To był tylko eksperyment

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


HAJIME

Irvine, Kalifornia

Ukryłem twarz w dłoniach. Chyba naprawdę zaczynałem wariować. Obróciłem się z powrotem w stronę umywalki, aby ochlapać twarz zimną wodą i przez sekundę naiwnie łudziłem się, że to w jakiś sposób pomoże mi odzyskać trzeźwość myślenia. Nie pomogło.

Zza ściany dochodziły dźwięki krzątaniny, która mieszała się z szumem wody w czajniku oraz nuconą przez Oikawę melodią.

Westchnąłem.

Do kuchni szedłem jak na ścięcie, a droga, choć krótka, dłużyła się niemiłosiernie. Jednocześnie chciałem i nie chciałem zobaczyć tego obrazka, ponieważ chwile takie jak te miały to do siebie, że zostawały w pamięci na zawsze i zwykle przychodziły w najmniej odpowiednim momencie. A patrzenie na namiastkę codzienności, jaka nigdy nie mogłaby być moja, to najwyższy level masochizmu. Wbiłem go, kiedy tylko przekroczyłem próg sypialni i znalazłem się przy kuchennej wyspie z dwoma hokerami. Przysiadłem na jednym, oparłem łokcie o blat i zaciągnąłem się zapachem świeżo zrobionej kawy oraz ziół.

Oikawa stał przy blacie po drugiej stronie wnęki i w skupieniu siekał coś na desce.

– Miały być tosty – palnąłem.

Zerknął na mnie, odgarnąwszy z oczu grzywkę i uśmiechnął się rozbrajająco.

– No i będą. Tyle że bardziej wypasione. Nie chciałeś mi rzucić wyzwania, to sam je sobie rzuciłem. Jakiś czas temu znalazłem ciekawy przepis w Internecie, ale jeszcze nie miałem okazji go wypróbować, więc zobaczymy, czy coś z tego wyjdzie – mruknął, wracając do krojenia. – A! – Na powrót poderwał głowę i tym razem wycelował we mnie nożem.

Wytrzeszczyłem oczy.

– Podlewaj, proszę, zioła, Iwa. Chociaż raz na jakiś czas, bo dzisiaj ledwo znalazłem tam cokolwiek zdatnego do użycia.

Fuknąłem.

– Przecież wiesz, że nigdy nie miałem ręki do roślin – zaperzyłem się.

Uniósł brew.

– To twoje wytłumaczenie dla bycia śmierdzącym leniem?

Nadąłem się. Zsunąłem się ze stołka, okrążyłem wyspę i napełniłem pierwszą lepszą szklankę.

– Tylko tym razem ich nie przelej!

Zacisnąłem zęby i z całej siły ugryzłem się w język, żeby nie odpyskować i zamiast ziół nie podlać Oikawy. Wlałem odrobinę wody do każdej z pięciu doniczek ustawionych w na parapecie, po czym wróciłem na miejsce akurat w momencie, kiedy Tōru wkładał kromki chleba do piekarnika.

– Zadowolony? – burknąłem.

Wyszczerzył się i podsunął mi jeden z kubków.

– Zadowolony. Wciąż nie słodzisz, prawda?

Przytaknąłem, na co uradowany wrócił do krojenia.

– Lubisz to, co? – zagadnąłem.

– Lubię co?

– Gotowanie.

Przygryzł wargę.

– Lubię. To mi o niej przypomina. No wiesz, o mamie. Też to lubiła. Gotowanie sprawiało jej frajdę, była wtedy szczęśliwa. Czasem mam wrażenie, że gdy gotuję, jestem jakby bliżej niej. – Zmarszczył brwi. – Wiem, brzmi głupio, ale to miłe uczucie.

– Nie brzmi głupio – odparłem od razu. Chciałem dodać coś jeszcze, ale przeszkodziło mi pikanie piekarnika.

Oikawa zgarnął z blatu deskę z pokrojonymi ziołami oraz serem i na chwilę zniknął z pola widzenia, kucnąwszy przy kuchence. Ułożył wszystko na tostach, a następnie na powrót zamknął drzwiczki.

– Czego tam nawtykałeś?

Parsknął.

– Tego, co akurat znalazłem: trochę koziego sera i tymianku. – Podniósł się z kucek i podszedł do zlewu. Nachylił się nad nim, wspierając się dłońmi o blat, i spojrzał mi w oczy. – Została jeszcze gruszka i miód.

Zmarszczyłem czoło.

– To dość... niecodzienne połączenie – stwierdziłem.

– Wiem, ale jest ciekawe, musisz przyznać. Będziesz moim królikiem doświadczalnym. Co ty na to, Iwa-chan?

– Co ja na to? No cóż... – Podrapałem się po potylicy. – Dowiemy się, jeśli przeżyję.

Zagryzł wargi, próbując nieudolnie powstrzymać cisnący się na nie uśmiech, po czym wsparł się na łokciach i nieśmiało musnął opuszkami moją dłoń.

Odwzajemniłem gest. To było tak proste i zwyczajne, że aż bolało. Ilekroć się dotykaliśmy, odnosiłem wrażenie, że jakiś brakujący puzzel właśnie wskoczył na odpowiednie miejsce, że wypełnił tę ziejącą pustką dziurę, pozwalając mi oddychać pełną piersią i tak po prostu być sobą. Bez udawania oraz ciągłej obawy, że nie spełniałem czyichś oczekiwań. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy cichy głosik szeptał mi, że to niewłaściwe, sprzeczne z naturą i nie powinno tak być. Nie powinienem kochać kumpla, z którym praktycznie się wychowałem. Nie w taki sposób. A jednak nie potrafiłem inaczej nazwać dziwnego łaskotania w brzuchu i ciepła rozchodzącego się po całym ciele wprost od serca, które pojawiały się za każdym razem, gdy Oikawa kręcił się w pobliżu. Jeżeli to było złe, to chyba chciałem być najgorszym człowiekiem świata.

Drgnąłem, kiedy pomieszczenie kolejny raz wypełniło pikanie piecyka. Zamrugałem. Czar prysł. Zmarszczyłem brwi i odchrząknąłem, zabierając dłonie. Pospiesznie złapałem za kubek z kawą, żeby się czymś zająć, podczas gdy Tōru wyciągał tosty z piekarnika na talerze, by tam udekorować je gruszką, miodem oraz kolejną porcją ziół.

Na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby zupełnie zapomniał o wydarzeniach z poprzedniej nocy, a jednak, gdy dobrze się przyjrzałem, zobaczyłem, że niosąc spodki, palce zaciskał odrobinę mocniej niż zazwyczaj.

Westchnąłem i zsunąwszy się z hokera, by dołączyć do przyjaciela przy stole. Przyjrzałem się nieufnie parującym na talerzu tostom, bo mimo że prezentowały się cudownie, dalej nie byłem przekonany do tak niestandardowego połączenia. Ostatecznie wziąłem jednego i bez zastanowienia wgryzłem się w chrupiący chleb. Przez chwilę przeżuwałem w skupieniu, by finalnie przytaknąć z uznaniem.

– Smakują genialnie! – pochwaliłem, nim wziąłem kolejny gryz.

Rozpromienił się.

– Czyli mam rozumieć, że zatwierdzasz przepis?

– Jak najbardziej – wymamrotałem z pełnymi ustami.

– Przyjąłem. – Zasalutował. – Będę robił częściej.

Pokręciłem głową z politowaniem. Już chciałem się odezwać, zarzucając jakiś niezobowiązujący temat, kiedy z sypialni dobiegł dźwięk przychodzącego SMS-a. Pochłonąłem więc zapiekankę do końca i wytarłszy ręce o spodnie, poszedłem zobaczyć, kto z samego rana się do mnie dobijał.

Zgarnąłem telefon z szafki, odblokowałem ekran i zamarłem, widząc dwie wiadomości od Lily. Przewróciłem oczami. Z automatu pominąłem kilkunastopunktową listę zakupów na obiad, na którym – niespodzianka, kurwa! – mieli się pojawić jej rodzice, i niechętnie przeszedłem do drugiej wiadomości, zawierającej, a jakże, monolog z pretensjami. Że za rzadko się odzywam. Że nie walczę. Że jak zwykle mnie to gówno obchodzi. Powoli zaczynałem przyznawać jej rację.

Skrzywiłem się.

– Wolne, kurwa, żarty... – mruknąłem pod nosem, po czym odłożyłem komórkę na miejsce, pozostawiając narzeczoną bez odpowiedzi i zupełnie ignorując powiadomienia przychodzące na Messengera.

Pospiesznie wróciłem do kuchni i zasiadałem do stołu, by skończyć śniadanie, póki nie wystygło. Kątem oka zauważyłem, że Oikawa przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy.

– Hm?

– Stało się coś?

Na moment przerwałem jedzenie. Pomimo coraz większej guli w gardle przełknąłem ten kęs i przyłożywszy pięść do ust, odchrząknąłem.

– Lily napisała – odpowiedziałem.

Zamrugał.

– I?

Wydąłem policzki.

– Iii... wraca dzisiaj, przyprowadza rodziców na obiad, więc wyjebała mi listę zakupów dłuższą niż stąd do Sendai, a potem monolog, w którym narzekała, że nie angażuję się w nasz związek, bo odkąd wyjechała, praktycznie w ogóle do niej nie pisałem. – Fuknąłem. – Dla jasności – uniosłem palec wskazujący – pisałem, ale zazwyczaj nie odpisywała albo odpisywała półsłówkami. Księżniczka się znalazła, cholera jasna. Non stop trzeba ją zdobywać i najlepiej nie oczekiwać niczego w zamian. Wiecznie zmęczona, łeb ją boli albo okres się zaczyna i „nie, Hajime, dzisiaj nie" – przedrzeźniałem cienki głos narzeczonej. – To nie. – Wzruszyłem ramionami, po czym wgryzłem się w zapiekankę.

Byłem wdzięczny, że Tōru ani razu mi nie przerwał, a jedynie w spokoju jadł własnego tosta, słuchał i pozwalał się wygadać.

– Rachunków nie zapłaci, bo musi mieć na nowe ciuchy, kosmetyki w ilościach, które wcześniej się przeterminują, niż ona ich użyje, i lunch na mieście, bo to się klika. Spoko, niech ma, ale dorzucić na mieszkanie czasem by się mogła, zwłaszcza że uparła się, aby pracować na pół etatu i studiować jednocześnie. Potem ma pretensje, że się z niczym nie wyrabia i czego ja w ogóle od niej chcę, ona jest taka przepracowana. Wokół siebie non stop ma „artystyczny nieład" – uczyniłem w powietrzu znak cudzysłowu – więc robi jeszcze większy burdel, kiedy niczego nie może znaleźć. Zanim wyjechała do rodziców, zrobiła mi awanturę, bo rzekomo nie pamiętałem o ważnym dla nas dniu, a o urodzinach kumpli nie trzeba mi było przypominać. Im o moich też nie, ale to szczegół, nieważne. Wierz mi, że na wszystkie strony obcykałem potem ten kalendarz i nie, dziewiątego stycznia nie mieliśmy żadnej ważnej daty. A jeżeli chodziło jej o rocznicę, to wypadała, niespodzianka – wyrzuciłem ręce w górę – dzień później. Dokładnie o północy. Doskonale pamiętam, jak się jarała, że to było takie piękne wyznanie na plaży pod gwiazdami. Byliśmy wtedy z całą grupą jej znajomych pod namiotami. I tak, kurwa, pamiętałem o tej cholernej rocznicy. Nawet zrobiłem rezerwację w jej ulubionej włoskiej knajpie. Mnie nie trzeba przypominać o takich rzeczach – zakończyłem, opadając bezwładnie na oparcie krzesła. Ze znużeniem potarłem twarz dłońmi i odetchnąłem. – Wybacz, nie powinienem cię zarzucać takimi problemami.

Nie zareagował od razu. Z wolna podniósł kubek do ust, siorbnął kawy i dopiero wówczas się odezwał:

– Zawsze taka była?

Zacisnąłem wargi.

– Nie? Tak? Nie wiem... – Przeczesałem włosy dłońmi, po czym utkwiłem wzrok w oknie.

– Rozmawiałeś z nią o tym? – zagadnął ostrożnie.

Ściągnąłem brwi. Wypuściłem powoli powietrze i pokiwałem głową na boki.

– No... nie do końca...

– Chyba nie łapię...

Westchnąłem.

– Próbowałem, dobra?

Uniósł brew.

– To znaczy niemo pokazywałeś, że ci to nie pasuje, a kiedy nie skumała, to zacząłeś się wydzierać? – podsunął.

– Po czyjej ty jesteś stronie? – burknąłem.

– W tym sporze? Po niczyjej. Nie znam tej dziewczyny, nie mam pojęcia, jak normalnie się zachowuje. Może z czasem się zmieniła, a może zawsze taka była, ale ty tego nie widziałeś, ale to nie oznacza, że jesteś bez winy. Nigdy nie umiałeś...

– No wiem! – przerwałem mu. – Wiem, że nigdy nie umiałem rozmawiać. Nie umiem też wybitnie dobrze okazywać emocji ani pokazywać, że mi zależy. Łatwo się irytuję i generalnie większość rzeczy mnie drażni jak cholera. Tak, mam tego świadomość. To mi nie pomaga. Nie umiem... – Głos mi się załamał. Odetchnąłem. – Nie umiem funkcjonować inaczej, Oikawa. Staram się, okej? Ale ona mi tego też nie ułatwia. Czasem mam wrażenie, że... – urwałem.

– Że co? – podłapał.

– Że mnie nie kocha.

Poruszył żuchwą, przypatrując mi się w zamyśleniu.

– To po co z tobą jest?

– Bo jej tak wygodnie? – Wzruszyłem ramionami.

– A ty ją kochasz?

– Co?

– Czy ją kochasz? – powtórzył. – Wiesz... jak by nie patrzeć, to w ten weekend ją zdradziłeś.

Przygryzłem wargę i ponownie wyjrzałem za okno.

Kocham? W takim razie dlaczego wcale nie chcę, żeby wracała?

– Nie wiem... Nie mam pojęcia... Chyba już nie... – wybąkałem.

– To dlaczego wciąż z nią jesteś?

Ponownie wzruszyłem ramionami.

– Przyzwyczajenie? Tak, to chyba to...

– A ja?

Obróciłem się gwałtownie w jego stronę, marszcząc czoło.

– Co „ty"?

Stropił się. Nagle rozbiegany wzrok wbił w szklany blat stołu i zaczął maltretować w palcach rąbek kraciastej serwety.

– Kim ja dla ciebie jestem, Iwa? – wyszeptał. – Bo to wszystko... Cały ten weekend...

– Oikawa, nie utrudniaj, proszę cię...

Spojrzał na mnie tak, że aż poczułem to w palcach u stóp. Puls natychmiast mi przyspieszył, a ciało pokryło się zimnym potem.

– Nie utrudniam – warknął. – To wszystko jest bardzo proste. Sam to niepotrzebnie utrudniasz. Na cholerę ci ten ślub? Po co chcesz się chajtać z kimś, kogo nie kochasz i kto tak bardzo cię drażni? – Zatrzepotał powiekami, jakby chciał odgonić łzy, i odwrócił się ode mnie.

Nie odpowiedziałem. Po prostu patrzyłem, jak tam siedział, skulony w małej, sterylnej kuchni, i raz po raz pociągał nosem, a potem wycierał go rękawem.

W tamtej chwili marzyłem, żeby na powrót stać się dzieckiem. Takim, które nie wiedziałoby jeszcze, jak cholernie bolesne potrafiło być czasem życie, i któremu ktoś dorosły, silniejszy, mądrzejszy, wskazałby drogę, zapewniając, że od tej pory wszystko będzie dobrze. Że będzie łatwo.

Parsknąłem, ale odgłos, jaki wydobył się z krtani, bardziej przypominał łkanie niż śmiech.

– To wszystko nic dla ciebie nie znaczyło? – usłyszałem.

Zamknąłem oczy.

– Odpowiedz mi – zażądał.

Przełknąłem ślinę, a dłonie pod stołem zacisnąłem w pięści. Popatrzyłem w tak dobrze znane brązowe oczy i zobaczyłem w nich odbicie własnych emocji. Strach. Nadzieja. Ból. Ten ostatni stał się niemal namacalny, kiedy powoli, ale stanowczo pokręciłem głową.

Jesteś cholernym sukinsynem, Hajime.

Prawie udławiłem się słowami, które chwilę potem przeszły przez gardło.

– To był tylko eksperyment. No wiesz, taka zabawa, nic poważnego. Wydurnialiśmy się, nie?

Jeszcze zanim skończyłem mówić, żałowałem każdego wypowiedzianego słowa.

Oikawa wyglądał tak, jakbym go spoliczkował. Usta miał rozchylone, a jego klatka piersiowa w szybkim tempie unosiła się i opadała. Z całych sił walczyłem ze sobą, żeby się nie rozryczeć, gdy wstał od stołu w kompletnej ciszy, zebrał talerze i zaniósł do zlewu.

Umył je pospiesznie, po czym odwrócił się i powlókł w stronę salonu, skąd zaraz dobiegły mnie dźwięki pakowania torby.

– Jesteś cholernym sukinsynem, Hajime... – wyszeptałem sam do siebie.

Ukryłem twarz w dłoniach.

Kłamca.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro