Jestem gejem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


TŌRU

Prefektura Miyagi, Japonia

Dźwignąłem się z podłogi i poszedłem do kuchni, gdzie następnie wydobyłem otwieracz z szuflady i dwie butelki alkoholu z lodówki. Ciemne szkło było zaparowane i zimne w dotyku. Okręciłem się na pięcie i zawróciłem do pokoju, skąd dochodziły ciche dźwięki jakiejś piosenki.

Hanamaki leżał wyciągnięty na podłodze z telefonem na brzuchu i śpiewał razem z wokalistą. Czarna koszulka podjechała mu do góry, odsłaniając fragment skóry, na której widniał jakiś wzór.

Przechodząc obok, kopnąłem przyjaciela w stopę.

Uchylił jedno oko.

– Zrobiłeś sobie tatuaż? – zagadnąłem. Ruchem brody wskazałem na jego odsłonięty bok.

– A owszem. – Uśmiechnął się.

– Pokażesz?

Przytaknął, pociągnął nosem, po czym uniósł się do siadu i obrócił, podciągając T-shirt. Naraz moim oczom ukazały się powyginane gałęzie sakury, pokryte bladoróżowymi kwiatami, które wiły się przez całe plecy. Zachodziły lekko na prawy bok, aby skończyć się tuż nad linią paska. Pięły się po łopatkach i barkach, by ostatecznie zniknąć pod ubraniem. Takahiro wyglądał, jakby roślina go obejmowała, zawładnęła nim lub wręcz przeciwnie – próbowała go ukryć i chronić przed światem.

Patrzyłem z fascynacją na delikatne płatki kwiatów, tak idealnie odwzorowanych, że z powodzeniem mogłyby konkurować z prawdziwymi.

– Wow... – wyszeptałem z podziwem. – Kiedy go sobie zrobiłeś?

Zamyślił się na chwilę ze wzrokiem wbitym w sufit.

– Jakiś czas temu. Na studiach w każdym razie.

– Długo ci to zajęło?

– Ponad rok – odparł, wzruszając nieznacznie ramionami.

– Mogę dotknąć? – zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.

Spojrzał na mnie kątem oka, odwróciwszy głowę nieco w bok. Na jego twarzy dostrzegłem ślad bladego uśmiechu.

– Pewnie.

Ponownie skupiłem wzrok na tatuażu i zawahałem się nieznacznie, z dłonią tuż przy skórze, zanim przesunąłem palcem wzdłuż jednej z gałęzi.

– Jest... normalna – powiedziałem ze zdziwieniem, marszcząc brwi.

Hanamaki parsknął śmiechem i opuścił w końcu koszulkę.

– A jaka miałaby być? – zapytał, przyglądając mi się z rozbawieniem.

Wzruszyłem ramionami.

– Bo ja wiem? Myślałem, że wytatuowana będzie... inna.

– Na początku faktycznie taka jest – odparł. – Ale po wygojeniu wszystko wraca do normy.

– Bolało?

– O rany, jesteś taki nudny. – Wywrócił oczami. Zabrał mi lufkę z ust i ponownie ułożył się na podłodze. – Zadajesz dokładnie te same pytania co każdy.

Nadąłem policzki, na co Makki ponownie wybuchnął śmiechem.

– Bolało, ale do przeżycia – przyznał w końcu.

– Czemu sakura? To coś oznacza?

– Oznacza, ale co, tego już ci nie zdradzę.

– W porządku.

Ułożyłem się obok w taki sposób, żebyśmy stykali się jedynie głowami i zaśmiałem się pod nosem.

– Co?

– Nic.

Wymienialiśmy się lufką w milczeniu, aż w końcu Hanamaki odchrząknął i wstał.

– Zioło się skończyło – wyjaśnił, odpowiadając tym samym na moje niezadane pytanie, i uklęknął przy stoliku, aby nabić kolejną porcję.

Przysiadłem obok i sięgnąłem po butelki, które wydały charakterystyczny syk, kiedy je otwierałem. Podsunąłem jedną kumplowi.

Skinął głową na znak podziękowania, po czym pociągnął spory łyk i otarł usta wierzchem dłoni.

– Mogę cię o coś zapytać? – zagadnął.

– Wal śmiało.

– Jak tam jest? Po drugiej stronie... świata właściwie.

Zastanowiłem się przez chwilę. Naraz przed oczami pojawiła mi się Vi, która wykrzykiwała przekleństwa z szybkością karabinu maszynowego oraz pytała prosto z mostu, kto komu i gdzie wkłada.

Zaśmiałem się, a Makki zawtórował.

– Jest... inaczej – odparłem, kiedy nieco się uspokoiłem. – Ludzie są bardziej bezpośredni i wyluzowani. Takie mam wrażenie. Nie ma tam takich... restrykcyjnych zasad co do grzeczności, każdy mówi sobie na „ty", bez względu na wiek i stanowisko, które zajmuje. Ale jest... naprawdę fajnie.

– Mhm – mruknął z rozmarzonym uśmiechem. Brodę podparł na ręku, a nieobecny wzrok wbił w ścianę. – Rozumiem. Brzmi nieźle. A dziewczyny?

– Tobie tylko jedno w głowie – prychnąłem.

Przewrócił oczami.

– Już nie bądź taką pruderią, opowiedz mi.

– Cóż... – Podrapałem się po potylicy. – Są na pewno mniej... grzeczne?

Zakrztusił się, a piwo poleciało mu nosem. Podczas gdy on próbował desperacko złapać oddech, ja prawie leżałem na stole i pokładałem się ze śmiechu.

– Drogi Buddo! – wydusił z trudem. – Ze wszystkiego, co mogłeś powiedzieć, powiedziałeś właśnie coś takiego...

– O co ci chodzi? Prawdę powiedziałem!

Uderzył się dłonią w skroń, po czym podpalił zioło, zaciągnął się i odchylił głowę, wypuszczając gęstą chmurę białego dymu. Zaraz po tym przekazał mi lufkę.

– Mniejsza o to, już nigdy nie zapytam cię o wrażenia z Argentyny, jesteś beznadziejny.

Pokazałem mu środkowy palec, ale nie odpowiedziałem. Przez chwilę po prostu siedzieliśmy obok siebie i w ciszy unosiliśmy do ust butelki.

– Byłeś kiedyś zakochany? – zapytał znienacka.

Zerknąłem na niego kątem oka.

– Raz. Właściwie to chyba ciągle jestem. Czemu pytasz?

– Ciekawość – odparł i ponownie opadł na plecy. – Ja też byłem. Jednostronnie. Tak myślę. Po czasie stwierdziłem, że nie widzę tutaj nikogo dla siebie. Żadna dziewczyna mnie tu nie interesuje, bo odnoszę wrażenie, że wszystkie wyglądają tak samo. Zachowują się tak samo. Jakby były klonami. Creepy. Nie sądzisz?

Ściągnąłem brwi, ale nie skomentowałem. Pozwalałem Makkiemu mówić, bo odniosłem wrażenie, że tego właśnie potrzebował. Że obaj tego potrzebowaliśmy.

– Chcę ognia – wyznał po chwili przerwy na bucha. – Potrzebuję ognia. Takiej, jak to ująłeś, „mniej grzecznej". – Nakreślił palcami w powietrzu znak cudzysłowu.

Trzepnąłem go w ramię.

– Wal się.

Roześmiał się.

– Poważnie mówię. Potrzebuję takiego nokautu prosto w mordę, poczucia, że żyję, a nie tylko jestem u czyjegoś boku. – Uniósł dłoń, palcem wskazującym kreślił w powietrzu połączenia pomiędzy przyczepionymi do sufitu gwiazdkami. – Chciałabym kogoś, kto kochałby mnie tak, jak w jednym z tych łzawych filmów amerykańskich. Tylko mnie i na zawsze. To chyba byłoby fajne. – Uniósł kącik ust. – Brzmi głupio, co nie?

– Nie. – Pokręciłem głową.

– Trochę brzmi.

– Każdy ma jakąś wstydliwą tajemnicę, nie przejmuj się.

Wargi Hanamakiego zadrżały od powstrzymywanego śmiechu.

– A jaka jest twoja wstydliwa tajemnica, Oikawa?

Zaśmiałem się.

– Chciałbyś wiedzieć, co?

– No, ej! – Szturchnął mnie łokciem w żebra. – Potraktuj to poważnie, bo to są poważne życiowe zwierzenia.

Uniosłem ręce w geście kapitulacji.

– Niech będzie. Jestem gejem. Oto moja wstydliwa tajemnica.

W pokoju na moment zapadła cisza, a potem Takahiro wybuchnął opętańczym śmiechem; głośnym i szczerym. Tarzał się po podłodze i zwijał z wesołości, trzymając się za brzuch.

Sprzedałem mu sójkę w bok.

– Wiesz, że kiedy się tak cieszysz, to chrumkasz jak świnia? – burknąłem urażonym tonem.

Zakrył usta dłońmi, bo ciągle nie mógł opanować radości, a barki drżały, jakby przeżywał właśnie atak padaczki. Kiedy w końcu się uspokoił, odchrząknął i zagadnął:

– Wybacz, to w sumie nie było śmieszne, po prostu... Ty tak zupełnie serio? Powaga?

– Ależ skąd, tak se żartnąłem.

Uniósł się na łokciach, głowę przechylił w bok i przyglądał mi się w skupieniu, przygryzając wargę.

– Oikawa?

– No?

– Podobał ci się któryś z zawodników?

– Hanamaki, proszę! – Nakryłem twarz przedramieniem, czując, że robię się czerwony.

Zarechotał.

– Kto?

– Na pewno nie ty.

Zamrugał szybko, zbity z tropu. Uśmiech zamarł mu na wargach.

– To raczej dobrze, inaczej sytuacja zrobiłaby się teraz na maksa niezręczna.

Parsknąłem.

– No to kto to był? Albo w sumie jest, bo przecież dalej jesteś zakochany, nie? – Uniósł zachęcająco brwi, lecz kiedy uparcie milczałem, wydął wargi. – Dobra, jak nie chcesz po dobroci, to będę zgadywał.

Rąbnąłem się w czoło, ale Makki udał, że tego nie zauważył.

– Okej, skoro to takie wstydliwe niby jest, to... Kageyama? W liceum miałeś na jego punkcie obsesję – strzelił i ryknął śmiechem, kiedy popatrzyłem na niego z przerażeniem. – Dobra, rozumiem – zamachał rękami – pudło. To nie był ten rodzaj obsesji. Jedziemy dalej. – Zadumał się, a potem na ustach z wolna wykwitł mu przebiegły uśmiech. – Iwaizumi – oświadczył, niemiłosiernie przeciągając sylaby.

Jęknąłem i ponownie zasłoniłem twarz przedramieniem. Policzki paliły, jakbym dostał gorączki.

Takahiro opadł z powrotem obok mnie i podał mi lufkę, którą przyjąłem z wdzięcznością.

Zaciągnąłem się, wciąż nie patrząc w stronę przyjaciela.

– A więc jednak. O to się z nim pokłóciłeś? – zagadnął.

– Niezupełnie – przyznałem i oddałem fifkę.

Gdy spojrzał na mnie wyczekująco, westchnąłem. Gwiazdki na suficie wydały mi się nagle niezwykle interesujące.

Zawsze mieniły się tak różnymi kolorami?

Zamrugałem. Bijąc się z myślami, co chwila otwierałem i zamykałem usta jak wyrzucona na brzeg ryba. Skrzywiłem się, po czym oddałem mu lufkę.

– Tak w skrócie, to Iwa najpierw chciał, przynajmniej tak mi się wydawało, potem jednak stwierdził, że nie chciał, a to, że chciał, było moją winą. No.

– Nie czaję. – Takahiro podrapał się po głowie i zmarszczył nos. – Powiedziałeś mu, co czujesz, a on...? – zawiesił głos, jakby szukał odpowiedniego słowa.

Wydąłem policzki.

– Nie do końca – przyznałem.

– „Nie do końca"?

– No bo go pocałowałem, okej? On to odwzajemnił i było fajnie, tylko że potem spierdolił.

Hanamaki zakrztusił się dymem. Oddał rurkę, a sam usiadł i przez jakiś czas na zamianę to śmiał się, to kaszlał. Zamachał gwałtownie ręką tuż przy twarzy.

– Uch... Cholera... Dobra, wróć, jedno pytanie: uprzedziłeś go?

– Odnośnie do czego? – Skrzywiłem się z niezrozumieniem.

– No wiesz... Dałeś mu jakoś do zrozumienia, co czujesz, czy od razu poleciałeś w ślimaka?

Otworzyłem usta, gotowy się wykłócać, ale zaraz zdałem sobie sprawę, jak słabo brzmiałyby wszelkie próby usprawiedliwiania się, więc zamknąłem je z powrotem.

Makki spojrzał na mnie z politowaniem.

– I dziwisz się, że spierdolił? Znasz go przecież, wiesz, jak reaguje. Ja sam bym spierdolił, gdyby mnie kumpel bez uprzedzenia pocałował. I to jeszcze taki, z którym znałem się od dzieciaka. To...

– Obrzydliwe? – podsunąłem.

– Co? Nie! Dziwne. To... wszystko zmienia. No wiesz... całą relację, nie?

Ukryłem twarz w dłoniach.

– Dobra, nie mówmy o tym, proszę, to żenujące...

– W porządku, nie będę cię już torturował.

– Dziękuję – wymamrotałem.

Przymknąłem powieki, kiedy świat nagle zawirował mi przed oczami, a oddech nieznacznie przyspieszył. Serce biło mi zdecydowanie za szybko.

– Ej, Oikawa! – usłyszałem jak przez mgłę.

Przed oczami zamajaczyła mi najpierw dłoń, a potem twarz Hanamakiego.

Podniosłem się do siadu, ignorując zasłyszane strzępki słów, po czym wstałem chwiejnie z podłogi i zdążyłem rzucić jedynie krótkie: „Idę rzygać", zanim pognałem w stronę toalety.

Opadłem na kolana i pochyliłem się nad muszlą, kiedy żółć trysnęła obfitą strugą, zachlapując deskę oraz kawałek podłogi. Odkaszlnąłem. Trząsłem się, a ciało oblepił zimny pot. Grzbietem dłoni wycierałem właśnie zwisające z ust nitki śliny, gdy na plecach poczułem delikatne poklepywanie.

– Żyjesz?

Odwróciłem się i zerknąłem nieprzytomnie na kucającego naprzeciwko kumpla, który przyglądał mi się z troską wymalowaną na twarzy. Sięgnąłem po podawany ręcznik i wytarłem nim twarz oraz ręce. W ustach czułem mdły smak wymiocin.

Skrzywiłem się z niesmakiem.

– Mówiłeś, że się na tym znasz. Cholera, Makki, ufałem ci, mendo – jęknąłem.

Ujął mnie za policzki i zlustrował wzrokiem.

Ściągnąłem brwi. Dopiero teraz zauważyłem, że oczu nie miał po prostu brązowych, a wokół źrenic widoczne były złote obwódki, od których odchodziły identycznego koloru żyłki.

Zamrugałem.

– Chyba jednak za dużo wypaliłeś, jak na pierwszy raz... Wybacz, Oikawa.

– Za dużo? – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Przez chwilę miałem wrażenie, że tam zejdę. To twoja wina, żyj z tym teraz.

Ścisnął nasadę nosa, westchnął, a następnie przerzucił sobie moje ramię przez szyję i pomógł wstać.

– Głupi jesteś, nic ci nie będzie.

Prychnąłem. Ciało miałem ciężkie, jakby było wykonane z ołowiu, ledwo byłem w stanie powłóczyć nogami, za to myśli kotłowały się w głowie jak szalone.

Spać.

– Będę dziś spał jak dziecko, tak coś czuję.

Zarechotał.

– To chyba dobrze, nie?

– Zajebiście – odparłem, na co przyjaciel zmierzwił mi włosy i pomógł ułożyć się na futonie.

Zaraz po tym zgasił światło i podebrawszy mi jedną z poduszek, walnął się obok na brzuchu.

No homo – mruknął ostrzegawczo.

Parsknąłem.

– Naturalnie, rączki mam tutaj – zaćwierkałem, unosząc dłonie.

Ziewnąłem przeciągle, powieki kleiły się ze zmęczenia.

– Dlaczego się od nas odsunąłeś? – usłyszałem po chwili.

Wzdrygnąłem się i wypuściłem powietrze z sykiem.

– Poważnie? Zadajesz mi takie pytanie, gdy jestem w... tym stanie?

– Uhm. Więc?

Westchnąłem.

– Sam nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą. – Może ze wstydu? Może nie chciałem, żebyście zobaczyli mnie w takim stanie... Żebyście zobaczyli, że jestem słaby. W liceum coś wam obiecałem i nie dałem rady dotrzymać słowa. Myślałem, że chociaż tam mi się uda... Że zrobię to dla naszej drużyny.

– Byłeś dobrym kapitanem, Oikawa. Powie ci to każdy z nas. Nie musisz się katować tym, czego nie udało nam się osiągnąć.

Zaśmiałem się słabo.

– Hanamaki? – odezwałem się po chwili.

– No?

Odwróciłem głowę i spod półprzymkniętych powiek zerknąłem na rozwalonego obok przyjaciela.

– Dzięki.

– Za to, że cię upaliłem i się porzygałeś? – zapytał, również na mnie spoglądając.

– Za wszystko. Poważnie.

Zacmokał.

– Nie musisz mi dziękować. Jesteśmy przyjaciółmi, no nie? Zawsze możesz na mnie liczyć. Chcę, żebyś o tym wiedział.

W ciemności niewiele widziałem, ale byłem niemal pewien, że Makki uśmiechnął się krzywo, zupełnie jak w liceum.

Wystawił zaciśniętą pięść, abym mógł z nim przybić żółwika.

– Jesteśmy – potwierdziłem, trącając lekko jego knykcie. – Buenas noches, Hanamaki.

– Po jakiemu to?

– Po hiszpańsku.

– Ładnie brzmi, podoba mi się. Dobranoc, Oikawa.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro