No dalej, Tōru, wykrztuś to
HAJIME
Irvine, Kalifornia
Ziewnąłem i rozparłem się na niewygodnym plastikowym siedzeniu na trybunach, grzebiąc widelcem w sałatce. W trakcie półgodzinnej przerwy na lunch sala z boiskiem do siatkówki była jednym z najspokojniejszych miejsc w szkole, większość uczniów okupowała bowiem wtedy kanapy w bufecie i oglądała telewizję podczas jedzenia tostów maczanych w roztopionym serze, pizzy lub nuggetsów popijanych mlekiem.
Przeciągnąłem się i ponownie wbiłem widelec w kawałek kurczaka z sezamem oraz warzywami. Ledwo zdążyłem wpakować go do ust, kiedy w kieszeni dresów rozdzwonił się telefon. Podtrzymując pudełko z sałatką jedną ręką, drugą zanurkowałem w poszukiwaniu komórki.
Ściągnąłem brwi, kiedy na ekranie wyskoczyło przychodzące połączenie wideo od Oikawy, i przełknąwszy kęs, nacisnąłem zieloną słuchawkę. Prawie się uśmiechnąłem na widok udręczonej twarzy przyjaciela, jednak ze wszystkich sił starałem się, aby Tōru za nic w świecie nie poznał, że czekałem na ten moment, odkąd wczoraj pokuśtykał w stronę bramek na lotnisku.
– Jesteś pijany? – wypaliłem zamiast powitania.
Mrugnął.
– Co? Nie! Oczywiście, że nie.
– W takim razie jesteś skacowany – stwierdziłem.
Skrzywił się.
– Może trochę... – Spuścił głowę, a potem poderwał ją i zapatrzył się w coś, co miał przed sobą. Westchnął. – Tęskniłem... Też trochę... No dobra, trochę bardziej niż trochę – przyznał, dalej nie patrząc w kamerę. – Chyba... chciałbym, żebyś tu teraz był, Iwa.
Westchnąłem.
– Skoro tęskniłeś, to dlaczego nie odbierałeś? Wydzwaniam do ciebie od wczoraj, imbecylu. Obiecałeś, że dasz znać, jak tylko wylądujesz.
Wzruszył ramionami.
– Wiem, przepraszam, po prostu... – Podrapał się po żuchwie. – Chyba bałem się, że potwierdzisz to, co było w SMS-ie.
Zmarszczyłem czoło.
– W jakim znowu SMS-ie?
Na powrót wbił wzrok w oko kamery i uśmiechnął się uśmiechem, który nie sięgnął oczu. Te pozostały smutne i puste. Już kiedyś widziałem takie spojrzenie. Pojawiało się po każdym przegranym meczu z Ushijimą, ilekroć Tōru uświadamiał sobie, że kolejny raz nie był w stanie przebić niewidzialnej ściany, która przed nim wyrosła.
Z jaką ścianą zderzyłeś się teraz, Tōru?
– Mogę cię o coś zapytać, Iwa?
– Jasne.
– Gdybym zniknął z twojego życia, to byłbyś szczęśliwszy?
Zmarłem z widelcem w połowie drogi do ust i zamrugałem.
– Co ty znowu pieprzysz? – warknąłem. Odniosłem wrażenie, że w sali mogącej pomieścić około trzech tysięcy ludzi, nagle zabrakło tlenu. Dusiłem się.
– To luźne pytanie – odparł.
– Nie, to nie brzmi jak luźne pytanie. Gdzie teraz jesteś?
Zamiast odpowiedzieć, Oikawa obrócił telefon o sto osiemdziesiąt stopni i na ekranie ujrzałem wodę oraz zamgloną panoramę miasta w oddali. Przełknąłem ślinę, kiedy obraz ponownie się zmienił.
– Ładnie tutaj, nie sądzisz, Iwa-chan?
Przytaknąłem.
– Bardzo. Chociaż też wolałbym to oglądać na żywo. Z tobą – wydukałem, a policzki jak na zawołanie zaczęły piec. – I nie, nie byłbym bez ciebie szczęśliwszy, idioto. Nawet tak nie myśl. Co to w ogóle miało znaczyć? Zawsze masz takie durne pomysły, kiedy się uchlasz?
Zaśmiał się cicho.
– Zawsze. Chyba taki mój urok. Beznadziejny jestem, co?
Nie odpowiedziałem, za to jak zahipnotyzowany gapiłem się w ekran i widoczną na nim twarz przyjaciela. Skórę miał zarumienioną od chłodu, a włosy potargane przez wiatr. Wstrzymałem oddech. Nawet z zapadniętymi policzkami i cieniami pod oczami Oikawa był najpiękniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Zacisnąłem usta i resztkami silnej woli powstrzymałem się przed pogładzeniem ekranu.
– Nie. Jesteś... – urwałem. ...dla mnie wszystkim. Potrząsnąłem głową. – ...w porządku. Tak, jesteś w porządku, jak najbardziej – dokończyłem.
Chyba sos sojowy w sałatce ci zaszkodził, Hajime.
Parsknął.
– Dzięki, Iwa. – Uśmiechnął się blado. – Mogę cię jeszcze o coś zapytać?
Uniosłem brew.
– A to pytanie będzie tak samo idiotyczne jak poprzednie?
– Nie, chyba nie... Tak sądzę... Raczej nie...
– To pytaj.
Znów spuścił głowę tak nisko, że nie dostrzegałem jego twarzy. Mogłem więc jedynie przypuszczać, jakie emocje się na niej rozgrywały, i czekać.
Zerknąłem na zegar na ścianie. Koniec przerwy lunchowej był coraz bliżej. Nawet nie spostrzegłem, kiedy prawa stopa z nerwów zaczęła mi podrygiwać.
No dalej, Tōru, wykrztuś to.
– Gdybym ci powiedział... – zawahał się. Nabrał powietrza i spróbował jeszcze raz. – Gdybym wyznał, że... – Pozostałą część wypowiedzi zagłuszył dzwonek.
Przymknąłem powieki. To by było na tyle, bo już za chwilę na salę miała wparować męska drużyna siatkówki, a za nią jak ogon będą się ciągnęły wzajemna niechęć, presja oraz rywalizacja o miejsce w pierwszym składzie. I moje cholerne wybory, które dla większości tych dzieciaków były jak „być albo nie być". Odsyłając któregoś na ławkę, zawsze miałem gdzieś z tyłu głowy, że prawdopodobnie w tej chwili przekreślałem jego szanse na pełne stypendium na uniwersytecie, że podstawiałem mu nogę na prostej ścieżce do kariery i wystawiałem na pożarcie agencjom, jakie wprost uwielbiały zawierać nielegalne kontrakty z nieletnimi, łudząc ich ofertami nie do odrzucenia.
Potrząsnąłem głową.
– Wybacz, zawiesiłem się. Co mówiłeś?
Oikawa na powrót otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa. Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
– To nic ważnego. Wybacz, że tyle ci zająłem i nie zdążyłeś zjeść.
– Tōru...
– Hmm?
– No dokończ, bo zaraz mi tu wleci zgraja rozwrzeszczanych nastolatków i będę musiał zacząć zajęcia.
Przygryzł wargę.
– To nic takiego, serio. Pogadamy później. Na razie, Iwa-chan. – Pomachał, po czym rozłączył się, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.
Ścisnąłem nasadę nosa i wydąłem policzki. Już miałem odłożyć telefon i niedojedzony lunch do torby, kiedy przypomniałem sobie o SMS-ie. Odblokowałem więc ekran ponownie i wszedłszy w wiadomości, bez trudu odszukałem ostatnią, jaką podobno wysłałem do Tōru.
Przeleciałem wzrokiem tekst. A potem jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze... Jednak niezależnie od tego, ile razy go czytałem, on się nie zmieniał. Każde kolejne zdanie było jak przekręcenie noża w ranie. Zgrzytnąłem zębami, a dłoń zwinąłem w pięść.
Jak przez mgłę usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi oraz tupot sportowego obuwia na parkiecie, zupełnie jakby na salę wbiegało stado słoni, a nie kilkunastu nastolatków.
Po plecach spłynęła mi strużka potu, kiedy kątem oka zauważyłem, że uczniowie zdążyli się już ustawić w szeregu i patrzyli na mnie w oczekiwaniu na dalsze instrukcje, a mimo to nie mogłem oderwać wzroku od treści wiadomości. Raptem dziwne pytanie Oikawy przestało wydawać się dziwne.
Odetchnąłem.
– Rozgrzewka – rzuciłem, a gdy salę ponownie wypełniły piski podeszew, wybrałem numer do narzeczonej.
W oczekiwaniu aż odbierze, obserwowałem ćwiczących chłopaków.
Jason, Oliver, James, Noah, Lucas, Elijah... Niedługo będę musiał wybrać pierwszy skład, a jednego z nich mianować kapitanem. Już wyobrażałem sobie tę drogę przez mękę, nie tylko w przypadku uczniów, ale również niezadowolonych rodziców. Nie zdążyłem się jednak głębiej nad tym rozwieść, ponieważ po drugiej stronie Lily wreszcie podniosła słuchawkę.
– Hajime! – zawołała. – Wszystko w porządku? O której dzisiaj wrócisz, bo ja umówiłam się z...
– Wiem, co zrobiłaś – przerwałem.
Umilkła raptownie i nawet w harmidrze panującym na hali słyszałem, jak przełknęła ślinę.
– Nie rozumiem...
– Nie musisz udawać, Lily. Mam dzisiaj zmianę na siłowni, więc będę w domu dopiero wieczorem. Ale chyba naprawdę musimy porozmawiać. Wreszcie. – To powiedziawszy, przerwałem połączenie, a potem klasnąłem w dłonie.
– Yameru! – zawołałem, po czym popchnąłem w stronę chłopaków wózek z piłkami. – Serwy. Pokażcie, na co was stać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro