Pofarbowałeś się na rudo?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


TŌRU

24 grudnia 2017, Prefektura Miyagi, Japonia

Ziewnąłem szeroko, podparłszy głowę na dłoni, i przewiesiłem nogi przez bok kanapy. Przed oczami przelatywały mi kolorowe obrazy, na które nie zwracałem większej uwagi, gdy skakałem pilotem po programach. W końcu jednak zatrzymałem się na kanale, gdzie leciał drugi sezon Venetii z Kioto, i poddałem się. Westchnąłem, wyłączyłem telewizor i odłożyłem pilota na stół. Telefon leżący obok wciąż wściekle wibrował, a na ekranie ukazywały się coraz to nowsze powiadomienia z Messengera.

Zignorowałem je na razie.

Oparłem przedramię na czole i zapatrzyłem się w okno, za którym powoli zapadał zmrok. W domu panowała cisza, przerywana jedynie usypiającym tykaniem zegara. Przymknąłem oczy, a zaraz potem drgnąłem, kiedy znienacka rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

Jęknąłem.

Z sercem walącym jak młot usiadłem i po omacku usiłowałem odszukać kapcie, które ostatecznie znalazłem wciśnięte pod sofę. Potem odgarnąłem opadające na twarz włosy i szurając podeszwami po podłodze, skierowałem się do drzwi.

Przysięgam, Iwaizumi, że jeżeli to znowu ty, to tym razem na bank pocałujesz klamkę – burczałem pod nosem, kiedy przekręcałem klucz i otwierałem drzwi na oścież, mentalnie szykując się już do awantury oraz sprzedania kopniaka nieproszonemu gościowi.

Jednak, ku swojemu zdziwieniu, nie zobaczyłem po drugiej stronie zniecierpliwionego Iwy.

Zamrugałem.

Hanamaki?

Takahiro wyszczerzył zęby w odpowiedzi i podsunął mi pod nos reklamówkę wypakowaną świątecznymi kubełkami z KFC.

– Skrzydełko czy pałeczka? W tym roku zdążyłem.

Co ty tu robisz?

Uniósł brwi i przygryzł wargę, przyglądając mi się badawczo.

– Pomyślałem, że skoro napisałeś, że twój ojciec wyjechał i nie będzie go przez kilka dni, to może się nudzisz i potrzebujesz towarzystwa – odparł w końcu.

Przechyliłem głowę w bok.

– Nie napisałem tego po to, żeby zrobiło ci się mnie żal. Nie masz nic lepszego do roboty?

– Jak widać nie. – Wzruszył ramionami. – Wpuścisz mnie czy mam sobie pójść i zeżreć dwa kubełki w samotności?

Zaśmiałem się cicho pod nosem.

– Nie przylazłbyś tutaj, nie wierząc, że cię wpuszczę – stwierdziłem, na co twarz przyjaciela ponownie rozciągnęła się w uśmiechu od ucha do ucha.

Posłał całusa i przepchnął się obok, podając mi reklamówkę z jedzeniem. Zdjął buty oraz kurtkę, po czym wyłamał palce i przeciągnął się, aż strzyknęły kości. Pociągnąwszy nosem, rzucił przez ramię rozbawione spojrzenie.

– Przyniosłem też coś ekstra, spodoba ci się – powiedział, przeciągając sylaby.

Uniosłem brew.

– Kiedy mówisz o tym takim tonem, zaczynam w to wątpić.

Prychnął, po czym zarzucił mi ramię na szyję i przyciągnął do siebie. Uśmiech miał przy tym iście przebiegły.

– Zaufaj mi, Oikawa. Przecież nigdy cię nie okłamałem.

– Ale wiele razy próbowałeś wkręcić – wypomniałem.

Ściągnął brwi i wydął wargę, jakby udawał, że próbuje sobie przypomnieć takie sytuacje.

– Nie przypominam sobie – oświadczył wreszcie.

– Kłamca.

– Też tęskniłem. – Poczochrał mi włosy i przekroczył próg, od razu kierując się w stronę kuchni.

– Zaczynam was nienawidzić za to, że nadal tak swobodnie pałętacie się po moim domu – mruknąłem.

Zatrzymał się raptownie, by zerknąć w stronę salonu.

– „Pałętacie"? Ktoś jeszcze jest?

– Teraz tylko ty. – Przetarłem oczy i położywszy reklamówki z kubełkami na blacie, zacząłem je rozpakowywać. – Wcześniej nawiedził mnie Iwaizumi.

– O! To znaczy, że przestaliście się już na siebie obrażać?

– Nie ująłbym tego w ten sposób. Udało nam się jednak porozmawiać i obaj żyjemy, więc to chyba jakiś sukces, co nie?

Parsknął śmiechem. Palcami ścisnął nasadę nosa i zmrużył oczy.

– Ujdzie w tłumie.

– Masz i wypchaj się – burknąłem, wciskając mu jeden z przyniesionych zestawów.

Ponownie się roześmiał, po czym przysiadł na krześle, czekając, aż zajmę miejsce naprzeciwko. Wybrał z pudełka jedną panierowaną pałeczkę i uniósł w charakterze niemego toastu.

Merii Kurisumasu[1], czy coś tam – powiedział. Ciągle się uśmiechał, a w pokrytych licznymi piegami policzkach uwydatniły się dołeczki.

Odwzajemniłem gest.

Merii Kurisumasu, Hanamaki.

Po tych słowach obaj skupiliśmy się na jedzeniu.

Od czasu do czasu posyłałem przyjacielowi przelotne spojrzenia znad kurczaka; jadł niespiesznie, co chwila oblizując palce z przypraw i tłuszczu. Rzęsy, długie i zakręcone, zupełnie jak u dziewczyny, rzucały mu cienie na policzki, a włosy, nieco dłuższe niż w liceum, gdzieniegdzie zyskały rude refleksy.

Ściągnąłem brwi.

– Pofarbowałeś się na rudo? – zagadnąłem.

Uniósł powoli wzrok i poruszył żuchwą.

– Nie pytaj – rzucił ostrzegawczym tonem.

– Pofarbowałeś się? Serio? – Przycisnąłem pięść do ust, by powstrzymać rechot, a Takahiro wyglądał, jakby planował dla mnie w tej chwili najbardziej okrutne tortury.

– Czego nie zrozumiałeś w „nie pytaj", ha? – Palcem usmolonym w panierce dźgnął w moją stronę. – Poważnie, Oikawa. Są rzeczy, o których nawet ty, a może właśnie zwłaszcza ty, nie powinieneś wiedzieć.

Ze śmiechem uniosłem ręce.

– Nie będę już pytał, obiecuję. Ale jeżeli chciałbyś mi się wyżalić...

Fuknął cicho pod nosem i z zaciętością wgryzł się w trzymane skrzydełko, które podebrał mi z kubełka, nie udzielając odpowiedzi.

Zacisnąłem wargi, aby ponownie nie wybuchnąć śmiechem, gdy tak obserwowałem nierówną walkę człowieka ze smażonym mięsem.

– Pofarbowali mnie na studiach – burknął, nawet nie podnosząc wzroku. – Podobno szamponetką, ale cholerstwo nie zeszło do końca, więc zaczynam wątpić, czy na pewno była to szamponetka. Czekam, aż odrosną, bo nie chcę golić się na łyso, a na farbowanie u fryzjera szkoda mi kasy. Tyle. – Nagle poderwał głowę. – Nikomu ani słowa, bo zamorduję.

Zasalutowałem, po czym zasunąłem na ustach niewidzialny suwak, a Hanamaki skinął głową, wracając do jedzenia.

– Do twarzy ci – rzuciłem między jedną frytką a drugą.

– Zamknij się! – krzyknął z pełnymi ustami.

– Mówię poważnie, Makki.

– Ja też – zapewnił.

– Dobra, zmiana tematu. Jak tam w pracy?

Przełknął, po czym wzruszył ramionami.

– Skończyła mi się umowa na okres próbny, więc aktualnie znów jestem bezrobotnym. Będę nim tak długo, aż nie skończą mi się oszczędności, bo wtedy znów zacznę szukać pracy. Na jakiś czas.

Przypatrzyłem się przyjacielowi z uwagą.

– To jakiś nowy rodzaj niezależności? – Uniosłem brew.

Pokręcił głową.

– Bardziej nudy, tak sądzę. Nie wyobrażam sobie trzymania się kurczowo jednej roboty przez całe życie. Poza tym... – zawahał się – dalej nie mam zielonego pojęcia, co chcę robić. Nie mam jakiegoś określonego celu. Wiem tylko, że chcę czegoś więcej, a jednocześnie nie wiem, czym to „więcej" jest. Rozumiesz?

Przytaknąłem bez przekonania, na co machnął ręką.

– No mniejsza, zostawmy to. Po prostu nie widzi mi się bycie korposzczurem.

– Ale wiesz, że im częściej zmieniasz robotę, tym większe będziesz miał później problemy ze znalezieniem nowej?

Wzruszył ramionami.

– Potem o tym pomyślę. To nie w moim stylu.

– Niby co?

– Zasuwanie przez cały dzień. Od poniedziałku do piątku, od pierwszego do pierwszego, przez cały rok, dwa lata, dziesięć lat... I tak w kółko, dopóki nie przekręcę się na zawał w wieku czterdziestu pięciu lat. – Zmarszczył brwi. – Kurwa... – wyszeptał. – Przepraszam, Oikawa, nie chciałem.

– W porządku. – Uśmiechnąłem się słabo.

– Na pewno? Cholera. – Zakrył twarz dłońmi i potarł agresywnie. – Nawet cię na dobrą sprawę nie zapytałem, jak się czujesz.

– Pytałeś o to – przypomniałem.

– Serio?

– Serio. Trzy lata temu. Odpowiedziałem ci wtedy, że w porządku. Nic się nie zmieniło, daję sobie radę.

Zlustrował mnie wzrokiem.

Widziałem, że bardzo chciał to skomentować, ale ostatecznie dał sobie spokój i byłem mu za to wdzięczny. Dziś nie chciałem rozmawiać ani o matce, ani o tym wszystkim, co stało się później.

– Ale wiesz, że to nic złego, nie dawać sobie rady, prawda?

Nie odpowiedziałem. Potarłem kark w zamyśleniu, wsłuchując się w ciche brzęczenie kuchennej żarówki.

Niech cię cholera, Makki...

– Czemu nie jesteś teraz z rodziną? – zapytałem, tym samym dając do zrozumienia, że poprzednią kwestię uważam za zakończoną.

– Niewygodny temat, więc odbijasz piłeczkę? – Uśmiechnął się krzywo i pochylił. Oparł łokcie na blacie, po czym wziął puste opakowanie po zestawie i zaczął się nim bawić. Westchnął. – Nie utrzymuję z nimi kontaktu – powiedział w końcu. – Nie, inaczej: wysyłam mamie kartki na święta czy Nowy Rok, ale poza tym raczej ze sobą nie rozmawiamy.

Zmarszczyłem brwi.

– Co się stało?

– Nic. – Wzruszył ramionami. – Zawsze tak było. Po prostu wcześniej nie musiałem wysyłać kartek, bo mieszkaliśmy w jednym domu.

– Weź nie żartuj, pytam serio.

– Serio odpowiadam. Zawsze tak było.

– To czemu nic nigdy nie powiedziałeś?

– A ty? – odciął się. Zmrużył oczy, na ustach wciąż błąkał mu się dziwny, melancholijny uśmiech. – Czemu po operacji nie odezwałeś się ani słowem? Czemu nie powiedziałeś, że pokłóciłeś się z Iwaizumim? I czemu teraz próbujesz mi wmówić, że się trzymasz?

Zacisnąłem wargi.

– To co innego... – broniłem się.

– To dokładnie to samo – przerwał mi. Wypuścił powoli powietrze. – Mnie wystarczyło po prostu, że byliście obok – przyznał po chwili milczenia. – Serio. To znaczyło więcej, było ważniejsze niż bycie kolejny raz wyzwanym od nieudaczników. Koniec końców ojciec podobno wyprowadził się z domu kilka miesięcy temu. Nie wiem dokąd i jeśli mam być szczery, średnio mnie to obchodzi. Zresztą mniejsza z tym – machnął ręką od niechcenia – nie przyszedłem tutaj, żeby jeszcze bardziej cię dołować. Chodź – wstał od stołu – czas poprawić sobie nastrój.

Uniosłem brwi, przyglądając się przyjacielowi nieufnie, ale mimo to podążyłem za nim, gdy wrócił do przedsionka, żeby zgarnąć z podłogi plecak, a potem skierował się w stronę pokoju, który zajmowałem.

Usiadłem po turecku przy szafce z telewizorem i patrzyłem, jak Takahiro wypakowywał zawartość plecaka na niski stolik.

Zmrużyłem oczy.

– Nie wierzę... Jarasz? – zapytałem z niedowierzaniem, przyglądając się paczuszce, którą trzymał w ręku.

– Nie – odparł z rozbrajającym uśmiechem. – Raz w życiu to robiłem.

Zamrugałem.

– To nie wygląda jak zestaw początkującego, Hanamaki.

Zarechotał, zasłaniając usta dłonią.

– Ależ taki właśnie jest – zapewnił. – Zestaw dla początkującego z cholernym, zielonym Rangersem, o proszę! – Rzucił mi bentō, na którym faktycznie widniała figurka zielonego wojownika z popularnego amerykańskiego serialu. – Nie bój się, trochę poczytałem oraz zasięgnąłem języka u studenckich przyjaciół, więc nie powtórzysz żadnego z moich błędów.

Pomasowałem palcami skronie.

– Jakich błędów na przykład?

– Na przykład zaliczenia zgona, bo wypalisz za dużo i za szybko, jak na pierwszy raz, albo porannego obudzenia się z istną Saharą w mordzie, bo niczego nie będziesz pił w trakcie i śliniaki ogłoszą ci kapitulację.

– To ani trochę nie zabrzmiało, jakbyś się na tym znał.

Parsknął śmiechem, po czym wyłowił z torebeczki kilka kulek zbitego suszu, włożył do młynka i przekręcił. Po pokoju rozniósł się odgłos przypominający zgniatanie kartki papieru. Po chwili szpatułką przełożył zioło do przygotowanej wcześniej szklanej lufki i uniósł zachęcająco brwi.

– Panie przodem? – zironizował.

Skrzywiłem się i na moment zawahałem, zatrzymując dłoń w połowie drogi.

– Zioło jest nielegalne. Ktoś wie, że to masz?

– Tylko ty, więc jeżeli jutro policja zrobi mi najazd na mieszkanie i pójdę siedzieć, to będę wiedział, że mnie podkablowałeś.

Zmarszczyłem brwi.

– Skąd w takim razie je wytrzasnąłeś?

– Mam swoje sposoby – odparł enigmatycznie. – Jest bezpieczne, zaufaj mi. Ale jeśli nie chcesz, to nie będę cię zmuszał.

Skinąłem głową i ująłem rurkę pomiędzy drżące palce. Buchnął płomień, a szkło wypełniło się siwym dymem. Zaciągnąłem się, czując wyraźny posmak borówki, i rozkaszlałem, wypuszczając niewielkie obłoki.

Przytknąłem pięść do ust, w kącikach oczu pojawiły się łzy.

– Kurwa... – wydusiłem pomiędzy jednym chrząknięciem a drugim.

Poczułem silne klepnięcie w plecy.

– Wszystko gra?

Przytaknąłem, odkaszlnąłem po raz ostatni i oparłem się o szafkę. Przymknąłem załzawione oczy, a wtedy po pokoju rozniósł się cichy śmiech.

Takahiro przysiadł tuż obok, zabrał mi lufkę i włożył między wargi.

– Jak się czujesz? – wymamrotał. – Poszło ci nieźle, jak na pierwszy raz.

– Dziękuję, nabrałem wprawy, paląc fajki jak smok. Myślisz, że to się wlicza do dziennego limitu? – Skinąłem w stronę zioła.

Pokręcił zdecydowanie głową.

– Więc niebiosa mi ciebie dzisiaj zesłały.

Zaśmiał się i przekazał fifkę.

– To masz coś do picia?

– Piwo – wybąkałem. – Może być? Ewentualnie mogę zrobić herbatę.

– Piwo może być. Przynoś.


[1] Merii Kurisumasu – z jap. wesołych świąt.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro