Uwaliłeś się mąką

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HAJIME

Irvine, Kalifornia

Przerzucałem właśnie kolejną stronę książki, gdy z radia popłynęły ciche dźwięki Give me love Eda Sheerana. Stłumiłem ziew, a potem umoczyłem usta w kubku z czarną kawą, której zapach wciąż unosił się w całej kuchni. Rozparłem się na krześle i rozmasowując kark, wyjrzałem przez okno, skąd rozciągał się widok na dachy sąsiednich domów. Promienie wschodzącego słońca, zapowiadającego kolejną pogodną sobotę, odbijały się w dachówkach, rażąc mnie w oczy. Zmrużyłem powieki i skrzywiłem się nieznacznie, gdy uschnięte zioła w doniczkach ponownie o sobie przypomniały.

Zmarszczyłem brwi.

Kiedy ostatnio je podlewałem?

Już miałem się podnosić, żeby pójść po wodę, dopóki pamiętałem, gdy od strony salonu dobiegło głośne ziewnięcie, a niedługo potem zza rogu wyłonił się zaspany Oikawa. Włosy miał potargane, a na twarzy odciśnięty ślad od poduszki.

Wyminął mnie, mrucząc zachrypnięte „cześć, Iwa-chan", po czym, szurając kapciami, podążył w stronę kranu, aby napełnić szklankę. Opróżnił ją duszkiem, nalał następną i upiwszy połowę, pstryknął włącznik w czajniku. Naraz po pomieszczeniu rozniósł się cichy szum, gdy woda ponownie zaczęła się gotować.

Z uniesioną brwią i policzkiem podpartym na dłoni obserwowałem, jak Tōru buszował po szafkach, a zawartość każdej kolejnej kwitował coraz bardziej niezadowolonymi pomrukami, najwyraźniej nie znajdując tego, czego szukał.

Uśmiechnąłem się krzywo.

– Bardzo mnie cieszy, że czujesz się tutaj tak swobodnie, ale jeżeli zdradzisz, czego szukasz, to całkiem możliwe, że będę mógł ci pomóc. Jak by nie patrzeć, mieszkam tu dłużej – sarknąłem.

Odwrócił się powoli i przygryzł wargę, speszony, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest u siebie. Odchrząknął.

– Kawa? – odparł pytającym tonem, uśmiechając się przy tym jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku.

– Ostatnia szafka po lewej nad kuchenką. Ale uprzedzam, że mam tylko mieloną.

W odpowiedzi uśmiechnął się szerzej, po czym obrócił się na pięcie i wyciągnął puszkę. Patrzyłem, jak wsypywał kawę do kubka, a potem zalewał ją wrzątkiem. I chociaż pochylał się nad blatem, zasłaniając mi widok ramieniem, byłem w stanie przewidzieć każdy jego ruch. Wiedziałem, że najpierw zamiesza energicznie, dwa razy w prawo i raz w lewo, potem stuknie trzy razy łyżeczką o brzeg, doprowadzając mnie przy tym do granic wytrzymałości, a na koniec wrzuci ją do zlewu. To był jego rytuał, coś, co robił prawdopodobnie nieświadomie, a jednak nigdy nie zdarzyło się, żeby cokolwiek w tym zmienił bądź pominął. Prawo, lewo, stuk, rzut do zlewu za trzy punkty, koniecznie przez pół pomieszczenia, żeby narobić rabanu.

Parsknąłem.

Zawsze tak było. Przez ostatnie cztery lata pod tym kątem Tōru w ogóle się nie zmienił.

Chwiejnym krokiem osoby nie do końca rozbudzonej podszedł do stołu, opadł na krzesło obok i podparłszy brodę na dłoni, zlustrował mnie wzrokiem.

– Co?

Pokręcił nieznacznie głową.

– Nic. Ciągle masz ten kubek z Godzillą. – Uniósł nieznacznie kącik ust. Oparł się na łokciach i przysunął tak blisko, że bez problemu mogłem policzyć mu piegi na nosie. – Znowu zapomniałeś o kawie i ci wystygła?

– Jeszcze nie wystygła – burknąłem i jakby na dowód chwyciłem za ucho, by unieść kubek do ust. Skrzywiłem się. – No może trochę...

Prychnął, a potem bez słowa zamienił napoje.

– Mnie zimna nie przeszkadza – wyjaśnił w odpowiedzi na moje niezadane pytanie. – Co czytasz?

Rozmówcę od Chrisa Cartera – oznajmiłem, podając książkę Oikawie.

Obejrzał ją z każdej strony, po czym ściągnął brwi na widok opisu z tylnej części okładki. Wydął wargi.

– Krwawe? – zagadnął, oddawszy mi lekturę.

Zmarszczyłem nos.

– Powiedziałbym raczej, że niesmaczne.

– Podoba ci się?

– W zasadzie tak. To już któraś tam część serii. Krótkie rozdziały, szybko się czyta. No i nie można tu odmówić mordercom fantazji. – Uśmiechnąłem się półgębkiem.

– Zawsze byłeś wykolejeńcem, Iwa.

Uniosłem kpiąco brwi.

– Obrażaj mnie dalej, to gwarantuję, że dziś będziesz spał na balkonie – ostrzegłem.

Otworzył usta i niemal natychmiast zamknął je z powrotem. Podrapał się po potylicy, odwróciwszy głowę w bok.

– Tooo... Co chcesz na śniadanie, Iwa-chan? – zagadnął po chwili przesadnie wesołym tonem.

– A co mam do wyboru?

Wzruszył ramionami.

– Rzuć mi wyzwanie – poprosił.

Fuknąłem. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i zaplotłem ręce na piersi, przygryzając wargę. Oikawa przez cały ten czas patrzył na mnie z uniesioną brwią oraz błąkającym się na ustach zadziornym uśmieszkiem, który z miejsca zapragnąłem zetrzeć.

– Zjadłbym omlet. Czekoladowy. Z owocami i bitą śmietaną.

Mrugnął, zaskoczony.

– Dieta poszła w pizdu? – zakpił.

– Nie poszła w pizdu. Raz na jakiś czas mogę ją sobie odpuścić. – Uniosłem dumnie brodę. – A co? Za trudne? Chcesz się wycofać?

– Ani myślę. – Wstał powoli, niemal teatralnie i nachylił się nad stołem.

Przełknąłem ślinę.

– Gdzie masz największą patelnię?

Ściągnąłem brwi. Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, o co pytał, bo jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w jego brązowe oczy, tak ciemne, że tęczówki prawie zlewały się ze źrenicami.

– Tam, skąd wyciągałeś wczoraj patelnię na tofu – wydukałem.

– Idealnie – wymruczał, po czym skierował się z powrotem w stronę kuchennej wnęki, by zacząć trzaskać garnkami oraz szafkami, a ja z ulgą wypuściłem długo wstrzymywane powietrze.

W drodze do lodówki pogłośnił radio i pomieszczenie wypełnił melodyjny głos Lany Del Rey śpiewającej o szczenięcej miłości. Powoli otworzył drzwiczki na oścież, żeby wyciągnąć potrzebne produkty, a potem zamknął je biodrem. Posmarował masłem patelnię, odstawił na kuchnię i zajął się oddzielaniem żółtek od białek.

Teraz bez skrępowania mogłem się gapić na jego odprężoną twarz, gdy sprawnymi, szybkimi ruchami, jakich nie powstydziliby się nawet profesjonalni kucharze, kroił, mieszał oraz ubijał, nucąc pod nosem kolejne piosenki. Potargane włosy odgarnął za uszy, przy okazji brudząc policzek mąką.

Sączyłem powoli kawę w oczekiwaniu, aż skończy, choć z drugiej strony wcale nie chciałem, aby to robił. W takich chwilach jak ta patrzenie na Oikawę było czystą przyjemnością.

Odetchnąłem.

Wyłączył mikser, wrzucił widełki do zlewu i odwróciwszy się w stronę kuchni, uruchomił palnik pod patelnią. Czekając, aż się nagrzeje, rzucił mi przez ramię rozbawione spojrzenie oraz szeroki uśmiech.

Odruchowo odwzajemniłem gest, lecz zaraz się zreflektowałem i na powrót przytknąłem kubek do warg.

Zachowujesz się jak idiota, Hajime.

Ponownie wziąłem do ręki książkę. Nie potrafiłem się jednak skupić na tekście, mimo że jeszcze kilkanaście minut temu fabuła była niezwykle wciągająca. W końcu z westchnieniem odłożyłem lekturę na bok, gdy zorientowałem się, że już któryś raz z kolei czytałem to samo zdanie i dalej nie miałem zielonego pojęcia, o czym do Garcii mówił detektyw Hunter. Wydąłem policzki, a wzrokiem ponownie powędrowałem w stronę krzątającego się po kuchni Tōru.

Czy gdybym wtedy, w lipcu cztery lata temu, podjął inną decyzję, teraz też byś tutaj był? Bylibyśmy szczęśliwi czy może to rozpadłoby się szybciej, niż zaczęło, bo ciągle na pierwszym miejscu stawiałbyś siatkówkę?

Może gdybym cię wtedy nie zostawił, to dalej wykonywałbyś swoje epickie zagrywki na boisku...

– Smacznego, Iwa-chan! – krzyknął tuż koło ucha, stawiając na stole talerze z parującymi omletami.

Wzdrygnąłem się i spojrzałem najpierw na jedzenie, które wyglądało jak żywcem wyjęte z Chef's Table, a potem na Oikawę.

Uśmiechał się jak dziecko. Ręce założył za plecami i kołysząc się na piętach, przyglądał mi się wyczekująco. Automatycznie uniosłem dłoń, by pogłaskać go po policzku.

Coś ty z siebie zrobił, Tōru?

Zamrugał, a oczy rozszerzyły mu się w wyrazie niemego zdumienia.

– Iwa...?

– Uwaliłeś się mąką – poinformowałem, szybko cofając rękę.

– Jasne – odparł, a po sposobie, w jaki to zrobił, poznałem, że wcale mi nie uwierzył.

Nie skomentowałem. Mruknąłem pod nosem ciche „itadakimasu" i zabrałem się do jedzenia. Po chwili zaryzykowałem tylko jedno szybkie spojrzenie na Oikawę, kiedy przysiadł na krześle obok, ale gdy skłonił lekko głowę i również zaczął się opychać, na powrót wbiłem wzrok we własny spodek.

– O czym tak dumasz od samego rana? – rzucił znienacka, szturchnąwszy mnie łokciem.

Nie odpowiedziałem od razu. Z ociąganiem nadziałem na widelec jeden z plasterków truskawki i dopiero gdy wpakowałem go w całości do ust i połknąłem, postanowiłem się odezwać:

– O historii alternatywnej.

– Ha? – wymamrotał z pełnymi ustami.

Wzruszyłem barkiem.

– No wiesz... jakieś alternatywne zakończenie dla pewnego wydarzenia z przeszłości. Nie myślałeś nigdy o tym, co chciałbyś zmienić, gdybyś jakimś cudem mógł cofnąć się w czasie? – zapytałem, zerkając na przyjaciela.

Zacisnął wargi i na moment przestał jeść, wzrokiem świdrował talerz, jakby próbował go zniszczyć samą siłą woli.

– Często – bąknął w końcu, rozdrażniony. – Ale to niemożliwe. I wcale nie chodzi o sam fakt podróży w czasie – dodał pospiesznie. – Nie możesz zmienić jedynie jednego wybranego wydarzenia z przeszłości. – Spojrzał mi w oczy. – Wtedy cała linia czasowa pójdzie się jebać. No i... jeżeli dostałbyś taką szansę, to siłą rzeczy, naprawiając przeszłość, musiałbyś też wymazać moment, w którym szansę na jej naprawienie dostałeś. Paradoks dziadka. – Wzruszył ramionami. – Nie można zmienić tego, co było.

– Naczytałeś się za dużo Nowikowa – skwitowałem z kwaśną miną. – To było luźne pytanie. Chciałeś wiedzieć, o czym myślę.

Zmarszczył brwi.

– Myślisz o tym, jak zmienić przeszłość? – zironizował.

– Myślę o tym, jak wyglądałaby teraźniejszość, gdybym w przeszłości podjął inne decyzje – sprostowałem. – To różnica. Tak sobie po prostu gdybam, czego się ciskasz?

Spuścił głowę, a następnie zaczął rozsmarowywać roztopioną bitą śmietanę na reszcie omleta oraz talerzu. Wolną ręką podrapał się po nosie.

– A co byś w niej zmienił? W przeszłości – odezwał się po kilku sekundach, już dużo ciszej oraz spokojniej niż poprzednio.

Nadal na mnie nie spojrzał. Po prostu siedział ze spuszczoną głową, grzebiąc widelcem w resztkach jedzenia, i wyglądał, jakby zbierało mu się na płacz.

Duże, nieszczęśliwe dziecko. Miałem ochotę go przytulić i już nigdy nie puszczać. Zapewnić, że zabiorę cały ból, który do tej pory w sobie dusił, i wytrę każdą, nawet najmniejszą łzę, jaką kiedykolwiek uronił w samotności. Nie zrobiłem tego, jedynie zaciskając pięści pod stołem.

Westchnąłem i wyjrzałem przez okno. Słońce wciąż świeciło tak samo jasno jak wczoraj, nic się nie zmieniło.

Uśmiechnąłem się smutno.

– Nie złamałbym niczyjego serca.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro