Pamiętasz coś z wczoraj?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


HAJIME


Rano obudziły mnie wściekle jasne promienie słońca, wpadające do pokoju przez uchylone okno. Zamrugałem, osłoniwszy dłonią oczy, i zmarszczyłem brwi, kiedy dostrzegłem zaschniętą na skórze substancję.

Co to za świństwo? Nic nie pamiętam...

Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a żołądek podchodził do gardła.

Wydąłem policzki.

Pić...

Potoczyłem nieprzytomnym wzrokiem po pokoju, rozglądając się za jakąś butelką wody bądź energetykiem, bo gardło miałem wyschnięte na wiór.

Co ja tu robię? To nie jest mój pokój...

Z trudem odwróciłem się na drugi bok i nagle znalazłem się twarzą w twarz ze śpiącym Oikawą. Zasłoniłem usta, bo poczułem, jak treść żołądkowa niebezpiecznie się cofnęła.

- Co jest, kurwa? - wyszeptałem, patrząc szeroko otwartymi oczami na przyjaciela.

Dopiero teraz zauważyłem, jak blisko siebie spaliśmy. Na udzie czułem jego poranną erekcję, a na twarzy gorący oddech.

Cholera!

Odsunąłem się powoli, bo ostatnie, czego teraz chciałem, to go obudzić. Przełknąłem gęstą ślinę i wstałem chwiejnie tylko po to, żeby zaraz zatoczyć się na najbliższą szafkę, z której niechcący strąciłem jakiś przedmiot w desperackiej próbie ratowania zębów. Przekląłem cicho pod nosem i przytrzymałem się krawędzi blatu, czekając, aż obraz przestanie wirować. Dopiero potem schyliłem się, żeby podnieść, jak się okazało, plastikową figurkę Godzilli, z ogonem ciągle oklejonym taśmą. Obracałem ją przez chwilę w dłoni, a następnie przeniosłem wzrok na leżącego w rozkopanej pościeli Oikawę, który tulił poduszkę i ślinił się jak dziecko.

Uśmiechnąłem się krzywo, z rozczuleniem.

Naprawdę zachowałeś tę figurkę, idioto?

Odstawiłem potwora na miejsce, odetchnąłem głęboko i poczłapałem do łazienki. Tam odkręciłem kran, by ochlapać twarz zimną wodą, co nieco mnie ocuciło. Ziewnąłem, a moje godne pożałowania odbicie zrobiło to samo. Skrzywiłem się na widok worów pod oczami, ziemistej cery i przekrwionych białek. Palcami starałem się okiełznać nieład na głowie.

Pięknie, Hajime.

Potarłem szczypiące oczy, po czym oparłem się dłońmi o umywalkę i kolejny raz zaczerpnąłem tchu. Wspomnienia z poprzedniego wieczora były rozmyte, a ostatnim w miarę klarownym okazało się wyjście Suzuki. Potem czarna dziura.

Ściągnąłem brwi w skupieniu, usiłując przypomnieć sobie coś więcej, ale przed oczami migały jedynie niewyraźne urywki.

Naraz poczułem mdłości tak silne, że ledwo zdążyłem pochylić się nad muszlą klozetową, zanim zawartość żołądka chlusnęła obfitą strugą. Przepona skurczyła się boleśnie, dostałem dreszczy, a ciało pokryła cienka warstewka potu.

Zakaszlałem.

Ale ohyda...

Nacisnąłem przycisk spłukiwania i jęknąłem, oparłszy łokcie na desce, a ciężką głowę na pięściach. Potarłem twarz dłońmi, po czym dźwignąłem się niezdarnie z podłogi. W ustach wciąż czułem obrzydliwy smak żółci, więc ponownie odkręciłem kran i zacząłem pić łapczywie zimną wodę.

- Jak na twardziela masz strasznie słabą głowę - usłyszałem.

Drgnąłem i odwróciłem się w stronę wejścia, gdzie stał rozczochrany Oikawa. Ręce schował za plecami i przyglądał mi się z nieodgadnioną miną.

Odruchowo spuściłem wzrok na jego krocze, ale szybko się opamiętałem i powróciłem do jego twarzy.

Wykrzywiłem wargi.

- Pamiętasz coś z wczoraj? - zapytałem niechętnie.

Uniósł brew.

- A ty nie?

Zacisnąłem dłoń na umywalce i posłałem Oikawie mordercze spojrzenie.

Dlaczego nawet w taki dzień musisz mnie drażnić?

- Inaczej bym nie pytał - warknąłem.

Spuścił wzrok i wzruszył ramionami, a potem podszedł do umywalki. Opłukał twarz, odgarnął z czoła przydługą grzywkę i zagryzł wargi, wyraźnie stropiony.

Wpatrywałem się jak zahipnotyzowany, gdy zwilżał je czubkiem języka. Naraz przez głowę przemknęła mi myśl, że chciałbym go pocałować. Zamrugałem i złapałem się za głowę. Chyba wciąż byłam nawalony.

Kątem oka widziałem, jak Tōru wpatrywał się tępo we własne odbicie, machinalnie drapiąc się po potylicy. W końcu zaczerpnął głośno powietrza i obrócił się do mnie z uśmiechem.

Nie było w nim nic prawdziwego.

- Nic takiego się nie działo, Iwa-chan - odparł lekko, zbywając mnie dłonią.

Zmrużyłem oczy.

Co on, cholera, miał na... całym sobie?

- Suzuki za mocno użyła zębów? - zakpiłem.

Zamrugał, zaskoczony.

- Co?

Pokręciłem głową i parsknąłem.

- No jak: co? A może zaatakował cię odkurzacz? - ironizowałem dalej, wskazując na jego szyję, ramiona i tors.

Oikawa natychmiast zasłonił czerwone ślady, a potem - jakby nie mogąc się powstrzymać - ponownie przyjrzał się własnemu odbiciu. Jego usta drgały przez chwilę w powstrzymywanym uśmiechu, jeden kącik uniósł się zaczepnie w górę.

- Było naprawdę... miło - odparł. - Jesteś zazdrosny, Iwa-chan?

Przewróciłem oczami.

- Śnij dalej. Nie obchodzi mnie, co robisz ze swoją dziewczyną, jeżeli do tego zmierzasz. Ubrałbyś się wreszcie, wyglądasz jak sierota. - Zaplotłem ramiona na piersi i stanąłem w lekkim rozkroku.

- Tak jest, lecę! Po co te nerwy? - Wyrzucił ręce w górę, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł z łazienki.

Dalej na mnie nie spojrzał, więc z zaciętą miną poszedłem za nim i kiedy tylko wszedł do pokoju, szarpnąłem go za ramię, tym samym zmuszając do konfrontacji.

Przełknął ślinę i skrzywił się nieznacznie, jakby za wszelką cenę starał się coś ukryć.

I nagle przyszło olśnienie. Wspomnienia z wczorajszej nocy spadły na mnie bez ostrzeżenia, sprawiając, że się zachwiałem. Wszystkie elementy złożyły się w całość.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Szeroko otwartymi oczami wypatrywałem się w Tōru i niemo prosiłem, żeby zaprzeczył.

Nie zrobił tego.

Znowu poczułem mdłości, lecz tym razem nie były one spowodowane zbyt dużą ilością wypitego alkoholu.

Oikawa przechylił głowę w bok, mrużąc ślepia.

- Widzę, że już sam sobie przypomniałeś - powiedział beznamiętnie.

To było jak zapalnik.

W jednej chwili puls mi przyspieszył, niemal czułem, jak na czole wystąpiła mi żyła. Sapnąłem, a dłonie zacisnąłem w pięści tak mocno, że aż pobielały kostki. Niewiele myśląc, odsłoniłem zęby i wymierzyłem przyjacielowi celny cios w żołądek.

Zgiął się wpół i złapał za bolące miejsce, a ja jak przez mgłę widziałem jego desperacką walkę o oddech.

- Ty sobie chyba, kurwa, ze mnie żartujesz! - warknąłem.

Zaśmiał się bez cienia wesołości, a potem rozkaszlał. Z trudem się wyprostował.

- A co, kurwa, brzydzi cię to? - Wytrzeszczył oczy, usta wykrzywił w brzydkim grymasie. - Sam tego chciałeś! - krzyknął i popchnął mnie tak, że wpadłem na stojącą z tyłu szafę.

- Przegiąłeś - rzuciłem cicho, zanim uderzyłem go pięścią w policzek.

Głowa odskoczyła mu w bok, zatoczył się do tyłu. Po chwili złapał równowagę, dotknął rozciętej wargi i syknął. Na palcach miał krew.

Kiedy na mnie spojrzał, w jego oczach zabłysło coś, czego nie chciałem interpretować.

- Masz do mnie jakiś problem?!

Ponownie mnie popchnął, tym razem mocniej.

Odwdzięczyłem się tym samym.

- Żebyś, kurwa, wiedział! Wszystko pamiętasz, wykorzystałeś mnie, pieprzony egoisto!

- „Egoisto"?! „Wykorzystałeś"?! Nawet cię nie dotknąłem! Sam mi wkładałeś łapę w gacie! Poza tym było ci dobrze! - żachnął się.

Zawahałem się.

- O co chodzi, Iwa-chan?! Boisz się, że też możesz lubić kutasy?! - zironizował, mrużąc oczy.

Nie wytrzymałem.

Ponownie trafiłem go w żuchwę. Ciosy padały jeden po drugim. Nie patrzyłem, gdzie uderzałem.

Nagle Tōru pochylił się i chwycił mnie w pasie, na co zasypałem go kolejnymi szybkimi uderzeniami w brzuch i poczułem, że tracę równowagę. Kiedy runęliśmy na twardą podłogę, usiadł na mnie okrakiem i zaczął okładać po twarzy.

W ustach pojawił mi się metaliczny posmak krwi. Chyba przygryzłem sobie język.

Złaź ze mnie!

Przestań!

Złapałem go za szczękę i rąbnąłem w skroń. Przetoczyliśmy się i tym razem to ja przygwoździłem Tōru do posadzki. Dłonie zacisnąłem na jego bladej szyi, pokrytej licznymi śladami moich zębów, i parsknąłem rozpaczliwie, kiedy na gardle poczułem chłodne palce.

Powoli zaczynało brakować mi powietrza, a Oikawa wyglądał, jakby za chwilę miał się udusić. Z trudem łapał oddech, twarz mu poczerwieniała, a z wargi, nosa i brwi leciała krew. W jego oczach zobaczyłem jednocześnie ból, strach oraz wściekłość.

Ja mu to zrobiłem.

Ta świadomość poraziła mnie jak piorun. W mgnieniu oka puściłem jego szyję i stoczyłem się na podłogę obok.

Obaj dyszeliśmy, kaszleliśmy i krztusiliśmy się. Powietrzem, własną krwią, śliną.

Serce biło mi w szaleńczym tempie, a oddech nie chciał się uspokoić. Powoli docierało do mnie, co przed chwilą zaszło. Co zrobiliśmy. Co ja mu zrobiłem.

Głowa pulsowała tępym bólem. Skrzywiłem się, gdy wierzchem dłoni wytarłem krwawiący nos. Nie był złamany, ale bolał jak cholera.

Zerknąłem przelotnie na przyjaciela.

Jeszcze przyjaciela?

Usiadł z wysiłkiem, podpierając się dłonią. Drugą odgarnął do tyłu potargane włosy.

Poszedłem w jego ślady i również się podniosłem.

Przez chwilę żaden z nas nie powiedział ani słowa, a ciszę w pomieszczeniu przerywały jedynie ciężkie oddechy i siąkanie nosem.

- Oi... - zacząłem.

- Wynoś się - mruknął, patrząc nieobecnym wzrokiem w przestrzeń.

Ściągnąłem brwi.

- Co?

Odwrócił się do mnie z ogniem w oczach.

- Wypieprzaj - powtórzył dobitnie. - Mam powtórzyć? Czego nie rozumiesz?

- Daj spokój, Oikawa - poprosiłem zmęczonym głosem i uniosłem dłoń, żeby trzepnąć go w potylicę.

Odepchnął mnie.

- Mówię poważnie, Iwaizumi. Wypieprzaj albo ci w tym pomogę.

Zęby niebezpiecznie zatrzeszczały, kiedy zacisnąłem je z całej siły.

- Jak sobie, kurwa, życzysz - warknąłem.

Stanąłem chwiejnie na nogi, bo w czaszce dalej mi łupało. Przymknąłem powieki i dotknąłem krwawiącej skroni.

Cholera, ojciec mnie zabije...

Odnalazłem porzuconą pod stolikiem koszulkę, którą szybko wciągnąłem przez głowę, i przełknąwszy ślinę, rzuciłem Oikawie ostatnie spojrzenie.

Skrzyżowaliśmy wzrok.

- Tōru... - zacząłem.

Potrząsnął głową, jakby z niedowierzaniem, i prychnął, machając lekceważąco ręką.

- Wiem, Iwaizumi. Zapomnijmy - wycedził.

Skrzywiłem się i uderzyłem pięścią w ścianę.

Co za gówno!

Odwróciłem się na pięcie i pospiesznie opuściłem dom, a gdy zatrzaskiwałem drzwi, miałem wrażenie, jakbym kończył bezpowrotnie jakiś etap w życiu.

Niech to wszystko szlag!

Niech to szlag!

Ruszyłem przed siebie, niezbyt przejmując się tym, dokąd biegłem.

Obraz stał się niewyraźny, rozmazany. Dławiłem się dusznym powietrzem i własnym szlochem, a po brodzie spływały strużki krwi mieszające się ze łzami. Serce ścisnęło się boleśnie.

W tamtej chwili dotarło do mnie, że straciłem jedną z najważniejszych osób w życiu. I nikt mi nigdy nie powiedział, że to będzie tak cholernie bolało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro