Nie uciekaj od tematu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


HAJIME

Irvine, Kalifornia

– Jesteś kompletnym kretynem, wiesz? – oświadczył Hanamaki zaraz po tym, jak streściłem mu przebieg kłótni między mną a Lily.

Prychnąłem i odstawiwszy szklankę z wodą na stolik, zaplotłem ramiona na piersi. Na sekundę rzuciłem okiem przez okno na pogrążone w niemal całkowitym mroku osiedle szeregowców. Ciche i spokojne. Aż człowiek zaczynał mieć nadzieję, że nic złego nie mogłoby mu się tu przytrafić.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – burknąłem, po czym odruchowo zacząłem skubać skórkę przy paznokciu.

Wydął wargi, podrapał się po skroni, a w końcu uniósł ręce w poddańczym geście.

– Nie wiem, co mam powiedzieć, Iwa. Sam chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że spieprzyłeś, więc czego oczekujesz?

Odchyliłem się na oparcie kanapy, ukrywając twarz w dłoniach. Pocierałem ją przez chwilę agresywnie, po czym zerknąłem na wyciszony telewizor, gdzie leciał jeden z nocnych talk show z Jimmym Fallonem w roli prowadzącego i Emmą Watson jako gościem.

Westchnąłem.

– Nie wiem – przyznałem w końcu. – Nic już nie wiem, Makki.

Fuknął.

– No nie powiem, intrygującą rozmowę przeprowadzamy.

Uniosłem brew, wargi zadrżały mi od powstrzymywanego śmiechu.

– Co nie? Sokrates byłby z nas dumny – mruknąłem.

– Wolnego, mnie w to nie mieszaj. – Wycelował oskarżycielsko palec w kamerę po swojej stronie ekranu. – W przeciwieństwie do ciebie, ja mam bardzo określone cele, więc można uznać, że coś tam wiem.

– Ta? Jakie to cele na przykład?

Złożył usta w dzióbek.

– No... Zasadniczo chcę tylko dwóch rzeczy... Chociaż nie! Jednak jednej. To znaczy chcę mieć tyle kasy, żeby przez resztę życia nie musieć pracować. Ale żeby zarobić tyle kasy, to muszę pracować, więc koło się zamyka i, niestety, wciąż nie znalazłem sposobu, aby je otworzyć. – Zadumał się na chwilę; brodę podparł na dłoni, a głowę przechylił w bok, jakby studiował jakiś wyjątkowo ciekawy obiekt. Palcami drugiej ręki zabębnił w biurko. – Myślisz, że to mnie już kwalifikuje do stania się postacią tragiczną?

Ściągnąłem brwi.

– Nie sądzę – odparłem. – Jesteś po prostu leniwą bułą, i tyle.

Zmarszczył nos.

– Tak właśnie sądziłem, że odpowiesz coś podobnego... Jesteś taki nieczuły, Iwa – jęknął. – Ale zostawmy póki co w spokoju mnie oraz moje fatum i pomówmy o tobie. To dużo ciekawszy temat. – Złożył palce w piramidkę i przytknął do ust.

– Na tyle ciekawy, że odłożyłeś codzienną partyjkę CS'a? – zironizowałem. – A gdyby chodziło o coś innego? Na przykład...

– Też bym odłożył – przerwał mi bezceremonialnie. Westchnął, zacisnąwszy wargi. – Oj, Iwa...

– Co?

– Nie uciekaj od tematu.

– Przecież nie uciekam – żachnąłem się.

– Robisz to – rzekł stanowczo. – Nigdy nie byłeś dobry w rozmowach o uczuciach, ale unikanie ich nic ci nie da. Już ci tłumaczyłem, że dopóki nie powiesz innym ludziom, co cię trapi albo o czym myślisz, to nikt się tego nie domyśli. Nawet Oikawa nie posiada takiej umiejętności, a zna cię od dzieciaka.

Przesunąłem ze znużeniem dłonią po twarzy.

– Jasne – sarknąłem. – Wszyscy wokół trąbicie, żebym się otworzył i zaczął mówić, co myślę, a gdy to zrobię, to nagle macie problem z tym, co mówię.

Hanamaki poruszył żuchwą i wbił we mnie spojrzenie pozornie sennych brązowych oczu. Zamrugał powoli, niemal ociężale.

– Nie chodzi o to, co mówisz, tylko jak to mówisz – podkreślił. Oparł się łokciami o biurko i pochylił w stronę ekranu. – Jeżeli przez większość czasu się na coś godzisz, to wysyłasz komunikat, że ci to pasuje. Nikt nie będzie się wtedy doszukiwał drugiego dna, skoro nie dałeś wyraźnych sygnałów, że jakieś jest. Nie dziw się więc, że ludzie głupieją lub że jest im przykro, kiedy potem nagle wybuchasz, zwykle za sprawą tematu zupełnie niezwiązanego z obiektem twojej irytacji, i okazuje się, że to coś nie pasowało ci od samego początku. To nie na tym polega, tak się nie załatwia problemów.

Przyjrzałem się kumplowi z uwagą.

– Zmarnowałeś się na tej informatyce, wiesz? Powinieneś zostać cholernym terapeutą.

Przewrócił oczami i wskazał na mnie dłonią.

– Właśnie o tym mówię. Znowu to robisz. Z przyszłą żonką też przez cały czas tak rozmawiałeś?

– Znów nie pamiętasz, jak ma na imię, co? – wtrąciłem.

Chrząknął wymownie. Nabrał powietrza, a następnie wypuścił je z sykiem, powoli.

– Lily – powiedział z naciskiem. – Ma na imię Lily. Pamiętam. Nie zmienia to faktu, że nie odpowiedziałeś na pytanie. Z nią też rozmawiałeś w taki sposób?

– W jaki?

– Dokładnie w taki: na ogół uciekałeś od rozmowy, a gdy już zostałeś przyparty do muru, to udzielałeś wymijających odpowiedzi lub nie odpowiadałeś wcale, zmieniając temat. A potem, jak szambo wyjebało, to miałeś pretensje, że nikt cię nie rozumie i nie liczy się z twoim zdaniem. Więc?

Zacisnąłem wargi, kolejny raz odwracając wzrok w stronę telewizora. Chciało mi się wyć.

– Iwa... – usłyszałem.

– No co? Przestań robić mi analizę psychologiczną, bo cię wyłączę.

Wybuchnął śmiechem, ale szybko spoważniał.

– Proszę bardzo. Ja chcę dobrze. – Zamilkł na chwilę, po czym podjął: – Nie możesz robić z ludzi worków treningowych. Przerabiałeś to już, pamiętasz?

Przygryzłem wnętrze policzka i mruknąłem nieartykułowaną odpowiedź.

– To dlaczego teraz wracasz do punktu wyjścia? – popłynęło ze słuchawek. – Dlaczego wyładowujesz się na osobach, którym na tobie zależy? Gdzie się nagle podziały wszystkie zapewnienia, że nigdy nie staniesz się taki jak ojciec?

– Może już jestem do niego bardziej podobny, niż myślałem? – Wzruszyłem ramionami. Ani na moment nie oderwałem wzroku od TV, mimo że już dawno nie śledziłem programu. – Kto wie?

Westchnął.

– Może i bym uwierzył, gdybyś kilka lat temu nie udowodnił, że tak nie jest i że chcesz sobie poradzić z własną głową – stwierdził. – Terapia ci wtedy pomagała. Może powinieneś na nią wrócić?

Skrzywiłem się, na powrót spoglądając w ekran komputera.

– Na kija mi psycholog? Nie jestem czubkiem – burknąłem.

Zarył czołem w blat.

– O rany, nikt nie twierdzi, że jesteś czubkiem. Zresztą psycholog nie jest od „czubków". – Uczynił w powietrzu znak cudzysłowu. – Po prostu nie jesteś niezniszczalny, Iwa. To żaden wstyd.

– Łatwo ci mówić – odparowałem. – Ciebie ludzie kochają bez względu na wszystko. Nie musisz się bać, że będąc sobą, zaraz coś spierdolisz i nagle wszyscy się odwrócą.

Parsknął cicho niewesołym śmiechem.

– Tak uważasz? – Uniósł brwi. – Zresztą to w tym momencie nieważne. – Machnął dłonią. – Też masz takich ludzi, wiesz? I może nawet byś to zobaczył, gdybyś w końcu przestał ich odpychać. Pomyślałeś o tym?

– Cały czas o tym myślę – warknąłem.

– No i? Jakieś wnioski?

Zacisnąłem wargi i pomasowałem pulsujący bólem bark. Świetna pamiątka po porannej, bezrozgrzewkowej przebieżce.

– Nie wiem już, czego tak naprawdę chcę – wyznałem cicho. – To znaczy wiem, ale... – urwałem. Zacisnąłem usta, paznokcie wbiłem w skórę. – ...boję się – wydusiłem na wdechu.

Takahiro milczał, jedynie na mnie spoglądając, i na sekundę, mgnienie oka zaledwie, odniosłem wrażenie, że on już wiedział, że zawsze wiedział.

– Każdy się czegoś boi, Iwa – powiedział w końcu. – Ale nie dasz rady wiecznie udawać kogoś, kim nie jesteś, bo nie będziesz szczęśliwy. I przy okazji będziesz unieszczęśliwiał innych. Jaki to ma sens?

Wzruszyłem słabo barkiem i próbowałem przywołać na twarz chociaż cień uśmiechu. Nie udało się.

– Chcesz się nienawidzić do końca życia i przez cały ten czas zastanawiać się, co by było, gdyby?

– Nie.

– No to? Na co czekasz? Lepszej okazji mieć nie będziesz. Kiedy chcesz jej to powiedzieć? Po ślubie i bawić się potem w rozwody? Tak, to ją zaboli, to zaboli was oboje, ale jeżeli kiedykolwiek planujesz zrobić coming out, to teraz – zaznaczył. – Potem będzie już tylko gorzej.

Sapnąłem.

– Co planuję?

Wzniósł oczy do sufitu, a następnie popatrzył na mnie jak na kretyna. W tym momencie wyjątkowo się cieszyłem, że dzieliły nas tysiące kilometrów wraz z wodami Oceanu Spokojnego.

– Iwaizumi, do cholery, ogarnij się i przestań robić ze mnie idiotę.

– A czy ja robię z ciebie idiotę?

Jęknął, po czym, chyba już z bezsilności, zaczął masować skronie, wbijając wzrok w biurko.

– A ty? – zagadnąłem.

– Co ja?

– Czego się boisz, Makki?

Zagryzł wargę i zerknął w okno, mrużąc oczy do zachodzącego słońca. Ciepły, pomarańczowy blask sprawiał, że rude refleksy, jakich jeszcze nie zdołał się pozbyć, wyglądały, jakby płonęły.

– Chyba najbardziej tego, że ojciec miał kiedyś rację, a ja naprawdę jestem cholernym nieudacznikiem – odpowiedział. – No i jeszcze paru innych rzeczy też – dodał pospiesznie.

Ściągnąłem brwi.

– Nieudacznikiem?

Przytaknął.

– Niby dlaczego?

– To teraz ważne? – zdziwił się, zerkając w ekran kątem oka.

– Ważne – zapewniłem.

Zacmokał ze zniecierpliwieniem, po czym rozwalił się na biurku i podparł na łokciu.

– Tak w bardzo dużym skrócie dlatego, że przegrywaliśmy mecze.

Skrzywiłem się.

– Poważnie?

Znów przytaknął.

– Co to za pieprzenie, nie grałeś ich przecież sam. Jeżeli już mamy na to patrzeć w takich... kategoriach, to cała nasza drużyna składała się wyłącznie z nieudaczników.

Spojrzał na mnie z wdzięcznością.

– Tak obiektywnie patrząc, to nawet nieźle nam szło, nie uważasz? Jak na nieudaczników – zagaił.

– Nie gadaj, zajebiście nam szło! Przynajmniej do pewnego etapu...

Roześmiał się, szczerze i głośno, jak za dawnych lat.

– Do etapu spotkania z Ushiwaką konkretnie... Ty, właśnie! Spotkałeś go jakiś czas temu, co nie?

Skinąłem.

– Na drugim roku studiów. Mam z nim nawet zdjęcie.

Docisnął pięść do ust w marnej próbie powstrzymania uśmiechu.

– Pokazałeś je Oikawie?

– Żartujesz sobie? – Popukałem się w czoło. – Nie chciałem go zabić zaraz po tym, jak się pogodziliśmy. Chyba... Tak myślę... Gadamy ze sobą, więc raczej się pogodziliśmy.

– To dobrze.

Uniosłem brew.

– Dobrze, że go nie zabiłem, czy dobrze, że się pogodziliśmy?

– Jedno i drugie. Zamknął się w sobie ostatnio i...

Przewróciłem oczami.

– Jakby kiedykolwiek był otwarty – sarknąłem, na co Hanamaki uderzył się dłonią w czoło.

– Odezwała się otwarta księga. No już, nie nadymaj się tak, bo pękniesz – zakpił, a ja z trudem powstrzymałem niedojrzały odruch pokazania mu języka.

– Jeszcze nie zacząłem się nadymać – ostrzegłem, mrużąc oczy.

Zarechotał.

– Powiało grozą! Jak już się dorobię... – zaczął.

– Chyba jak już pójdziesz do roboty – poprawiłem go, oparłszy łokcie na kolanach.

– Nie – zaakcentował. – Jak już się dorobię, to do ciebie wpadnę. Wtedy nie będziesz miał powodów do nadymania się.

Zmarszczyłem brwi.

– A po co ty mi tu?

– A tak o, dla towarzystwa. – Przesunął ręką po włosach. – Nie mów, że nie tęsknisz.

Udałem, że się zastanawiam.

– Może troszeczkę – przyznałem od niechcenia.

Posłał całusa, formując z dłoni serduszko, co skwitowałem wystawieniem środkowego palca.

– Aleś ty ordynarny – skomentował z oburzeniem. Rozsiadł się wygodniej na obrotowym fotelu i pogłaskawszy klawiaturę, wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Potrzeba ci czegoś, na czym możesz się wyżyć. To co? Zagramy?

Odwzajemniłem uśmiech.

– Zagramy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro