Jesteś durniem, Hajime Iwaizumi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Prefektura Miyagi, Japonia

Zamknąłem za sobą drzwi, po czym zdjąłem buty i ustawiłem równo przy schodku, czubkami w stronę wejścia. Palcami przetarłem szczypiące, opuchnięte oczy i ziewnąłem szeroko. Mięśnie miałem napięte jak postronki, a w karku nieprzyjemnie strzyknęło, kiedy poruszyłem głową na boki. Skrzywiłem się i masując go dłonią, skierowałem się w stronę kuchni, z której dochodziły głosy.

Przewróciłem oczami.

Kto by pomyślał, że staruszek tak dobrze szwargocze po angielsku.

Kiedy wkroczyłem w krąg światła, zobaczyłem siedzących na hokerach przy półwyspie ojca i Lily; ukochana trajkotała jak nakręcona, żywo przy tym gestykulując, za to tata wyglądał, jakby dostał szczękościsku. Do tego kiwał głową mechanicznie jak lalka i co chwila zerkał na srebrny zegarek na nadgarstku. Musiał to jednak robić naprawdę dyskretnie, skoro Lily niczego nie zauważyła. Choć z grzeczności równie dobrze mogła udawać.

Naprawdę, tato, szczyt taktu i gościnności.

– Hajime! – usłyszałem, zanim narzeczona uwiesiła mi się na szyi.

Objąłem ją mocno w talii, a nos wtuliłem we włosy pachnące owocowym szamponem.

– Dobrze, że wróciłeś! Zaczynałam się martwić.

– Niepotrzebnie. Wszystko w porządku, zagadałem się z kumplami... – urwałem, gdy kątem oka dostrzegłem nerwowy ojcowski tik.

Zmarszczyłem brwi.

Wiedziałeś?

Ta myśl poraziła mnie jak piorun. Oczywiście, że wiedział. Musiał wiedzieć, skoro mieszkał po sąsiedzku.

To dlatego teraz unikasz patrzenia mi w oczy?

Zmełłem w ustach przekleństwo.

– Zostawisz nas samych? – zwróciłem się do Lily.

Spojrzała na mnie i ściągnęła z niezrozumieniem brwi.

– Proszę – nalegałem, zerkając na nią błagalnie.

Przygryzła wargę, ale po chwili skinęła głową i westchnęła. Ścisnęła mnie mocno za rękę, po czym opuściła pomieszczenie, zgarnąwszy po drodze kubek z blatu.

Odprowadzałem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za drzwiami, prowadzącymi do pokoju, który zajmowałem w dzieciństwie.

Zacisnąłem usta.

– Co jest tak ważnego, żeby musieć rozmawiać o tym na osobności, Hajime?

Drgnąłem i przełknąłem nerwowo ślinę, lustrując wzrokiem ojca siedzącego na wysokim krześle. Wzrok miał utkwiony w gazecie, chociaż doskonale wiedziałem, że nie czytał. To była jedynie zasłona, zza której śledził uważnie każdy najdrobniejszy ruch i każdą reakcję. Jak polujący na ofiarę rekin. I chociaż fizycznie bardzo się zmienił – odrobinę zgarbił, a włosy na skroniach zaczęły mu siwieć – to w dalszym ciągu nie wyglądał na kogoś, kto dobiegał pięćdziesiątki.

Znów nawiedziła mnie myśl, że idealnie nadawał się na funkcję, którą pełnił. Był dobrym profesorem, mądrym. Ale surowym. Wcale nie dziwiłem się wszystkim tym studentom, których przerażał.

– Wiedziałeś, że Oikawa-san nie żyje, prawda? – wydusiłem wreszcie, czując, jak żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Zacisnąłem dłonie w pięści, aby nie musieć patrzeć, jak drżą. Paznokcie wbiłem w skórę.

– Owszem – odpowiedział beznamiętnie. W dalszym ciągu nie oderwał oczu od trzymanej w dłoni gazety. – Ty również już się o tym dowiedziałeś, jak widzę.

– To dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałem, kręcąc z niezrozumieniem głową.

Uniósł wreszcie wzrok, a zielone oczy zabłyszczały, tak samo bystre i zimne, jak zapamiętałem. Gdyby nie kolor, mógłbym uznać, że powstały z czystego lodu.

– Dlaczego miałbym cię o tym informować? To nie była nasza rodzina. Powinieneś się teraz przede wszystkim skupić na własnej przyszłości, nie na przeszłości, która cię nie dotyczy.

Zacisnąłem szczękę i wciągnąłem powoli powietrze przez nos, chociaż miałem ochotę krzyczeć i tupać jak obrażone dziecko, które nie dostało upragnionej zabawki.

Zwilżyłem językiem suche wargi, zanim ponownie się odezwałem:

– Dla zasady? Wiedziałeś, że często tam chodziłem, znałem tę kobietę, ona była...

– Nonsens, Hajime – przerwał mi, unosząc dłoń. – Zawsze byłeś zbyt emocjonalny. Mężczyźnie to nie przystoi. Opamiętaj się i skup na tym, co jest ważne, tak jak robiłeś to do tej pory. Cieszę się, że znalazłeś stabilną pracę. Teraz pomyśl o własnym domu, rodzinie. Jesteś w stanie zapewnić tej dziewczynie przyszłość, na jaką zasługuje?

Wstrzymałem oddech i zamrugałem szybko.

– Mam dwadzieścia trzy lata!

– I za pół roku się żenisz, mylę się? – Uniósł krzaczastą brew, a włosy odgarnął do tyłu wystudiowanym ruchem. Połówkowe okulary zjechały mu na czubek nosa.

– Nie, ale...

– Więc chcesz mi powiedzieć, że nie przemyślałeś tej decyzji? – wszedł mi w słowo.

– Oczywiście, że przemyślałem! – usprawiedliwiłem się natychmiast.

– Nie unoś głosu – upomniał spokojnie. – Zatem na pewno masz już jakieś plany na przyszłość. Nie po to zafundowałem ci najlepsze wykształcenie, żebyś się potem wyłożył na pierwszej dorosłej decyzji, którą sam podejmiesz.

– Kurwa... – parsknąłem rozpaczliwie, ściskając palcami nasadę nosa.

– Co powiedziałeś?

– Nic, tato – Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem. – Dlaczego byłem tak naiwny i myślałem, że się zmieniłeś przez te kilka lat? – zapytałem cicho, podchodząc do okna. Wzrok wbiłem w panujące na zewnątrz ciemności.

Wymowne chrząknięcie zostało w połowie zagłuszone przez pisk odsuwanego krzesła, do którego dołączył po chwili szelest składanej gazety.

Przymknąłem na moment oczy.

– Udam, że tego nie słyszałem, jednak chcę, żebyś wiedział, że nie będę tolerował takiego zachowania. Nie tak cię wychowałem, Hajime. Nie życzę sobie pyskowania. Jesteś jeszcze młody, ale zapewniam cię, że kiedyś mi za to podziękujesz.

Zanim się zorientowałem, z gardła wydobył mi się najbardziej sztuczny śmiech, jaki kiedykolwiek słyszałem. Zwiesiłem głowę i oparłszy ręce na biodrach, przygryzłem wargę.

– Właściwie już dawno powinienem ci podziękować – mruknąłem.

W szybie widziałem, jak ojciec zatrzymał się w pół kroku i odwrócił. Uniosłem wzrok i uśmiechnąłem się smutno. Mimo wieku ciągle był postawnym człowiekiem i gdyby tylko chciał, mógłby z powodzeniem podporządkować sobie każdego, bez wyjątku. Lodowy król w lodowym ogrodzie.

– Dziękuję, że pokazałeś mi, jakim człowiekiem nigdy nie chcę się stać – dokończyłem.

Zmarszczył brwi i wiedziałem, że w jego oczach zamigotała tak dobrze znana mi złość, która pojawiała się za każdym razem, ilekroć tracił nad czymś kontrolę.

Westchnąłem i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, minąłem go w przejściu. Przeciąłem korytarz, na miękkich nogach kierując się do pokoju. Serce tłukło mi w piersi, a dłonie miałem spocone i lodowate.

Kiedy zamykałem za sobą drzwi do pokoju, usłyszałem, jak ojciec zatrzaskuje się w gabinecie. Zaraz potem nastała cisza. Ciężka i martwa. Nie zliczę, ile razy kołysała mnie do snu, sprawiając, że dusiłem się szlochem, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Cisza, od której w dzieciństwie uciekałem do domu obok. Do ciepła, światła i zapachu mlecznego chleba, którym wspólnie napychaliśmy sobie brzuchy, ku przerażeniu gospodyni.

Co się z nami stało, Tōru?

– Wszystko w porządku?

Niemal podskoczyłem, gdy za plecami rozległ się kobiecy głos. Prawie zapomniałem, że nie przyjechałem tutaj sam.

Odwróciłem się powoli, próbując przywołać na twarz chociaż cień uśmiechu. Chyba nie wyszło.

Lily uniosła dłoń i pogłaskała mnie po policzku. Skórę miała ciepłą i miękką jak jedwab. Ona sama emanowała teraz wyłącznie łagodnością. Przyciągnąłem ją do siebie, by pocałować w czoło i ponownie zaciągnąć się owocowym zapachem.

– Co się stało?

– Nic takiego – wymruczałem, wciąż nie odrywając twarzy od blond kosmyków. To chyba papaja? A może mango?

– Hajime – powiedziała, odsuwając się stanowczo, żeby móc spojrzeć mi w twarz – jesteś koszmarnym kłamcą.

– No co ty?

Nie dała się jednak tak łatwo spławić. Nadęła policzki i chwyciła się pod boki, mierząc mnie groźnym spojrzeniem.

Westchnąłem i pogłaskałem ją po włosach, a następnie ująłem jej drobną twarz w dłonie i pocałowałem usta. Smakowały malinowym balsamem. Kiedy się odsunąłem, zmarszczyła lekko zadarty nos.

– Co za tania sztuczka – prychnęła. – Naprawdę sądzisz, że mnie tym udobruchasz i odwiedziesz od pomysłu ciągnięcia cię za język?

Parsknąłem i ze zdumieniem stwierdziłem, że był to szczery śmiech.

– Nawet nie próbuję – odparłem, unosząc ręce w geście poddania się.

– Więc?

Westchnąłem i poprowadziłem narzeczoną za rękę w stronę głębokiego fotela. Zapadłem się w siedzisku, po czym wziąłem Lily na kolana. Objąłem ją jednym ramieniem, wciąż się dziwiąc, jaka była lekka, a dłonią głaskałem machinalnie jej jasne, długie włosy. Było w tym coś uspokajającego i uzależniającego. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, ale nie jedna z tych krępujących, ciążących, lecz naturalna. Długo mógłbym tak siedzieć, wsłuchując się jedynie w nasze spokojne i miarowe oddechy.

– Myślisz, że jestem zbyt uczuciowy? – wypaliłem nagle.

Lily uniosła głowę i przyjrzała mi się uważnie, ściągając brwi. Jej jasne oczy błyszczały w słabym świetle nocnej lampki.

– „Zbyt uczuciowy"?

Wzruszyłem ramionami i podrapałem się po potylicy.

– Tak tylko pytam.

Pocałowała mnie w policzek i na powrót ułożyła się wygodnie na moich kolanach, zwijając w kłębek.

– Kocham cię takiego... uczuciowego. Cokolwiek miałeś przez to na myśli – powiedziała. – Czasem brakuje ci taktu i bywasz nieznośny, ale chyba już zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

– Taktu? Nieznośny?

– Mhm. – Pokiwała głową, a jej odstające włoski połaskotały mnie w nos.

– Nie wiem, o czym mówisz – oburzyłem się.

Zachichotała i ponownie na mnie spojrzała.

– Na przykład o twoim sraniu na kwiatki weselne.

Zapowietrzyłem się i już otwierałem usta, aby zacząć się spierać, gdy nagle stanęła mi przed oczami nasza ostatnia poważniejsza kłótnia, po której Lily poszła nocować do koleżanki. W głowie zaś usłyszałem głos Hanamakiego, który przypomniał, że spartoliłem wtedy na całej linii.

Lily uniosła zachęcająco brwi i zamrugała niewinnie.

– No? Mam wrażenie, że bardzo chcesz coś powiedzieć, mój drogi przyszły mężu. Śmiało, bez krępacji.

– Powiedzmy, że coś mi świta... – odparłem z ociąganiem, za co zarobiłem słabe trzepnięcie w głowę.

– Czemu o to zapytałeś? – podjęła po chwili. – Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że chcesz rozmawiać, tylko że nigdy nie pytałeś o takie rzeczy... Jak ktoś cię odbiera... Miałam wrażenie, że raczej cię to nie obchodzi.

Skrzywiłem się.

– A jak ty mnie odbierasz?

Uśmiechnęła się, po czym zatopiła dłoń w moich włosach.

– Przecież wiesz – wyszeptała.

– Nie, nie wiem. Powiedz mi.

Westchnęła, ale nie przestała się uśmiechać. Leniwie przeczesywała moje niesforne pasma, doprowadzając do tego, że zaczynałem mruczeć jak kot.

– Czasem bardzo łatwo się irytujesz, ale chyba taki twój urok. – Ponownie zachichotała, kiedy ściągnąłem brwi. – No... rozmawiać czasami też nie potrafisz, to fakt.

– Nie rozumiem – przyznałem, odchylając głowę na oparcie uszaka.

Na moment zamilkła, jak gdyby ważyła słowa, zanim podjęła:

– Czasem widzę, że coś cię drażni, ale kiedy nie powiesz mi, co to konkretnie jest, to się nie domyślę. Mogę próbować, jasne, ale wtedy ryzykuję tym, że jeszcze bardziej się zirytujesz i zaczniesz krzyczeć, ale oczywiście nie powiesz mi, co cię zirytowało. Rzucisz za to jakiś nieprzyjemny, przykry komentarz i sobie pójdziesz – zatoczyła ramieniem – gdzieś... A na drugi dzień będziesz normalny, jakby nic się nie stało. Jakbyś zapomniał, że dzień wcześniej w ogóle się pokłóciliśmy. W większości się do tego przyzwyczaiłam, do tego, że nie przepraszasz ani że nie jest ci przykro, ale to nie znaczy, że zapominam. Czasami chciałabym po prostu wiedzieć, że mimo wszystko ci zależy. To chyba tyle. – Przygryzła wargę, jakby w obawie, że powiedziała za dużo.

Nie odpowiedziałem, tylko zapatrzyłem się w sufit. Zaraz potem poczułem na policzku drobną dłoń, którą odruchowo nakryłem swoją.

– Hajime... Nie gniewasz się na mnie, prawda? Rany, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, przepraszam...

Parsknąłem.

– Tak zabrzmiało? – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Cholera, Lily, to nie ty powinnaś mnie przepraszać, tylko ja ciebie. Już dawno temu. Przepraszam. Naprawdę. Bardzo – wyszeptałem, całując narzeczoną w czoło.

Rozpromieniła się, a oczy zabłysły jej wesoło. Pokręciła głową i uniosła się, żeby móc objąć mnie za szyję, a następnie poklepać po plecach.

– Jesteś durniem, Hajime Iwaizumi. Naprawdę. Mam nadzieję, że na starość zmądrzejesz, bo jeśli nie, to czeka mnie ciężkie życie.

– Hej! To był cios poniżej pasa!

Zaśmiała się, odrzucając głowę w tył, ale po chwili spoważniała.

– To o tym rozmawiałeś z tatą?

– Między innymi.

Złożyła usta w dzióbek i przez chwilę wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie jedynie przytaknęła.

– W porządku. Jeśli nie chcesz mówić, nie będę drążyć.

– Dziękuję.

– A pochwalisz się chociaż, gdzie byłeś, gdy odsypiałam? – zagadnęła, zgrabnie zmieniając temat, i na powrót umościła się wygodnie w fotelu.

– Pokarałem kumpli fasolkami wszystkich smaków i kupiłem ci pocky z zieloną herbatą, których tak bardzo chciałaś spróbować. Mam je w kurtce.

– Naprawdę?! Dziękuję! No i... jesteś potworem – skwitowała. – Ludzi nie można karać takimi rzeczami jak fasolki wszystkich smaków, niezależnie od tego, co ci zrobili.

– Jakie znowu „karać"? Tam są też dobre smaki – broniłem się.

Wydęła policzki i wypuściła powoli powietrze.

– W mniejszości. Dajmy na to, w takim kalendarzu adwentowym, w jednym okienku znajduje się sześć fasolek. I z tych sześciu tylko dwie lub jedna będą zjadliwe. Reszta to obrzydliwość.

Zacisnąłem wargi, wyobrażając sobie miny chłopaków, którzy desperacko przetrząsają opakowania w poszukiwaniu dobrych fasolek.

– W takim razie mam nadzieję, że to przeżyją – oświadczyłem poważnie.

– Naprawdę jesteś potworem – mruknęła cicho.

– Co ty tam mruczysz pod nosem?

– Nic, nic – odparła pospiesznie, machając dłonią, po czym ujęła moją twarz i przyciągnęła mnie do pocałunku. – Naprawdę cię kocham, Hajime.

– Ja ciebie też – odpowiedziałem, chociaż w głębi serca czułem, że takiej miłości nigdy nie będę w stanie odwzajemnić.

Dzisiejszy dzień aż za mocno mi to uświadomił.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro