Pokemony, Strong Zero i Aiko-chan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Kwiecień 2013


– Iwaizumi! – usłyszałem, kiedy tylko przekroczyłem próg.

Wzdrygnąłem się, a zaraz potem poczułem, jak Matsukawa objął mnie za szyję silnym ramieniem. Uśmiechnął się przy tym i przymknął powieki, jakby te były zbyt ciężkie, żeby mógł utrzymać je w górze.

– Cześć, Mattsun – mruknąłem i rozejrzałem się dyskretnie po pomieszczeniu, by spośród nieznanych mi osób wyłowić wzrokiem tę jedną. Nic z tego. – Gdzie ten idiota?

– Kapitan? Chyba zajął się dziewczyną – odparł i poruszył sugestywnie krzaczastymi brwiami.

Czarne oczy miał zasnute delikatną mgiełką upojenia alkoholowego.

Wspaniale.

Z boku dobiegło zduszone parsknięcie, a zaraz potem Hanamaki również objął mnie za szyję.

– A ty z czego rżysz? – burknąłem.

Pokręcił głową i spojrzał porozumiewawczo na Isseia.

Przybili żółwika.

– Zachowujecie się jak kretyni – oznajmiłem. – Puśćcie mnie, nie chce mi się z wami gadać.

Hanamaki westchnął teatralnie, jakby szykował się do wygłoszenia wielkiej mowy.

– Spięty jak zawsze. Wyluzuj, asie – odciął się, po czym obaj ponownie wybuchnęli śmiechem.

Wydąłem policzki. W tej chwili zaczynałem się zastanawiać, co mnie podkusiło, żeby przyjść do domu obok na „imprezę", która w ogóle nie miała prawa się odbywać.

Rozejrzałem się niepewnie po salonie. Rzeczy cenne lub takie, które łatwo mogły się stłuc, zostały pochowane – chociaż tyle, mniejsze szanse, że ktoś coś odwali. Na niskim stoliku przed kanapą w równych rządkach stały przekąski i puszki z piwem. Z piwem! Jak gdyby jacykolwiek szanujący się sprzedawcy mogli sprzedać alkohol komukolwiek z tu obecnych. Niektóre z nich były pełne, ale zdecydowanie więcej było pustych, co pozwoliło mi sądzić, że naprawdę nie będziemy grzecznie grać w planszówki ani bawić się w wymienianie tokijskich stacji metra.

Gwar rozmów i pijackich śmiechów zdążył mnie już przyprawić o ból głowy. Ludzi co prawda nie było dużo, ale wystarczająco, żebym poczuł dyskomfort.

Skrzywiłem się i spojrzałem na przyjaciół z niedowierzaniem.

– Kim są te wszystkie osoby? Dlaczego ten imbecyl zaprosił ich do domu? I kto, do cholery, załatwił mu alkohol?

Mattsun przechylił puszkę i pociągnął spory łyk piwa, po czym otarł usta wierzchem dłoni. Ściągnął brwi w skupieniu.

– Nie chciał się pochwalić. Ale może to inspiracja Ameryką? No wiesz... wbicie się w klimat i te sprawy. Zresztą czy to takie ważne? Jest miło.

Skrzyżowałem ręce na piersi.

– A alkohol?

Wzruszył ramionami.

– Ryū? On nigdy nie potrafił mu odmówić.

Prychnąłem.

– W takim razie musi być jeszcze głupszy niż Tōru...

– Jak to pięknie zabrzmiało, Iwa-chan! Powiedz do mnie po imieniu jeszcze raz! – usłyszałem za plecami.

Ścisnąłem nasadę nosa, a w duchu już zaczynałem modlić się o cierpliwość, kiedy nagle ktoś wsunął mi w dłoń puszkę.

Zamrugałem.

– Co to jest? – Uniosłem alkohol i popatrzyłem pytająco na Oikawę.

– Strong Zero – wyjaśnił natychmiast do tej pory milczący Hanamaki, ciągle uwieszony na mojej szyi. – To najlepsze i zarazem najgorsze, co kiedykolwiek wypiłeś, jak Buddę kocham. Nawet nie zauważysz, kiedy skończysz pod stołem. – Pokiwał głową i dźgnął mnie w pierś, jakby dla podkreślenia prawdziwości swoich słów.

Zmarszczyłem nos i przyjrzawszy się nieufnie nadrukowi, wzruszyłem ramionami, po czym pociągnąłem za zawleczkę. Rozległ się charakterystyczny syk.

Raz się żyje.

Napiłem się.

– Cholera, obrzydliwe. – Wykrzywiłem wargi.

Matsukawa się zapowietrzył i rozkaszlał po usłyszeniu tej fachowej opinii, a Hanamaki zaczął raz po raz uderzać go w plecy.

– Same barwniki, aromaty i słodziki – kontynuowałem narzekanie, czytając skład na odwrocie.

– Dlatego wchodzi jak złoto, mówiłem ci – zapewnił Makki. – Po którymś łyku przestaniesz zwracać uwagę na obrzydliwy smak.

Uporał się już z rozkaszlanym Isseiem i stał przede mną z rękami zaplecionymi za plecami. W jego brązowych oczach czaiło się rozbawienie.

Uniosłem sceptycznie brew, na co wzniósł oczy do sufitu i westchnął.

– Iwaizumi – zaczął powoli, przeciągając samogłoski. Uśmiechnął się upiornie. – Zaufaj mi. Czy kiedykolwiek cię okłamałem? – Przyłożył dłoń do serca i mrugnął porozumiewawczo do Mattsuna.

Zacisnąłem wargi, po czym pociągnąłem kolejny łyk.

Piwo dalej smakowało okropnie, mdłą brzoskwinią, ale faktycznie przeszło mi przez gardło łatwiej niż za pierwszym razem.

Wycelowałem palcem w rozpromienionego byłego kapitana, który do tej pory stał obok i w milczeniu przyglądał się całemu zajściu. Miał wyjątkowo głupią minę, a to znaczyło, że coś odwalił.

– Mów – rozkazałem.

Zamrugał i podszedł bliżej, a ja nawet spośród wszechobecnego zapachu potu, alkoholu i jedzenia wyłowiłem jego cytrusowe perfumy.

Wstrzymałem oddech, choć tak naprawdę miałem ochotę zamknąć oczy i rozkoszować się tym zapachem.

Oikawa przechylił głowę w bok, przez co długa brązowa grzywka opadła mu na oczy. Odgarnął ją niecierpliwym ruchem.

– Co chcesz wiedzieć, Iwa-chan?

Nawet nie zadrgała mi powieka. Gdzieś w głębi serca chyba nawet się cieszyłem, że znów zaczął mnie tak nazywać.

– Co zrobiłeś, że zostawili cię tu samego i do tego załatwili procenty – wyjaśniłem. Upiłem kolejny łyk, nie spuszczając kapitana z oczu.

Miałem złe przeczucia, kiedy uśmiechał się jak dziecko po otrzymaniu prezentu marzeń.

– Obiecałem, że będę grzeczny. Ufają mi.

Otworzyłem usta i patrzyłem na Tōru w osłupieniu, podczas gdy po obu stronach zwijali się ze śmiechu dwaj pozostali członkowie drużyny.

– Zamknijcie się, cholera! – krzyknąłem, przytomniejąc, i trzepnąłem w głowę najpierw jednego, potem drugiego.

– Tak, właśnie tak! Nie wolno śmiać się z wicekapitana, chłopaki! – zawtórował Oikawa, a przy tym uniósł mentorsko palec.

– Ciebie też zaraz walnę, idioto – wycedziłem i zamachnąłem się, by faktycznie to zrobić.

Uchylił się i spojrzał na mnie z urazą.

– Za co?

– Dla zasady. – Wyrzuciłem ręce w górę i podszedłem do stolika, by zgarnąć kolejne piwo.

Puste opakowanie zgniotłem i rzuciłem na stertę jemu podobnych.

Tak szybkie upicie się nie było dobrym pomysłem, ale potrzeba zrobienia czegoś z rękami okazała się silniejsza. Nie podejrzewałem, że nawet po tylu miesiącach od tamtego wydarzenia przebywanie w jego towarzystwie okaże się takie trudne. Po prawdzie od jakiegoś czasu rozmawialiśmy już prawie normalnie, ale i tak wyczuwałem między nami dystans. Nie spotykaliśmy się już tak często jak kiedyś, Oikawa za wszelką cenę unikał też sytuacji, w których moglibyśmy zostać sami.

– Stosowanie przemocy fizycznej w przypadku braku odpowiednich argumentów jest cechą ludzi o słabym charakterze – obruszył się.

Zachłysnąłem się i zdążyłem jeszcze kopnąć Tōru w udo, zanim ten się oddalił, porwany przez roześmiane nastolatki. Przekląłem pod nosem i pogroziłem mu pięścią, chociaż byłem prawie pewien, że tego już nie dostrzegł. Przytknąłem puszkę do ust.

Hanamaki miał rację – wraz z upływem czasu piwo nie było wcale takie złe.

– Przysięgam, że go kiedyś zatłukę – mruknąłem i zaraz poczułem silne klepnięcie w plecy.

– Na pewno będziesz miał jeszcze niejedną okazję – uspokoił mnie Makki.

Parsknąłem.

– Jakoś mnie to nie pociesza, wiesz?

– A czego się spodziewałeś? Nie wydoroślałby tuż po zakończeniu roku.

– Jemu chyba już nigdy się to nie uda – dodał Issei, przeczesując dłonią ciemne włosy.

Potarłem twarz w akcie bezsilności i opadłem na kanapę, zrzuciwszy z niej uprzednio puste opakowanie po pizzy.

Chłopaki usadowiły się po obu stronach.

Takahiro ziewnął głośno, zasłaniając usta dłonią, po czym odchylił głowę na oparcie i wbił spojrzenie mętnych brązowych oczu w sufit. Wysunął język, by z puszki wytrząsnąć na niego ostatnie krople alkoholu.

Przyglądałem się temu z uniesioną brwią.

– E, chłopaki! – Mattsun nagle się ożywił i zaczął przetrząsać kieszenie spodni.

Wyłowiwszy z jednej telefon, odstawił niedokończone piwo na podłogę, po czym włączył aparat.

– Nie ma mowy – zaprotestowałem natychmiast. – Nie chcę kolejnej kompromitującej fotki. Zapomnijcie!

– No weź, Iwaizumi! Ostatnie, pożegnalne! Będziesz miał na pamiątkę! – zakrzyknął Makki.

– Znowu wyjdziesz jak pała. Aż tak ci na tym zależy? – warknąłem w jego stronę, na co za plecami usłyszałem głośny rechot Matsukawy.

Mlasnął językiem o górne zęby.

– Poświęcę się, żeby móc uwiecznić twój pijany ryj. Cykaj to zdjęcie, Mattsun!

– Za jakie grzechy... – mruknąłem. Ramiona zaplotłem na piersi i położyłem głowę na zagłówku, gdy lampa błysnęła. – Zadowoleni?

Issei przesunął palcem po ekranie, a chwilę potem wyszczerzył się jak idiota.

– Naprawdę masz pijany ryj.

– Pokaż to. – Wyszarpnąłem telefon i niemal jęknąłem, kiedy zobaczyłem zdjęcie.

Skrzywiłem się, gdy Takahiro oparł mi brodę na ramieniu. Śmierdział potem i przetrawionym alkoholem.

– Nie przypominam ci tu pokemona? – zapytał nagle, stukając palcem w ekran. Niemal wytrącił mi przy tym telefon z rąk.

Popatrzyłem na niego kątem oka.

– Którego niby?

– Tego, no... Jak mu było...? Mattsun!

– Czego się drzesz? – Matsukawa spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem i zamrugał powoli.

– Jak mu było?! Te jajka takie! – Zmrużył oczy w wyrazie koncentracji i pstryknął kilka razy palcami.

– Czyje jajka?

– Niczyje jajka! Pokemon, no! Ten, co w ananasa ewoluował!

– W ananasa?

– W ananasa. To owoc taki, wiesz?

– Po co ci jajka i ananas?

Hanamaki ścisnął nasadę nosa, przymykając oczy, i westchnął.

– Co ty, po japońsku nie kumasz?

– Nie kumam. Jesteś najebany, a ja nie rozmawiam z najebanymi ludźmi. Takie zasady – orzekł filozoficznie Mattsun i przystawił puszkę do ust.

– Co...? Czekaj, nigdy nie miałeś takiej zasady. Dobra, nieważne. Nie zmieniaj tematu i pomóż mi. Wiem, że to oglądasz! Jeśli mi nie pomożesz, to pokażę zaraz tę kompromitującą fotę tej ładnej blondynce z wymiany, którą próbowałeś poderwać, i znów nie dostaniesz numeru.

Baka! To cios poniżej pasa.

Zagryzłem wargi, żeby nie parsknąć śmiechem, i z uwagą przysłuchiwałem się tej słownej przepychance.

Hanamaki wzruszył ramionami.

– Jak sobie chcesz, idę... – Wyrwawszy mi telefon z ręki, zaczął się podnosić.

– Haa? O bogowie, dobra! Daj mi tylko pomyśleć. I siadaj z powrotem na tej kościstej dupie! – Issei pociągnął kumpla z powrotem na kanapę, a gdy Makki wykonał polecenie, podrapał się po głowie. – Exeggcute?

Klaśnięcie.

– Właśnie! Dziękuję, przyjacielu! – Hanamaki ułożył z dłoni serduszko i cmoknął w stronę kumpla, ale gdy w odpowiedzi Mattsun pokazał mu środkowy palec, sapnął i na powrót spojrzał na mnie. Skinął w stronę ekranu. – Exeggcute, dokładnie. Nawet ryja mam w podobnym kolorze.

Zakryłem dłonią oczy, kiedy obaj zaczęli zwijać się ze śmiechu.

Mimo wszystko będzie mi brakowało tych idiotów.

*

Myliłem się. Graliśmy w planszówki i wymienialiśmy stacje tokijskiego metra, tyle że po pijaku. Rozmawialiśmy też o ogólnych sprawach, poruszaliśmy neutralne tematy, choć zdarzyło się, że i o grupę krwi mnie zapytano. Teraz nie mogłem dojść, kto zadał to pytanie, ale byłem niemal pewien, że pomyliłem plus z minusem. Albo minus z plusem? Czasem ktoś mnie zaczepiał i zagadywał o siatkówkę, nieistniejący związek, plany na przyszłość czy ulubione jedzenie. Odpowiadałem grzecznie, ale zdawkowo, cały czas lustrując wzrokiem wejście do salonu. Sam nie wiedziałem, czy bardziej przerażały mnie momenty, w których Oikawa się w nim pojawiał, czy te, w których znikał, najczęściej w towarzystwie nieznanej mi dziewczyny. Obstawiałem, że to Aiko.

Wszedłszy do kuchni, zauważyłem go stojącego w kącie i obściskującego się z tą samą panną. Przypierał ją do ściany i wpychał jej język do gardła na tyle natarczywie, że gdyby byli poza domem, ktoś bankowo zwróciłby im uwagę.

Skrzywiłem się. W głębi serca żywiłem cichą nadzieję, że to faktycznie była Aiko, czyli ta sama panna, od której dostał słodycze w feralne walentynki.

Walentynki...

Na wspomnienie tamtego dnia coś ponownie zakłuło mnie w piersi. Potrząsnąłem gwałtownie głową i zgarnąłem z blatu następnego Stronga Zero, będącego zero tylko z nazwy – jak zwykł mawiać Hanamaki. Skąd to wiedział? Nie miałem i nie chciałem mieć pojęcia.

Upiłem łyk. Po którymś z kolei faktycznie przestałem zwracać uwagę na ohydny słodki smak, a zacząłem korzystać z dobrodziejstw, jakie oferował stan gruntownego podchmielenia. Już miałem wychodzić, kiedy w progu zatrzymał mnie głos.

Zamarłem w pół kroku i odwróciłem się.

– Iwaizumi-san! Już dawno chciałam cię poznać osobiście – powiedziała rozpromieniona dziewczyna i się ukłoniła.

Zdezorientowany, uniosłem wzrok na przyjaciela, na co ten wydął wargi i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nie miał zielonego pojęcia, o co chodziło. Uniosłem brwi i zaraz potem skupiłem całą uwagę na drobnej nastolatce.

Zataczała się lekko, a policzki miała zarumienione.

Poważnie? Jej też dałeś alkohol, kretynie?

– Suzuki Aiko! – przedstawiła się, wyraźnie podekscytowana.

Duże, ciemne oczy zalśniły, kiedy się uśmiechnęła, uwydatniając przy tym urocze dołeczki.

– Iwaizumi Hajime.

– Tōru dużo mi o tobie opowiadał, Iwaizumi-san. Podobno nigdy nie miał lepszego partnera w grze.

Posłałem nieufne spojrzenie w stronę podchodzącego Oikawy.

– Kłamał – odparłem.

Zaśmiała się, odchylając głowę w tył.

– Nie sądzę! – wykrzyknęła radośnie.

Niecierpliwym ruchem odgarnęła opadającą na oczy ciemną grzywkę, a gdy Tōru objął ją w talii i przyciągnął do siebie, z uśmiechem wtuliła się w jego klatkę piersiową.

Ten widok dziwnie zabolał, lecz starałem się, aby Oikawa niczego nie zauważył. Odwzajemniłem spojrzenie, jakie posłał mi w momencie, w którym całował Suzuki w czoło.

Zacisnąłem dłonie w pięści.

Co to miało być, do cholery?

– Aiko-chan, nie męcz Iwy – zaświergotał i spojrzał na dziewczynę z uwielbieniem.

Pokręciłem głową. Gdybym go nie znał, pomyślałbym, że naprawdę coś do niej czuł.

– Może chcesz, żebym cię jednak odprowadził do domu?

Parsknąłem.

– Ledwo trzymasz się na nogach, kogo ty chcesz odprowadzać?

Złapał się za serce i przybrał urażoną minę.

– Iwa-chan! Przestań psuć mi renomę z zazdrości! – Uśmiechnął się zadziornie, unosząc podbródek.

– Że niby ja jestem o ciebie zazdrosny?

– A nie jesteś?

– Grabisz sobie... Uderzę cię.

Suzuki ponownie się roześmiała, po czym pociągnęła Tōru za rękę w stronę wyjścia.

Pozwolił na to, ale w progu odwrócił się jeszcze raz i rozłożywszy ramiona, skłonił głowę.

– Nawet poobijany będę miał większe powodzenie, przecież wiesz. Nie musisz udawać macho. I tak żadna dziewczyna nie będzie na ciebie patrzeć.

– Jak ja cię zaraz...! – zawołałem, doskakując do niego.

Już miałem zacząć go szarpać, kiedy poczułem, że ktoś odciąga mnie do tyłu. Obróciłem gwałtownie głowę i skrzyżowałem wzrok z Matsukawą.

Skąd on się tu wziął?!

– Nie będziecie się bić przy ludziach! Oszaleliście?! – wrzasnął.

Wyrywałem się, ale nie na wiele się to zdało.

– Puść mnie, Mattsun! Czy ty słyszałeś, co on powiedział?! – jęknąłem.

– Później się z nim policzysz! Naprawdę chcesz, żeby tak cię zapamiętali? Zobacz, wszystkie dziewczyny się na ciebie patrzą.

Otworzyłem usta i zaraz na powrót je zamknąłem. Miał rację. Szkoda tylko, że nie patrzyły na mnie tak, jakbym tego chciał. Posłałem mordercze spojrzenie byłemu kapitanowi, a w zamian zobaczyłem, jak wychodząc za drzwi z Aiko, wystawił język, puścił oczko i pokazał znak pokoju.

Rąbnąłem się z otwartej dłoni w czoło.

Przyszły student jak się patrzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro