Co u ciebie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


TŌRU

Prefektura Miyagi, Japonia

Będąc gdzieś na granicy snu i jawy, przekręciłem się powoli na drugi bok, szczelniej okryłem kołdrą i za wszelką cenę starałem się ignorować natarczywe dobijanie się do drzwi. W końcu westchnąłem ciężko i nie bez wysiłku usiadłem na futonie. Zamrugałem, kiedy dzienne światło zaatakowało oczy.

– Kogo niesie o... – zerknąłem na wyświetlacz telefonu – cholernej dziesiątej rano? Zero przyzwoitości – burknąłem pod nosem, po czym wygramoliłem się z pościeli i poczłapałem, żeby otworzyć. – Mogłem jeszcze spać co najmniej godzinę, zanim będę zmuszony iść do roboty...

Przechodząc obok sypialni, zajrzałem do środka, aby się upewnić, czy tata wyszedł już do pracy; pokój ział pustką, a ogromne dwuosobowe łóżko było nienagannie pościelone. W kuchni, na blacie obok zlewu, stał tylko jeden kubek, co oznaczało, że od jakiegoś czasu byłem w domu całkiem sam.

Po tylu latach powinienem się do tego przyzwyczaić, a jednak ciągle w takich chwilach chciało mi się płakać.

Ziewnąłem szeroko, przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi na oścież, stając twarzą w twarz z niecierpliwiącym się Iwaizumim.

Przeszedł mnie dreszcz, kiedy rześkie powietrze owiało moje spocone ciało. A może to widok starego przyjaciela tak na mnie podziałał? Zacisnąłem usta w wąską kreskę, kiedy przypomniałem sobie wczorajsze spotkanie, a potem oparłem rozgrzane czoło o futrynę i się skrzywiłem.

– Mam wielką ochotę zamknąć ci drzwi przed nosem i wrócić na mój wygodny futon. Mogę to zrobić? – mruknąłem.

– Ani mi się waż, bo pójdę się dobijać oknem.

– Tak przypuszczałem. Powinieneś się leczyć, Iwaizumi. – Popukałem się palcem w czoło.

– Ciebie też miło znowu widzieć, śmieciu – zironizował, przepychając się obok.

Zamknąłem za nim drzwi i w ciszy przyglądałem się, jak ściągnął buty, a potem jak gdyby nigdy nic przeszedł do kuchni. Zmarszczyłem brwi.

– Czego chcesz? – rzuciłem. – Chcę spać.

Zatrzymał się tak raptownie, że prawie na niego wpadłem, i zlustrował mnie wzrokiem.

– Wyglądasz koszmarnie – powiedział cicho. – Co ty z siebie zrobiłeś?

Powstrzymałem cisnące się na usta przekleństwo.

– Nie prosiłem cię, żebyś tu przyłaził i robił za moją niańkę. Powtarzam pytanie: czego chcesz?

– Dostanę kawy? – zapytał lekko, zbijając mnie tym z tropu.

Zamrugałem.

– Jak sobie zrobisz. – Wzruszyłem ramionami, po czym wyminąłem go i wszedłem do kuchni, po drodze zgarniając z szafki paczkę papierosów.

Stanąłem przy uchylonym oknie i wyjąłem fajkę, którą obracałem przez chwilę w palcach, zanim włożyłem do ust.

Pierwsza tego dnia. Zostały jeszcze cztery. Kto wymyślił tak idiotyczne sposoby rzucania palenia?

Z tyłu dochodziły dźwięki krzątającego się Hajime. Najwyraźniej wciąż czuł się w tym domu jak u siebie.

Zgrzytnąłem zębami.

– Mam ochotę cię zamordować. Mógłbyś przynajmniej udawać, że zapomniałeś, gdzie co stało – wymamrotałem z papierosem między wargami.

Odbicie Iwy na chwilę zamarło, a zaraz potem kuchnię wypełnił jego cichy śmiech.

– Wybacz – powiedział, kiedy już się uspokoił. – Stary nawyk. Ale sam powiedziałeś, że jeśli chcę kawy, to mam sobie zrobić. Nic się nie zmieniło, dalej chcę kawy.

Zerknąłem na niego kątem oka, ale nie odpowiedziałem. W ciszy skończyłem palić, a gdy się odwróciłem, na stole stały już dwa parujące kubki.

Iwa wzruszył ramionami, kiedy posłałem mu pytające spojrzenie.

– Starczyło wody na dwie. Ciągle pijesz bez cukru?

Przez ułamek sekundy się zawahałem.

Chciałem powiedzieć, że nie, że piję z cukrem, mlekiem i cholernym syropem smakowym, a on tak naprawdę wcale mnie nie zna. Chciałem mu to wykrzyczeć prosto w twarz, a potem wyrzucić go z domu i ponownie zakopać się pod kołdrą, ale ograniczyłem się do ociężałego skinięcia głową i usiadłem na krześle obok.

Iwa siorbał głośno kawę i przyglądał mi się z troską wymalowaną na twarzy.

Odwzajemniłem jego spojrzenie, doprowadzając do tego, że pierwszy spuścił wzrok i zapatrzył się w swoje dłonie ułożone na blacie. Po chwili zaczął skubać skórkę przy paznokciu.

Prawie się uśmiechnąłem, dostrzegając ten Irytujący tik, który wyniósł z liceum.

– Co u ciebie? – zagadnął po chwili krępującej ciszy.

Uniosłem brwi.

– Naprawdę, Iwaizumi, jesteś mistrzem w rozpoczynaniu konwersacji – zironizowałem, ale widząc jego przygryzioną wargę i zaczerwienione policzki, poczułem się głupio. Odchrząknąłem. – W porządku – odparłem zdawkowo.

– A u twojej rodziny? Jak się czuje twój tata?

– W porządku – powtórzyłem, wzruszając niedbale ramionami.

Co to za small-talk? O całe życie w Argentynie też masz zamiar mnie wypytać?

Iwa skrzywił się, ale nie podniósł wzroku. Ciągle gapił się w blat.

– A jak wasze relacje?

– W porządku.

– Mattsun wspomniał, że nie gadacie ze sobą. Czy między wami wszystko...?

– W porządku? – podsunąłem. – Tak, w porządku. – To chyba będzie moja mantra na dziś. Tylko siłą woli powstrzymałem się od ostentacyjnego ziewnięcia.

Westchnął.

– A jest ktoś, z kim masz naprawdę w porządku relacje? – zapytał.

Przechyliłem głowę i wzniosłem oczy, udając, że się zastanawiam

– Alkohol? – rzuciłem po chwili.

Iwa sapnął i wreszcie na mnie spojrzał.

– Nie liczy się – odparł twardo.

– No to może... opioidy? – wymieniałem dalej, obserwując na twarzy Hajime coraz to większe zmieszanie połączone z przerażeniem. Jeszcze nie ustaliłem, czy mnie to w jakiś mroczny sposób satysfakcjonowało, czy raczej irytowało. – Łączy nas naprawdę... nierozerwalna więź. Moje bolące kolano, znaczy – dodałem szybko.

Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Fajki? – kontynuowałem wyliczanie. – Bardzo mi pomagają... Też nie? W takim razie nie mam pojęcia. – Rozłożyłem ramiona.

– Bawi cię to?

– A wyglądam na rozbawionego? – odbiłem piłeczkę.

Przymknął oczy.

– Coś ty z siebie zrobił, idioto?

Westchnąłem wymownie, unosząc do ust kubek z kawą. Była mocna i gorąca, czyli dokładnie taka, jaką lubiłem.

Co za ironia losu, że to właśnie ty musiałeś mi ją przygotować.

– Co życie ze mnie zrobiło – poprawiłem.

Prychnął.

– Nie pierdol. Nie możesz wybielać własnych chujowych wyborów.

Uśmiechnąłem się blado i zapatrzyłem na spoczywające na stoliku dłonie Iwaizumiego; kilka odcisków, starannie przycięte paznokcie i przesuszona skóra przy kostkach. Znałem te ręce równie dobrze, jak własne. Odwróciłem szybko wzrok, zanim do głowy przyszłoby coś równie głupiego, jak kilka lat temu w parku.

– Zabawne, że akurat ty to powiedziałeś. – Spojrzałem na Hajime, a w jego zielonych oczach, które od zawsze kojarzyły mi się z liściem oglądanym pod słońce, dostrzegłem jedynie bezgraniczny smutek i współczucie. – Ułożyłeś sobie swoją pierdoloną amerykańską idyllę i myślisz, że jesteś kimś lepszym? Ha? Niby z jakiej racji?

Zacisnął wargi.

– Skąd ten wniosek? Niczego takiego nie powiedziałem.

Parsknąłem bez cienia wesołości.

– Nie musiałeś. To widać, że z tobą los obszedł się łaskawiej. Co tam? Kariera siatkarska? Dom z ogródkiem, żonka, dzieci i piesek na dokładkę? Nagle przypomniałeś sobie o starym kumplu, któremu coś nie wyszło, i postanowiłeś się zabawić w Kannon-sama[1]?

– Ogarnij się – warknął. – Wiesz w ogóle, o czym mówisz? Przez te cztery lata mogło stać się wszystko, rozumiesz? Wszystko! I nawet byś o tym nie wiedział, bo gówno cię to do tej pory obchodziło. Nic nie wiesz o moim życiu, więc jakim prawem w ogóle się wypowiadasz?

Popatrzyłem na niego beznamiętnie, mrugając powoli, ale nic nie odpowiedziałem.

– Nie jesteś jedynym pokrzywdzonym na świecie, Oikawa – kontynuował. – Czasem mam jednak wrażenie, że jesteś jedynym, który to lubi, którego to podnieca. Gloryfikujesz własne cierpienie. Zawsze tak robiłeś. Bawiło cię to?

Przymknąłem powieki i rozchyliłem lekko usta. W tamtej chwili naprawdę zastanawiałem się nad odpowiedzią. W końcu zaprzeczyłem powolnym ruchem głowy, ale ponownie nie odpowiedziałem nic.

Iwaizumi westchnął i oparł czoło na splecionych na blacie dłoniach.

– Przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam, ja... nie chciałem tego powiedzieć...

– Ale powiedziałeś. I chyba najgorsze jest to, że masz rację. – Odwróciłem twarz w stronę okna, za którym Nakamura-san, mieszkająca po drugiej stronie ulicy, właśnie wskoczyła na rower i ruszyła z miejsca, po chwili znikając mi z pola widzenia. – Nie mam pojęcia, przez co przeszedłeś. Nie mam prawa cię oceniać. Kto wie? – Uniosłem brwi. – Może też przeżyłeś coś, co cię złamało. Tak ci tylko jednak przypomnę, że telefon, Facebook i maile działają w dwie strony, Iwa-chan. Również mogłeś się odezwać. – Ponownie na niego zerknąłem, dostrzegając lekki grymas bólu, który przemknął po twarzy Iwaizumiego po usłyszeniu spieszczenia.

– Straciłem kogoś bardzo bliskiego – mruknął po chwili, kiedy nasze oczy się spotkały.

Parsknąłem cicho pod nosem.

– To chyba mamy coś wspólnego – skwitowałem.

Uśmiechnął się cierpko.

– To kiedyś minie? Ten ból?

Spuściłem na moment wzrok na splecione na kolanach dłonie i przełknąłem ślinę.

– Mnie nie minął – przyznałem w końcu.

– Myślisz, że ludzi można odzyskać?

Wzruszyłem ramionami.

– Można próbować – mruknąłem od niechcenia.

– Więc spróbuję – zapewnił z mocą, a moje serce na dźwięk tych słów stanęło, wykonało fikołek, a potem ruszyło galopem, jakoby chciało pobić własny rekord w ilości przepompowanej w minutę krwi.

Zmierzyłem Iwę wzrokiem, za wszelką cenę nie dając po sobie poznać, że te dwa z pozoru niewinne słowa w jakikolwiek sposób mnie ruszyły.

Przełknąłem ślinę.

– Wyjdź.

– Co? – Zamrugał szybko, jakby nie do końca zrozumiał przekaz polecenia.

– Wyjdź – powtórzyłem.

– Nie – odparł spokojnie. Uniósł brodę i tym razem nie odwrócił oczu. – Kiedy ostatni raz cię posłuchałem, straciliśmy kontakt na cztery lata. Nie powtórzę tego błędu, niezależnie od wszystkiego.

Zerknąłem na niego z politowaniem.

– Jaka płomienna deklaracja! Jestem pod wrażeniem, bo nie spodziewałbym się po tobie takiej pasji, Iwaizumi – zadrwiłem, a zaraz potem prawie zaryłem nosem o blat po silnym uderzeniu w potylicę.

Jęknąłem i rozmasowałem bolące miejsce, krzywiąc się do nieproszonego gościa.

– Za co to było, cholera?

– Odruch warunkowy – wyjaśnił ze znużeniem. – Nie próbuj mnie nie doceniać, Oikawa. Jeszcze nie zrezygnowałem.

Westchnąłem, trawiąc przez moment to, co usłyszałem, po czym uśmiechnąłem się półgębkiem i sięgnąłem po stojące nieopodal pudełko, w którym schowałem resztę wczorajszych taiyaki.

Podsunąłem je niepewnie w stronę Hajime.

– Częstuj się. Nie są tak dobre jak tamte, ale chyba da się zjeść.

Słyszałem, jak Iwa otwiera powoli pudełko, a potem wciąga z sykiem powietrze, ale nie uniosłem głowy, żeby ujrzeć jego dokładniejszą reakcję.

– Smakują dokładnie tak jak tamte – powiedział cicho po chwili.

Przygryzłem wargę, a dłonie automatycznie zacisnęły się na kolanach.

– To dobrze.


[1] Kannon-sama – japońska bogini miłosierdzia i litości.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro