Zadzwoniłeś tylko po to, żeby mi naubliżać?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TŌRU

Nowy Jork, USA

Po tym, jak pożegnałem się z Alice, oparłem się plecami o drzwi i zjechałem aż do podłogi. Wydąłem policzki, łokcie podparłem na kolanach, a dłońmi zmierzwiłem wciąż nieuczesane włosy.

– Gratulacje, Tōru – bąknąłem pod nosem. – Masz kolejną złą decyzję na koncie, a to wszystko w niecały pierwszy miesiąc roku.

Parsknąłem, po czym z automatu zacząłem obgryzać paznokieć u kciuka. Ledwo przytomne spojrzenie wbiłem w ścianę salonu z rzędem okien, za którymi błękit zlewał się za niebie z szarością, tworząc dziwną, matową kompozycję.

Nagle zapragnąłem się powłóczyć. Poczuć resztkę skrzypiącego śniegu pod butami i zobaczyć osławiony Central Park lub dużo bliższe Chinatown. Odmrozić sobie zadek na deptaku biegnącym wzdłuż rzeki Hudson, będąc zbyt zajętym podziwianiem zamglonej panoramy Jersey City w oddali, bądź wypić gorącą czekoladę w jednej z licznych kawiarni na SoHo, wyglądając przez okno na czerwone kamienice po drugiej stronie ulicy. Utonąć w tłumie, dać się porwać dźwiękom, a w płuca wciągać zapach bezsennego miasta; tę odurzającą mieszankę spalin, jedzenia, śmieci i drogich perfum. Przymknąłem oczy. Sendai nigdy tak nie pachniało.

Ambitny plan odłożyłem jednak na później, bo w kuchni czekały naczynia do pozmywania, a w salonie meble do przetarcia. I pranie, koniecznie musiałem zapakować pranie do worka. Ziewnąłem i dźwignąłem się z podłogi, a nogi natychmiast zaatakowało stado mrówek. Skrzywiłem się, lecz nie czekałem, aż uczucie ustanie, tylko od razu przeszedłem do salonu połączonego z kuchnią i uchyliwszy po drodze okno, zabrałem się do mycia kubków oraz talerzy.

Pocierałem gąbką o powierzchnię spodka, kiedy wróciło wspomnienie podobnego dnia, w którym pierwszy raz pozwolono mi umyć po śniadaniu plastikowy talerz z żabką. Uśmiechnąłem się. Stałem wtedy przy zlewie, zupełnie tak jak teraz, i z zafascynowaniem obserwowałem tworzącą się pianę oraz kolorowe bańki, które uciekły z butelki z płynem, by następnie unieść się w powietrze i pęknąć.

Byłaś ze mnie wtedy taka dumna, mamo.

Mrugnięcie.

Już nie było pierwszego zmywanego talerza, a pusty kubek po kawie, który stał samotnie na szafce dwudziestego trzeciego grudnia zeszłego roku i dobitnie uświadamiał mi, że kolejny raz zostałem w domu całkiem sam. Tylko jeden kubek zostawiony w kuchni przez ojca spieszącego się do pracy. Praca, ciągła praca. Dwa dni w domu, trzy dni poza. Zawsze tak było, a jednak tamten dzień wydawał się inny, jakiś taki bardziej, i gdy zobaczyłem na blacie ten brudny kubek po kawie, zachciało mi się wyć, bo bezbłędnie odczytałem niemą wiadomość: „Nie czekaj, nie wrócę dzisiaj".

Potrząsnąłem głową.

Nie będziesz się nad sobą rozczulał, Tōru.

Strzepnąłem dłonie, wytarłem je ściereczką, po czym rozejrzałem się po pustym mieszkaniu, gdzie za jedyne towarzystwo robił mi kurz na półkach. Westchnąłem. To niewiarygodne, jak czasem, chcąc uciec od samotności, wpadało się w jeszcze większą samotność.

Ze szmatką w dłoni podszedłem do okna, za którym ulica zaczęła żyć własnym życiem. Dźwięki klaksonów, warkot silników, latające w tę i we w tę drzwi lokali gastronomicznych... Oparłem dłonie o parapet i w zamyśleniu śledziłem wzrokiem poruszających się w dole ludzi. Co chwila się przepychali, taranowali nawzajem po drodze i bez oglądania się za siebie brnęli dalej. Jak czołgi. Małe czołgi ślepo goniące za realizacją amerykańskiego snu. Szare i nijakie.

Przesunąłem palcem po szybie. Chciałbym móc powiedzieć o sobie co innego. Że wcale nie uciekałem, że w sieci wąskich uliczek Nowego Jorku nie goniłem za czymś, czego nigdy nie mogłem mieć i co nigdy tak naprawdę do mnie nie należało. Że w żadnym wypadku nie chowałem się teraz przed odpowiedzialnością w starej kamieniczce na rogu Broome i Orchard Street. Pociągnąłem nosem, a potem przytknąłem czoło do chłodnej szyby.

Mrugnięcie.

Gdy byłem mały, często przesiadywałem na parapecie w mieszkaniu brata i jego matki. Ryū opierał się wtedy obok na łokciach i jeżdżąc palcem po szybie, pokazywał mi, co się działo za oknem. To nie było pełne wspomnienie, bardziej przebłysk, migawka, a jednak tyle wystarczyło, abym na powrót zatęsknił za rodzinnymi stronami oraz za ludźmi, których tam zostawiłem.

Co teraz robisz, Ryū? Kolejny dzień urabiasz się po łokcie, siedząc po godzinach nad projektami? A może tak jak ja kwestionujesz sens całego dotychczasowego życia? Tyle rzeczy chciałbym ci powiedzieć, mimo że nasza relacja nie wyglądała już tak jak kiedyś...

Jeszcze zanim na dobre podjąłem decyzję, znalazłem się w sypialni i złapałem za telefon. Na razie zignorowałem wiadomości, które pozostawił Iwa, i nacisnąłem zieloną słuchawkę tuż obok imienia brata, obawiając się, że gdybym zrobił wcześniej chociaż wdech, wątpliwości by wygrały. Znowu. Przyłożyłem więc telefon do ucha i ścisnąwszy go mocniej, niż było to koniecznie, czekałem.

Jeden sygnał, drugi... Dopiero po piątym Ryū podniósł słuchawkę. Uśmiechnąłem się. Zawsze tak robił. Zupełnie jakby siedział przy telefonie i liczył do pięciu.

Moshi, moshi.

Przełknąłem ślinę.

, Ryū – rzuciłem na powitanie, a po drugiej stronie na kilka długich sekund zapadła cisza.

Ryū wypuścił z sykiem powietrze i mimo że go nie widziałem, to mogłem się założyć, że zasłonił oczy dłonią.

, Toru. W końcu zdecydowałeś się odezwać, co? Powinienem to sobie zapisać w kalendarzu? – zironizował.

Przygryzłem wargę.

– Okej, zasłużyłem – przyznałem. – Powinienem się odezwać już dawno temu, ale...

– Zgadza się – wszedł mi w słowo – powinieneś. Tata się zamartwia, nie może spać i przez to pracuje jeszcze więcej, niż pracował.

Podrapałem się po potylicy, a wyrzuty sumienia, do tej pory uśpione, uniosły wielkie kosmate łby i zawarczały ostrzegawczo.

– Mógł przecież sam zadzwonić... – wymamrotałem.

– Ta? A podałeś mu swój nowy amerykański numer, geniuszu?

Otworzyłem usta i natychmiast je zamknąłem, nie wypowiedziawszy ani słowa. Odchrząknąłem, czując, jak na policzki wkradał się rumieniec, a w gardle rosła gula.

– Biorę to za nie – sarknął. – Co zatem robiłeś przez ostatnie... – zawiesił się – dwadzieścia pięć dni pierwszego miesiąca roku, bracie?

Skrzywiłem się, ale zamiast odpowiedzieć na zaczepkę, zapytałem:

– Może chcesz pogadać przez kamerę... bracie?

Parsknął.

– Może chcę. Poczekaj, spróbuję wygonić Takeru z peceta.

– Powodzenia – zakpiłem.

Ryū mruknął niewyraźną odpowiedź, która uplasowała się gdzieś pomiędzy „spadaj" a „nie wymądrzaj się, gówniarzu", a potem słyszałem tylko, jak przekazał coś Yōko przyciszonym głosem i dźwignął się z jękiem z siedzenia, by pójść, prawdopodobnie, do pokoju syna. Chwilę później nastąpiła seria słownych przepychanek ze zbuntowanym nastolatkiem oraz standardowa prośba o pozwolenie na wbicie „tylko tego jednego levela".

Ostatecznie Ryū się poddał.

Zarechotałem.

– Z czego się tam śmiejesz, co? – warknął.

– Z ciebie – odparłem. – Zawsze masz taki posłuch u syna?

Fuknął i wymruczał do słuchawki wiązankę cichych bluzgów, by na końcu oznajmić:

– Będę musiał skorzystać z laptopa służbowego Yōko... Trudno. Rozłączam się. Lepiej dla ciebie, żebyś już na mnie czekał, kiedy zaloguję się na Skype'a.

Zamrugałem. Nie ociągałem się jednak i gdy tylko usłyszałem charakterystyczny odgłos informujący o tym, że Ryū zakończył rozmowę, złapałem laptopa, żeby czym prędzej go uruchomić. Ledwo zdążyłem się zalogować, a sekundę później na ekranie wyskoczył dymek, że użytkownik DarthVader80 chciał nawiązać połączenie.

Uderzyłem się dłonią w czoło i po paru kliknięciach na ekranie pojawiła się zmęczona, ale mimo wszystko pogodna twarz brata.

– Ciągle nie zmieniłeś tej cringowej nazwy? – zagaiłem.

Parsknął.

– O co ci chodzi? Uwielbiałeś ją.

– No, jakieś dziesięć lat temu. Od tamtego czasu ty i ja nieco się postarzeliśmy.

– Wielkie dzięki za przypomnienie – prychnął, po czym przejechał dłonią po łysej głowie, jak to miał w zwyczaju.

Zmrużyłem oczy.

Odkąd widzieliśmy się ostatni raz, brat ani trochę się nie zmienił. Wciąż nosił rozciągnięte koszulki z nadrukami anime, bojówki i włosy ścięte na zero. Uniosłem kącik ust.

Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem, Ryū.

– Poważnie?

– Co? – Zmarszczyłem brwi i dopiero wówczas do mnie dotarło, że wypowiedziałem to na głos. Spuściłem głowę oraz podrapałem się po nosie. – No tak jakby... – bąknąłem.

– Też za tobą tęskniłem, ty duży dzieciaku – odpowiedział po dłuższej chwili.

Pokazałem do kamery środkowy palec.

– Jesteś jeszcze gorszym złośliwcem, niż byłeś, Ryū. Chyba pogarsza ci się z wiekiem, wiesz? – burknąłem.

– Zadzwoniłeś tylko po to, żeby mi naubliżać?

– Nie. Po prostu... Chciałem wiedzieć... – Przygryzłem wargę. – Co u ciebie?

Wzruszył ramionami.

– W zasadzie bez większych zmian, odkąd widzieliśmy się miesiąc temu. Projektuję potwory do kolejnej gry. Nie chcę się przechwalać, ale to będzie prawdziwy sztos. Możesz być dumny z brata.

– Zawsze jestem dumny z brata! – zawołałem, a gdy w odpowiedzi skłonił się lekko i roześmiał, zapytałem: – A jak twój nadgarstek, Ryū? Nie powinieneś go przeciążać.

Uśmiechnął się krzywo.

– Przyganiał kocioł garnkowi, co? Jak twoje kolano, Tōru? Też nie powinieneś go przeciążać. Nie martw się moim nadgarstkiem, jest w porządku, uważam na niego. Nie mam ochoty po raz kolejny wylądować na stole operacyjnym.

– To dobrze – stwierdziłem, ignorując zaczepkę.

Ryū westchnął.

– Nie chcę się kłócić. Ja tylko...

– To opowiedz mi o tej grze, do której projektowałeś potwory. Dobrze ci się nad nimi pracowało?

Przyjrzał mi się badawczo, po czym westchnął ponownie.

– Wiesz... – podjął. – Z jednej strony mnie cieszy, że to już koniec, bo zaczynałem się nudzić, ciągle dłubiąc przy jednych i tych samych projektach, a z drugiej... będę tęsknił. Lubiłem te potwory, serio, mimo że od ilości poprawek zaczynało mi się już troić w oczach. Zobacz je sobie potem, bo jestem ciekawy, który najbardziej ci się spodoba.

– Obejrzę i dam ci znać – zapewniłem. – Ale znając życie, wszystkie będą genialne.

Wyszczerzył się.

– To miłe, że tak we mnie wierzysz, braciszku.

Przewróciłem oczami.

– A ty, panie grafiku, masz swojego ulubionego potwora?

– A jako twórca w ogóle powinienem mieć ulubiony projekt? – Zadumał się na moment, lecz zaraz wzruszył ramionami i machnął ręką. – No mniejsza. Mam i, człowieku, Xeno'jīva to istne dzieło sztuki i cholerny lodowy król! O tak, to zdecydowanie mój ulubiony projekt. Za jego tworzeniem będę tęsknił najbardziej, chociaż momentami było cholernie ciężko. Więc... chyba jednak jestem bardziej smutny niż szczęśliwy, ponieważ poza tym, że straciłem wszystkie moje smoki, z Xeno'jīvą na czele, to teraz każda wymówka, żeby nie wykładać kasy, poszła się walić, a Yōko od świąt wierci mi dziurę w brzuchu o nową kwiecistą kanapę i remont w sypialni. – Wygiął usta w podkówkę. – No i jest jeszcze Takeru... On, no cóż... Słyszałeś sam: siedzi przed komputerem i wbija kolejne levele. – Poruszył żuchwą. – Może wyjdę teraz na hipokrytę, bo sam pracuję przy tworzeniu gier i generalnie mnie cieszy, jeżeli się sprzedają, ale jako ojciec chyba wolałbym, żeby mój syn przestał w nie inwestować i zajął się nauką. Średnio ostatnio idzie mu w szkole. Boję się, że uwali egzaminy, nawet z korkami z matmy i angielskiego.

Ściągnąłem brwi.

– Dlaczego? Przecież dobrze się uczył, był jednym z najlepszych uczniów w klasie.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Już od dawna nie chce ze mną rozmawiać. Zresztą z Yōko też nie. Niechętnie to przyznaję, ale tylko ty potrafiłeś do niego dotrzeć, i myślę, że teraz najzwyczajniej w świecie mu ciebie brakuje. Może to kwestia wieku, nie wiem. Nie musisz go niańczyć, to akurat obowiązek mój i Yōko, ale mógłbyś się czasem do niego odezwać. W ogóle mógłbyś się częściej odzywać, nie tylko do Takeru.

Chwyciłem się za łokieć, drapiąc suchą skórę, a wargę przygryzłem prawie do krwi.

– Będę. Obiecuję.

Ryū zmrużył oczy, po czym uniósł nieznacznie kącik ust. Nie odpowiedział, po prostu patrzył i wtedy uderzyło mnie to, co i tak już wiedziałem: brat mi nie ufał.

Skrzywiłem się, jakbym dostał pięścią w żołądek.

– Nie wierzysz mi.

– Chciałbym – zapewnił. – Naprawdę. Ale do tej pory w żaden sposób nie udowodniłeś, że można na tobie polegać.

– To nie fair, Ryū.

Westchnął.

– Zawsze byłeś takim dużym dzieckiem, wiesz? I widzę, że przez lata niewiele się zmieniło. Uciekasz od odpowiedzialności, masz w nosie ludzi, którym na tobie zależy... A szkoda. Czasami potrzebowałbym dorosłego brata.

Tym razem to ja westchnąłem i odwróciłem głowę w bok. Nie chciałem patrzeć na brata. Wcale nie dlatego, że nie miał racji, ale właśnie dlatego, że ją miał. Wiele rzeczy ostatnimi czasy spieprzyłem, wielu ludzi zawiodłem i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.

On jednak nie musiał mi tego uświadamiać. Zaczynałem pluć sobie w brodę, że do niego zadzwoniłem.

– To nic osobistego, sam wiesz, jak jest. Tylko że... musisz w końcu zdać sobie sprawę, że na samych wspomnieniach daleko nie zajedziesz. Z czasem trzeba po prostu... zacząć żyć dalej. Jasne, to nie jest łatwe, ale też nikt nigdy nie powiedział, że życie kiedykolwiek takie będzie.

Ściągnąłem brwi i na powrót spojrzałem w ekran.

– Płacą ci też za gadanie jak uduchowiony couch?

– Niestety nie, a szkoda, bo mogliby. Chciałem ci jedynie uświadomić, że nikt nie będzie cię przez całe życie prowadził za rękę i ratował ci tyłka, ilekroć coś odwalisz. Kiedyś, koniec końców, musisz sam utrzymać się na nogach, Tōru, i przestać chodzić z głową w chmurach. Przestać żyć wspomnieniami. To przede wszystkim.

– Czaję. Wyraziłeś się jasno jak słońce – burknąłem, tym samym ucinając dalsze dyskusje. Milczałem przez chwilę, Ryū też nic nie mówił. – Aaa... – Nabrałem powietrza. Odchrząknąłem. Cholerna, bezwartościowa duma. – A co u taty? Jak on się czuje?

Zacmokał.

– O rany. Dlaczego sam go nie spytasz? To też twój ojciec.

– Tak jakoś... Nie umiem...

– Nie umiesz czy nie chcesz?

– Nie umiem.

– On za tobą tęskni. Został w domu całkiem sam. Ty też jesteś w tych swoich Stanach całkiem sam. Jaki to ma sens?

– Ryū, proszę cię, nie zaczynaj znowu...

– Co „nie zaczynaj"? Jeżeli chciałeś się po prostu wyprowadzić z domu, to równie dobrze mogłeś zostać w prefekturze. Miyagi jest dość spora. Ba, cała Japonia jest dość spora, tak sądzę. Wystarczyłoby w zupełności, gdybyś się przeniósł na drugi koniec wyspy i już; jesteś całkiem sam tak długo, jak potrzebujesz. Na cholerę wypieprzyłeś aż na drugi koniec świata? W czym ci to miało pomóc?

Zacisnąłem usta.

– Nie wiem, Ryū. Nie mam cholernego pojęcia. Zadowolony?

– Ani trochę – skwitował z kwaśna miną. – Wróć do domu, Tōru – poprosił już spokojniej. – Proszę. Dlaczego jesteś taki uparty?

– Nie zrozumiesz... – Pokręciłem głową.

Fuknął cicho.

– Normalka, co nie? – powiedział zmęczonym głosem. – Ciebie nikt nigdy nie rozumiał. Takim byłeś wielkim indywidualistą. – Uśmiechnął się słabo.

– Nie o to chodzi...

– Wiem, o co ci chodzi – przerwał. – Naprawdę. To... To dla nas wszystkich była tragedia, uwierz mi. Nie będę ci teraz mówił, że wiem, co czujesz, bo nie wiem i nie chcę sobie nawet tego wyobrażać. Gdyby to była moja matka, nie zrobiłbym więcej. I prawdopodobnie cierpiałbym potem tak samo jak ty teraz. Nikt z nas nie twierdzi, że masz o tym zapomnieć, ale uciekanie i nie do końca legalne wynajmowanie klitki w Stanach nie sprawią, że poczujesz się lepiej. Tu jest twój dom i twoja rodzina. Tu. Nie tam. Nie zapominaj, że oprócz mamy masz jeszcze tatę i mnie.

– O, a czy przypadkiem sam przed chwilą nie powiedziałeś, że nikt nie będzie mnie przez całe życie prowadził za rękę? – przypomniałem.

Westchnął i przymknął powieki, ściskając nasadę nosa.

– O, i naprawdę przetłumaczyłeś to sobie w taki sposób, że żaden z nas nie ma zamiaru cię wspierać? – odciął się, lecz dalej nie uniósł wzroku.

– Tak to zabrzmiało.

Zerknął z pobłażaniem w stronę kamery.

– Poważnie? Wydaje mi się, że wsparcie od niańczenia oddziela jednak dość wyraźna granica. Nie jesteś już dzieckiem, Tōru. Musisz kiedyś dorosnąć i dla twojego dobra lepiej by było, gdybyś zrobił to wcześniej niż później. Jeżeli zapijesz się gdzieś na drugim końcu świata, to... to nie przywróci jej życia. Ale cholernie zaboli tych, którzy dalej tu są i cię kochają.

Zamrugałem, a po policzkach stoczyła się łza. Tylko jedna, bo nie pozwoliłem sobie na więcej. Wytarłem ją natychmiast, jeszcze zanim zdążyła dotrzeć do linii żuchwy. Pociągnąłem nosem.

– Wiesz, dlaczego do ciebie zadzwoniłem, Ryū? – zagadnąłem.

– Nie. Ale pewnie zaraz się dowiem, bo mi powiesz.

Prychnąłem, na powrót odwracając głowę w kierunku okna. Wziąłem głęboki wdech.

– Przypomniałem sobie, że jak byłem mały, to sadzałeś mnie na parapecie u was w domu i pokazywałeś różne rzeczy.

Roześmiał się.

– O bogowie, kiedy to było... Miałeś wtedy ile? Trzy? Cztery lata? Dziwne w sumie, że to pamiętasz.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie tak dokładnie, ale mam przebłyski. Czasem.

– Ta... Fajne czasy. Za każdym razem obiecywałem ci, że ten jest ostatnim, bo nie chciałem, żeby potem mama się na mnie darła o zaplute szyby.

– Ale nigdy nie był, mam rację?

Pokręcił głową i zacisnął wargi, by ukryć uśmiech.

– Nigdy nie umiałem ci odmówić. Zwłaszcza jak zrobiłeś słodkie oczka. – Odetchnął. – Byłeś fajnym dzieckiem, Tōru. Pamiętam, że lubiłeś oglądać atlasy gwiazd. Często ci je czytałem zamiast bajek, kiedy robiłem za niańkę.

– Serio?

– No. Brakuje mi tego niekiedy. Wtedy... Wtedy wszystko było dużo prostsze.

Zamilkliśmy, każdy pogrążony we własnych myślach.

– Cóż... Będę się chyba zbierał – oznajmił po chwili niezręcznej ciszy. – Późno już, a muszę jeszcze wygonić Takeru do spania. Trzymaj się, Tōru. I przemyśl to, co ci powiedziałem, okej? Obiecujesz?

Przełknąłem ślinę.

– Obiecuję. Oyasumi, Ryū.

Wyszczerzył się.

Mata ne, Tōru.

Po tym, jak twarz brata zniknęła, zastąpiona tapetą z motywem kosmosu, jeszcze długo gapiłem się w ekran, zanim ostatecznie zamknąłem laptopa.

Przeciągnąłem się. Czas na czekoladę i widok na panoramę Jersey City we mgle.

I na telefon do Iwy również.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro