Walentynki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TŌRU

14 lutego 2013


Już od jakiegoś czasu tkwiłem na środku chodnika z nosem przyklejonym do szyby i przyglądałem się z zachwytem zapełnionym półkom w cukierni. Ślinka napłynęła mi do ust.

Ciekawe, jak zareagowałby Iwa, gdybym mu kupił ciasto z białą czekoladą. W walentynki.

Uśmiechnąłem się, gdy kątem oka uchwyciłem zbliżającą się znajomą postać.

– Wyglądasz, jakbyś był upośledzony – usłyszałem.

Odwróciłem się błyskawicznie i posłałem przyjacielowi urażone spojrzenie.

– Jaki niemiły! I to w takie urocze święto! – krzyknąłem.

Iwa w odpowiedzi wywrócił oczami i wyminął mnie bez słowa. Był dzisiaj wyraźnie w kiepskim humorze, ale liczyłem, że już niedługo mu się on poprawi. Tak jak co roku, gdy dostawał swoje ulubione czekoladki od „cichej wielbicielki". To jednak nie była jeszcze odpowiednia chwila. Wydąłem więc tylko policzki, podniosłem torbę z ziemi i pognałem za Hajime, niechętnie odrywając wzrok od słodyczy.

Skuliłem ramiona, ręce wsunąłem do kieszeni klubowej bluzy i zacząłem nucić jakąś przypadkową melodię. W zamyśleniu kopałem kamyk, patrząc, jak podskakiwał na chodniku.

– Twoja dziecinna zabawa strasznie mnie wkurza, przestań.

Parsknąłem. Uśmiechnąłem się szeroko, zerkając na Iwaizumiego z ukosa.

– Hej, Iwa-chan – zacząłem wesoło – jesteś dziś naburmuszony bardziej niż zwykle. Czyżby żadna dziewczyna nie dała ci walentynkowej czekolady? – droczyłem się.

Wiedziałem, że stąpam po kruchym lodzie, a jednak nic nie sprawiało mi większej frajdy niż doprowadzenie Iwy do granic wytrzymałości.

Zdążyłem jeszcze zarejestrować błysk irytacji w jego zielonych oczach, zanim oberwałem w potylicę. Spodziewałem się tego, a jednak ból był tak samo dotkliwy, jak gdybym się tego nie spodziewał.

Skrzywiłem się i rozmasowałem bolące miejsce.

– To bolało, Iwa-chan – jęknąłem.

– Bo miało. Nie do wiary, że Suzuki jeszcze z tobą wytrzymuje – prychnął, kręcąc głową z politowaniem.

Na wspomnienie o Aiko uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, ale gdzieś w głębi serca poczułem ukłucie. Przymknąłem oczy i skierowałem twarz ku słońcu.

Gdybyś tylko wiedział...

– Aiko-chan jest niesamowita, prawda? – rzuciłem, choć zachowanie lekkiego tonu i uśmiechu kosztowało mnie sporo wysiłku.

Wzruszył ramionami.

– O ostatniej też tak mówiłeś – skwitował obojętnie. – Przypomnij mi, proszę, dlaczego cię rzuciła.

Zmarszczyłem nos, wzdychając cicho, i zapatrzyłem się przed siebie.

Dlaczego mnie rzuciła? Bo kolejny raz okazałem się niewystarczająco dobry. Moja druga osobista porażka, do której nie chciałem się przyznać. Zawiodłem nie tylko jako kapitan drużyny, ale jako człowiek też. Może zwłaszcza jako człowiek.

– Podobno nie poświęcałem jej dość czasu – odparłem w końcu.

– To znaczy, że znów za późno zwlekałeś się z treningów?

Przygryzłem wargę i udałem, że się zamyślam, na co Iwa ponownie pokręcił głową. Jemu najwyraźniej też już brakowało cierpliwości. I dobrze, niech myśli, że powodem zerwania była tylko siatkówka i zbyt częste treningi.

– Nie odpowiadaj, nie musisz. Widzę to po twojej głupiej minie.

Prychnąłem.

Kłóciłbym się, kto tu jest większym idiotą. W takich chwilach jak ta frustracja prawie rozsadzała mnie od środka i wiele mnie kosztowało powstrzymanie się przed tym, aby nie wyrzucić Iwie wszystkiego prosto w twarz. Wtedy okazałoby się, który z nas miałby głupszą minę.

– Czasem jesteś głupi jak but, wiesz?

Zatrzymał się i zmarszczył groźnie brwi.

– Mam ci przywalić w łeb jeszcze raz?

– Nie trzeba, zrozumiałem przekaz – rzuciłem i zasłoniłem dłońmi głowę na wypadek, gdyby jednak spełnił groźbę bez ostrzeżenia.

Wypuścił powietrze z sykiem, ściskając nasadę nosa.

– Naprawdę jesteś idiotą – zawyrokował.

Wywróciłem oczami.

– Potwornie mi dziś ubliżasz, chyba się obrażę! – Przyłożyłem teatralnie dłoń do piersi, na co Iwa popukał się w czoło.

Skręciliśmy właśnie w stronę parku, bo było bliżej, a dzień zapowiadał się na wyjątkowo ładny. O tej porze nie kręciło się tu też zbyt wiele ludzi, co już niebawem miało się zmienić. Zakwitną ume, a wtedy zjawią się tłumy z telefonami i aparatami fotograficznymi, bo to przecież tradycja – co roku robić nowe zdjęcia tym samym kwiatkom.

Uśmiechnąłem się. Ja też na pewno przyjdę i będę prześcigał się z mamą w liczbie fotek zrobionych na czas.

Zadarłem głowę. Niebo nad nami miało odcień najczystszego zimnego błękitu, tak charakterystycznego dla zimy. Ani jednej chmury. Wziąłem głęboki wdech, wciągając w płuca rześkie powietrze, i potoczyłem wzrokiem po drzewach posadzonych po obu stronach żwirowej alejki, którą szliśmy. Ich nagie konary pięły się ku górze w niemej tęsknocie za ciepłem wiosennych promieni i przywodziły na myśl powykrzywiane palce Yama-uby. A przynajmniej mama tak twierdziła.

– Coś się tak zawiesił? – dobiegło z boku.

Zamrugałem.

– Zachwycam się florą, Iwa-chan – odparłem, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od urokliwego krajobrazu. – Też byś mógł wykształcić odrobinę wrażliwości, wiesz?

Parsknął pod nosem, a gdy się uśmiechał, mrużył lekko oczy, przez co w kącikach pojawiały mu się urocze zmarszczki.

Westchnąłem.

Tak wiele bym oddał, żebyś robił to częściej, Iwa.

Kolejny raz zakłuło mnie w piersi.

Co za upierdliwe uczucie. Za każdym razem, gdy spoglądałem na przyjaciela, docierało do mnie, że nie zostało wiele czasu. Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, za chwilę przystąpimy do egzaminów, a niedługo potem każdy rozjedzie się w inną stronę. Dlatego Turniej Wiosenny był taki ważny – bo pozwalał odroczyć ten moment. Był jak widok upragnionego światełka w tunelu po wielu godzinach spędzonych w ciemności. Jako drużyna mogliśmy pograć dłużej, pobyć ze sobą dłużej. Teraz szansa przepadła i jedyne, co mogłem zrobić, to odprowadzać wzrokiem rywali, poskromić zawiść i w gorszych chwilach przypominać sobie słowa senseia o tym, że walczyliśmy dzielnie.

Tylko co to kogo obchodziło? To nie była dzielna walka. To ostatnia szansa, której nie wykorzystałem. Przegrałem. Z Tobio. Z Ushiwaką. Z własnym tchórzostwem. Nie byłem wystarczająco dobry, żeby poprowadzić drużynę w miejsce, gdzie zasługiwała, aby się znaleźć. Na zawody krajowe. Na sam cholerny szczyt.

Na samą myśl o ostatnim meczu poczułem wzbierającą wściekłość. Zacisnąłem zęby, a dłonie zwinąłem w pięści tak mocno, że paznokcie prawie przebiły skórę.

– Nie myśl tyle poza boiskiem. To do ciebie niepodobne – mruknął Iwa, szturchając mnie w ramię.

Drgnąłem i odwróciłem się w jego stronę.

– I nie patrz na mnie z góry, wiesz, że tego nie znoszę.

– W twoim przypadku to niemożliwe, Iwa-chan, bo jesteś...

– Uderzę cię.

– O bogowie, droga wolna! – Wyrzuciłem ręce w powietrze w geście poddania się i opadłem na najbliższą ławkę.

Wyciągnąłem przed siebie nogi, tym samym dając do zrozumienia, że na razie nigdzie się stąd nie ruszam.

Iwa westchnął, ale po chwili namysłu przysiadł obok.

– Ja pieprzę, jaka zimna – jęknął.

– Kto by pomyślał, że jesteś taki delikatny. Ty, as. Alfa naszego wilczego stada.

– Oikawa, bo naprawdę...

– Już, już – zaśmiałem się i schyliłem do torby, aby wyciągnąć dwie czekoladowe głowy kotków nadziane na truskawkowe pocky.

Podałem jedną przyjacielowi w nadziei, że po zaaplikowaniu sobie dawki cukru będzie choć odrobinę mniej drażliwy. Swój prezent zostawiłem na potem.

Iwa spojrzał na mnie niepewnie.

– To twoje – powiedział stanowczo.

– No jasne, dlatego się dzielę. Uznajmy, że to na pocieszenie. Tak robią przyjaciele, prawda? – odparłem filozoficznie, próbując swojego kota.

Niepewność na twarzy Hajime została zastąpiona przez wrodzoną podejrzliwość.

– Jesteś dziś wyjątkowo miły... To podejrzane.

– Zawsze jestem miły. – Wzruszyłem ramionami. – Mówisz tak, jakbym za każdym razem miał jakieś ukryte motywy – burknąłem z pełną buzią.

– Nie mów z pełną gębą, to niekulturalne – upomniał, ale w końcu odebrał kotka i zaczął go w spokoju zajadać; od czasu do czasu głośno przy tym mlaskał.

Pokręciłem głową i odchyliwszy się na oparcie, zacząłem podziwiać pojawiające się na niebie małe, puchate obłoczki.

– Wyjeżdżasz gdzieś potem? – usłyszałem.

Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na przyjaciela spod na wpółprzymkniętych powiek.

Siedział zgarbiony, łokcie oparł na kolanach i w zamyśleniu chrupał pocky. Czarne włosy miał poczochrane i jak zwykle odstające na wszystkie strony.

Powstrzymałem odruch, aby mu je przygładzić.

– Hmm?

– No wiesz... po liceum – doprecyzował, jakbym był niespełna rozumu.

Prawdopodobnie za takiego mnie uważał.

– Dlaczego nagle o to pytasz?

– Ciekawość. – Wydął usta.

Przygryzłem wargę. Do tej pory skutecznie odsuwałem od siebie wszelkie sprawy dotyczące wyjazdu. Wiedziałem, co to oznaczało, i zaciekle broniłem się przed tą świadomością. Rzeczy wypowiedziane na głos zawsze stawały się prawdziwe i już nie dało się przed nimi uciec. A ja chciałem uciekać przed perspektywą naszego rozstania tak długo, jak to możliwe.

Dlaczego o to zapytałeś, Iwa? Dzisiaj miało być miło...

– Marzy mi się... Argentyna – przyznałem w końcu.

– San Juan, huh? – wymamrotał z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Czyżbym wyczuwał wibracje José Blanco? Jedziesz spełniać dziecięce marzenia?

Szturchnąłem go.

– Przymknij się.– Przełknąłem ślinę. – Chyba tak. Może. A ty? Dokądś wyjeżdżasz czy zmieniłeś zdanie i zostajesz w Japonii na medycynie?

Skrzywił się, jakby pytanie nie do końca mu się podobało.

– Irvine. Kalifornia. Nigdy nie miałem zamiaru tutaj zostać. Wygląda na to, że kiedyś naprawdę spotkamy się po przeciwnych stronach boiska – mruknął, opierając się plecami o ławkę.

Jego ręka była tak blisko, że wystarczyło, bym tylko odrobinę się przysunął i mógłbym ją złapać.

Potrząsnąłem gwałtownie głową.

Ogarnij się, Tōru. To się nie uda, Iwa nie lubi takich gestów.

– Wtedy wygram. – Uśmiechnąłem się z wyższością, próbując tym zamaskować wcześniejszą chwilę zawahania.

Zaśmiał się.

– Z drużyną, którą wytrenuję? Chyba śnisz!

– Rzucasz mi wyzwanie? – spytałem zaczepnie.

– Największe w twoim życiu.

Zmrużyłem oczy, po czym wystawiłem w kierunku Hajime dłoń zaciśniętą w pięść, aby mógł przybić żółwika.

– Nie zrób sobie krzywdy do tego czasu – mruknął.

– Bardzo zabawne. Nie jestem aż taką pierdołą.

– Ale miewasz masochistyczne skłonności, deklu.

Nic na to nie odpowiedziałem. Zaplotłem ramiona za głową, uśmiechnąłem się blado i ponownie zapatrzyłem w niebo. Wiatr mierzwił mi włosy, owiewał twarz. Mimo wszystko chciałbym zatrzymać tę chwilę na zawsze.

– Obiecujesz? – drążył. – Że nie zrobisz sobie krzywdy?

Uniosłem brew i zerknąłem przelotnie na Hajime.

Jego zielone oczy błyszczały, kiedy się we mnie wpatrywał.

– Obiecuję.

Skinął głową, a ja przygryzłem wargę, gdy na jego zarumienionym od zimna policzku dostrzegłem resztkę białej czekolady. To była jedna z tych chwil. Niepowtarzalnych, zdarzających się raz na całe życie.

Cholera.

– Iwa... – zacząłem, niepewny, co właściwie chciałem powiedzieć.

Przełknąłem ślinę, na co Hajime wygiął pytająco brwi.

Zanim się zorientowałem, uniosłem dłoń i starłem z kącika jego ust słodką plamę. Czułem się, jakbym to nie był ja. Serce biło jak oszalałe, a ciało poruszało się zupełnie niezależnie od woli. Nie kontrolowałem go i chyba nawet nie chciałem kontrolować. Będzie, co ma być. Może nie potrafiłem już dłużej tego w sobie trzymać, a może było mi już wszystko jedno, co się wydarzy. To przecież i tak już nieważne.

Prawda?

Wtem Iwaizumi ocknął się z zamyślenia i popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie rozumiał, ale nie szkodzi. Ja też nie rozumiałem.

Rozchylił usta, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednak tego nie zrobił.

Zamrugałem, przepędzając sprzed oczu dziwne mroczki, i nachyliłem się. Powoli, jak nad dzikim zwierzątkiem, którego nie chciałem spłoszyć. Zatrzymałem wargi tuż przy wargach Iwy i obserwowałem, jak jego źrenice się powiększały, a grdyka podskakiwała, gdy przełykał ślinę. Na twarzy czułem jego lekko przyspieszony oddech; na chłodnym powietrzu wręcz parzył.

Nie zastanawiałem się dłużej. Uśmiechnąłem się lekko, po czym musnąłem jego chłodne wargi. Były suche i spierzchnięte od wiatru.

Z początku natrafiłem na opór – Iwa znieruchomiał i zacisnął powieki, a ja w duchu zacząłem błagać, aby mnie nie odtrącał. Nie teraz, nie w ten sposób. Przyłożyłem mu dłonie do rozpalonych policzków, a potem pogładziłem je kciukami. Oczy zamknąłem dopiero wtedy, gdy poczułem, że wreszcie oddał pocałunek. To był mały ruch, jednak tyle wystarczyło, bym nabrał odwagi i by moje serce wykonało fikołek ze szczęścia.

Kiedy Iwa przesunął chłodnymi palcami po wrażliwej skórze na mojej szyi oraz karku, a następnie wplótł mi je we włosy, zadrżałem. Przygryzłem jego dolną wargę, na co w odpowiedzi wymruczał moje imię.

Wtedy chwila minęła. Natychmiast się spiął. Odepchnął mnie, a zaraz potem uderzył mocno w potylicę.

Skrzywiłem się, rozmasowując tył głowy.

– Pojebało cię do reszty, kretynie?! – wrzasnął. Chwycił za kołnierz mojej kurtki i mną potrząsnął. Łapał spazmatycznie oddech, a w jego oczach niezrozumienie mieszało się ze złością. – Co to miało być, do cholery?!

Wstał energicznie i pokręcił głową. Przeczesał włosy palcami i wciąż unikając mojego wzroku, przytknął dłoń do ust.

Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Policzki paliły mnie żywym ogniem.

– Iwa... – zacząłem cicho, bo w gardle nagle wyrosła ogromna gula.

Hajime zacisnął dłonie w pięści, zgarbił się, a jego barki zadrżały. Z tej pozycji nie mogłem dostrzec, czy to z zimna, czy od powstrzymywanego płaczu, lecz nie zdążyłem się głębiej nad tym zastanowić, bo w ułamku sekundy wyprostował plecy i uniósł głowę. Pociągnął nosem, a przez ramię posłał mi spojrzenie, w którym na próżno mogłem szukać jakiegokolwiek ciepła.

To nie był Iwa, jakiego znałem. Z tego nie mogłem czytać jak z otwartej księgi.

– Zapomnijmy o tym, jasne? Nic się nie wydarzyło – rzucił beznamiętnie.

Zagryzłem wargi i kiwnąłem głową, zaciskając powieki. Rozwarłem je dopiero wtedy, gdy kroki na ścieżce zaczęły się oddalać. Świat nagle stał się dziwnie rozmazany i jakby bezkształtny. Zamrugałem, a wtedy po policzku spłynęła mi łza. Ponownie zamknąłem oczy i ścisnąwszy dłońmi kolana, schowałem głowę między ramionami. Pozwoliłem, by ciałem wstrząsnął bezgłośny szloch, którego już dłużej nie potrafiłem powstrzymywać.

Byłem cholernym tchórzem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro