Jak to może nie być moją winą?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Irvine, Kalifornia

Drgnąłem i obudziłem się gwałtownie, gdy gdzieś blisko uderzył piorun, po czym z szybko bijącym sercem uniosłem się na łokciach i wyjrzałem przez balkonowe drzwi, za którymi szalała nawałnica. Posadzone przy uliczce palmy gięły się na wietrze, a niebo raz po raz rozdzierały błyskawice. Z każdym kolejnym błyskiem pokój rozjaśniał się, jakby włączono gigantyczny flesz, a tak dobrze znane meble nagle rzucały zupełnie obce cienie. Powyginane, nie swoje i złowieszcze.

Już miałem przekręcić się na drugi bok i spróbować ponownie zasnąć, kiedy od strony balkonu dobiegł inny dźwięk. Zmarszczyłem brwi, będąc niemal pewnym, że słuch płatał mi figle, ale w tej samej chwili zgrzyt się powtórzył – nieprzyjemny i wysoki, jak gdyby ktoś przesuwał metalowym krzesłem po płytkach.

Podniosłem się do siadu, a potem powoli wysunąłem spod kołdry i podszedłem do wyjścia. Zawahałem się, na sekundę zawieszając dłoń nad klamką, i z powątpiewaniem obserwowałem nocne niebo co i rusz przecinane siateczką błyskawic. Deszcz siekł plastikowe doniczki przyczepione do barierki, zamieniając kolorowe surfinie na miazgę. Zacisnąłem wargi. Wychodzenie w taką pogodę to czysty masochizm.

Z cichym westchnieniem pociągnąłem za klamkę, a gdy podmuch zimnego powietrza uderzył mnie w twarz, zadrżałem i z trudem zwalczyłem odruch natychmiastowego powrotu do łóżka, by ponownie zakopać się w pierzynie i zasnąć. Zamiast tego kucnąłem obok skulonego pod ścianą Oikawy, obserwując, jak bezskutecznie próbował odpalić papierosa. Mimo że dłonią osłaniał płomień, wiatr za każdym razem go gasił. W końcu poddał się i sapnął, oparłszy potylicę o ścianę.

– Czemu nie śpisz?! – krzyknąłem mu do ucha.

W odpowiedzi pokręcił jedynie słabo głową i zabrał się do kolejnej próby zapalenia fajki. Udało mu się to dopiero za trzecim podejściem. Zaciągnął się mocno, zasysając policzki, a potem wypuścił powoli długą strugę dymu, która natychmiast zginęła wśród silnych podmuchów.

Odgarnął z twarzy długie włosy, po czym założył je za ucho i szczelniej opatulił się bluzą. W ciemnościach, jedynie co jakiś czas rozjaśnianych przez pioruny, nie widziałem dobrze wyrazu twarzy Oikawy, ale po tańczącej końcówce szluga zauważyłem, jak bardzo drżały mu ręce. Czy to z zimna, czy z jakiegoś innego powodu, którego nadal mi nie zdradził, tego nie wiedziałem, lecz w duchu przysiągłem sobie, że tym razem będę naciskał tak długo, aż mur, jakim się obudował, wreszcie pęknie i runie.

Mimo że trząsłem się jak osika, ubrany jedynie w bokserki oraz koszulkę z krótkim rękawem, to i tak przysiadłem obok, sycząc, gdy nagie ciało zetknęło się z lodowatymi kafelkami.

Nachyliłem się do Tōru.

– Jeżeli się potem pochorujemy, to obiecuję, że cię utłukę!

Odpowiedziało mi zduszone parsknięcie, które bardziej poczułem, niż usłyszałem. Dopiero teraz spostrzegłem, że oprócz bluzy również miał na sobie tylko krótkie spodenki.

– Chodź stąd! – poprosiłem, a gdy skinął i zgniótł dopiero co zapalonego papierosa o posadzkę, wstałem i wyciągnąłem dłoń, aby pomóc mu się podnieść.

Stanął chwiejnie na nogach, skulił się oraz wytarł nos rękawem.

Złożyłem usta w ciup. On na sto procent będzie jutro chory.

Niewiele myśląc, chwyciłem go za nadgarstek i poprowadziłem w stronę sypialni. Z ulgą zatrzasnąłem za nami drzwi balkonowe, po czym pociągnąłem przyjaciela w stronę łóżka i okryłem szczelnie kołdrą. Mimo że obaj spędziliśmy na zewnątrz podobną ilość czasu, to Oikawa dalej niekontrolowanie dygotał.

Położywszy się obok niego, odruchowo ująłem jego dłonie i zacząłem ogrzewać, przy okazji kreśląc kciukami na skórze niewielkie kółeczka.

– Jesteś idiotą – mruknąłem cicho. – Coś ty tam robił w taką pogodę? Jeżeli jutro będziesz zdychał, to naprawdę cię utłukę. Mówię serio, Oikawa. Dlaczego... – urwałem gwałtownie, wciągając powietrze ze świstem, kiedy otarł się o mnie zimną łydką. – Zimny jesteś, przestań!

Zaśmiał się słabo, by potem przysunąć się jeszcze bliżej. Czubkiem zlodowaciałego nosa potarł o mój. Delikatnie i niewinnie jak dziecko.

Uśmiechnął się, ale był to bardzo smutny uśmiech.

– Wspomnienia wracają, co?

– Ta – bąknąłem. Jak urzeczony gapiłem się w jego brązowe oczy, które emanowały dziwnym blaskiem, ilekroć do środka wdzierało się światło błyskawicy. Przełknąłem ślinę. – Pamiętasz, że jako dziecko nie lubiłeś ciemności?

– Pamiętam – odparł po dłuższej chwili. – Co w związku z tym?

Pokręciłem głową i zmarszczyłem brwi.

– Często siedziałem wtedy z tobą do późna i czekałem, aż zaśniesz. Albo u ciebie w pokoju, albo przy oknie w swoim – zamilkłem, robiąc przerwę na oddech, ale gdy nic nie odpowiedział, podjąłem: – Teraz też z tobą posiedzę. Nie wiem, ile będzie trwać ta twoja noc ani jak ciemno podczas niej jest, ale posiedzę. Chcę, żebyś o tym wiedział.

Na moment zapadła cisza, przerywana jedynie grzmotami i szalejącym wiatrem.

Oikawa uciekł wzrokiem.

– Mniej więcej tak ciemno jak na TrES-2b – powiedział w końcu tak cicho, że ledwo go usłyszałem.

– No cóż... – Wzruszyłem barkiem. – Zawsze marzyłem o zostaniu grzanką.

Parsknął.

– Posłuchaj... Wiem, że ostatnio było między nami różnie, głównie nie za ciekawie, ale pamiętaj, że ciągle możesz na mnie liczyć. Po prostu o tym pamiętaj, dobra?

Westchnął.

– To nic takiego, Iwa-chan, po prostu zły sen. Często je mam. Ale dziękuję.

– Kiedyś opowiadałeś mi o swoich złych snach.

Nie odpowiedział nadal też na mnie nie spojrzał. Wbijał wzrok w nasze splecione dłonie i maltretował zębami wargę.

Nie poganiałem go. Cierpliwie czekałem, aż zbierze się na odwagę, i w międzyczasie nasłuchiwałem pomruków oddalającej się burzy. Byłem tym tak zaabsorbowany, że omal nie wyskoczyłem ze skóry, kiedy Tōru odchrząknął tuż przy moim uchu.

– Pamiętasz, jak przy śniadaniu zapytałeś mnie, co chciałbym zmienić, gdybym mógł cofnąć się w czasie? – zaczął.

Zamrugałem i przytaknąłem.

– No więc... myślałem o tym... co ci powiedziałem. Byłem wtedy niemiły, ale... – Pokręcił głową. – Cały czas o tym myślę. O tym, ile bym dał, żeby mieć taką możliwość. Żeby stworzyć nową linię czasową... Oddałbym wszystko, Iwa. Jeżeli miałbym choć cień gwarancji, że ją uratuję, oddałbym wszystko – powiedział cicho.

Przełknąłem ślinę, która z ledwością przedostała się przez zaciśnięte gardło, i mocniej chwyciłem ręce Oikawy. W dołku mnie ścisnęło, kiedy w końcu zrozumiałem, ku czemu zmierzała ta historia.

– Jestem takim cholernym egoistą, Iwa. Cholernym egoistą, który zawsze stawiał własną karierę ponad wszystko inne. Może to dobrze, że właśnie tak skończyłem? – W końcu spojrzał mi w oczy, jakby chciał znaleźć potwierdzenie. – Może to moja pieprzona karma za bycie sukinsynem?

– Nie mów tak – warknąłem. – Nie waż się nawet tak myśleć, durniu. Cokolwiek się wtedy stało, to na pewno nie była twoja wina...

Wyrwał dłonie z mojego uścisku i usiadł. Kolana podciągnął pod brodę, po czym zaczął się lekko kołysać w przód i w tył. Wzrok wbił w ścianę naprzeciwko, choć odnosiłem wrażenie, że tak naprawdę wcale jej nie widział. Myślami przebywał daleko, daleko stąd. Mimo że był całkowicie spokojny, przerażało mnie to bardziej, niż gdyby wybuchnął płaczem lub złością.

– Była. Nie było cię przy tym, Iwa, nie widziałeś tego. Nikt tego nie widział. Mama miała wtedy tylko mnie. Wiedziałem, że źle się czuła, wiedziałem, że od rana ją bolało, chociaż nie skarżyła się na ból, a mimo to poszedłem pograć w siatkówkę. Wybrałem jebany trening siatkówki zamiast jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Jak to może nie być moją winą?

Również podniosłem się do siadu i bezskutecznie próbowałem uchwycić jego rozbiegany wzrok. Gdy w końcu mi się to udało, Oikawa skrzywił się, ukrył twarz w dłoniach i a potem wybuchnął niekontrolowanym płaczem. Jakby pękła jakaś tama, która do tej pory utrzymywała wszystkie jego emocje w ryzach. Stało się to tak nagle, że przez chwilę jedynie patrzyłem na jego dygoczące ramiona, a serce rozrywało mi się na milion kawałków.

Niewiele myśląc, przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem najmocniej, jak potrafiłem. Nawet się nie skrzywiłem, gdy brudził mi T-shirt łzami i smarkami, chwytając spazmatycznie powietrze. To było nieważne. Wsunąłem palce w jego skołtunione od wiatru włosy i przeczesywałem, raz za razem, uspokajająco, samemu starając się nie rozbeczeć.

– Ciągle... śni mi się moment... w którym u-upadała – dukał pomiędzy kolejnymi szlochami. – Ro-robiłem wszystko, Iwa... wszystko... d-dokładnie tak... jak uczyli mnie na kursie... Więc dlaczego? Dlaczego jej nie u-uratowałem...? – Głos miał zduszony od łkania oraz wtulania twarzy w mój bark, a mimo to każde słowo, które wypowiedział, było ostre jak brzytwa i uderzało prosto w pierś. – Nie chcę jej takiej widzieć... Nie chcę wciąż oglądać tego momentu...

Zacisnąłem powieki i ukryłem twarz w zagłębieniu szyi Tōru, a potem odsunąłem się nieco, by otrzeć mu z łez policzki i zetknąć się czołami.

– To nie była twoja wina – powtórzyłem cicho. – To mogło się przydarzyć każdemu, rozumiesz? Każdemu.

Złapał mnie za dłonie i zacisnął palce, kręcąc słabo głową.

– Mówię poważnie, Tōru. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, inny nie zrobiłby więcej. Czasem... Czasem nie wszystkich możemy uratować... Ale to nie oznacza, że jesteśmy przez to złymi ludźmi. Nie możesz tak myśleć. Powiedz, że nie będziesz.

Nie odezwał się, a po policzkach stoczyły mu się kolejne łzy, które jednak od razu starłem, nie pozwalając, by skapnęły.

– Ona cię kochała. I na pewno dalej to robi, gdziekolwiek teraz jest.

– A jeżeli w ogóle nigdzie jej nie ma? – wydukał.

Odetchnąłem.

– Na pewno jest. Tam musi coś być, no wiesz, po drugiej stronie.

– Wierzysz w to?

– Oczywiście – zapewniłem. – Naprawdę sądzisz, że twoja mama po śmierci dałaby się stąd wykurzyć?

Parsknął krótko, pociągnął nosem, po czym zaprzeczył ruchem głowy.

Uśmiechnąłem się blado, a następnie znów go przytuliłem. Mimo że z reguły nie lubiłem tego roić, on był jedyną osobą, której dotyk nie wywoływał we mnie chęci natychmiastowej ucieczki i poczucia, że się duszę.

Pogłaskałem go po plecach.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Tōru, wiem to. Nic nie zdoła mnie przekonać, że jest inaczej. – Odsunąłem się. – To, co się stało, to straszna tragedia, ale nawet ty nie mogłeś tego przewidzieć. Nikt by tego nie przewidział. Zrobiłeś, co się dało, ale czasem... Czasem robi się wszystko, co można, a i tak... nic nie jest tak, jak by się chciało. Byłeś bardzo dzielny wtedy i za to cię podziwiam, naprawdę. Ktoś inny na twoim miejscu prawdopodobnie nie byłby w stanie zrobić kompletnie nic... Zawsze taki byłeś – dodałem po chwili.– Uparty. I nigdy się nie poddawałeś. Teraz też się nie poddawaj.

Uśmiechnął się słabo. Pociągnął nosem ostatni raz, po czym odsunął się i ziewnął przeciągle.

– Śpiący?

– Trochę. Pójdę już... Dziękuję.

Ściągnąłem brwi.

– Za co?

– Za to, że pozwoliłeś mi zasmarkać swoją koszulkę na przykład. I za to, że mnie wysłuchałeś też. Nigdy nikomu o tym nie opowiadałem, w każdym razie nie z takimi szczegółami. Ale pójdę już. Jeszcze raz dzięki.

– Możesz zostać – rzuciłem odruchowo.

Zatrzymał się w pół kroku.

– A chcesz, żebym został?

Przygryzłem wargę, po czym skinąłem głową.

– Chcę. Zostań.

W mroku nie widziałem jego miny, a jedynie te wielkie błyszczące ślepia, ale przez chwilę odniosłem wrażenie, że się zawahał. To jednak minęło równie szybko, jak się pojawiło, gdy Oikawa na powrót położył się na wznak i przykrył kołdrą.

Opadłem na swoje miejsce.

– Będziesz tu, gdy się obudzę, prawda? – usłyszałem.

– Będę.

– Obiecujesz? – Popatrzył mi w oczy.

– Obiecuję. Śpij, Tōru. Dziś nie przyśnią ci się już żadne koszmary.

W odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie i także przekręcił się na bok. Twarz wtulił w moją klatkę piersiową, a palce zacisnął na materiale koszulki. Zawsze tak robił, jak gdyby bał się, że zniknę, jeżeli tylko poluzuje uścisk.

Zamrugałem, a dłonią zacząłem machinalnie głaskać Oikawę po plecach. W górę i w dół, w górę i w dół... Robiłem to tak długo, aż jego oddech nie stał się spokojny i równomierny. Wtedy ująłem jego twarz w dłonie, przejechałem kciukiem po ostro zarysowanych kościach jarzmowych i pocałowałem go w czoło.

– Żadnych koszmarów – wyszeptałem.

Zamknąłem oczy i dopiero teraz pozwoliłem sobie na płacz.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro