Schadzki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Geralt znowu wyszedł i zostawił mnie z nią sam na sam. Wydawało mi się, że będziemy razem pić wino do czasu, aż wiedźmin wróci, wygoni mnie gdzieś do bocznej kanciapy, albo stajni obok chaty i będzie pocieszał się w ramionach czarodziejki. Przyzwyczaiłem się do tego, co nie znaczy, że w głębi serca nie było mi przykro. Komu by nie było, traktowanym przez najlepszego przyjaciela jak popychadło.

Nie zostaliśmy jednak sami. Ledwo Geralt zniknął w pobliskich lasach, a do chaty przy skraju zagajnika, gdzie kazał nam na siebie czekać, zawitał młody czarownik. Na dzień dobry odepchnął mnie zaklęciem, wcześniej wyrywając mi z dłoni nie otwarte jeszcze wino i razem z Yennefer zniknęli w zamkniętym pokoju.

Mnie osobiście zachowanie czarodziejki nie przeszkadzało. Była taka jak wszystkie rozpustne kobiety, jakie poznałem w swoim życiu i z którymi zdarzało mi się spędzać miło czas. Sam nie byłem święty. Jednakże kobiety przeze mnie wybierane, choć zamężne, nie czuły się w swoich związkach szczęśliwe. Często zamiast zajmować się uciechami ciała, po prostu rozmawialiśmy. Czasem czułem się jak znachor od psychiki. 

Yennefer miała przy swoim boku i sercu najwspanialszego człowieka, na którego krótko mówiąc nie zasługiwała. Nie tylko ze względu na parszywy charakter i megalomanię absolutną, ale zwłaszcza fakt, że nie szanowała siebie, a przez to i mężczyzny, który kochał ją nad życie i byłby gotów skoczyć w ogień dla jej satysfakcji.

Bolało mnie jak ślepo patrzył w jej fioletowe tęczówki, jego rysy łagodniały, młodniał, zmieniał się w innego człowieka, trudno było mi go rozpoznać, bo przy mnie nie okazywał takich uczuć, właściwie ujawniał niewiele poza irytacją.

Czy na to zasłużyłem? Może tak, może nie. Trudno mi to osądzić, bo jestem taki od kiedy sięga ma pamięć - rozgadany, irytujący, gęba pełna górnolotnych słów o niewielkim znaczeniu.

Zabrali mi wino. Jedyne co zostało to siedzieć przy kominku, suszyć przemoczone skarpety i słuchać ostentacyjnych jęków z izby obok. Lubiłem kobiety, to nie żadna tajemnica. Yennefer z Vengerbergu nie działa na mnie jednak w żaden sposób i często zastanawiałem się co takiego Geralt w niej widzi. Widząc ich poruzmiewawcze spojrzenia, krótkie chwile ukrywanych uczuć i czystą pasję oraz miłość z jaką białowłosy patrzył na wiedźmę zapominałem, że być może uczucie łączące te dwójkę jest jedynie efektem życzenia. Wtedy nachodziły mnie wątpliwości, traciłem zapał do walki i powoli godziłem się ze stratą.
Następowało kolejne spotkanie, kąśliwe teksty czarodziejki, niewyparzony jęzor, ostentacyjne, wulgarne zachowanie i wieczory także jak te, a we mnie wzbierało obrzydzenie, połączone z nadzieją.

Nadzieja znikała, gdy pojawiał się niczego nieświadomy Geralt, a ja z uśmiechem na ustach udawałem, że nic się nie wydarzyło, bo wiedźma spotykała się z gachami praktycznie za każdym razem, kiedy zostawaliśmy we dwójkę. Nienawidziłem tej niewinności i zaufania jakim wiedźmin darzył nieodpowiednią osobę. A ona perfidnie i bez grama wahania ukrywała swoje występki, malowała ponownie rozmazaną na ustach szminkę i magią naprawiała wymiętą suknię. 

Kiedy krzyki przybrały na sile, nie wytrzymałem. Założyłem buty i wyszedłem przed chatę, choć siąpił zimny deszcz, a Geralt raczej nie pojawi się przez kolejne kilka godzin. Mówił coś o wilkołaku, takie zlecenia zajmowały dłużej niż godzinę i wyciskały z niego siły do ostatniej kropli potu. Usiadłem pod zadaszeniem ze słomy, na ledwo trzymającej się w pionie ławeczce zbitej z kilku deseczek.

Było zimno, a las naokoło zdawał się szeptać jakieś mroczne tajemnice. Wolałem obietnice śmierci złych duchów, niż jęki i stęki Yennefer.

Miałem ochotę wejść tam i postawić jej ultimatum - albo natychmiast to zakończy albo wszystko powiem Geraltowi. On na to nie zasługiwał. 

Jej słowo, przeciwko mojemu - to bym od niej usłyszał. A głos Yennefer znaczył wiele nie tylko na królewskim dworze. Dla wiedźmina znaczył wszystko. Moje zdanie nie miało prawa przebicia, bo traktowano je jako żart, nawet gdy nim nie było.

Ale tu nie chodziło o mnie. Czas kiedy myślałem jedynie o własnych potrzebach oraz uciechach odszedł w zapomnienie. Z wiekiem stawałem się sentymentalnym głupcem, skupiającym się na innych ludziach, a dokładniej jednym człowieku.

Siedziałem na ganku, dopóki kolana nie zaczęły mi dygotać, a gustowny kubraczek w kolorze biskupiego różu przesiąknął wodą.

Powoli przestawało padać, kiedy wyłonił się z pobliskiego boru i powoli zmierzał w stronę chatki na Płotce. W moim sercu ponownie zagościła radość, że nic mu nie jest, nie wyglądał na rannego. W pierwszej chwili chciałem wybiec mu na spotkanie. Zapomniał jak bardzo jestem zmęczony i przemarznięty. Dopiero, gdy pierwszy fala szczęścia minęła, przypomniałem sobie o gościu Yen. Nie pamiętam, żeby opuszczał chatę, na pewno nie przez główne wyjście. Możliwe, że ciągle tam był i chędożył się z ukochaną Geralta.

- Geralt! Moja muzo! Widzę, że wracasz z tarczą. Czy mam zacząć tworzyć już pieśń pochwalną? - krzyknąłem najgłośniej jak tylko potrafiłem wysilić własne płuca, żeby para wewnątrz budynku zorientowała się co zaraz może się wydarzyć. Podbiegłem do konia i zatrzymałem wiedźmina w połowie traktu.

- Czemu tu siedzisz? - zapytał, widząc mój przemoczony do suchej nitki strój.

- Wyszedłem się przewietrzyć - rżnąłem dalej głupa, nie schodząc z drogi Płotce, choć Geralt próbował pociągać za lejce i mnie wyminąć.

- Podczas ulewy?

- Deszcz oczyszcza powietrze, czujesz jakie jest rześkie? - zaciągnąłem się, próbować nie kichnąć prosto w pysk Płotki. Chyba zbliża się moja męska śmierć - przeziębienie.

- Zejdź z drogi Jaskier.

- T-tak, już, czekaj - obejrzałem się za siebie. Ze środka chaty nie dobiegał chociażby szmer. W oknie nie błyszczało światło.

Miałem nadzieję, że Yen i jej chłoptaś zdążyli uprzątnąć swój bałagan. Nie chodziło o nią, jak dla mnie mogły zająć ją płomienie wiecznego ognia. Jednocześnie wiedziałem, jak bardzo Geralt cierpiał by poznając prawdę.

Wiedźmin przywiązał Płotkę pod dachem ganku.

- Geralt, możesz spojrzeć mi w oczy? - wepchnąłem się między niego, a drzwi.

- Coś ty pił? - warknął na mnie i bez grama siły przepchnął z drogi.

Podążyłem za nim jak mały, przemoczony kundelek. Mężczyzna nie bawił się w uprzejmości dla gospodarza chaty myśliwskiej. W pokrytych łajnem buciorach przeszedł dwoma krokami przez główną izbę i otworzył drzwi do pokoju, gdzie zniknęła Yennefer ze swoim ,,przyjacielem,,.

- Co jest do kurwy!?

Przeraziłem się słysząc ryk wiedźmina. Yennefer byłaby tak głupia i nieostrożna?

Zajrzałem do pomieszczenia. W wnętrzu unosił się zapach seksu i ostry aromat ziół. Naga Yennefer leżała na kozetce, jej fioletowe spojrzenie było odrobinę nieobecne i zamglone. Towarzysz czarodziejki w samej koszuli stał obok niskiego stoliczka, przy którym mieszał zawartość pozłacanego imbryka. Odurzający aromat wydostawał się właśnie z niego.

- Wiedźminie - wymruczała - załatwiłeś sprawę wilkołaka?

- Co ty do kurwy wyprawiasz?  - wycedził przez zęby każde słowo.

Bałem się. Złość aż z niego kipiała, a przecież zawsze trzymał emocje na wodzy, miał je wręcz przytępione.

- Odpowiadaj na pytanie - odrzekła bez grama emocji. Jakby cała scena rozgrywająca się przed naszymi oczami nie miała żadnego znaczenia.

- Geralt... - postąpiłem krok w stronę przyjaciela.

- Chędożysz się z jakimś pierdolonym dzieciakiem, kiedy ja załatwiam twoje sprawy?

- A co ci do tego? Płacę ci za usługi. To co robię, gdy cię nie ma, nie powinno mieć znaczenia. Nie mieszaj spraw prywatnych do biznesu.

- A jaki miałaś interes w jebaniu się z tym wymoczkiem!?

Yen spojrzała na niego groźnie spod pół przymkniętych powiek. Leniwie podniosła się i naga podeszła do wiedźmina.

- Czy ja wiem... Przyjemność?

- I mówisz to tak jakby nic się nie stało? - widziałem jak zaciska dłonie schowane w skórzanych rękawicach.

- A co się stało Geralt? - zapytała obojętnie i przesunęła opuszkami palców po jego poharatanym policzku.

- Nie naigrywaj się ze mnie! - odtrącił jej dłoń. Złość przeradzała się w żal i upokorzenie.

- Uspokój się wiedźminie, to tylko seks - odezwał się półnagi chłoptaś.

Zachłysnąm się powietrzem, kiedy Geralt rzucił na chłopaka igni. Odrzuciło mnie w tył, zabolało w żebrach, uderzając o ścianę. Yennefer ani drgnęła. Jej spojrzenie trochę przetrzeźwiało, chyba zdała sobie sprawę, że przesadziła.

- Mówisz tak jakbyś sam nie chędożył
się na prawo i lewo. Mam ci przypomnieć Triss Merigolt? - zapytała z uśmiechem, jakby tym sposobem chciała załagodzić sytuację.

- Widywałem się z Triss, kiedy mnie odrzuciłaś jak psa. Gdy postanowiliśmy dać sobie szansę, nigdy cię nie zdradziłem! - warknął jej w twarz.

Powoli podniosłem się do pionu, sunąc plecami po ścianie. Chciałem się odezwać, ale wolałem nie dolewać oliwy do ognia. Nie mogłem stawać po żadnej ze stron, choć wiadomo po której jest moje serce.

- Nie udawaj rycerza moralności Geralt! - podniosła głos - jebałeś wszystko co się rusza, a teraz prawisz mi kazania o swojej wielkiej wierności. Nie jesteśmy starym małżeństwem, żeby się ograniczać jakimiś zakazami - przewróciła oczami.

- Znosiłem wiele, ale moja cierpliwość ma swoje granice - warknął, mierząc ją pełnym obrzydzenia spojrzeniem - Jesteś zwykłą suką.

Nigdy nie widziałem wiedźmy tak wściekłej. Jej twarz przybrała maniakalny wyraz, oczy pociemniały, a nagie ciało napięło się jak struna.

- Odszczekaj to...

- Puszczalska suka.

Zaklęcie uderzyło zanim zdążył zareagować. Zamroczyło nawet mnie. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałem był widok opadającego na podłogę ciała Geralta. Chciałem krzyczeć, podbiec, ratować go. Nie mogłem już zrobić nic.

...

Obudziłem się z tępym bólem w skroniach. W oczach majaczyły mi jeszcze mroczki, ale od razu poczułem, że nie leżę na podłodze. Posłanie było miękkie i ciepłe.
Uniosłem głowę. W pomieszczeniu unosił się zapach pieczonego mięsa.

- Geralt...

- Jak się czujesz? - zapytał.

- Jako tako... A ty? - podniosłem się do siadu.

- Dobrze.

Nie zauważyłem nigdzie wiedźmy, ani jej młodego kochanka. Leżałem w pierwszej izbie, a Geralt siedział przy kominku, gdzie piekło się mięso z królika. Bałem się pytać, ale w końcu byłem świadkiem tej sceny, a Geralt być może potrzebował rozmowy, choć nigdy by się do tego nie przyznał.

- Jej... Tu nie ma? - zapytałem.

- Nie ma. Wyjechała do Oxenfurtu.

Opuściłem nogi z posłania.

- Geralt, ja...

- Daj spokój. Wiem, o czym chcesz mówić. Lepiej mi powiedz, czy o tym wiedziałeś? Często zostawaliście sami.

Milczałem przez moment, co chyba uznał za przyznanie się do winy.

- Nie powiedziałeś mi.

- Bałem się, że nie uwierzysz. Nie chciałem też psuć waszej relacji. Wiem jak ci na niej zależy.

- I pozwoliłeś ze mnie robić idiotę i rogacza - agresywnie wrzucił pogrzebacz do ogniska.

Wzrygnąłem się.

- Przepraszam, nie chciałem, żebyś czuł się tak teraz.

Przez kilka minut panowała między nami dołująca cisza.

- To ja przepraszam, nie powinien mieć do ciebie pretensji. Wiedziałem jaka jest Yen. Powinienem się tego domyślić.

- Nikt nie chce przyjąć do siebie myśli, że ukochana osoba może dzielić chwile szczęścia z kimś innym.

- Mówisz tak jakbyś wiedział co czuję - powiedział cicho.

Oczywiście, że wiedziałem. Przeżywałem to dzień w dzień od kilkunastu lat.

- Tylko tak brzmi - uśmiechnąłem się sztucznie, ale przestalem widząc jego powagę.

- Poświęciłem jej tyle lat, tyle uczuć. Powinienem pozostać wierny swojej profesji.

- Nie, to nieprawda! - przysiadłem się obok niego - może Yennefer nie była warta ciebie i twoich uczuć.

- Może to ja nie jestem wart.

- Nie wart jej!?

- Nie wart uczuć. Z resztą, kogo to obchodzi - miał zmęczony wyraz twarzy, przytłoczony prawdą i bólem. Nie był tym Geraltem, którego znałem i kochałem.

- Każdy jest wart uczuć. Tylko nie każdy potrafi je docenić. Yennefer tego nie umie. Jest zimna i wyrachowana do szpiku kości - wreszcie miałem odwagę to z siebie wyrzucić.

Geralt spojrzał na mnie zaskoczony twardością moich słów.

- Musisz to zrozumieć Geralt.

- Chyba źle lokowałem swoje zaufanie. To się zmieni. Obiecuję ci Jaskier.

Po raz pierwszy zauważyłem na jego ustach cień uśmiechu skierowany do mnie. Moja dusza zaśpiewała, a koszmar schadzek okrutnej Yennefer wreszcie dobiegł końca. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro