Neko-san

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Prefektura Miyagi, Japonia

Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy ukochana wyprzedziła mnie o parę kroków i z zachwytem wymalowanym na twarzy obracała się wokół własnej osi, a wiatr rozwiewał jej długie włosy na wszystkie strony, tworząc nad głową osobliwą aureolę. Policzki miała zaczerwienione od chłodu, podobnie jak dłonie, w których trzymała aparat. Przez jedną krótką chwilę żałowałem, że nie przyjechaliśmy tutaj wcześniej, kiedy liście na drzewach przybierały kolory od jasnego złota, poprzez różne odcienie pomarańczu, aż do ciemnej, krwistej czerwieni.

Wtedy dopiero byłabyś zachwycona, Lily.

Kierując się w stronę mostu, minęliśmy po drodze przystanek autobusowy, gdzie szczupła, siwa staruszka, o pomarszczonych od uśmiechu policzkach, rozmawiała z nastolatkiem w czerwonej baseballówce nasuniętej na czoło. Obok przycupnął mężczyzna z aktówką, grzebiący nerwowo w telefonie.

– Hajime, spójrz na mnie! – usłyszałem i gdy tylko uniosłem głowę, błysnął flesz, a przed oczami zatańczyły mi mroczki.

Zamrugałem.

– Co ty wyprawiasz? – zapytałem z czułością, ale nie doczekałem się odpowiedzi.

Lily zachichotała i odwróciwszy się na pięcie, pognała na kamienny most, skąd rozciągał się widok na płynącą w dole rzekę Hirose oraz otaczające ją łagodne pagórki. Drzewa rosnące przy brzegu, z czego połowa pozbawiona liści, pochylały się nad taflą, jakby chciały się w niej przejrzeć. Woda szumiała cicho i z pluskiem rozbijała się o kamienie.

Oparłem łokcie o białą kamienną balustradę i utkwiłem wzrok w oddali, co jakiś czas przymykając powieki, gdy odbijające się od powierzchni promienie popołudniowego słońca zbyt mocno raziły w oczy. Naraz poczułem, jak Lily przylgnęła do mojego ramienia i splotła nasze palce. Dłonie miała zimne i posiekane od wiatru, dlatego starym nawykiem nakryłem je swoimi, żeby mogły się rozgrzać. Przechyliłem lekko głowę, aby przytulić policzek do pachnących owocowym szamponem włosów, które gdy powiewały na wietrze, łaskocząc mnie w nos, przywodziły mi na myśl parzydełka meduzy.

– Jak wrócimy do domu, to chyba przyrosnę do sztalugi – wyznała, cały czas wtulona w rękaw mojej kurtki. – I całą sypialnię obwieszę tymi obrazami.

– Brzmi nieźle, chcę to zobaczyć – odparłem, unosząc kącik ust w rozmarzonym półuśmiechu. – Zrobiłaś zdjęcie?

– Tak! – Uniosła aparat, po czym odszukawszy wspomniane ujęcie, podsunęła mi go pod nos.

Przejąłem lustrzankę i przejrzałem kilka ostatnich zdjęć, zupełnie ignorując to, które narzeczona pstryknęła mi niedawno, aż w końcu natrafiłam na inne, również swoje. Zmarszczyłem brwi.

– Kiedy je zrobiłaś?

– Hmm? – mruknęła, wyrwana z zamyślenia. Oderwała wzrok od widoków, zerknęła mi przez ramię na wyświetlaną fotkę i rozpromieniła się. – Ach, to! Wczoraj na mostku za hotelem. Kiedy tak tam stałeś, oparty o barierkę, i rozmarzonym wzrokiem spoglądałeś w dal, nasunął mi się na myśl Romeo czekający z utęsknieniem na Julię. Nie mogłam tego nie wykorzystać – zironizowała.

Zamrugałem, na co Lily ponownie zachichotała jak mała dziewczynka, zakrywając przy tym usta dłonią.

– Nie usuwaj go. Ładnie wyszedłeś, ale zdecydowanie wolę, kiedy się uśmiechasz – dokończyła, a potem wspięła się na palce, całując mnie w policzek.

Westchnąłem cicho, chwyciłem ukochaną za rękę i poprowadziłem dalej w kierunku ruin zamku Aoba-jō.

Przed nami powoli wyrastały wieżowce, beton i skrzyżowania z licznymi restauracjami, które w krzykliwych plakatach zachęcały do spróbowania sałatki wakame z prażonym sezamem czy takoyaki.

Uśmiechnąłem się, gdy na horyzoncie zamajaczył znajomy niebieski dach lokalnej cukierni, wciśniętej pomiędzy dwa wieżowce.

– Masz ochotę na coś słodkiego? – zagadnąłem, ruchem głowy wskazując niewielki budynek, w którego witrynach pyszniły się udekorowane truskawkami kurisumasu keeki [1].

– Też pytanie! Zawsze!

Zaśmiałem się z tego udawanego oburzenia, po czym pociągnąłem ukochaną za rękę w stronę cukierni, gdzie już od progu otoczyło nas ciepło, mnóstwo słodkich zapachów i głośne „irasshaimase" Kobayashiego-san.

Lily zaciągnęła się, mrużąc oczy z lubością, i czym prędzej podeszła do lady, by zza szyby pochłaniać wzrokiem zarówno nasze słodycze, jak i te zachodnie.

– Chcę tego wypchanego naleśnika – oznajmiła, przytykając palec do szkła. – I to dziwne coś zawinięte w liść... O, i tę babeczkę z pandą i truskawką też chcę! – Nagle zmarszczyła brwi. – Czy czeka nas przez to bankructwo? Jak to się liczy w dolarach?

Parsknąłem i pokręciłem głową.

– Nie martw się, nie zbankrutujemy przez twoje cukrowe uzależnienie – zapewniłem.

Następnie odwróciłem się do znajomego staruszka o dobrotliwym wyrazie twarzy oraz lekko już przerzedzonych włosach i poprosiłem wszystkie słodycze wymienione przez Lily, która z rozchylonymi ustami przysłuchiwała się paplaninie sprzedawcy na temat każdej najdrobniejszej czynności.

„Kwota do zapłaty to...". „Przyjąłem sumę...". „Wydałem tyle i tyle reszty". „Dziękuję za skorzystanie z moich usług, zapraszam ponownie".

Miałem ochotę parsknąć. O tak, my też mieliśmy swój odpowiednik small-talku.

Dalej oszołomiona, pomachała na odchodne stojącemu za ladą Kobayashiemu-san, odpowiadając mu równie szerokim uśmiechem. Do mnie natomiast nie odezwała się ani słowem, dopóki nie wyszliśmy.

– Wyglądało, jakbyś dobrze znał się ze sprzedawcą. Często tam przychodziłeś? – zagadnęła tuż za progiem.

Przytaknąłem.

– Jak uciułałem wystarczająco dużo kieszonkowego, żeby kupić wszystkie słodycze, na które miałem ochotę, to tak. Ale to normalne, że tyle do ciebie mówią. Was pytają, jak się macie, nas informują o wszystkim, co robią. – Parsknąłem pod nosem i uniosłem torbę ze słodyczami nad głowę, gdy Lily próbowała do niej sięgnąć. – Potem zjesz, to niekulturalne jeść, gdy się idzie.

Wydęła policzki i zaplotła ramiona na piersiach. Brakowało tylko, żeby tupnęła nogą.

Ponownie się roześmiałem.

– Czemu?

– Takie zasady – odparłem. – Po prostu... – urwałem, bo moją uwagę przyciągnął przechadzający się po pobliskim płocie znajomy rudo-biały kot.

– Hajime? Wszystko w porządku?

Skinąłem głową jak w transie, cały czas obserwując pełen gracji chód zwierzęcia; ostrożnie, łapka za łapką. Pręgowany ogon, zadarty do góry, kołysał się to w lewo, to w prawo.

Nagle kot przystanął, jakby dopiero teraz dostrzegł, że od jakiegoś czasu był podglądany, a hipnotyzujące zielone oczy zostały prawie całkowicie przysłonięte czarnymi źrenicami.

Nim się spostrzegłem, Lily wyrwała do przodu i wyciągnęła dłoń w stronę futrzaka, który po chwili wahania i obwąchiwania jej palców trącił ją łebkiem.

– Uroczy! – wykrzyknęła.

– Wcale nie – burknąłem, otrząsnąwszy się z letargu.

– Jak to? No popatrz tylko, jak się słodko łasi – zaćwierkała, drapiąc rudzielca za uchem, na co ten przymknął oczy, widocznie zadowolony.

Skrzywiłem się.

– Jestem niemal pewien, że to ten sam wszarz, przez którego kilka dni temu prawie dostałem zawału – oznajmiłem dobitnie, na co z tyłu rozległ się znajomy śmiech, nie do pomylenia z żadnym innym.

Zanim jednak zdążyłem się odwrócić, poczułem na szyi szczupłe ramię Takahiro. Stęknąłem i posłałem szczerzącemu się kumplowi urażone spojrzenie.

– Iwaizumi, czemu dręczysz biednego Neko-san? – odezwał się, a w jego ustach to krótkie zdanie zabrzmiało niemal jak przemówienie, gdy przeciągał sylaby aż do przesady.

Właśnie szykowałem się do odpowiedzi i rzucenia jakiejś riposty, ale przyjaciel przestał słuchać i całą uwagę poświęcił stojącej obok Lily.

– O! Tym razem zabrałeś ze sobą przyszłą żonkę! Jak uroczo – wykrzyknął radośnie, pochylając się w jej stronę. – Hanamaki Takahiro – przedstawił się, zupełnie nie po naszemu wyciągając dłoń, i ponownie rozciągnął twarz w uśmiechu, którego nie sposób było nie odwzajemnić.

Lily uścisnęła podaną rękę bez zawahania.

– „Hanamaki" to imię czy nazwisko? – zapytała.

– Nazwisko – odparł łamaną angielszczyzną. – Ale jeżeli czujesz się nieswojo, zwracając się pełnym, wystarczy „Makki". Nie lubię swojego imienia.

Uniosłem brwi. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby Hanamaki tak bezpośrednio rozmawiał z kimś nowo poznanym.

– Nie ma sprawy – oświadczyła, zakładając za ucho pasmo włosów. – Mnie wystarczy Lily.

– Zanotowałem.

Wywróciłem oczami i wskazałem na kota, tym samym próbując zwrócić na siebie uwagę przyjaciela.

– Nazwałeś kota „Pan Kot"?

Takahiro zamrugał zdezorientowany, a po chwili wzruszył leniwie ramionami.

– Czemu nie? Łatwe do zapamiętania i nawet pasuje. Poza tym, jak na pana przystało, jest strasznie obrażalski i ty chyba nawet go ostatnio uraziłeś.

– Ja?

Pokiwał głową.

– Niby kiedy?

– Wtedy w parku. Uciekł i pół nocy go nie było, a jak już przyszedł, to zaczął się drzeć pod drzwiami, dopóki nie dałem mu podwójnej porcji mięcha. Zaznaczę – uniósł palec wskazujący i dźgnął powietrze – mojego mięcha.

Popatrzyłem na kumpla jak na idiotę.

– To twój kot, Hanamaki? – zainteresowała się Lily, a wszarz jak na zawołanie zeskoczył z ogrodzenia i otarł się o jej łydki z głośnym miauknięciem.

Kucnęła, żeby móc dalej głaskać jego gęste futro.

– Nie mój. Dokarmiam go.

Zmarszczyłem nos. Narzeczona wyglądała, jakby w sekundę zapomniała o całym świecie, natomiast rudzielec cały czas prężył się na chodniku i dopominał o nową porcję pieszczot.

– Zabierasz tego wszarza ze sobą na spacery? – naigrywałem się po angielsku.

Takahiro parsknął.

– Nie, to czysty przypadek, że już drugi raz spotykasz nas w tym samym momencie. Chociaż może to jakiś znak? – zastanowił się, pocierając podbródek. – Może w przyszłym życiu będę kotem?

– Albo już w tym zamieniasz się w rudą mendę – mruknąłem.

Drgnął.

– No... – Pogroził palcem. – Dobrze się zastanów, Iwaizumi, czy na pewno chcesz kopać pod sobą ten dół.

Lily zachichotała, ale gdy obaj odwróciliśmy głowy z niemym pytaniem wymalowanym na twarzach, machnęła jedynie ręką i skinęła w stronę Takahiro.

– Nie masz się o co złościć, Makki. Ładnie ci w tym kolorze.

Kątem oka zerknąłem na przyjaciela: zaniemówił i chyba nawet lekko się zarumienił, słysząc komplement. Zacisnąłem wargi, by powstrzymać wybuch śmiechu, gdy spuścił wzrok i wydukał pod nosem ciche „thank you". Po chwili odchrząknął, przerywając tym samym niezręczną ciszę, jaka na moment zapadła.

– To... dokąd idziecie? – zagadnął.

Wzruszyłem ramionami.

– Na początek Sendaijo Ato. Lily chciała zobaczyć miasto.

Makki oparł dłonie na biodrach i uniósł lewą brew.

– Dziwną porę sobie wybraliście na odwiedziny i zwiedzanie. Kwitnąć jeszcze nic nie kwitnie, najładniejsze liście już dawno opadły, a światełka niedługo będą zdejmować... – urwał, po czym zwrócił się bezpośrednio do mojej narzeczonej: – Iwaizumi powinien cię tu zabrać wiosną. Nawet Jednooki Smok z Ōshu wydaje się mniej straszny, gdy otaczają go kwitnące sakury. No i widoki z dawnego zamku na pewno byłyby ładniejsze... Ale i tak warto tam wejść, chociażby po to, żeby zobaczyć panoramę miasta i statuę Daikannon z daleka. – Przechylił głowę w bok i przyjrzał się mojej narzeczonej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Japonia skradłaby ci wiosną serce. Lily – dokończył i ponownie uśmiechnął się półgębkiem.

Zmrużyłem oczy. Może to przez sposób, w jaki wymówił jej imię, zupełnie jakby smakował je na języku, albo przez to, jak na nią spojrzał, gdzieś w okolicy serca poczułem niewytłumaczalne ukłucie zazdrości, za które niemal natychmiast skarciłem się w myślach.

To szaleństwo.

Mimo to przysunąłem się do ukochanej, co nie uszło uwadze przyjaciela.

Uniósł brwi, ale nie skomentował.

– Wierzę na słowo – usłyszałem.

Zerknąłem ukradkiem na narzeczoną, uchwyciwszy dziwny błysk w jej jasnych oczach. Zmarszczyłem czoło.

– Często robisz za przewodnika?

– Nie – odrzekł powoli, a jego półuśmiech się poszerzył. – Powiedziałbym raczej, że mogę się w niego zamienić tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Przytaknęła ze zrozumieniem, założyła ręce za plecy i zakołysała się na piętach. Przechyliła głowę lekko w bok oraz przygryzła wargę, jakby się nad czymś zastanawiała.

– Obecna sytuacja spełnia ten warunek?

Zapowietrzyłem się. Zgromiłem Lily wzrokiem, ale ta nawet tego nie zauważyła, cały czas wpatrzona w uradowanego Takahiro, którego zapragnąłem teraz trzepnąć prosto w zrudziały łeb.

Zacisnąłem dłoń pięść, czując, że policzki pokryły się rumieńcem.

– Daj spokój, Lily – burknąłem. – Hanamaki ma pewnie lepsze rzeczy do roboty.

– W zasadzie to nie mam – padła szybka odpowiedź. – Mogę więc zostać na jakiś czas osobistym przewodnikiem uroczej pary. Co ty na to, Iwaizumi? – zwrócił się do mnie i głowę bym dał, że w jego brązowych ślepiach dostrzegłem iskierki wesołości.

Zacisnąłem szczęki, uśmiechnąłem się sztucznie oraz skinąłem głową, czyniąc to w najbardziej niechętny sposób, na jaki było mnie stać. Po cichu liczyłem, że Takahiro załapał aluzję. Nie załapał.

Oby cię dopadła twoja karma, ruda cholero!

– W takim razie zapraszam. – Wskazał ręką kierunek, w którym zmierzaliśmy, zanim nas zatrzymał.


[1] Kurisumasu keeki – truskawkowy tort z bitą śmietaną (przyp. aut.).


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro