Tego nie da się już uratować

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Irvine, California


– Hajime, nie ruszaj się! – krzyknęła Lily, zanim chwyciła za kolejny kosmyk moich włosów i na powrót wprawiła nożyczki w ruch.

– Niewygodnie! – poskarżyłem się. – Gdybym wiedział, że prawie przez godzinę każesz mi siedzieć na twardym taborecie, to bym się dwa razy zastanowił nad tą prośbą.

W lustrze zobaczyłem, że ściągnęła jasne brwi i wydęła zabawnie wargi.

– Zostawię cię tak, jak siedzisz. Naprawdę, nie kłamię. Będziesz w połowie ostrzyżony, a w połowie nie. Jak ci się podoba taka wizja?

Odwróciłem głowę i wytrzeszczyłem oczy. Zamrugałem szybko, na co usta narzeczonej zadrżały od powstrzymywanego śmiechu.

– Nie możesz mnie w ten sposób szantażować!

– Bardzo ciekawe. – Przytaknęła. – A to dlaczego?

Odchyliłem głowę w tył i się uśmiechnąłem.

– Bo bardzo mnie kochasz?

Roześmiała się. Pokręciła głową, po czym ponownie zabrała się za obcinanie moich włosów.

– Zapuściłbyś i byłoby po problemie.

Zapowietrzyłem się.

– Zwariowałaś?! Ta fryzura to mój znak rozpoznawczy. Idealna długość. Nie za krótkie, nie za długie...

– No to przejadę cię maszynką na łyso.

– O bogowie, nie, nawet o tym nie myśl! Co w ciebie dzisiaj wstąpiło?

Parsknęła i trzepnęła mnie lekko dłonią w głowę.

– Zatem nie marudź! Jestem artystką i wszystko, co robię, musi być idealne.

Przewróciłem oczami.

Szkoda tylko, że przestałaś być tą artystką dawno temu...

– Nawet jeśli tylko skracasz mi włosy? – upewniłem się. Uniosłem brew i potarłem potylicę.

Potwierdziła.

– Zwłaszcza wtedy. – Przycięła ostatnie pasemko i odłożywszy nożyce, klasnęła w dłonie. – Gotowe! – krzyknęła.

Wstałem powoli i przeciągnąłem się z ulgą. Strzepnąłem z koszulki resztki włosów, po czym przejrzałem się w lustrze, czochrając fryzurę.

Faktycznie idealnie.

Zerknąłem na Lily; w podartych jeansach poplamionych farbą i rozciągniętym T-shircie wyglądała uroczo. Niemal jak dawniej, w czasach, gdy dopiero zaczęliśmy się poznawać. Uśmiechnąłem się, przyciągnąłem ją i pocałowałem.

– Dziękuję, moja droga przyszła żono.

Rozpromieniła się, po czym złapała mnie za policzki, kradnąc kolejny pocałunek.

– Nie ma za co, mój drogi przyszły mężu – przedrzeźniała mnie. – A teraz płać. – Wyciągnęła dłoń.

– Haa? – Skrzywiłem się.

– Haa? Sto pięćdziesiąt dolców od strzyżenia. Policzę promocyjne, już, niech stracę...

– Drogo sobie liczysz.

Wyszczerzyła się. Stanęła na palcach, zarzuciła mi ręce na szyję i potarła nosem o mój.

– Czasy ciężkie, trzeba na wesele zbierać... Wiesz, jak jest – powiedziała smutno.

Zaśmiałem się i stuknąłem ją czołem.

– A przewidujesz inne formy zapłaty?

Przechyliła głowę, udając, że się zastanawia.

– Jakie na przykład?

Docisnąłem ją do siebie i pocałowałem za uchem.

– Bardziej... naturalne – wyszeptałem.

– Chcesz mnie pan zbałamucić! – zawołała i złapała się za głowę z udawanym oburzeniem.

– Kto by nie chciał – mruknąłem, przytulając jej drobne ciało.

– Jestem głodna – oznajmiła nagle i odsunęła się, by potruchtać do kuchni. – Chcesz spaghetti?! – zawołała z kuchni.

To by było na tyle, jeżeli chodziło o naturalne formy płatności.

– Może być! – odkrzyknąłem, po czym poszedłem do łazienki, by znaleźć zmiotkę i uprzątnąć zaimprowizowane stanowisko fryzjerskie.

Kiedy pojawiłem się w kuchni, Lily kroiła już cebulę.

– Wstawisz wodę na makaron?

– Pewnie.

Kucnąłem przed szafką, skąd wyjąłem jeden z większych garnków, który następnie napełniłem wodą i ustawiłem na kuchni. Potem pstryknąłem czajnik elektryczny i zdjąwszy z suszarki dwa kubki, wsypałem do nich zieloną herbatę. Właśnie miałem zalać susz, kiedy usłyszałem donośne kichnięcie.

Zerknąłem na narzeczoną.

– Co to?

Wzruszyła ramionami i pociągnęła nosem, nie przestając kroić cebuli.

– Kichnąć człowiek nie może?

Zaplotłem ramiona na piersi.

– Może, ale kiedy ty kichasz, to znaczy, że albo właśnie się przeziębiłaś, albo zaczyna się sezon alergiczny. Nie kojarzę, żeby coś teraz pyliło.

Chrząknęła.

– Uruchomili klimatyzację w sklepie. Wiesz... dla klientów. Zimno tam jak w kostnicy, a potem wychodzisz na taki ukrop... Ale co ja mogę? Takie zarządzenie kierownika. Chyba zacznę chodzić do roboty w kożuchu.

Skrzywiłem się, ale nic nie odpowiedziałem. Nie zliczyłbym, ile razy sprzeczaliśmy się o warunki panujące w galerii i o to, że Lily powinna poszukać lepszego zatrudnienia. Nigdy mnie nie słuchała, tłumacząc się tym, że praca w butiku nie była zbyt wymagająca, a w ramach benefitów każdy pracownik otrzymywał promocję na ciuchy.

Skończyła krojenie i przełożyła wszystko na patelnię z rozgrzanym olejem. Mieszała energicznie, wysuwając przy tym koniuszek języka.

– O co chodzi? – zapytała, gdy zauważyła, że się jej przyglądam.

Pokręciłem głową ze znużeniem. Dziś nie chciało mi się już z nią sprzeczać.

– Mogę coś jeszcze zrobić?

– Sooos... – powiedziała powoli, przeciągając samogłoskę. – Wiesz, że go uwielbiam.

Uśmiechnąłem się i zabrałem do roboty, starając się przy tym słuchać radosnego nadawania narzeczonej. Głowa mi pękała. Przyłożyłem palce do skroni i skrzywiłem się dyskretnie, podczas gdy Lily cały czas rozwodziła się nad kolorem sukni, liczbą gości weselnych, próbami i milionem innych rzeczy, których mój mózg nie chciał przetworzyć. W takich chwilach jak ta rzucenie wszystkiego w cholerę i pomysł ucieczki do Vegas, podsunięty kiedyś przez Hanamakiego, były wyjątkowo kuszące.

Wydąłem policzki. Bulgoczący w garnku sos wyraźnie robił mi na złość, gotując się tak niemiłosiernie powoli pomimo moich niemych błagań, żeby przyspieszył.

Dlaczego to musiała być taka pompa? Dlaczego nie mogliśmy tak zwyczajnie się pobrać, niech już będzie, że na tej plaży przy pieprzonym hotelowym pałacu, a potem wsiąść w samolot i odlecieć... dokądkolwiek?

Potarłem twarz dłońmi.

– Wszystko w porządku? – usłyszałem.

Zerknąłem na narzeczoną i posłałem jej blady uśmiech.

– Tak, tylko jestem trochę zmęczony. Dzieciaki na treningach bywają... absorbujące.

– Hajime, skąd ty znasz takie mądre słowa? – zaśmiała się.

Uniosłem brew.

– Uczę się od mistrzów.

Pokręciła głową z politowaniem i pogroziła mi łyżką ubabraną w sosie.

– Nie podlizuj się. I tak wiem, że mnie nie słuchałeś.

Już otwierałem usta, aby zaprzeczyć, ale wyzywający błysk w jej błękitnych oczach skutecznie mnie powstrzymał. Spuściłem głowę, drapiąc się po potylicy.

– Wyglądasz teraz bardzo głupio i niepoważnie – stwierdziła wesoło.

– Hej!

Zachichotała i zerwała kilka listków bazylii, stojącej w doniczce na parapecie. Ułożyła je precyzyjnie na środku kopca utworzonego z makaronu polanego sosem i w końcu mogliśmy usiąść przy stole do późnego obiadu.

Nawinąłem na widelec kolejną porcję spaghetti, po czym wyjąłem telefon z kieszeni i już chyba odruchowo zacząłem przeglądać strony ze sportowymi wiadomościami.

Ani słowa. Znowu nie napisali o nim ani słowa.

Odkąd pół roku temu świat obiegła wiadomość, że numer trzynasty z Albicelestes nie zagra w meczu przeciwko drużynie z USA, Oikawa udzielił tylko kilku wywiadów, w których na niemal identyczne pytania odpowiadał zawsze tak samo: że teraz chce się skupić na rehabilitacji i nie ma pojęcia, czy uda mu się wrócić do gry.

Niedługo potem do sieci wyciekły informacje, że uszkodzenie jest trwałe i na tyle poważne, że Tōru nie zagra już więcej żadnego meczu, a przynajmniej nie w profesjonalnej drużynie. Portale prześcigały się w wymyślaniu coraz to bardziej kretyńskich tytułów, zupełnie nieadekwatnych do rozmiaru tej tragedii, a komentujący zapełniali komentarze pod artykułami wyrazami współczucia, płaczącymi emotkami lub – zupełnie odwrotnie – szpilami typu, że jak nie ten, to inny, że i tak grał gównianie.

Niedługo potem Oikawa wyczyścił swoje profile na Instagramie, Facebooku i Twitterze, a potem nikt więcej nie wspominał o genialnym rozgrywającym.

Westchnąłem, sfrustrowany, i zablokowałem ekran smartfona.

– Nie prościej byłoby do niego zadzwonić?

Zamarłem z widelcem w powietrzu.

– No wiesz... – Lily zamachała dłońmi, próbując sobie przypomnieć – do Tōru. Tak mu było? – upewniła się.

Pokiwałem głową, ale dalej uparcie milczałem. Zacisnąłem wargi.

Zadzwonić? Wolne żarty! Od naszej pamiętnej kłótni nie rozmawialiśmy ani razu. Niemalże z dnia na dzień zniknął z mojego życia, nawet się nie żegnając. Co miałbym mu teraz powiedzieć?

– Hajime?

Potrząsnąłem głową i uśmiechnąłem się niemrawo, a Lily westchnęła.

– Dlaczego nawet nie spróbujesz?

Nabrałem powietrza i wypuściłem powoli. Przeczesałem dłonią włosy.

– My... – zająknąłem się. – My dawno ze sobą nie rozmawialiśmy. To byłoby niezręczne, gdybym tak po prostu zadzwonił i zapytał, jak się czuje. Poza tym – dodałem szybko, widząc, że Lily chce mi przerwać – nie mam jego numeru telefonu. To bez sensu, Lily, daj spokój.

Złapała się pod boki.

– Wiesz, co jest bardziej bez sensu?

Uniosłem brwi.

– Te idiotyczne podchody. Codziennie przeglądasz te same strony, wierząc uparcie, że pojawi się jakaś wzmianka o starym przyjacielu, ale nie chcesz go odnaleźć i się spotkać, bo to wydaje ci się głupie? – Potrząsnęła głową i uderzyła się otwartą ręką w czoło. – To dopiero idiotyzm!

– To nie jest takie proste – obruszyłem się. – I nie buduj takich długich zdań, bo nic z nich nie rozumiem.

Parsknęła, wsuwając drobną dłoń w moją niezgrabną łapę. Głowę położyła mi na ramieniu.

– Nikt nie powiedział, że to będzie proste, Hajime. Ale mógłbyś spróbować. Co tracisz?

Zastanowiłem się. Oprócz cholernej dumy?

– Nasza relacja nie skończyła się za dobrze – powiedziałem po chwili. – Pokłóciliśmy się, przywaliłem mu, on przywalił mnie... Potem już nie rozmawialiśmy. – Westchnąłem.

Powiedzenie choć częściowej prawdy przyniosło odrobinę ulgi. Celowo jednak nie wspomniałem o powodzie kłótni. Przełknąłem ślinę.

Mogłabyś nie zrozumieć, Lily...

Zamyśliła się na chwilę, przygryzając wargę.

– O co się pokłóciliście?

Zamknąłem oczy i odliczyłem bezgłośnie do dziesięciu. Czułem, że mimo wszelkich starań się zarumieniłem.

– O nic szczególnego – wydukałem.

Zlustrowała mnie wzrokiem.

– Ludzie nie biją się z byle powodu – oznajmiła, po czym wskazała palcem na moją czerwoną twarz. – I nie reagują w ten sposób.

Skrzywiłem się.

– To stare dzieje – rzuciłem.

– Ale zależy ci na nim.

Przytknąłem dłoń do ust. Nagle przestałem być głodny.

– To bez znaczenia – uciąłem. – Tego nie da się już uratować.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro