatnim, tego dnia. Chłopcze, robi się już późno, a ty chcesz, żebym został tu z moimi ludźmi, aż twój koń wyzdrowieje? Nie bądź głupi. Lepiej dobij go, żeby się nie męczył.

- Z jakiego jesteś domu?

- Słucham? Jak ty się do mnie odzywasz? – zapytał myśliwy niezadowolony swobodnym językiem Byong-Soo.

- Zapytałem, skąd przypałętał się taki śmieć jak ty?

- Ty mały smarkaczu... Ough! – zaczął go wyzywać, lecz nagle przerwał wydając z siebie niespodziewany dźwięk przepełniony bólem. Myśliwy przez chwilę nie mógł złapać oddechu, po czym upadł na kolana trzymając się za brzuch.

- Dacie mi wóz po dobroci, czy mam o niego walczyć? – zapytał Byong-Soo ze zbrukanym nożem myśliwego w ręku. W odpowiedzi jeden z szajki rzucił się z głośnym okrzykiem do ataku, jednak nim doprowadził swój ruch do skutku padł na ziemię podobnie jak poprzednik. Wówczas cała reszta wpadła w popłoch.

- A bierz ten wóz! – powiedział jeden z mężczyzn wskazując na obiekt stojący nieopodal w zaroślach i wszyscy się rozbiegli. Byong-Soo zaśmiał się kpiąco, zadowolony z wyniku.

- Gdybyś wiedział kim naprawdę jestem, nie celowałbyś, gdzie popadnie i trzy razy całowałbyś ziemię przede mną. – przykucnął nad przywódcą myśliwych. – Więc co mam z tobą zrobić? Próbować ratować? – wskazał czubkiem ostrza na konia. – Czy dobić, żebyś się nie męczył?

- Ugh... Kim ty do diabła jesteś? – wybełkotał starszy ze złością.

- Na razie nie musisz tego wiedzieć. Wtedy na pewno musiałbym cię zabić. Więc? Jakie jest twoje życzenie?

- Pfu! – ponownie kaszlnął krwią, a gniew zamienił się całkowicie w strach przed śmiercią. – Oszczędź mnie.

- Służę na twe życzenie. – Byong-Soo ironicznie ukłonił się z gracją i zaczął opatrywać człowieka. Potem ocalił również drugiego. W tym czasie koń poczuł się trochę lepiej i podjął próbę powstania.

- Ho, ho. Dla ciebie jeszcze za szybko kolego. Wypocznij jeszcze trochę. – poklepał go delikatnie po grzbiecie i odszedł w poszukiwani Sang-Mi.

- Panienko! – wołał nie chcąc zdradzać jej imienia niepowołanym osobom. Między nawoływaniami śpiewał wedle umowy.

- Tutaj jestem! – Sang-Mi wychyliła się zza krzaków.

- Zasłoń twarz. Nie chcę, żeby tamci mężczyźni cię widzieli. – powiedział naciągając jej płaszcz na głowę i poprowadził ją do wozu trzymając za rękę. Sang-Mi ogromnie się tym speszyła, jednak gdy oswoiła się już z tym uczuciem, ujęła ją troska jaką on ją obdarzał.

Gdy dotarli na miejsce, dwóch mężczyzn już tam nie było, jednak zostawili pusty wózek. Młodzi pomogli Gromowi wdrapać się i ułożyć na wozie i poszli w dalszą drogę.

- Skąd masz ten wózek? – zapytała z ciekawości dziewczyna.

- Tym panom było bardzo głupio i przykro z powodu tego co się stało, dali mi go więc jako rekompensatę. – odrzekł. Jednak dziewczyna nie była głupia i wyczuła kłamstwo w jego głosie. Zauważyła też ślady krwi na jego ubraniu, których kształt wykluczał konia. Rozumiała jednak, że ma powód, by nie mówić jej prawdy. Jak poprzednim razem, gdy zakrył jej oczy przed smutnym widokiem i kazał się ukryć, również teraz ją chronił.

- Sang-Mi-ya, co ci jest? Cała drżysz. – zapytał w pewnym momencie Byong-Soo.

- Doprawdy? Nie wiedziałam. To pewnie z emocji. Jestem wyczerpana, a do tego zrobiło się tak gorąco. – odrzekła.

- Sang-Mi-ya, co ty mówisz? Jest całkiem chłodno. Nawet mi, mimo że ciągnę wóz z koniem. Nie jesteś przypadkiem chora? Pokaż mi swoje czoło. – zatrzymał się i przytknął dłoń w odpowiednie miejsce. – Jesteś rozpalona. Jak możesz jeszcze być w stanie iść? – zdziwił się.

- Bez przesady, jestem silna. Zaraz będziemy w mieście, więc spokojnie dam radę dojść. Nie martw się. – powiedziała lekkodusznie.

- Nie martwiłbym się, gdybyś usiadła na wózku. – odpowiedział kręcąc głową na boki.

- Przecież nie ma miejsca, a ty nie dasz rady ciągnąć jeszcze mnie. – zaśmiała się i ruszyła dziarsko do przodu. Wkrótce jednak bardzo zwolniła tempa, dostała narastającej zadyszki i nawet obciążony Byong-Soo był szybszy od niej. W końcu Sang-Mi stanęła z trudem biorąc kolejny oddech i zemdlała.

- O tym właśnie mówiłem. – sapnął do siebie chłopak, już drugi raz trzymając ją w swoich objęciach. I choć było to poniekąd przyjemne, bardziej był zmartwiony i zaniepokojony. Sang-Mi miała naprawdę wysoką gorączkę, a utrata przytomności tylko pogarszała sytuację. Delikatnie i ostrożnie przeniósł ją na powóz i z wysiłkiem ruszył w dalszą drogę. Gdy doszedł w takim tempie do wioski, zaczęło się już szarzyć, a na ulicach nie było już nikogo, kto mógłby mu pomóc. Był wyczerpany i brakowało mu już sił. Choć bardzo chciał dotrzeć do domu, wiedział, że nie da rady postawić kolejnego kroku.

- Co się stało? – niczym posłany przez niebiosa, obok pojawił się Chung-Soon. – Napadł was ktoś? Wiedziałem, że to zły pomysł puścić was samotnie.

- To był tylko mały wypadek, a Sang-Mi się rozchorowała. – wyjaśnił Byong-Soo. – A skoro tu jesteś, byłbyś tak pomocny i pociągnąłbyś ten wózek zamiast mnie.

- Ouch... oczywiście. – przyjaciel nieco niechętnie zabrał się do pracy.

Po około 20 minutach byli pod domem rodziny Lee. Rodzice Sang-Mi z niepokojem czekali na zewnątrz i wybiegli naprzeciw Byong-Soo, gdy tylko go zobaczyli.

- Co się stało?! – krzyknęła pani Ahn w panice. – Moja córeczka! Jest ranna? – dopadła do wozu, nieomal upadając na ziemię z powodu szoku.

- Spokojnie. – chłopak próbował złagodzić wzburzenie kobiety. – To musi być tylko przeziębienie, bo w drodze dostała gorączki. – dodał, celowo nie wspominając o tym, że zemdlała.

- A co z tobą? I koniem? – zapytał sędzia chłopaka. – Dlaczego jesteś brudny od krwi?

- Ach to... – zaczął Byong-Soo.

- Co to ma znaczyć? – zapytała głośno pani Ahn zwracając na siebie uwagę mężczyzn. – Sang-Mi-ah! Córeczko! Dlaczego nie oddychasz?! – zaczęła krzyczeć nad dziewczyną, lekko nią potrząsając.

- Kochanie, co to znaczy? – przeraził się sędzia i przypadł u jej boku.

- Zobacz. Cała jest spuchnięta i z ledwością łapie oddech. – płakała kobieta, a następnie podwinęła rękawy córki. Na lewej ręce wzdłuż przebiegu żył i tętnic rozlał się soczysty rumień i biegł od palców po szyję i kąt żuchwy. W górnej części przedramienia była duża sinobordowa okrągła opuchlizna.

- Co to jest? – zapytał sędzia.

- Wygląda... wygląda na silne uczulenie. Chyba coś ją ugryzło. Szybko, zanieście ją do mojej kwatery. Muszę szybko postawić jej bańki i zrobić akupunkturę.

Pani Ahn jeszcze nigdy nie pracowała w takim stresie. Jeszcze nigdy nie wbijała nikomu igieł w takiej sytuacji i niemiłosiernie bała się, że jedynie zaszkodzi swojej pociesze. W trakcie, gdy ona walczyła o życie swojej córki, Byong-Soo tłumaczył sędziemu co się stało tego dnia.

- Przepraszam, że nie zaopiekowałem się nią należycie. Błagam cię sędzio, wybacz mi mój błąd. – prosił na kolanach i ze łzami w oczach. Sam sobie nie mógł wybaczyć, że był nieuważny. Czuł, że to wszystko jego wina, a myśl, że mógłby już na zawsze stracić dziewczynę okrutnie go przerażała.

- Nie zamartwiaj się na zapas, Byong-Soo. Zrobiłeś wszystko co mogłeś. Nie obwiniaj się, bo należycie chroniłeś Sang-Mi. Nie bałbym się zostawić jej pod twoją opieką drugi raz. Teraz musimy tylko czekać, ale trzeba być dobrej myśli. Moja żona ma naprawdę zdumiewające zdolności.

Godzinę później pani Ahn wyszła na zewnątrz i usiadła na werandzie. Sędzia i ByongSoo natychmiast do niej podbiegli.

- I co z nią? – zapytał mężczyzna niecierpliwie.

- Będzie dobrze. Na szczęście nie było jeszcze za późno. Powinna obudzić się jutro rano, ale zostanę przy niej i będę czuwać.

- Zostanę razem z tobą. – zaoferował mąż. – Musisz choć trochę pospać.

- Choćbym chciała i tak nie zasnę. Żadna matka nie potrafiłaby zasnąć w takiej sytuacji.

Hejo!

Wracam po dłuższej przerwie z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że Wam się podobał :)

Mam pytanko: czy zmienić okładkę z tej rysunkowej na taką z prawdziwymi ludźmi? Nie umiem się zdecydować :(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro