Opowiedz mi coś, Iwa-chan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Irvine, Kalifornia

Do Venice Beach specjalnie nadłożyłem nieco drogi, by móc przejechać przez skrzyżowanie Santa Monica Boulevard i Rodeo Drive, znanej również jako najdroższa ulica w Stanach, oraz zahaczyć o Whisky a Go Go, w którym swego czasu występowali The Doors. I mimo że osobiście nie gustowałem w tego typu miejscach i z reguły omijałem je szerokim łukiem, gdy już przyszło mi bywać w Los Angeles, to tym razem postanowiłem zrobić wyjątek, bo wiedziałem, że Oikawa na pewno będzie chciał je zobaczyć. Choćby dla samego zobaczenia, zrobienia zdjęcia i późniejszego godzinnego narzekania na niebotyczne ceny, mimo że kasy miał jak lodu.

Gdy wychodziliśmy z jednej z niemoralnie drogich kawiarni z dwoma kubkami równie niemoralnie drogiej kawy, słońce znikało już powoli za linią horyzontu.

Gdy włączyliśmy się do ruchu, co chwila ukradkiem zerkałem na siedzącego obok przyjaciela. Odkąd tu wylądował, uśmiech praktycznie nie schodził mu z twarzy. Z zachwytem wpatrywał się w drogę przed nami, gdzie spomiędzy rzędu palm, zasadzonych w idealnych odstępach od siebie, prześwitywały piętrowe wille.

W najbardziej ekskluzywnej miejscowości USA wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak w cotygodniowych emisjach The Real Housewives of Beverly Hills.

Uśmiechnąłem się blado, gdy przed oczami mignął mi obraz ubranej w rozciągnięte dresy Lily, pałaszującej lody prosto z pudełka i z prawdziwym zaangażowaniem śledzącej losy najbogatszych kobiet.

Kiedyś byłaś taka autentyczna, Lily. Co się z tobą potem stało?

– Wszystko w porządku, Iwa-chan? – dobiegło z boku.

Zamrugałem i zredukowałem bieg, aby skręcić w aleję Rodeo Drive, po czym posłałem przyjacielowi najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki było mnie w aktualnej chwili stać.

– Jasne. Dlaczego miałoby nie być?

– Posmutniałeś.

– Wydaje ci się – mruknąłem, lawirując autem pomiędzy grupkami przechodniów snujących się od witryny do witryny.

Leica, Louis Vuitton, Sergio Rossi, Gucci, Versace... Na żadne z tych sklepów nigdy nie było stać przeciętnego Smitha czy Williamsa, a jednak w większości właśnie tacy ludzie błąkali się od butiku do butiku, gdzie zwykła para skarpet potrafiła kosztować kilkadziesiąt dolarów.

Westchnąłem.

– Nie kłam – rzucił na tyle ostro, że spojrzałem na niego, zaskoczony. – To działa w dwie strony, Iwa. Ja również znam cię najlepiej ze wszystkich. Nie zapominaj o tym.

Westchnąłem.

– To tamto miejsce – przyznałem po chwili milczenia, wskazawszy głową za siebie.

– Co z tym miejscem? – zagaił.

– Nic. – Wzruszyłem ramionami. – Przypomniało mi o jednym programie, który uwielbiała oglądać Lily, i tak jakoś wyszło. Nic poza tym.

Zamilkł na moment.

– Dalej ze sobą nie rozmawiacie?

Pokręciłem głową.

– A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że pokłóciliśmy się o totalną pierdołę. Takie nic nieznaczące gówno. I z jednej strony wiem, że mogłem to rozegrać inaczej, jakoś lepiej, no rozumiesz? A z drugiej miałem już po prostu dość.

– Czego?

– Wszystkiego – westchnąłem. – Nie była taka... Wiesz, kiedyś naprawdę sądziłem, że możemy coś razem zbudować. Ja i Lily. Że to ona będzie moją rodziną, kimś, do kogo będę mógł i chciał wracać po chujowym dniu w robocie. I wydawało mi się, że ona też chce czegoś takiego: zwyczajnego życia gdzieś na przedmieściach... – urwałem i odetchnąłem.

– Ale nie chciała? – usłyszałem ciche pytanie.

Ściągnąłem brwi i zaryzykowałem szybkie spojrzenie w stronę Tōru. Dalej wyglądał przez przednią szybę, ale nie uśmiechał się już tak, jak wcześniej. W jego głosie za to pojawiła się inna nuta. Smutna.

Zacisnąłem dłonie na kierownicy.

– Nie – odparłem po dłuższej chwili. – A przynajmniej wydaje mi się, że nie aż tak zwyczajnego, bo jak tylko się jej oświadczyłem, z automatu przestała się starać. Jakby osiągnęła już cel na jakiejś niepisanej liście i teraz zmierzała prosto do następnego punktu, jakim był ślub. Oczywiście z pompą, bo tylko takie śluby się klikają i tylko takich zazdroszczą sobie dziewczyny. I to nie jest tak, że robię z siebie teraz świętego. Nie robię. Może tak naprawdę jestem najgorszym człowiekiem, na jakiego mogła trafić, ale staram się. Od poniedziałku do piątku robię w szkole za gównianą pensję, a w niektóre popołudnia i w weekendy dorabiam na siłowni, żeby wesele było dokładnie taką pompą, jaką sobie wymarzyła. Bo chcę, żeby była szczęśliwa.

– Babie nie dogodzisz. Pamiętam jeszcze swoją. ale jej wymagania akurat zawsze tłumaczyłem sobie tym, że raz dostała piłką w głowę.

– Zaserwowałeś jej w głowę? – Uniosłem brwi.

– Przez przypadek! Ale może wtedy jej się coś poprzestawiało? Myślisz, że mogłoby od tego? W końcu to był zabójczy serw Króla Boiska – zastanawiał się na głos.

Uderzyłem się wolną ręką w czoło.

– Głupi jesteś.

– Wal się, Iwaizumi – burknął, obrażony.

– Sam się wal, śmieciu – odciąłem się, zanim zatrzymałem samochód na parkingu niedaleko skateparku.

Nawet o tak późnej porze wielu nastolatków jeździło jeszcze na wrotkach i deskorolkach. I choć słońce było już do połowy zanurzone w wodzie, a drzewa rzucały długie cienie na deptak Ocean Front Walk, Venice Beach ciągle tętniła życiem.

Odetchnąłem.

– Witaj w amerykańskiej Wenecji – powiedziałem, a na twarz Oikawy ponownie wpłynął uśmiech, który tak uwielbiałem.

Zgarnęliśmy kawy i wysiedliśmy z auta. Skręciwszy w prawo, wyminęliśmy ekipę chłopaków rapujących jakiś znany przebój i wtopiliśmy się w tłum wieczornych spacerowiczów.

Przechadzaliśmy się niespiesznie obok kolorowych straganów z tematycznymi koszulkami i ręcznie malowanymi minideskami surfingowymi, wśród śmiechów i pisków. W tle uspokajająco szumiał ocean, a nad głowami krążyły mewy.

Wzdrygnąłem się, gdy obok śmignęły dwie dziewczyny na rolkach, a za nimi starsza kobieta na hulajnodze, która tylko cudem uniknęła zderzenia z długowłosym artystą ładującym sztalugę na rower. Mężczyzna rzucił w kierunku staruszki kilka „fucków" przeplatanych z „old bitch" i wygrażał pięścią, dopóki nie zniknęła w ludzkiej masie.

Ziewnąłem.

Zeszliśmy na plażę, po czym usiedliśmy na piasku, twarzami w stronę oceanu, i obserwowaliśmy, jak ostatnie promienie słońca znikają za horyzontem. Od wody napływała przyjemnie chłodna bryza, przynosząca za sobą zapach soli i ryb, więc z przyjemnością zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum rozbijających się o brzeg fal.

Usłyszałem ciche pstryknięcie zapalniczki i zaraz do moich nozdrzy wdarł się drażniący zapach dymu. Zmarszczywszy nosi i popatrzyłem na Tōru z wyrzutem. Zamrugał, po czym wyjął z ust dopiero co zapalonego papierosa i wyciągnął w moją stronę z pytającym wyrazem twarzy. Westchnąłem, ale bez słowa odebrałem od niego fajkę i zaciągnąłem się. Słabo, tylko raz, a potem oddałem ją, by napić się już chłodnej kawy.

Nie wiedziałem, ile tak siedzieliśmy, wymieniając się tanim szlugiem, a potem pijąc dwie cholernie drogie kawy, ale gdy się rozejrzałem, wokół panowała już ciemność, na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a grupa bezdomnych w puchówkach i wełnianych czapkach naciągniętych na uszy powoli szykowała się do snu, rozbijając wokół obozowiska. Wody Pacyfiku pociemniały, w matowym blasku księżyca sprawiając wrażenie niemal złowieszczych.

Położyłem się na zimnym piachu i popatrzyłem w niebo, a kiedy obok Oikawa zrobił dokładnie to samo, odwróciłem głowę, by nasze oczy się spotkały. Odruchowo uniosłem dłoń, żeby knykciem pogłaskać go po policzku, na co rozchylił wargi i rozszerzył oczy ze zdumienia.

– Opowiedz mi coś, Iwa-chan – poprosił cicho.

Ściągnąłem brwi.

– Hm?

– Obiecałeś mi, że następna historia będzie milsza niż ta o śmiercionośnych planetach w kosmosie. Pamiętasz?

Przełknąłem ślinę.

– Pamiętam – przyznałem niechętnie.

– No to opowiedz mi coś... Proszę? – Uśmiechnął się półgębkiem.

Nabrałem powietrza, po czym wypuściłem je powoli.

– Niech będzie. No więc – zacząłem – znam taką jedną historię. Chyba całkiem miłą, tak sądzę przynajmniej. O dwójce przyjaciół, którzy od dziecka byli niemal nierozłączni, wiedzieli o sobie wszystko i zawsze mogli na siebie liczyć. Aż do liceum, kiedy jeden z nich zakochał się w tym drugim i go pocałował.

Parsknął cicho pod nosem.

– Wow... Znam podobną historię, ale kontynuuj. Jak ten drugi na to zareagował?

Wzruszyłem ramionami, a palcem wskazującym zacząłem gładzić Oikawę po skroni i lekko zapadniętym policzku.

– Nijak. Kazał tamtemu o wszystkim zapomnieć i uciekł.

Zmarszczył brwi.

– To chyba niezbyt ładnie z jego strony. Właściwie to użyłbym dosadniejszego określenia: to dość chujowe z jego strony.

Przytaknąłem.

– Owszem, ale zrobił to dlatego, że się bał. Siebie, swoich uczuć, jakich do tej pory nie znał i nie rozumiał... I pozwolił, żeby to wtedy wygrało. Jeżeli to coś zmieni, to potem tego żałował, ale nie miał zielonego pojęcia, jak to naprawić. Zrobił więc coś, co umiał najlepiej, czyli zachowywał się tak, jakby nic się nigdy nie stało, i liczył, że to załatwi sprawę.

– I załatwiło?

– No zgadnij – odparłem z przekąsem.

Przygryzł wargę.

– Chyba nie.

– Oczywiście, że nie – prychnąłem. – Ale potem była impreza, na której strasznie się nawalił, pierwszy i ostatni raz, i zrobił coś, na co nigdy by się nie zdobył, będąc całkiem trzeźwym. Problem w tym, że gdy rano się obudził i wszystko sobie przypomniał, to zamiast spokojnie z kumplem porozmawiać, dał mu w mordę.

Roześmiał się.

– Ten twój bohater jest chyba strasznie nerwowy, co nie?

– Ta, często mu się zdarza. Nie myśli wtedy logicznie. W zasadzie w ogóle nie myśli, zanim cokolwiek zrobi. To jedna z jego największych wad. Przez to stracił najlepszego przyjaciela na ponad cztery lata... W międzyczasie ukończył studia, znalazł pracę i oświadczył się dziewczynie poznanej na uniwersytecie, ale nic z tego nie sprawiło, że mniej tęsknił. A kiedy w końcu ponownie spotkał tego drugiego chłopaka, okazało się, że obaj są już całkiem innymi ludźmi i ciężko im się ze sobą dogadać.

Nadął się.

– Ale dogadali się jakoś, prawda? Bez kitu, Iwa, obiecałeś, że to będzie miła historia.

Zarechotałem.

– Jasne, że się ze sobą dogadali. Przecież znali się praktycznie całe życie, nie? Wiesz, co to pokrewieństwo dusz i czerwona nić przeznaczenia, prawda? – zagadnąłem, spojrzawszy w jego brązowe ślepia. – No więc ta nić może być niesamowicie długa, może się plątać, ale nigdy się nie przerwie. Myślę, że oni byli taką związani. I niezależnie od tego, jak daleko uciekli, koniec końców zawsze spotykali się ponownie. – Przekręciłem się na bok i objąłem dłonią policzek Oikawy. – Tym razem też tak było i spotkali się na drugim końcu świata, tam, dokąd jeden z nich wyjechał po liceum.

– To ładna historia – oznajmił po chwili zastanowienia. – Jak się kończy?

Popatrzyłem na Tōru; na jego bladą skórę, na którą padało światło księżyca, dzięki czemu wyglądał, jakby był nie z tej ziemi, i na pełne wargi rozciągające się w leniwym uśmiechu.

– Nie ma jeszcze zakończenia – oznajmiłem zgodnie z prawdą.

Mruknął coś niewyraźnie i spuścił wzrok. Dotknął mojej dłoni, by już po chwili spleść nasze palce. Delikatnie, nieśmiało, jakby na próbę.

Przełknąłem ślinę. Serce biło jak oszalałe.

– A wierzysz w dobre zakończenia dla takich ludzi? – wyszeptał.

Pocałowałem go w czubek głowy i z twarzą wciąż ukrytą w jego pachnących cedrem włosach wyszeptałem:

– Wierzę. Chodź już, bo późno się zrobiło, a musimy jeszcze pojechać na zakupy. Jak się sprężymy, to może zdążymy na mecz ligi NBA.

Uniósł brwi.

– Oglądasz koszykówkę?

– Zdarza mi się.

– Coś nowego... Kto dzisiaj gra?

– Knicksi przeciwko Phoenix Suns.

Uśmiechnął się, podparł na łokciu i popatrzył na mnie z góry.

– Mam ochotę na tofu na kolację, wiesz? Smażone tofu dalej jest twoim ulubionym daniem, prawda, Iwa-chan?

Przytaknąłem.

– To zrobię. I przyrzekam, że to tofu wyrwie cię z butów. Zobaczysz.

Podniósł się, uśmiechnął zadziornie i wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać. Otrzepaliśmy ubrania z piachu, po czym wróciliśmy bulwarem do samochodu. Usiadłem za kierownicą, ale zanim odpaliłem silnik, ponownie zerknąłem na sadowiącego się na fotelu pasażera Oikawę. Uniosłem kącik ust.

Tak, smażone tofu dalej jest moim ulubionym daniem. A ty dalej jesteś moim ulubionym człowiekiem, śmieciu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro