Zapomnij o mnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wokół panował chaos. Wśród grubych, ale walących się gdzieniegdzie murów rozbrzmiewały rozpaczliwe szlochy, głośne krzyki i złowieszcze śmiechy. Śmiechy tych, którzy przekonani byli o swoim zwycięstwie, tych którzy pragnęli śmierci, każdej żywej duszy z poza ich szeregów. Śmiechy tych, którzy serca posiadali tylko fizycznie, tych których umysły zaćmione były przez tę samą obrzydliwą idee. Znała tylko jednego z nich, którego serce wciąż było zdolne do ludzkich uczuć, a umysł nie był zaćmiony i pracował samodzielnie. Poczuła jak na myśl o nim ogromna gula rośnie jej w gardle, a po policzku spływa pojedyncza łza, nie była ona pierwszą tego dnia. Nie wiedziala czy wywołała ją bezpośrednia myśl o nim czy sytuacja w jakiej się znajdowała. Otarła twarz,  szybko kręcąc głową kilka razy w celu otrzaśnięcia się.
Przemierzała szkołe, szukając żywej, przyjaznej duszy. Odzieliła się od swoich przyjaciół i teraz rozpaczliwe ich poszukiwała. Mijała sterty gruzów, które jeszcze niedawno tworzyły piękny i dostojny zamek, w którym spędziła kilka wspaniałych lat. Traktowała to miejsce jak drugi dom. Teraz ten dom stał się przepełnioną żalem ruiną. Rozglądała się dookoła mając nadzieję, że zobaczy Harry'ego, albo Rona, ale wokół niej były tylko gruzy oraz unoszący się pył i kurz. Bezpośrednio wokół niej nie toczyła się walka, słyszała ją jedynie zza stojących jeszcze ścian. Bała się o swoich przyjaciół i odziwo o niego, bo choć tak strasznie chciała go nienawidzić to on zajmował jej serce. Choć teoretycznie nie powinna to okropnie się o niego martwiła. Tęskniła za nim, tak dawno z nim nie rozmawiała. Ostanio widziała go w Malfoy Manor chwilę potym jak ich nie wydał i w pewnym sensie uratował, jednak wtedy leżała storturowana na zimnej, kamiennej posadzce, wpatrzona nieobecnym wzrokiem w swoje przedramię , na którym krwawił i piekł ją świeżo wyryty napis szlama. Pamiętała jak usłyszała wtedy trzask wielkich trzwi i rozmowę, której członkiem była osoba o znajomym głosie, głosie, który potrafił wywołać u niej motyle w brzuchu. Uniosła wzrok i przez rozmazujące obraz łzy zobaczyła Dracona, patrzącego jej w oczy. W tych jego jasnych ślepiach nie ujrzała tego, czego spodziewać się można było po śmierciożercy. W jego spojrzeniu malował się żal, współczucie i chęć dodania jej jekiegokolwiek cienia otuchy i wsparcia. Widniał w nim też ogromny, nieokiełznany gniew, którego nie można było usłyszeć w stoicko spokojnym tonie jego głosu, jakim w tym momencie rozmawiał. Ale on nie był zły na nią tylko na tych, którzy sprawili, że cierpiała, że leżała wycieńczona w holu jego domu, a raczej w miejscu, w którym mieszkał, bo nigdy nie czuł się tutaj swobodnie. Był zły na samego siebie, że nie zdołał jej uratować, że nie odważył się sprzeciwić, że był tak wielkim tchórzem. Wpatrywali się w siebie w odległości kilku metrów.

Jedyne o czym  w tamtej chwili marzyła to, żeby jej pomógł. Ale wiedziała, że tego nie zrobi. Wiedziała, że nie może. Potem zobaczyła go ostatni raz, kiedy to razem z Harrym i Ronem uratowali ich w pokoju życzeń. Zachowywał się wtedy jak zawsze w obecności ich trójki. Był pozornie obojętny, sarkastyczny, wredny. Ale w jego oczach widać było jak bardzo wdzięczny jest, że nie pozwolili mu tam umrzeć. W jego oczach zawsze można było zobaczyć to co czuł na prawdę, kim był, co myślał, ale tylko ona potrafiła to odczytać. Tylko ona widziała w nim dobrego człowieka, tylko ona zdołała poznać go wystarczająco dobrze.
Oparła się o mur prawdopodobnie do reszty brudząc swoją różową bluzę. Nie miała już siły biec dalej, osunęła się w dół, podkulając drżące kolana pod brodę. Opatuliła nogi ramionami,  kilkukrotnie pocierając dłońmi materiał jasnych dżinsów. Wzniosła szklące się oczy ku sklepieniu, nieustannie hamując cisnący się, gorzki szloch spodowony bezsilnością, zmęczeniem i lękiem. Niczego nie pragnęła bardziej niż znaleźć się teraz w przytulnym gryfońskim dormitorium, gdzie w blasku wirującego ognia w kominku, spędzała wspaniałe chwilę z przyjaciółmi, albo za jednym z grubych dębów nad jeziorem na szkolnych błoniach. Z nim.
Nagle wydawało jej się jakby wszystko wokół niepokojąco ucichło. Odpłynęła gubiąc się w amoku swych czarnych myśli. Wkrótce pustka zalała przerażające wizję, tworząc totalną nicość. Nic konkretnego nie czuła ani nie myślała. Śmiała  twierdzić, że umarła, dostając poprzednio cios zaklęciem, niosącyn natychmiastową śmierć.

-Hermiona! - do jej uszu dobiegł wyraźnie zmęczony głos słabo wołający jej imię, wyrywając ją z chwilowego obłędu. Czyli jednak wciąż była żywa. Rozejrzała się nerwowo, dostrzegając wyróżniającą się z otoczenia niemal białą czuprynę. Choć widziała tylko kawałek jego twarzy, wiedziała, że stało się coś złego.
Leżał za jedną z stert tego co kiedyś było poręczą schodów. Powiedziała bezgłośnie jego imię, jakby nie mogąc wypowiedzieć go na głos. Jakby coś blokowało ją od środka. Minęło kilkadziesiąt sekund zanim zdobyła się na to, by wypowiedzieć je ponownie, bardzo cicho choć słyszalnie. Opuściła skulone nogi powoli wstając. Stała tak chwilę nieco zszokowana tym, że go tam widzi. Zdawało jej się jakby żołądek zawiązywał jej się w cisany supeł.

-Draco! -udało jej się powtórzyć po raz trzeci, tym razem krzyczała, tak żeby chłopak mógł ją usłyszeć. Zaczęła biec w jego kierunku, a pokonywana odległość kilkunastu metrów zdawała się być okropnie długa. Przystanęła gdy była już bardzo blisko, coś w jej podświadomości ją zatrzymało. Lęk. Ogromny, blokujący strach. Widziała teraz jego twarz, malujący się na niej grymas bólu i przerażenia, smutku. Wyglądał dokładnie jak wtedy gdy rozmawiali szczerze po raz pierwszy. W końcu uklęknęła tuż obok. Jego czarna koszula przesiąkała szkarłatną krwią w każdym miejscu. Ktoś rzucił na niego potworne zaklęcie. Wykrwawiał się. Umierał, a ona nie potrafiła mu pomóc. Za późno go odnalazła. Położyła jego głowę na swoich kolanach, ignorując fakt, że jej spodnie będą za chwilę doszczętnie umorusane głęboko czerwoną cieczą. Uśmiechnął się smutno, dygoczącą dłonią chwytając tą Hermiony. Całe jego ciało drżało chorobliwie, ale on wciąż układał swoje usta w słaby łuk, mimo tego jak bardzo był wyczerpany, jak bardzo cierpiał. Zaczęła głaskać jego niegdyś ułożone, a teraz roztrzepane na wszystkie strony włosy i czoło. Czuła jak jego rozpalona od gorączki skóra ogrzewa jej dłoń. Nic nie mówiki, tylko patrzyli się sobie w oczy. Wtedy wszystko zaczęło do nich wracać, wszystkie emocje, wspomnienia.

Około rok wcześniej

To nie był dobry czas, ale humor miała pogodny. Idealny na popołudnie z książką na brzegu jeziora. Uwielbiała spędzać czas w ten sposób, odrywając się na chwilę od wszystkiego i skupiając swoją uwagę na losach bohaterów czytanej powieści. Zbliżała się pomału do miejsca, w którym chciała usiąść. Szła beztroskim krokiem z subtelnym  uśmiechem na ustach, wkrótce doszła w docelowe miejsce. Mina zżędła jej gdy zobaczyła siedzącego tam chłopaka. Dobrze wiedziała kto to, mimo tego, że siedział do niej tyłem. Wystarczyły jej te jasne, odznaczające się włosy, czarna, idealnie skrojona marynarka i wstający spod niej golf w tym samym kolorze. Bezszelestnie podeszła w jego kierunku, wtedy usłyszała cichy, ale zatrważający szloch. Zauważyła jak jego barki unoszą się żwawo i niespokojnie.  Nie mogła uwierzyć, że Draco Malfoy płakał. Mimo to, że płacz jest rzeczą zupełnie normalną, to w przypadku owego ślizgona było to wręcz nie do pomyślenia. To było jakby nierealne.
Nie myśląc wiele usiadła na zimnej trawie w odległości niecałego metra od blondyna. On od razu wyczuł czyjąś obecności, zerknął na nią kątem oka, zupełnie nie spodziewając się, że zobaczy Granger. Napotkał jej ciemne, spokojne oczy, wpatrujące się w niego z dziecięcym zaciekawieniem. Ona wcale nie zamierzała go wyśmiać, tak jak się jemu wydawało. Wręcz przeciwnie, zmartwiła się. Przez chwilę utrzymywali kontakt wzrokowy, ku zdziwieniu ich obojga nie czuli tym skrępowania. Hermiona dopiero wtedy dostrzegła jak piękne Malfoy ma oczy. Jego tęczówki krzyżowały w sobie jasny odcień błękitu i srebrnej szarości. Nigdy wcześniej się im specjalnie nie przyglądała. Bo dlaczego miała by to robić? Ale nawet wtedy gdy skanowali się przelotnym, pogardnym wzrokiem gdzieś na szkolnym korytarzu, jego spojrzenie zawsze wydawało jej się niebywale smutne, zgaszone, wyprane z pozytywnych emocji.

Odwrócił wzrok w drugą stronę. Mógł jej rzucić coś w stylu spadaj stąd Granger albo nazwać ją szlamą, ale zupełnie nie czuł takiej potrzeby. Był z nią sam, bez żadnych kolegów ani jego ojca, przed którym chciałby się popisać. Bo właśnie taki miał w tym swój motyw. Za wszelką cenę chciał pokazać, że jest wystarczający. Chciał spodobać się grupie. Rozpaczliwe bał się odrzucenia, którego do dawna doznawał od własnego ojca. Wystarczyło tylko aby został cholernym śmierciożercą, żeby stał się ukochanym, idealnym synkiem. Draco przez chwilę nawet się tym cieszył, bo w końcu dostał uznanie od tak wielu osób w tym rodzica. Ale jednak to wszystko go przerastało, nie chciał tego. Nie chciał nikogo zabijać, nie podobała mu się ideologia, której teoretycznie stał się wyznawcą. Kwestionował to wszystko, ale nie odpuszczał. Robił to dla miłości od taty, nawet jeśli nie było warto, bo mężczyzna i tak nie był w stanie mu jej podarować.  Choć miał paskudny, ciężki charakter, który pielęgnował od lat, Draco Malfoy nie był złym człowiekiem, tylko niekochanym dzieckiem, które robi wszystko by poczuć trochę  ciepła.
Poza tym wcale nie nienawidził Hermiony, a na pewno nie za to, że nie była czystej krwi. Może tylko trochę jej nie lubił przez to, jak złośliwy miała charakterek. Zawsze wszystko musiał udawać. Żeby poczuć się docenionym i silniejszym.

-Malfoy, wszystko w porządku? - mruknęła, a on prychnął  perfidnie pod nosem, wycierając mokrą twarz dłonią. Nie, nie było w porządku. Ale dlaczego miałby się przed nią otwierać? Zaraz pobiegła by do Pottera i wszystko mu wypaplała jak każda dziewczyna, która nie umie utrzymać języka za zębami. Postanowił więc wzruszyć obojętnie ramionami, myśląc, że to ją odstraszy. Chociaż nie do końca wiedział czy chce aby dziewczyna sobie poszła.
Ona wciąż siedziała w tym samym miejscu i wpatrywała się w jego zazwyczaj postawną, a teraz skuloną, pogarbioną sylwetkę. Domyślał się, że ona wie kim się teraz stał, w końcu była Hermioną. Nigdy nikomu tego nie przyznał, ale uważał ją za najzdolniejszą czarownicę w Hogwarcie.
W jego głowie panował ogromny mętlik. Kotłował w sobie emocje, myśli, obawy. Dodatkowo spinał się, wiedząc, że Granger siedzi na wyciągnięcie ręki od niego i gapi się w widocznym zakłopotaniu. Nie miał pojęcia dlaczego ona tu jeszcze siedziała, mimo upływu kolejnych minut. Widziała ryczącego Malfoya , mogła pójść i po chwalić się swoim koleżkom. Zaczynał twierdzić, że to wcale nie był jej zamiar. Jakaś dziwna, nieznana siła sprawiła, że nabierał do niej pozytywnego nastawania, poczuł jakby siedział obok osoby, której mógłby zaufać. Nie wiedział skąd ma takie przeczucia. Pogubił się we własnym umyśle i nie myślał zupełnie trzeźwo.

-Wiesz kim teraz jestem, prawda? - mruknął nawet nie zerkając w jej stronę. Czuł tylko jak przeszywający wzrok dziewczyny wierci w nim dziurę. Gryfonka podkuliła nieco nogi do klatki piersiowej, biorąc głębszy oddech. Przygryzła nerwowo dolną wargę, po chwili czując metaliczny posmak krwi w ustach. Dobrze wiedziała kim stał się jej obecny towarzysz, coś jednak sprawiało, że ciężko jej było wypowiedzieć to na głos. Nazwać rzecz po imieniu.

-Tak... Chyba. Tak sądzę. - nagle utraciła swoją całą elokwencję, speszona spuściła wzrok wgapiając się w taflę prawie czarnej wody, zaczęła bawić się swoimi palcami. Draco ponownie prychnął pod nosem, widząc jej zmieszanie. Bawiła go. - Chciałeś tego? - zapytała cicho, znów odważając się na spojrzenie w jego oblicze.

-Nie. Jakoś nie kręci mnie należenie do bandy przygłupów ślepo idących za jeszcze głupsza ideologią. - w jego głosie czuła spokój, absolutną bezuczuciowości. Nie potrafiła odczytać z niego żadnych emocji.

-A więc... Dlaczego? - spojrzał jej w oczy. Co raz bardziej zaczynał jej ufać i choć w jego mózgu toczyła się bitwa to serce nie potrafiło przestać zatapiać się w tym odczuciu. Odczuciu, że ona zrozumie, a przeciez siedzieli tu może niecałe piętnaście minut. Znów wzruszył ramionami, rzucając głupie: tak wyszło.

-Granger, dlaczego się ze mnie nie śmiejesz? Albo nadal tu ze mną siedzisz? - ona też wzruszyła ramionami, próbując ułożyć jakąś w miarę poukładaną odpowiedź.

-Bo czuję, że potrzebujesz pomocy. - zmarszczył brwi, zastanawiając się czy przypadkiem się nie przesłyszał. Jak to Granger chciała mu pomóc? Przecież ona go nienawidziła i miała do tego mnóstwo powodów. Ale on rzeczywiście potrzebował pomocy. Czuł, że się stacza. Że tonie i opada na absolutne dno. - Czemu mnie nie wyzywasz ani nie każesz mi zjeżdżać?

-Sam chciałbym to wiedzieć. - burknął uśmiechając się delikatnie. Hermiona parsknęła tłumionym śmiechem. Na chwilę zapadła cisza, ale nie była ona w żaden sposób krępująca. Zdawało się, właśnie runął między nimi kawałek góry lodowej, która budowali przez sześć lat. - I wiesz, chyba masz rację. - dziewczyna uniósła jedną brew w górę, nie wiedząc o co dokładnie chodzi jej rozmówcy. - Potrzebuje pomocy. - znów nie myśląc zbyt wiele, bo ewidentnie miała do dziś do tego tendencje położyła swoją dłoń na tej jego. Była zimna i gładka, niesamowicie przyjemna w dotyku. On jej na to pozwolił. Siedzieli tak jeszcze długo, nie odzywali się do siebie za często. W ich głowach pojawiały się myśli, że może ta druga osoba, siedząca obok wcale nie jest tak zła jak się im dotąd wydawało. Że może można by nawiązać nić sympatii.

***

Siedziała dwa stoły dokładnie na przeciwko niego. Patrzył się na nią, sam nie wiedząc czemu. Z każdym  kolejnym dniem jej obecności przeszkadzała mu coraz mniej. Mało tego, z każdym dniem wydawała mu się być coraz ładniejsza. Odwracał wzrok zawsze gdy zerkała gdzieś nieopodal jego, nie chciał żeby przyłapała go na głupim gapieniu się w jej osobę. Raz jej się to jednak udało, namierzyła jego dostojne, myślące spojrzenie i posłała mu szeroki, promienny uśmiech. On odwzajemnił go nieco mniej wyraźnie, wściekając się na siebie , że został złapany na gorącym uczynku. Wiedział, że dziś przypada kolejny dzień, w którym miał się z nią spotkać. Cieszył się z tego. Od tamtego pamiętnego popołudnie spotykali się dość często, w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Rozmawiali wtedy dużo i choć wiele razu się wtedy sprzeczali, nie zawsze potrafiąc być dla siebie zwyczajnie miłym to coś dziwnego ciągnęło ich do siebie.

***

-Psst, Granger! - ktoś szepnął zza wnęki. Korytarz był pusty i wokół panowała można by powiedzieć: grobowa cisza. Tylko ciche echo rozniosło się wśród grubych ścian. - Granger! - głos odezwał się ponownie. Zaczęła rozglądać się dookoła i dopiero po chwili zobaczyła kontrastujące z siwym murem białe kosmyki. Podbiegła do niego pospiesznie. - Chodź. - poprosił chwytając ją za nadgarstek i ciągnąc za sobą do pobliskich drzwi.

Stali teraz bardzo blisko siebie w jakimś małym schowku. - Hermiono... - spojrzał w jej oczy, które od wielu tygodniu rozkochał sobie tak bardzo, chwycił obie jej dłonie, splatając palce. Szatynka uniosła w górę kącik ust. Po raz pierwszy nazwał ją po imieniu, po raz pierwszy trzymali się za ręce. Już dawno pogodziła się z tym, że złamała wszelkie swoje moralne zasady dotyczące zakochiwania się. Tak, czuła do niego coś wielkiego i nie cierpiła tego uczucia. Nienawidziła tego, że czuła się przy nim tak bardzo otępiała. Nienawidziła, tego co z nią robił mimo tego, jak cholernie było to wszystko przyjemne. Nienawidziła siebie, za to, że oddała mu swoje serce. Na nic nie liczyła, według siebie nie miała u niego szans. Przepłakała wiele nocy, nie mogąc poradzić sobie z tym wszystkim. Zdawała sobie sprawę, że krzywdził ją wiele raz i wciąż zdążało mu się przekroczyć pewne granice. Wiedziała, że chłopak robił i planował złe rzeczy ze śmierciożercami i mimo tego, chciała być jego.

Widząc jego niespokojne spojrzenie  cała radość ją opuściła i zaczęła bać się co zaraz usłyszy. - Posłuchaj, ja nie wiem ile czasu jeszcze tutaj będę. Muszę Ci coś powiedzieć...Kurwa... -odwrócił wzrok za chwilę znów na nią patrząc. Gdzie się podział jego spokój i opanowanie nawet w krytycznych sytuacjach? Co ta dziewczyna z nim robiła? - Szaleje za tobą do cholery i wiem, że to wbrew czemukolwiek, że ja jestem śmierciożercą i teoretycznie jesteśmy wrogami, że nie zasługujesz na kogoś takiego jak ja i... - zaczął nawijać na jednym tchu, panicznie szybkim i zagmatwanym tonem. Dziewczyna uśmiechnęła się subtelnie, kompletnie zbijając go z tropu.

-Ciii.- położyła palec na jego bladych jak reszta skóry wargach. Niewątpliwe bym zestresowany i wystraszony. Odczytywała to z jego oczu. W przypadku ich dwójki ich spojrzenia mówiły więcej niż słowa. Poza tym oboje byli absolutnie zauroczeni tymi drugiej osoby. - Nic nie mów. - dodała po czym wspięła się na palce, próbując dosięgnąć jego ust. Pochylił się odrobinę by jej to ułatwić. Na początku subtelnie musnął jej wargi, po chwili ich pocałunki nabierały na namiętności. Chwyciła dłońmi jego kark, a on ułożył swoje dłonie na tali dziewczyny. Co chwila pociągała delikatnie jego włosy, w końcu uniósł ją do góry, pozwalając by oplotła  jego biodra nogami. Przywarł nią do ściany. Czuła jak w jej brzuchu wirują tak zwane motyle. Byli niesamowcie blisko w absolutnie dziwnej sytuacji. Ślizgon i gryfonka. Śmierciożerca i dziewczyna urodzona w mugolskiej rodzinie. Dwójka nienawidzących się osób całowała się teraz ze sobą zapominając o tym wszystkim. O swoich zasadach moralnych, o tożsamościach, o całym otaczającym ich świecie. - Nie jestem dla ciebie wystarczający, Hermiona. - opuścił ją na ziemię, kładąc dłonie na ramionach dziewczyny.

- Przestań gadać głupoty. Jesteś...

-Poważnie, zasługujesz na więcej niż ja. - przerwał jej i po prostu wybiegł z pomieszczenia. Została sama, nie wiedząc co ma myśleć o tym co właśnie się stało. Była rozanielona i jednocześnie chciało jej się płakać. Chciała pobiec za nim, znów go pocałować i w tym samym czasie miała ochotę krzyczeć na niego i walnąć w twarz z otwartej dłoni. Jak on mógł tak po prostu uciec, jak głupie dziecko? Nie docierało to do niej. Oparła się plecami o ścianę, zastanawiając się co teraz powinna zrobić. Nie mogła pójść do nikogo po radę, bo spotykała się z nim w bezwzględnej tajemnicy. Czuła się żałośnie i głupio. Draco zaburzał jej umiejętności racjonalnego myślenia i podejmowania decyzji. Rzuciła się do drzwi i zaczęła biegać po różnych zakamarkach zamku, rozpaczliwie go poszukując. Musiała z nim porozmawiać. Miała zamiar za nim biegać i starać się o niego. Na jakkolwiek łatwą w tym momencie wychodziła, nie obchodziło ją to.
Biegała z kąta w kąt wciąż nie mogąc go znaleźć. Zatrzymała się przy oknie, oddychając ciężko. Niebo było burzowe, ciemne i smutne. Jakby zwiastowało coś złego. Wtedy do głowy wpadł jej jeden, ostani pomysł. W końcu była wybitnie blyskotliwą istotą. Nie minęło nawet pięć minut kiedy stała tylko kilka metrów od wejścia do wieży astronomicznej. Na dworze było zimno, ale ponieważ jej ciało było rozgrzane od biegu nie czuła chłodu, jedynie duże krople deszczu moczyły natarczywie jej włosy, twarz i ubranie. On tam stał, sam. Na twarzy nie malowały się żadne emocje, ani pozytywne ani negatywne. Rozglądał się co chwilą, tak jakby na kogoś czekał. Stojąc tak chwilę wgapiona w jego przystojną postać, zastanawiała się co sobie za chwilę powiedzą, a może już nigdy się do siebie nie odezwą po tym co zaszło w ich wspólnej, niedalekiej przeszłości. Chłopak jej nawet nie zauważył, był zbyt zajety porządkowaniem bałaganu w swojej głowie i przygotowywaniem się na to co musi za chwilę zrobić. Nie mogła dłużej tak stać w osłupieniu, była Hermioną Granger, odważną gryfonką z krwi i kości. Musiała działać. Ruszyła szybkim marszem w jego kierunku.

-Hermiona... - nie wiedział co ma powiedzieć, nie przewidział tego, że ona za mi pójdzie. Była teraz w ogromnym niebezpieczeństwie i nie mogła tu z nim pozostać. - Musisz stąd iść. - rozkazał nieco zbyt ostro. Ostanie czego chciał to żeby jej się coś stało. Odkąd jakiegoś czasu czuł wielką potrzebę zapewniania dziewczynie bezpieczeństwa, dlatego też uważał, że nie na niego nie zasługuje. On nie mógłby by jej uchronić przed złem, a jedynie ją na nie narażać.

-Nigdzie nie idę. - zaprotestowała dosadnie. - Draco, ja...

-Oni zaraz tu będą. - zacisnął palce na nadgarstku dziewczyny. Miała taką idealnie gładką skórę.

-Kto tutaj będzie?- uniosła do góry jedną brew, tak jak to miała w zwyczaju robić. On nie miał jednak zamiaru odpowiadać, schylił do niej szyję, sięgając jej ust. Wspięła się na palce odwzajemniając pocałunek. Wplotła palce w jego jasne włosy, likwidując ich perfekcyjne ułożone. On ułożył zimne dłonie na jej szczupłej tali, przusywając ją bliżej do siebie. Włożyli w ten pocałunek jeszcze więcej emocji niż w ten pierwszy. Oboje nie rozumieli samych siebie, nie do końca potrafili rozmawiać. Byli wobec siebie bezsilni. Zakochanie ewidentnie może powodować bezsilność, a ich dwójka jest na to idealnym przykładem.
W końcu oderwali się od siebie, a on ujrzał agresywnie płynące po szarym, burzowym niebie czarne barwy. Już tu byli. - Hermiona, przepraszam cię za to. Zapomnij o mnie, dobrze?

- O czym ty gadasz?

- Uciekaj! - krzyknął kiedy śmierciożercy byli coraz bliżej. - Uciekaj, błagam! - powtórzył rozpaczliwym głosem. Wtedy postanowiła odejść. Łzy zbierały jej się pod powiekami, a ona heroicznie walczyła z chęcią płaczu. Najpierw jej to wszystko powiedział, a teraz ją zostawił. Mogła się tego po nim spodziewać.
Oparła się ciężko o mur i stała tam, obserwując szczyt wieży. Widziała tylko małe postaci Dumbledore'a, Dracona i kilku wyznawców Voldemorta, stojących tuż z blondynem. Potem Malfoy został odepchnięty, a na sam przód wybiegł nie kto inny, jak Severus Snape. Wycelował w dyrektora różdżką i rzucił zaklęcie. Ujrzała oślepiające, zielone światło. Ciało ubrane w szare szaty wypadło z budowli i uderzyło o ziemię kilkanaście metrów niżej. Odchyliła głowę do tyłu, teraz już nie kryjąc łez. Więc to było zadanie Dracona. Miał zabić Dumbledore'a, ale tego nie zrobił więc zastąpił go w tym Snape. Wszystkie ich dotychczasowe podejrzenia okazały się być prawdą.
Pod wierzą zaczęli zbierać się uczniowie i nauczyciele, dołączyła do nich. Wielu płakało, Harry pochylony nad zwłokami profesora, ona przytulona delikatnie do Rona. Nie wiedziała dlaczego, ale chciałaby żeby zamiast Rona przytulał ją Malfoy. Mimo to bardzo chciała żeby znów stał się jej obojętny. Chciała znów go znienawidzić. Nie potrafiła.

Bitwa o Hogwart

Wciąż delikatnie go głaskała, nawet nie próbując hamować łez. Co chwilę nerwowo ocierała mokre policzki dłonią.

-Hermiona... - jęknął cicho. Nigdy nie brzmiał w ten sposób, nigdy nie był tak cichy ani słaby. -Nie chce żebyś to wszystko rozpamiętywała. To tylko epizod w twoim życiu, znajdziesz kiedyś kogoś kto da ci wszystko to, czego ja bym Ci nigdy nie dał. Nie zasłużyłem na ciebie, Skarbie.

-Przestań.

- Kiedy umrę, zostawisz to wszystko za sobą, przeżyjesz, wygracie tę wojnę i wszystko będzie dobrze. Zapomnij o mnie, Hermiono. - jego jasnych, oczu zaczęły cieknąć stróżki łez. - Kocham cię. - wypowiedział te dwa słowa, a jej zakręciło się w głowie. Tak pięknie było je słyszeć, pochyliła się nad nim i musnęła delikatnie jego wargi.

- Nigdy o tobie nie zapomnę, Kocham cię. - zacisnęła mocniej powieki. - Nigdy. - wyszeptała jego usta.

-Przepraszam. - nie chciała żeby ją przepraszał, nie miał za co. Pokazał jej czym jest miłość.

-Nie masz za co. - znów go pocałowała. Nie mogła uwierzyć, że on umiera. Z każdym słowem jego głos brzmiał słabiej, ciszej. Uniosła głowę.

- Do widzenia, Hermiono. - uśmiechnął się smutno i nie minęło pięć sekund gdy przestał oddychać. Odszedł z myślą, że jest przy kimś komu na nim zależało, przy kimś kto go pokochał i nauczył kochać. Przy kimś, przy którym starał się być lepszym człowiekiem. Przy kimś kto w brzydkim świecie, który ich otaczał był jedynym, najcenniejszym pięknem. Mimo wszystko nie chciał żeby to wszystko utkiwło jej w pamięci, nie chciał żeby cierpiała. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że to było nie możliwe bo zabrnęli w tej relacji za daleko. Stali się sobie zbyt bliscy, aby ona mogła po prostu zapomnieć. Bo nie da się zapomnieć kogoś, kogo się pokochało.

Zapomniała jak się oddycha i w szoku patrzyła się na nieruchomą twarz, po jego policzkach spłynęły ostatnie dwie łzy, oczy pozostały otwarte. Dopiero po chwili dotarło do niej to,co się właśnie stało. Zaniosła się szlochem tak głośnym, że na pewno za ścianami było ją słuchać.

-Proszę, nie... - wydukała, przejeżdżając dłonią po policzku blondyna. Wciąż był ciepły. Wzięła głęboki, drżący oddech i ostatni raz spojrzała w te najpiękniejsze tęczówki, jakie kiedykolwiek widziała, po czym je zamknęła. Znów zalała ją fala głośnego płaczu, ujęła jego ciało i uniosła, tuląc do piersi. - Nie zostawiaj mnie. - szeptała w jego włosy. Trwała w ten sposób dłuższą chwilę, nie mogła uwierzyć, że to koniec. Że jego tutaj nie ma i nie będzie. Miała wrażenie, że jej cały świat właśnie się zawalił. Kogoś kogo kochała, właśnie zmarł w jej ramionach. To był zdecydowanie jedyny powód, dla którego potencjalnie mogła znów go nienawidzić. Zostawił ją. Ale nic z tego, zapisal się w jej sercu jako   ktoś, dla kogo łamała wszelkie własne zasady, bo go kochała. Nawet te lata, kiedy byli prawdziwymi wrogami odeszły w zapomnienie.
W końcu zdjęła go sobie z kolan i klęcząc złożyła pocałunek na bladym czole. - Nigdy o tobie nie Zapomnę, Draco. - wstała i ocierając łzy ruszyła w kierunku, z którego przyszła.

Hejka! Mam nadzieję, że się podobało. Życzę wam miłego dnia, wieczoru czegokolwiek. Buziaki! Hejj

Słup

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro