Dlaczego musiałeś wybrać akurat tę piosenkę?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Irvine, Kalifornia

Nerwowo przestępowałem z nogi na nogę, przewijając facebookową tablicę bez większego zaangażowania i celu, gdy bezosobowy głos wydobywający się z głośników ponownie poinformował, że lot z Honolulu będzie opóźniony z powodu przeglądu. Mrowie ludzi objuczonych bagażami przepychało się w stronę wyjścia lub zachodziło do zatłoczonego Farmer's Market, a pisk podeszew, stukot szpilek i terkotanie bagaży ginęły wśród głośnych rozmów. Nie zliczyłbym, ile razy kółka walizek najechały mi na stopę, a parasole omal nie wydłubały oka.

Co kilka sekund przeskakiwałem wzrokiem od najnowszego zdjęcia jednego ze znajomych do zegarka na nadgarstku. Szesnasta pięćdziesiąt dziewięć. Przełknąłem nerwowo ślinę, a drugą dłoń wsunąłem do kieszeni jeansów, by nie musieć patrzeć, jak drży. Nogi skrzyżowałem w kostkach, po czym odruchowo zacząłem ryć czubkiem znoszonego adidasa w podłodze. Znów zerknąłem na godzinę, tym razem wyświetlaną na ekranie smartfonu, aby przekonać się, że nic się nie zmieniło.

Ponownie wydąłem policzki i wypuściłem powoli powietrze.

Ponad trzy tygodnie – dokładnie tyle minęło, odkąd ostatni raz widziałem Oikawę. W Japonii, podczas noworocznego odwiedzania świątyni, na ułamek sekundy mignął gdzieś wśród innych mieszkańców, a potem wyjechał z kraju szybciej, niż ja zdobyłem się na odwagę, by znów z nim porozmawiać.

Westchnąłem.

Pogodziłem się wtedy z faktem, że to prawdopodobnie koniec, a jednak dwa połączenia i grubo ponad setkę wiadomości później stałem na lotnisku, czekając, aż Tōru wypakuje swoją chudą dupę z samolotu, by kolejny raz namieszać mi w życiu. Los czasami potrafił zaskakiwać.

Zamknąłem oczy, policzyłem bezgłośnie do dziesięciu i potrząsnąłem gwałtownie głową. Potem polajkowałem pierwszy z brzegu post, nie doczytawszy go nawet do końca.

Dlaczego tak się denerwowałem?

Uniosłem głowę, żeby rozmasować spięte mięśnie karku, i w tym samym momencie dostrzegłem przyjaciela w tłumie ludzi wylewających się z hali przylotów. Lekko utykał, co chwila odgarniał dłonią opadającą na twarz grzywkę i był tak samo chudy, jak zapamiętałem.

Rozglądał się na boki, a gdy tylko mnie zauważył, rozciągnął usta w leniwym uśmiechu.

Odetchnąłem, po czym ruszyłem mu na spotkanie, skubiąc skórkę przy paznokciu, niepewny, jak właściwie powinienem się przywitać. Uścisnąć mu rękę? Przytulić go? A może powiedzieć zwykłe „cześć? Zanim jednak zdążyłem podjąć decyzję, Tōru zatrzymał się tuż przede mną, na tyle blisko, że wystarczyłoby, abym wyciągnął nieco dłoń i bez problemu mógłbym dotknąć jego policzka. Przygryzłem wargę, a ręce na wszelki wypadek zaplotłem na piersi, bo nie ufałem własnemu ciału.

Cholera, Hajime, naprawdę się ogarnij.

– Cześć, Iwa-chan – zanucił cicho, ciągle się uśmiechając, lecz gdy w żaden sposób nie odpowiedziałem na powitanie, spoważniał.

Przechylił głowę w bok i już otwierał usta, zapewne po to, by powiedzieć coś koszmarnie głupiego, kiedy chwyciłem za kościste barki, by przyciągnąć go do siebie oraz zamknąć w szczelnym uścisku.

Na jedną krótką chwilę zesztywniał, ale zaraz potem objął mnie w pasie, tym samym sprawiając, że serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.

To by było na tyle, jeśli chodziło o samokontrolę.

Oparłem czoło w zagłębieniu ramienia Oikawy, by ukryć rumieniec oblewający policzki, a wargę przygryzłem niemal do krwi. Czułem, jak przesuwał mi dłońmi po plecach. W górę i w dół. Strzeliłem sobie mentalnego liścia za zachowanie na poziomie nastolatki z szalejącymi hormonami. Pocieszałem się jednak faktem, że w tych żenujących reakcjach nie pozostawałem osamotniony, a płytki oddech Tōru, łaskoczący moją skórę na szyi, był tego najlepszym dowodem.

– Aż tak się za mną stęskniłeś, Iwa-chan? – wyszeptał mi wprost do ucha.

Zadrżałem.

– Wcale się nie stęskniłem – burknąłem i odsunąwszy się na bezpieczną odległość, trzepnąłem przyjaciela w potylicę.

Zacisnął wargi w marnej próbie powstrzymania uśmiechu i rozmasował bolące miejsce. Zatrzepotał rzęsami niczym flirtująca dziewczyna. Dla niego takie gesty były naturalne, niewymuszone i z reguły pozbawione drugiego dna, bo najczęściej nie zdawał sobie sprawy z tego, w jaki sposób działał na ludzi. A jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czasami niektóre rzeczy robił specjalnie. Zupełnie tak, jak teraz.

– Aha, i mam rozumieć, że to dlatego jesteś teraz taki czerwony? – zagadnął z miną niewiniątka.

Jak na komendę przyłożyłem dłonie do gorących policzków i spojrzałem na Oikawę ze złością.

– To przez ciepło – rzuciłem tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę wyjścia.

Parsknął i ruszył powoli w tym samym kierunku. Nie musiałem widzieć jego miny, aby wiedzieć, że właśnie dusił się od powstrzymywanego śmiechu.

– Za ciepło ci na klimatyzowanym lotnisku?

Fuknąłem.

– To przez ciepło na zewnątrz, imbecylu!

Uniósł ręce w geście kapitulacji i ponownie się roześmiał. Szczerze, bez grama sztuczności.

Przełknąłem ślinę. Kochałem ten śmiech.

Dlaczego nie śmiejesz się tak częściej, Tōru?

– Ależ oczywiście! – zawołał. – To pewnie przez sześćdziesięciostopniowy styczniowy upał. Na sto procent. – Pokiwał głową ze zrozumieniem.

Prychnąłem.

– Żebyś wiedział; to przez sześćdziesięciostopniowy styczniowy upał. Swoją drogą bardzo dziękuję, że raczyłeś mnie powiadomić o nagłej zmianie miejsca lądowania, jakie znajduje się ponad czterdzieści mil od miejsca docelowego. Naprawdę to doceniam.

Nadął policzki oraz podparł się pod boki.

– Nie moja wina, że tam był taki mały druczek – zbliżył kciuk do palca wskazującego, aby pokazać, jak mały druczek miał na myśli.

– A ty akurat wtedy cierpiałeś na koszmarnego kaca, co nie? To też pewnie nie twoja wina?

– Oczywiście, że nie! Dobrze, że wczoraj coś mnie tknęło i sprawdziłem jeszcze raz.

Przewróciłem oczami.

– Poza tym – dorzucił po chwili i uśmiechnął się szeroko, zerkając na mnie – wiem, że i tak byś po mnie przyjechał, Iwa-chan. Gdziekolwiek by to nie było.

Uniosłem kpiąco brwi.

– Śnij dalej. To ma być całe twoje wytłumaczenie?

– A nie brzmi jak wytłumaczenie?

Pokręciłem zdecydowanie głową.

– Masz szczęście, że mam własny wóz, bo inaczej, przysięgam, sam byś się tłukł transportem publicznym.

Drgnął i zatrzymał się raptownie. Zmarszczył brwi.

– Masz wóz? Ty? Poważnie?

– Masz z tym jakiś problem?

– Nie, po prostu... – Podrapał się po potylicy. – Czym zagroziłeś temu biednemu Amerykaninowi, że w ogóle dał ci prawo jazdy?

– Jeszcze słowo i będziesz biegł przed samochodem – rzuciłem ostrzegawczym tonem.

Złożył usta w dzióbek i uniósł na moment palec wskazujący. Przyłożył pięść do ust, odchrząknął, a następnie wystudiowanym ruchem przeczesał włosy.

– Na pewno jesteś świetnym kierowcą, Iwa-chan – wyrzucił na wdechu, klepiąc mnie po ramieniu.

Westchnąłem.

– Chodź już, pajacu. Świetny kierowca kupi ci Hubert's Lemonade o smaku jeżyny z bazylią. Wiem, że nie przepadasz za takimi napojami – uniosłem palec, żeby stłumić jego ewentualne protesty – ale tego musisz spróbować, bo jest genialne. – To powiedziawszy, pociągnąłem przyjaciela za koszulkę w kierunku wyjścia.

Jak tylko wyszliśmy na zewnątrz, dźwięki lotniska zostały pochłonięte przez zgiełk typowy dla wielkich miast. Wszystkie możliwe języki i akcenty mieszały się w tym miejscu z odgłosami klaksonów, a w powietrzu unosił się zapach czekolady oraz smażonego tłuszczu, tak charakterystycznego dla fast foodów. Jak okiem sięgnąć, na każdym pasie utworzył się co najmniej milowy korek, a sznury turystów poszukujących dogodnego hotelu lub restauracji ciągnęły się wzdłuż obsadzonej wysokimi palmami West Century Boulevard.

Idąc w tamtym kierunku, mijaliśmy rozłożone kramy bezdomnych sprzedających za kilka dolców chińskie pamiątki z Kalifornii. Oikawa chłonął te obrazy z prawdziwym zachwytem wymalowanym na twarzy, co jakiś czas pstrykając zdjęcia najzwyklejszym obiektom pod słońcem. W takich chwilach jak ta młodniał i odżywał.

Oddałbym wszystko, żebyś już zawsze tak wyglądał.

Przez całą drogę do samochodu gadał jak najęty, niezrażony faktem, że musiał przedzierać się przez tłum obcych ciał, nie zawsze pierwszej świeżości. Stanąwszy na przejściu dla pieszych, narzekał na ograniczone miejsce na nogi w klasie ekonomicznej oraz pasażera z fotela obok, który trącił tanią wodą kolońską, jak gdyby się w niej wykąpał. Zadarł głowę i pstryknął kolejną fotkę, gdy mijaliśmy ogromną rzeźbę „LAX", przy okazji opowiadając o tym, że pomimo mieszkania w Nowym Jorku od całych trzech tygodni, ciągle gubił się na mieście, więc musiał używać nawigacji lub pytać ludzi o drogę. Uśmiechnął się z rozczuleniem na wspomnienie nowej znajomej oraz kota, który go odwiedzał.

Słuchałem tej paplaniny, od czasu do czasu wtrącając pytanie, a przy tym nie spuszczając przyjaciela z oka. Dłonią odruchowo pomasowałem klatkę piersiową w okolicy serca, skąd na całe ciało rozchodziło się osobliwe ciepło. Dziś jednak nie zawracałem sobie głowy tym, co mogło oznaczać.

Tak cholernie mi ciebie brakowało, Tōru. Nie tylko przez ostatnie trzy tygodnie.

– Tęskniłem za tobą – powiedział nagle.

Zmarszczyłem brwi i przełknąłem ślinę, ale nic na to nie odpowiedziałem. Zatrzymawszy się przy aucie, otworzyłem drzwiczki, jednak zamiast wsiąść do środka, odwróciłem się w stronę stojącego obok Oikawy, który wciąż przyglądał mi się z niepewnym uśmiechem na ustach, jak gdyby przestraszony, że powiedział za dużo.

– Zrobiłem coś nie tak, Iwa-chan? Mam się zamknąć?

Zaprzeczyłem ruchem głowy.

– Okej... Więc...? – odparł nieco pytającym tonem, przeciągając samogłoski. Przygryzł wargę.

– Cieszę się, że tu jesteś, Oikawa – wypaliłem. – Bo ja też za tobą tęskniłem.

Zamrugał, zaskoczony.

– O... Serio?

– Serio – mruknąłem, odwróciwszy głowę w bok. – Wsiadaj już. Torbę możesz rzucić na tylne siedzenie. I zamień płaszcz na bluzę, bo się ugotujesz.

Bez zbędnych protestów ściągnął prochowiec, po czym usadowiwszy się na fotelu pasażera, wyregulował odległość i rozparł się wygodnie z rękami za głową.

– Jesteś głodny? – zapytałem, wkładając kluczyk do stacyjki. Gdy na mnie zerknął, wskazałem brodą lokal Subwaya naprzeciwko. – Jakiś burger?

Wzruszył ramionami i pokręcił głową.

– Niespecjalnie – stwierdził.

– A zmęczony?

– Też niespecjalnie. Czemu pytasz? – Uniósł brew.

– Bo chciałem cię gdzieś zabrać. To niedaleko, ale korki w Mieście Aniołów nadal mają się całkiem dobrze, więc przy dobrych wiatrach będziemy tam za niecałe czterdzieści minut. Chyba że wolisz od razu pojechać do domu, żeby się przespać, czy coś, to w porządku. Możemy sobie dziś odpuścić.

Rozpromienił się.

– Chcesz mnie zabrać na wycieczkę, Iwa? Serio? Romantycznie!

– Wal się. – Wystawiłem środkowy palec. – Mój romantyzm kończy się w tej właśnie chwili. Czekaj tu, idę nam kupić tę lemoniadę. – To powiedziawszy, wysiadłem z auta i pospieszyłem w kierunku wejścia do baru.

W środku lawirowałem pomiędzy zajętymi stolikami, aby dotrzeć do kasy i ustawić się w kolejce. Przede mną stała jedynie otyła czarnoskóra kobieta, która chwilę smarowała palcem po szybie, zanim zachrypniętym głosem, tak charakterystycznym dla palaczy, oświadczyła, że życzy sobie dwa razy Buffalo Chicken. Zaraz potem odeszła do najbliższego stolika, gdzie siedział równie gruby, jak ona, mężczyzna.

Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym wyszczerzyłem się do widocznie wymęczonej pracownicy, prawdopodobnie studentki na dorywczym, w odpowiedzi otrzymując coś pomiędzy słabym uśmiechem a grymasem. Odbębniliśmy tradycyjny amerykański small talk i po tym, jak wyskrobałem z portfela dychę, wróciłem do Oikawy.

Podałem mu jedną butelkę z uśmiechniętą cytryną na etykiecie, po czym stuknąłem o nią własną.

Kanpai! – zawołałem.

Kątem oka patrzyłem, jak upijał łyk, a potem przez chwilę go smakował. Ostatecznie pokiwał głową z uznaniem.

– Mmm... – mruknął. – Faktycznie dobra ta twoja jeżyna z bazylią. Dziwne połączenie, przyznaję, ale zdaje egzamin.

Parsknąłem.

– Dziwne? To poczekaj, aż zjesz donuta z bekonem. To jest dopiero eksplozja smaku – oświadczyłem, zapuszczając silnik.

– Hę? To coś takiego w ogóle istnieje?

– W Ameryce? – Uniosłem brwi. – Tu istnieje wszystko.

Potrząsnął głową.

– Nie... Raczej nie chciałbym tego zjeść...

Zaśmiałem się.

Wyjechałem z miejsca parkingowego i włączyłem się do ruchu na Zachodniej Dziewięćdziesiątej Ósmej.

Tōru przez chwilę majstrował przy radiu i podłączonym do niego pendrivie, a gdy w końcu wnętrze samochodu wypełniły pierwsze dźwięki So Far Away od Avenged Sevenfold, zacisnąłem dłonie na kierownicy tak mocno, że aż pobielały mi kostki.

Niech cię, Tōru... Dlaczego musiałeś wybrać akurat tę piosenkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro