Pocałuj mnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


TŌRU

Nowy Jork, USA

Z głośnika popłynęły pierwsze nuty Heathens, kiedy z grymasem niezadowolenia na twarzy patrzyłem, jak Verónica pochylała się nad stołem do bilarda i wbijała do łuzy czarną, ostatnią już bilę, przygryzając przy tym wargę, aby nieudolnie ukryć wkradający się na usta uśmieszek zwycięstwa. Odwróciła się do mnie z piskiem i oparłszy się na kiju, poruszyła zabawnie brwiami.

Wypuściłem z sykiem powietrze, oblizałem wargi, po czym odwróciłem głowę w kierunku baru, za którym uwijała się Alice. Podłapałem jej spojrzenie ponad ramieniem rosłego, ciemnoskórego mężczyzny odzianego w ramoneskę, który siedział na hokerze i niespiesznie sączył piwo z butelki, a jego łysa czaszka lśniła w przyciemnionych światłach Gotham City Lounge. Chuchro w odpowiedzi uśmiechnęło się zadziornie i wystawiło kciuk w górę tylko po to, by zaraz przekręcić go o sto osiemdziesiąt stopni.

Zmrużyłem oczy i środkowym palcem podrapałem się po nosie.

Bogowie, pić. Teraz wypiję już wszystko.

Z zamyślenia wyrwał mnie chichot Veróniki. Zerknąłem na nią kątem oka.

– Z czego się tak cieszysz? – burknąłem.

Na moment zasłoniła usta dłonią, aby stłumić śmiech, a gdy podeszła, w nozdrza uderzył mnie zapach piwa oraz potu, wymieszany z aromatem jej waniliowych perfum. Stanęła chwiejnie na palcach i przytrzymując się kołnierza mojej koszuli, wyszeptała wprost do ucha:

– Przegrałeś. Wiesz, co to oznacza, prawda?

Zadrżałem, gdy musnęła małżowinę gorącym oddechem, a serce zabiło mi tak szybko, że Verónica na pewno musiała to poczuć, przesuwając dłońmi po mojej klatce piersiowej. Odchrząknąłem dla niepoznaki.

– Że stawiam ci kolejne piwo? – strzeliłem, unosząc brew. – Albo drinka? – dodałem, spojrzawszy na pokrytą kolorowym pismem tablicę za barem.

– Nie – odparła, po czym chwyciła mnie za brodę i odwróciła w swoją stronę. – Przegrany spełnia jedno dowolne życzenie wygranego, pamiętasz? Sam to zaproponowałeś.

Podrapałem się po potylicy, wydymając policzki.

– Nie przypominam sobie, żebym obiecał to w przypadku twojej wygranej. Wcale nie chcę spełniać twoich zachcianek – mruknąłem, na co roześmiała się perliście, odrzucając głowę w tył.

– No popatrz, teraz nie masz już wyboru.

Skrzywiłem się.

– Mówi się trudno... To czego chcesz?

Uśmiechnęła się zagadkowo, bawiąc się rozpiętym guzikiem przy mojej koszuli, a następnie klepnęła mnie w pierś.

– Jeszcze nie wiem – oznajmiła lekkim tonem, po czym odwróciła się na pięcie i udała w stronę baru, kręcąc przy tym biodrami.

Wypuściłem powoli długo wstrzymywane powietrze i ściągnąłem brwi. Potrząsnąłem głową.

Kobiety.

Z ociąganiem poszedłem za Verónicą i gdy tylko zasiadłem na wysokim taborecie obok, podparłem czoło na dłoniach oraz wsunąłem palce we włosy. Czułem na sobie jej badawcze spojrzenie, rzucane znad szklanki z kolorowym drinkiem Harley Quinn, dlatego też w żaden sposób nie zdradziłem, że moje zalane tanią whisky trybiki pracują teraz na pełnych obrotach, gdy próbuję dociec, jakie życzenie przyjdzie mi spełnić. Kamienna twarz przede wszystkim.

– Przerżnąłeś, Tōru, ale za to w jakim stylu!

Drgnąłem, kiedy bębenki przeszył niski, zachrypnięty głos, i zerknąłem spode łba na różowe chuchro, które spoglądało na mnie z iskierkami rozbawienia w oczach oraz szerokim uśmiechem na ustach. Jęknąłem i ukryłem twarz w splecionych na barze przedramionach. Naraz poczułem, jak McCartney tarmosi mi włosy.

– Daj mi coś mocnego, Alice – bąknąłem.

Roześmiały się razem z Verónicą.

– No, no, czyżbym słyszała w twoim głosie desperację? – zakpiła.

Przytaknąłem niemrawo z głową wciąż schowaną w ramionach.

– Teraz możesz mi zrobić tego Daredevila. – Wskazałem po omacku w kierunku, w którym, jak mi się wydawało, powinien znajdować się spis drinków. – Chcę się przekonać na własnej skórze, co kryje się za tymi znakami zapytania w składzie.

– Aż tak z tobą źle, że chcesz się dobić ślepym drinkiem? – dobiegło z boku.

– Nic nie dobije mnie bardziej niż twoja wygrana, kobieto – zwróciłem się do wciąż wyszczerzonej Veróniki. – Zrób mi Daredevila, Alice – powtórzyłem z naciskiem.

– Klient nasz pan – rzuciła radośnie, zanim się odwróciła i zaczęła stukać butelkami z alkoholem w każdym możliwym kolorze.

Nie patrzyłem, które wybierała, bo przyćmione światła klubu i cicha muzyka sącząca się z głośników działały usypiająco. Oczy same mi się zamykały, a ciało stawało się coraz cięższe, więc kiedy dostałem łokciem w żebra, prawie spadłem z krzesła.

Posłałem Vi urażone spojrzenie.

– Nie bocz się. To nie będzie nic, czemu byś nie podołał – powiedziała.

– Mówisz o drinku?

Przewróciła oczami.

– Nie. O życzeniu.

– No to dlaczego robisz z tego taką tajemnicę? – zagadnąłem, na powrót podpierając głowę na dłoni i rozwalając się na blacie.

– Nie robię. – Wzruszyła ramionami. – Czekam po prostu na odpowiedni moment.

Już otwierałem usta, aby odpyskować, ale postawiony przez Alice drink skutecznie pozbawił mnie wszystkich ciętych ripost, jakie ułożyłem w głowie. Nachyliłem się nad brunatnym płynem, w którym pływało kilka kostek lodu oraz borówek. Całość wieńczył liść mięty.

Uniosłem brew.

– Pachnie dobrze. Nie zabije mnie?

Alice popatrzyła na mnie niepewnie i przechyliwszy głowę w bok, przygryzła wargę. Zaraz potem wybuchnęła śmiechem, tym samym dołączając do leżącej na blacie i rechoczącej w najlepsze Veróniki.

– Wszyscy wychodzili stąd żywi – zapewniła. – Nie zawsze o własnych siłach, ale żywi.

– Też mi pociecha – prychnąłem.

Zerknąłem na nią znad wysokiej szklanki, a następnie wziąłem ostrożny łyk. Smakowałem go przez moment na języku, wyczuwając rum, sok grejpfrutowy oraz inny, słodki. Może ananasowy?

– Hej, Tōru! – zagadnęła nagle, pochyliwszy się nad barem w całości oklejonym postaciami z komiksów o superbohaterach. – Nie było okazji, żeby zapytać o to wcześniej, ale powiedz: jak ci się śpi z moją ciotką?

Zakrztusiłem się trunkiem. Ciecz poleciała nosem, podczas gdy oczy prawie wychodziły z orbit, kiedy wiłem się na hokerze, próbując desperacko złapać oddech.

Verónica rąbnęła mnie w plecy.

– Kurwa... – wyrzęziłem, ocierając łzy z policzków. – Chcesz mnie zabić, McCartney?! Dlaczego zadałaś to pytanie w taki sposób?!

– Absolutnie nie! – zawołała i poklepała mnie niezdarnie po ramieniu. – Wystarczy, że w tym domu straszy już jeden duch, a szajbnięta sąsiadka z dołu usiłuje go wypędzić, bo uważa się za medium. Miałbyś przesrane w takich zaświatach...

Dopiłem drinka na raz i odstawiwszy głośno szklankę na kontuar, zsunąłem się z krzesła.

– Chcą mnie zamordować, wychodzę – zarządziłem.

– Czekaj na mnie, mendo! – Vi jednym łykiem dopiła Harley Quinn, a potem z wdziękiem osoby w sztok pijanej zeskoczyła z taboretu.

Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem w stronę bocznego wyjścia tuż obok baru, zostawiając w tyle różowe chuchro, które zakryło usta dłońmi i zwijało się ze śmiechu razem z siedzącymi przy barze gośćmi.

– Hej, Tōru! – dobiegło zza pleców.

Odwróciłem się w progu i wycelowałem oskarżycielsko palec w robiącą maślane oczy Alice, która podeszła do nas szybkim krokiem.

– Odejdź ode mnie, podstępna morderczyni, bo naślę na ciebie ducha twojej ciotki. On mnie lubi, więc posłucha – rzuciłem z mocą, mrużąc oczy.

Machnęła lekceważąco dłonią.

– Cicho. Trzymaj, to na pocieszenie – oznajmiła, zanim wcisnęła mi w rękę jakiś przedmiot. – Funko pop z własnej kolekcji! Doceń! Na nowe mieszkanie, czy cos tam.

Zerknąłem podejrzliwie na, jak się okazało, figurkę przedstawiającą Dartha Vadera. Zacisnąłem usta.

– Nie obraziłem się aż tak, żebyś musiała dawać mi prezenty. A nawet gdyby, to figurką Dartha mnie nie przekupisz.

Uniosła wyzywająco brwi, po czym wyszczerzyła się, wspięła na palce i przyciągnąwszy mnie za szyję, pocałowała w policzek.

Westchnąłem i pokręciłem głową z politowaniem, układając wargi w kaczy dzióbek.

– I tak chciałam ci go dać, jak tylko się przyznałeś, że lubisz Star Wars. Wiesz, takie podziękowanie za znoszenie ciotki Grace. – Puściła oczko. – I nie denerwuj się tak, bo porobi ci się jeszcze więcej zmarszczek.

Sapnąłem, chwytając się za serce, i pospiesznie zarzuciłem płaszcz. Na koniec owinąłem jeszcze szyję szalikiem.

– Na razie, złośliwcu – odparowałem, poklepawszy Alice po głowie.

Odwróciłem się, by wybiec za będącą już na zewnątrz Verónicą, ale zanim zdążyłem przekroczyć próg i zamknąć za sobą drzwi lokalu, z pijackich wrzasków oraz śmiechów wyłowiłem pytania klientów, głównie płci męskiej, o to, co musieliby zrobić, aby również dostać całusa od różowego chuchra.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

Dobrze ci tak, Alice.

Obejrzałem się na Verónicę, która chwiejnym krokiem zeszła ze schodów, a potem zatoczyła się na ścianę, wprost w objęcia namalowanego tam Supermana.

Parsknąłem.

– Uważaj, bo uszkodzisz bohatera! – zawołałem.

Nie odpowiedziała, nawet się nie odwróciła, a jedynym znakiem, że usłyszała, co mówiłem, był wystawiony środkowy palec. Zaraz też wygięła usta w podkówkę i pogładziła mural opuszkami.

– Wybacz, Clark, jestem dzisiaj w takim stanie, że uch... – wybełkotała i czknęła głośno. – O, Batman! Nie uważasz, Tōru, że Bruce Wayne wyglądał pociągająco w tym kostiumie nietoperza? Miał bardzo zgrabne łydki...

– Przestań molestować mural, Vi – poprosiłem, a gdy w odpowiedzi Verónica posłała w moim kierunku wiązankę hiszpańskich przekleństw, chwyciłem ją za łokieć i pociągnąłem chodnikiem wzdłuż rzędu zaparkowanych samochodów, tuż pod podniesionymi torami M-Train.

Okna restauracji po przeciwnej stronie ulicy były pozasłaniane roletami, a w kamienicach na piętrach tylko gdzieniegdzie paliło się światło. Graffiti na murach w słabym blasku ulicznych latarni wyglądały jeszcze gorzej niż za dnia, co jednak nie przeszkadzało grupce nastolatków w okupowaniu tego miejsca. Ich śmiechy i dźwięki zgniatanych puszek, przerywane co chwila donośnym „fuck", „cocksucker" lub „Sweet Jesus", wwiercały mi się przez skronie wprost do mózgu.

Zmarszczyłem nos.

Do tego chyba nigdy się nie przyzwyczaję.

– Gdzie mnie ciągniesz? Nie możesz zamówić taksówki? Nogi mnie bolą... Nie bądź wieśniakiem, Tōru! Jestem zmęczona, weź mnie na barana... – marudziła bez przerwy uczepiona mojej ręki Verónica.

Westchnąłem i zatrzymałem się tak raptownie, że nie zdążyła wyhamować i wpadła wprost w moje ramiona. Odruchowo uniosłem dłoń i odgarnąłem jej przyklejony do spoconego czoła lok. Pogładziłem Vi po policzku, na co przygryzła wargę, a palce zacisnęła na połach mojego płaszcza. Przez chwilę jedynie patrzyła mi w oczy, błądząc palcami wokół moich ust.

Oddychaliśmy powoli, a wydychane przez nas powietrze tworzyło na mrozie kłębuszki pary.

– Pocałuj mnie – poprosiła niespodziewanie.

Zmarszczyłem brwi.

– Co?

– Pocałuj mnie, Tōru. To właśnie moje życzenie.

Pokręciłem głową.

– To nie jest dobry pomysł, Vi, wiesz o tym.

Skrzywiła się i wtuliła twarz w zgięcie mojej szyi.

– To nie fair... – wyszeptała, sunąc mi po skórze czubkiem zimnego nosa.

– Co jest nie fair?

– To wszystko... – odparła. – Zakochanie się w tobie. To było tak proste, że prawie tego nie zauważyłam. Dlaczego w drugą stronę to tak nie działa?

Westchnąłem i pocałowałem Verónicę w czoło, przytulając jeszcze mocniej. Twarz ukryłem w jej czapie tak, że na nosie czułem łaskotanie pompona. Pachniał lawendą, podobnie jak jej włosy.

Zamknąłem oczy.

– Nie mam pojęcia, Vi... Nie mam cholernego pojęcia...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro