Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga wiła się wśród różnych odcieni drzew i dźwięków. Pogoda była wiosenna, co zwiastowało dobry humor mieszkańców pobliskiej okolicy Wensley i oznaczało mniejsze ryzyko zaatakowania przez złoczyńców. Zazwyczaj przy takiej pogodzie trudno było również zachować czujność. Światło i przyjemna temperatura skutecznie rozpraszały i rozluźniały spięte mięśnie.

Droga prowadziła do jednej chaty, skrytej wśród ciasno rosnących drzew. Promienie słońca delikatnie wlatywały przez niewielkie przestrzenie pomiędzy koronami. Cienie na ziemi lekko kołysały się, wysłuchując radosnego śpiewu ptaków

Zack w tym czasie zdołał przypomnieć sobie postać kobiety. Powoli zaczynał wierzyć, iż skojarzenia jasnych włosów i szarych tęczówek, które odbijały się w jego umyśle, zaczynały mącić mu w głowie. Wówczas twarz, którą widział w umyśle, na przemian zmieniała swoją fizjonomię. Chciał myśleć o Willu. Jednak pamięć o jego pięknej żonie pozostał. Nie. Zacka nie dotyczyły problemy orientacji seksualnej. Należał do młodszego pokolenia, które chciało wszystkiego próbować. Ale Zack nie był taki. Nie brakowało mu dojrzałości.

Chłopak zatrzymał się jakieś czterdzieści metrów od celu. Stwierdził, iż chatka przyjaciela pozostała taka jaką widziała ostatni raz. Wciąż była otwarta. Z jednym wyjątkiem.

Na ganku prócz dość starego stołu i dla kontrastu nowej ławeczki, dumnie wystawały dwa kubki.

Pilnowała ich młoda dziewczyna, która w tej chwili pilnie czytała jakieś dokumenty. Wyglądało na to, iż robił to pochłaniało jej całą uwagę, a to, co było tak napisane wchłaniała błyskawicznie. Była zręczna, być może wprawiona w swej pracy.

Kwestia praktyki - skomentował cicho chłopak, gdyż wiedział już kim była kobieta. Żona Willa była kurierką.

Nagle z chaty rozległ się stłumiony głos intrygującego zwiadowcy i wtem pojawił się nieoczekiwanie na ganku, chcąc poinstruować w czymś młodą kobietę. Nie zdawał sobie sprawy z obecności swojego przyjaciela, jednak szybko przykuł jego skupioną uwagę. Otworzył usta w zaskoczeniu i wyminął swobodnie niepewną kurierkę. Zack także ruszył ku swemu powiernikowi. Spotkali się w mechanicznym uścisku blisko chatki.

Alyss spoglądał na to z niejakim zdziwieniem, nie przestając mocować się z dokumentami.

- Przepraszam, Zack. Jak długo już tu stoisz? Wszystko u ciebie w porządku? - spytał, obejmując tęskno przyjaciela. Jego ton przypominał Zackowi wszystkie dobre chwile jakie przeżył. A było ich zbyt mało.

- Musiałam uciekać - zwierzył się drżącym głosem. Oczy miał zamknięte.

- Znowu? Co się stało? - pytał Will, nie przestając obejmować Zacka.

- Być może to nie było zbyt mądre, mistrzu, lecz chciałem się w końcu bronić. Ja nie zrobiłem nic złego. Nie mam dowodów, więc musisz uwierzyć na słowo mojej lojalności.

Will odsunął się od chłopaka na długość ramion. Przełknął głośno ślinę. Na jego twarzy odmalował się niepokój.

- Wiem - przytaknął z godnością zwiadowca. Wyglądał na zmęczonego całą sytuacją i niedorzecznymi oskarżeniami skierowanymi w przyjaciela.

- Nigdy tego nie robiłem, ale... - Will trzymał Zacka za ręce. Jedną dłonią sunął w górę, pod długie i szerokie rękawy koszuli, aż wyczuł na przedramieniu namacalne i świeże blizny, tam gdzie wciąż krzepła niewinna krew jego przyjaciela. - Kocham cię jak rodzonego brata i dlatego postaram się ubłagać kogo trzeba, że ty potrzebujesz pomocy. Nie potępienia.

- Potępią mnie?

Will widział, że ludzie nie mogą tego zrobić. Był też pewny, że Zack zadał to pytanie jedynie pod wpływem chwilowego napięcia. Chłopak nie bał się utraty życia. Sam wielokrotnie na własną rękę próbował się go pozbawić. Jednakże oczekiwał, że przyjdzie mu pięknie umrzeć. Nie chciał haniebnej śmierci. Nie pragnął potępienia. A tak łatwo można było nie zasłużyć.

- Wiesz przecież. Jest wiele innych zasad. Zwiadowcy zazwyczaj karzą po tym z jakiego powodu ktoś czegoś nie zrobił. Jesteśmy naprawdę surowi. Nikt cię nie potępi. Nie mogą.

Will raz jeszcze na chwilę przytulił przyjaciela. Tylko na chwilę, aż jego milczenie ustąpiło. Ale musiał jeszcze chwilę pozwolić mu się uspokoić.

- Gdybym zrobił to z tobą, przy okazji poznałabym twoją krew. Nigdy nie widziałam, aby cię zraniono. Dlatego ufam ci, że będziesz w stanie zapanować nad sytuacją.

Will wzruszył ramionami i przewrócił oczami z lekkim uśmiechem na twarzy.  Wiedział, że to przynosi Zackowi ulgę. Zupełnie jak woda w skwerze. Tak to wyglądało.

- Jestem taki jak każdy zwiadowca. Nie musimy być przygotowani, aby wychodzić zwycięsko z każdej sytuacji. Teraz chyba powiniem ruszyć w drogę.

- Jesteś najlepszym zwiadowcą. Ufam tylko tobie. Dajesz mi nowe życie, a wcale nie musisz marnować na mnie swojego czasu.

- Ale to ty pierwszy ocaliłeś mi życie. Nigdy nie spłacę tego długu. Gdyby nie ty, padłbym ofiarą twojego brata.

- Chcesz pojechać do Wensley?

Will zauważył nagłą zmianę tematu.

- Będę musiał. Słuchaj, oddaj się w ręce uzdrowicieli dobrowolnie. Potrzebujesz porządnego leczenia. Baron będzie miał to na uwadze i... - Zwiadowca zatrzymał gonitwę myśli i spojrzał samokrytycznie na reakcję chłopaka, który gniewał się coraz bardziej. - Nie bój się. Będę cię asekurował, aby nikt nie zrobił ci krzywdy.

- Przekonasz te hieny z wioski, aby nie czyniły mi krzywdy? Pomówisz z nimi?

- Pójdę do barona Aralda. Właśnie taki mam zamiar. To się musi wreszcie skończyć. Nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność.

- A co ja mam czynić, mistrzu?

- Raczej teraz nie zabiorę cię ze sobą. Chciałbym załatwić to sam. Poza tym mam jeszcze coś do załatwienia. Zostań tutaj, pod okiem mojej pięknej żony. Będzie cię chroniła podczas mojej nieobecności.

A Alyss niczego nieświadoma spoglądała na nich ukradkiem.

- Bo uwierzę, że ludzi to powstrzyma. Zawsze znajdą sposób, aby zatruć życie komuś, kogo się boją i kogo nie rozumieją - mruknął do siebie. Jego markotny głos przypominał raczej Willa z zamkniętego etapu życia, gdy męczyło go bycie zwiadowcą. Tak. Jako zwiadowca powinien to zrozumieć.

Młody zwiadowca odwrócił się w stronę niepewnej kurierki stojącej na ganku, która zaprzestała czynności. Zmarszczyła czoło i przymrużył zawistnie oczy, doprowadzając tym widokiem do zdumienia Willa. Kochał Alyss, ale czy musiała być już taka podejrzliwa?

W tym czasie zwiadowca wyminął niedoszłego samobójcę i wskoczył na schody. Po chwili miał zniknąć w chacie, jednak zanim to nastąpiło, zwrócił uwagę na niedbałe działania swojej żony. Zbliżył się więc do jej ucha na parę sekund.

- Nie rozpraszaj się - powiedział. I zginął Zackowi z oczu. Rzecz jasna krzątał się w chacie, przygotowując się do drogi.

Tak jak Zack nie rozumiał dziwnego zachowania kobiety, tak ona spoglądała na niego  wymijająco. Nie lubił jej. Była taka jak oni! Jak te potwory z wioski.

Will wybiegł ze schodów. A jego peleryna powiewała na wietrze. Nie było chwili do stracenia.

Will wiedział, że nie może zawieść swojego przyjaciela. Teraz rozumiał, co czuł Horacy. Horacy... Gilan... Halt...

Może znajdę w końcu ścieżkę prowadzącą do tej nieuchwytnej przestrzeni wewnętrznej, jaką jest strefa świadomości Zacka, której tak usilnie szukałem. Konsekwencje tego odkrycia były by przełomowe. Miałbym niezbity dowód na to, że Zack jest normalny.
Ale czy tą drogą naprawdę dałbym radę wywiedzieć się kim jest, dowiedzieć się czego potrzebuje, zbadać czy zdaje sobie sprawę z własnego położenia, jego przyczyn. Czy byłby w stanie przekazać, co mu odpowiada, a co nie? W jaki sposób przynieść mu ulgę? Czy dałby w końcu radę powiedzieć, czy chce raczej żyć czy umrzeć?

Jak myślicie? Kim jest Zack? Dlaczego się pojawił? Czy Alyss ma słuszność? A może to tylko absurd?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro