Skrawek wolności (16+)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Chciałabym, żeby był tam przed jutrzejszym wieczorem. Za dwa dni czeka go ceremonia przejęcia opieki nad wschodnimi ziemiami i musi być na tę okoliczność wyspany.

- To już nie ode mnie zależy, czy się wyśpi - Geralt miał serdecznie dość paplaniny, która płynęła z pomiędzy warg kobiety niczym wodospad. Usta nie zamykały jej się na ułamek sekundy, ledwie co znajdowała czas, by złapać oddech.

Wysoka dama o kanciastych kształtach, przywdzianych w dość osobliwy krój bufiastej sukni, prowadziła go krętymi ścieżkami ogrodowych labiryntów. Wiedźmin odwiedził w toku swojej namiestniczej kariery wiele bogatych rezydencji wzorem pałaców. Nie różniły się one od siebie drastycznie. Obowiązkowym elementem każdego był labirynt ułożony z krzewów żywopłotu i ukryte w nim kamienne lub marmurowe posągi oraz fontanny. Standard.

Po ostatniej wyprawie na Skellige i zapłaceniu żeglarzowi pokaźnego haraczu, bo o uczciwą zapłatę, kwota, której zażądał, nie zakrawała, wiedźmin musiał imać się każdej oferty jaką proponował mu ten brudny świat. A gdzie szybciej i łatwiej zarobić, jeśli nie na dworach szlacheckich paniczyków, dla których odebranie podatku od opornego chłopa było czynem godnym zapłaty. Takich zleceń z zasady nie brał, ale nawet on jeść coś musiał, a kończący się grosz objawił się pewnego dnia jako nieprzyjemna niespodzianka, podobnie do pobudki z rana obok nieurodziwej niewiasty.

Zlecenie wydawało się proste, dopóki nie napotkał zleceniodawczyni - rozgadanej, wszędobylskiej i zakręconej damy w średnim wieku, która eskortę syna do pałacu w sąsiednim mieście uznała za misję godną królewskiej straży.

Nie opłacało mu się tłumaczyć kobiecie, że nikt nie napada na władców pierwszych lepszych ziem, zwłaszcza, kiedy jeszcze nie zostali nimi ogłoszeni, ale wchodzić w dysputy z hrabiną Lettenhove, to jak samemu wpychać się do gęby biesa. Po co?

Płaciła sowicie, jak za króla. Dlatego nie wybrzydzał, tylko w myślach prosił, by dotarli już na miejsce i przestała gadać.

- Jeśli dotrze tam bez niepotrzebnego stresu, to i na jego sen możesz mieć wpływ. A musisz wiedzieć, że dowiem się jak wypadł podczas odbierania dokumentów i przyjmowania tytułu. Usłyszę o uchybieniu z jego strony, a ty poniesiesz za to konsekwencje wiedźminie. Bezstresowa podróż to priorytet. Julian i tak nie mógł ostatnio spać, mało co je. Widać, że martwi go obowiązek, który musi dźwigać na barkach, ale przecież każdy z nas posiada osobisty ciężar, własny, syzyfowy kamień, czyż nie?

Choć nie bardzo wiedział o co chodzi, chciał cokolwiek odpowiedzieć. Nie zdążył, bo tyrada potoczyła się dalej, a zakończyła się dopiero, gdy po drodze spotkali służącego, którego posłała dalej z wiedźminem, sama usprawiedliwiając się obowiązkami przygotowywania wyjazdu. Powędrował więc z mężczyzną.

Wyszli na odrobinę większą przestrzeń, niewielki placyk po środku liściastego labiryntu. Słońce grzało mocno, w powietrzu tworzyły się fale gorącego powietrza, świadczące o upale. Mimo to, ani myślał zdejmować którejś z warstw pancerza.

- Paniczu, przyprowadziłem gościa.

Zwrócił się w stronę, w którą służący kierowała słowa i zaniemówił. Może nie po raz pierwszy, bo brak mowy to jego stan permanentny, ale teraz widok wręcz wyrwał mu powietrze z płuc razem ze słowami, których nie miał zamiaru wypowiedzieć.

Na kamiennym podeście, w pozycji pół siedzącej, pół leżącej zajmowała miejsce postać mężczyzny, choć gdyby nie wystawione na światło dzienne męskie narządy, nie umiałby w stu procentach stwierdzić jakiej płci owa postać jest.

Przybrał pozę nienaturalną, musiało mu być niewygodnie, ale dzielnie trwał w ramie niczym malarskie dzieło. Na jego twarzy nie dostrzegł cienia zmęczenia, ani zawstydzenia obecnością obcego. Jego włosy miały odcień ciepłego brązu, przypominały mu kolor jesiennych żołędzi.

Skóra mężczyzny była gładka jak tafla spokojnego jeziora, jak perła, lekko zarumieniona w określonych miejscach i błyszcząca od promieni słońca. Wydawało mu się jakby jego naskórek mienił się drobinkami jakiś świecidełek, choć mógł to być i pot.

Twarz nieznajomego wydawał się z dziwnego powodu zszokować go bardziej, niż niezbyt imponujący rozmiar odkrytego przyrodzenia.

Kształt każdego z fragmentów twarzy pasował do siebie w jakiś satysfakcjonujący sposób, tworząc pełną wdzięku całość. Składał się na nią niezbyt duży nos, pełne okrągłe, rubaszne usta i oczy jasne na równi z niebem ponad ich głowami. Kilka kosmyków z długiej grzywki po lewej stronie twarzy prawie wpadało mu do oka. Na skroniach obok uszu włosy były dokładnie wygolone, a po bokach głowy króciutko ścięte.

Młody mężczyzna pozostał stałym posągiem, nawet nie drgnął.

- Cóż to za gość? - odezwał się inny głos.

Schowany za wyciętą w żywopłocie podobizną łabędzia nieznajomy był na szczęście ubranym mężczyzną. Jego białą koszulę pokrywały plamy kolorowych farb, tak samo jak ciemne, lekkie spodnie. Co dziwne jego skóra i dłonie pozostawały nieskazitelnie czyste. Koszulę podwinął do przedramion, odkrywając męskie ręce.

- Wiedźmin - poinformował, nie zwracając uwagi na to, że jeden z nich jest kompletnie nagi i najwyraźniej nie przejęty całą sytuacją.

- Wiedźmin? - głos młodzieńca, który równie dobrze mógłby być posągiem, ponownie wywarł na Geralcie jakieś niezrozumiałe dla niego wrażenie. Był aksamitny.

Mężczyzna podniósł się z podestu i zeskoczył zgrabnie w dół. Wsunął na nogi najdziwniejsze buty jakie w życiu widział, mianowicie pokryte białym futerkiem sandałki na paskach i nieskrępowany własną golizną podszedł do dwójki.

Naprawdę starał się nie zwracać uwagi na anatomię, która bezpretensjonalnie zwisała między gładkimi nogami mężczyzny. Przecież to tylko ciało, dlaczego się tak zachowywał? Bo to po raz pierwszy widział nagiego mężczyznę? Na królewskich dworach orgie to chleb powszedni.

- Mogę poznać twoje imię, wiedźminie?

- Wolałbym pozostać wiedźminem.

- Hrabina kazała, byś wrócił do środka. Niedługo będziecie wyruszać - odezwał się służący, przerywając zaczątek rozmowy.

- Wybacz mi wiedźminie tą swawolną powierzchowność, ale właśnie drogi przyjaciel Alfred tworzy mój akt. Nazywam to wolnością, nie wyuzdaniem. Żyję w zgodzie z naturą, ubieram się, kiedy robi się zimno i kiedy oczy takie jak twoje nie obserwują mnie z uwagą.

- Wcale nie obserwuję - prawie warknął na swojego pracodawcę.

- Nie tłumacz się. Piękno przyciąga wzrok, każdy go łaknie, nawet ci którzy się do tego nie przyznają. Kochamy to co piękne, a brzydzi nas co szpetne. Ludzką rzeczą pożądać - uśmiechnął się kącikiem ust.

- Paniczu, matka wzywa...

- Tak wiem, wiem - machnął od niechcenia ręką w stronę służącego, nie odrywając wzroku od ostrych rysów twarzy wiedźmina.

- Alfredzie, podaj mi szlafrok - zaszczebiotał, a kiedy przyjaciel zarzucił na jego ramiona atłasowy, prawie zupełnie prześwitujący materiał zgrabnymi palcami zawiązał go kokardką na wysokości pępka.

- Do zobaczenie później wiedźminie - rzucił mu ostatnie spojrzenie bystrych oczu i łapiąc za dłoń malarza pociągnął go za sobą. Geralt ponownie zawiesił się na kształtnych, okrągłych pośladkach, poruszających się w rytm skocznych kroków, dokładnie widocznych pod leciutkim materiałem.

Wychodziło na to, że to zlecenie nie będzie należało do najłatwiejszych.

...

Aby podróż była jak najbezpieczniejsza, zdecydowano, że pozostanie tajemnicą, dlatego każdy dodatkowy strażnik mógł wzbudzać podejrzenia. Chcąc nie chcąc wiedźmin został zmuszony, by jako jedyny towarzyszyć młodemu paniczowi w jego podróży ku przeznaczeniu.

Wyruszyli dwie godziny później. Na szczęście obaj w pełni ubrani, na osobnych koniach, powoli jadąc obok siebie.

Geralt miał nadzieję, że Julian nie odziedziczył po matce gadulstwa, a o sytuacji w ogrodzie obaj szybko zapomną. Ale jak zapomnieć o czymś, o czym ciągle się myśli, by zapomnieć, przez co właśnie jeszcze intensywniej się o tym pamięta? Co za chory, domykający się krąg.

Poza tym bez przerwy czuł na sobie wzrok młodzieńca. W myślach przeklinał go najbardziej kwiecistymi wiązankami jakie potrafił upleść jego zwyrodniały słownik.

- Wyglądasz jakbyś chciał kogoś zamordować - odezwał się tym swoim jedwabistym niczym prześwitujący szlafrok głosem. A tak gdzie prześwitujące odzienie, tam i blade, smukłe ciało. Czy on właśnie miał objawy szaleństwa?

- Zaczekaj - burknął pod nosem, mając nadzieję, że to go zamknie.

- Płacą ci porządną sumę, chyba nie opłaca ci się mnie zabijać.

- Pieniądze to nie wszystko.

- Ale skoro wytrzymałeś tyle z moją matką, to teraz musisz przeboleć i mnie. Uwierz mi, jestem trochę mniej męczący - zaśmiał się, całkiem przyjemnym tonem - może porozmawiamy? To umili nam drogę.

- Najmilsza jest mi cisza.

- Cisza bywa pełną odpowiedzi, ale tylko w towarzystwie, które znasz od podszewki. My się jeszcze nie znamy, a wydaje mi się że możemy odnaleźć wspólny język wiedźminie.

- Jedyne co mamy ze sobą wspólnego to rasa ludzka, a to i tak za dużo.

- Skąd wiesz, że nie jestem elfem? - zachichotał.

- Wiem jak wyglądają elfy.

- Domyślam się, pewnie jako wiedźmin widziałeś dziesiątki stworzeń o odmiennych rasach. Toż to trwoga dla mej duszy buntowniczego podróżnika, który odwagę trzyma jedynie w sercu, a wypuścić jej na zewnątrz nią ma sposobności. Czy wiedźmini czują trwogę?

- Nie.

- Żałuj więc, trwoga to nie czysty strach, to coś jak grzeszny kuzyn strachu, erotyczny odpowiednik. We trwodze można się zanurzyć, jak w balii chłodnej wody i czerpać satysfakcję z dreszczyku, który przeszywa ciało. Coś na wzór ekscytacji, czułeś ją kiedyś wiedźminie?

- Strach, czy trwoga to jedno i to samo. Paraliżuje i odbiera zdrowy osąd. Nie widzę w tym nic ekscytującego.

- A jest coś co cię ekscytuje?

- Nie.

- Och, błagam - mimo, że nie patrzył mu w twarz, widział, że młodzieniec przewraca oczami - dlaczego jesteś taki prostolinijny?

- To mój styl bycia.

- Dosyć to przygnębiające. Mogę prosić cię, byś podał mi swoje imię? Ciężko mi zwracać się do ciebie po profesji.

- Nie musisz się w ogóle do mnie zwracać.

- Ale może zdarzyć się taka potrzeba - nie dawał za wygraną.

- Geralt.

- Dziękuję ci Geralcie. Czuję się teraz o wiele lepiej, jakbyśmy znali się lata. Ty pewnie będziesz potrzebował więcej czasu, aby mi zaufać, ale spokojnie. Jestem bardzo cierpliwy, mimo mojej rozgadanej natury. Potrafię czekać aż druga osoba będzie gotowa otworzyć się przede mną choćby i wieczność. W każdym jest coś wyjątkowego. Wiesz, ludzie są jak woda. Rzeka wydaje się ciągle taka sama. Ludzie przychodzą i odchodzą, zapełniają tłumy, anonimowe jednostki, miliony takich samych na pozór kropel. I nigdy nie będzie nam dane poznać historii każdej kropli, która mogła spłynąć z górskiego strumienia, wydostać się z wnętrza ziemi, czy spaść z wysokiego nieba.
Ty wydajesz mi się kroplą zmrożoną w postać lodowca, skruszenie cię siłą nie uwolni cię od bycia lodem. Ale może wystarczy trochę czasu i ciepła.

Geralt słuchał słów mężczyzny, starając się być obojętnym. Ale może w wielu głupkowatych słowach zawarł trochę prawdy. I to znając go zaledwie kilka godzin.

- Mogę zadać ci parę pytań? Nie będą męczące, a czas szybciej nam minie.

- Jak chcesz.

Był pewny, że się uśmiechnął.

- Twoje włosy są białe z natury?

- To wynik mutacji.

- Czytałem o nich. To chyba nic przyjemnego - zamyślił się młodszy.

- Nie.

- Ale poradziłeś sobie z tym i jesteś teraz świetny w swoim fachu.

- Nie wiesz tego.

- Gdybyś nie był, nie rozmawiali byśmy teraz. Brak profesjonalizmu u wiedźmina równa się śmieci. Nie mam racji?

- Hmmm... - młodszy wydawał się nie być takim głupim, na jakiego wyglądał.

- Dlaczego eskortujesz mnie, zamiast zabijać potwory?

- Jest nieurodzaj potworów. Takie czasy.

- To chyba dobrze.

- Dla mnie niekoniecznie.

Zadał jeszcze kilka pytań, z których parę zakrawało o osobiste, jak pytanie o związki z ludźmi, odczuwanie emocji, czy ulubiona potrawa.

- Możemy się zatrzymać na postój? Muszę tam, gdzie król chodzi piechotą - zapytał trochę nieśmiało. Myślałby kto, że odczuwa jakikolwiek wstyd.

Geralt bez słowa zatrzymał się i zsiadł z Płotki. Wtedy młodszy zrobił to samo i na dłuższą chwilę zniknął w pobliskich krzewach.

Czas mijał, a młody hrabia nie wracał. W końcu, niezależnie od sytuacji w jakiej go znajdzie, postanowił interweniować. Przeszukał okolicę, ale jak się okazało młodszy zniknął.

- Idiota... - warknął przez zęby.

Albo został pojmany, albo uciekł. Za każdą z obu opcji miał zamiar nakopać mu w rzyć. Skupił się na śladach, które prowadziły co raz dalej i dalej. Zbliżał się wieczór, a on nadal nie odnalazł irytującego paniczyka.
Mimo szybkiego tempa i wyraźnych śladów nie był w stanie go dostrzec. Temperatura złagodniała, uschnięte trawy łamały się pod jego stopami. Na szczęście ślady nie odbiegały daleko od traktu i nie zapuszczały się w las, bo tam, po ciemku nie miałby już raczej co po nim zbierać, a Grabina Lettenhove postarała by się o najgorszą z możliwych śmierci za niedopełnienie obowiązku.

Jakaś maleńka iskierka głęboko wewnątrz, nie chciała też żeby nie opierzonemu władcy coś się stało. Może dość głupkowatym sposobem, ale gadał z sensem. Śmierć z rąk bandytów, czy jako rozszarpane mięso przez przypadkowego potwora nie przystała komuś... takiemu. Sam nawet nie potrafił go do końca określić. Oczywiście wzbudzał irytację i szargał napięte nerwy Geralta, ale z drugiej strony kto tego nie robił, a on dodatkowo w sposób dość...

Urokliwy?

Nawet nie wiedział, że zna takie słowo. Warknął sam do siebie docierając po śladach do wiejskich zabudowań. Z małej gospody na rozstaju dróg docierał mocny aromat słodkiego wina i dźwięki muzyki. Pojedynczy instrument i dość przyjemnie dla ucha układający się ton melodii.

Bez zastanowienia wtargnął do środka. Musiał jednak przystopować, bo jak się okazało zebrał się tam pokaźny tłum i swoją gwałtownością mógł kogoś niechcący zdeptać, większą część stanowiły bowiem młode kobiety. Z wyżartych przez korniki desek zbito prowizoryczną scenę, a na jej zwieńczeniu, rozanielony syn hrabiny trzymał w dłoniach coś na kształt lutni, o ile Geralt trafnie rozpoznał instrument i wygrywał prostą melodię, układając do niej na poczekaniu swobodną pieśń o podróży w nieznane.

Nie bacząc na tłum, począł przedzierać się do samej sceny. Lekki pomruk poniósł się wśród zaczarowanych słuchaczy. Nikt jednakowoż nie okazał się na tyle odważny, aby go zatrzymać. Dopiero, kiedy stanął przed sceną, młodzieniec przestał brzdąkać i spojrzał na niego, pod dobrodusznym, lekkim uśmiechem ukrywając cząstkę rozczarowania.

- Szybko mnie znalazłeś Geralcie.

- Za wolno - próbował być spokojny.

- No cóż, zgaduję, że moja podróż w nieznane dobiegła końca.

Nie odrzekł nic, nie było takiej potrzeby.

- Dziękuję państwu za przyjemne chwile nad kuflem piwa, w waszym szacownym towarzystwie, toż to zaszczyt dla mnie grać dla tak wytrawnych i wiernych słuchaczy - zwrócił się głośniej s troje tłumu. Kilka panien z pierwszych rzędów westchnęło smutno, ale dla niego starały się uśmiechać, a nawet wdzięczyć.

- Dziękujemy za występ szanowny Jaskrze! - krzyknęła jedna z nich.

Jaskrze? Co za durny pseudonim. Raczej chwaście, mały, kujący, denerwujący chwaście, wyrastający nawet na litej skale.

- Może przyjdzie mi jeszcze kiedyś dla was wystąpić, nie znamy ścieżek, którymi prowadzi nas...

- Starczy - mruknął pod nosem Geralt i chwycił go za fraki, ściągając ze sceny. Echo zdumienia poniosło się po sali, gdy wyprowadzał go z karczmy jak nieposłuszne dziecko.

Nie odezwał się, aż dotarli do Płotki i konia Juliana. Było kompletnie ciemno, mieli sporo opóźnienia.

- Co to w ogóle miało być? - starał się nie podnosić głosu wiedźmin.

- Ucieczka kontrolowana. Wiedziałem, że mnie znajdziesz - odrzekł, już nie tak śpiewnym tonem jak wcześniej, głaszcząc konia po kasztanowej grzywie i dając mu połowę marchwi, którą musiał zwinąć z karczmy. Drugą połówkę trzymał w dłoni, zapewne dla Płotki.

- Narobiłeś mi kłopotu, po drodze do gospody mogli cię napaść, nie wspominając o potworach. Niedaleko są mokradła.

- Ale nic się nie stało - powiedział obojętnie, a to już zupełnie rozsierdziło Geralta.

- Nic? Gdyby coś się jednak stało, twoja matka poćwiartowałaby mnie na drobne kawałki.

- Nie dałbyś się jej. Z resztą, byłaby zbyt zrozpaczona, żeby kogokolwiek obwiniać. Wie, że nie darzę życia zbytnim szacunkiem.

Geralt obejrzał go z góry na dół, poruszając w złości dolną szczęką. Co to niby miało znaczyć?

- Ty akurat mimo wszystko powinieneś wiedzieć jak to jest dostać życie, którego się nie chce. Niewielu zostaje wiedźminami z własnej inicjatywy. Tak samo jak synem hrabiny. Mamy to co mamy, ja chciałem tylko na moment od tego uciec.

- To kim jesteś, to twój obowiązek, niekiedy nie można od niego uciec.

- Myślisz, że tego nie wiem? Ale kto zabroni mi szukać ulotnych chwil szczęścia? Dostałem lutnię, jestem szczęśliwy - uśmiechnął się pod nosem - jest cenniejsza niż wszystkie wykonane przez najlepszych mistrzów na dworze. Ma w sobie cząstkę wolności.

Prawie, że ze czcią zawiesił instrument u boku konia. Po czym podszedł do Płotki i dał jej drugą połowę warzywa. Normalnie nie pozwalał jej dotykać nikomu, ale koń ze smakiem zajadał marchew z dłoni Juliana. Nawet on nie miał serca, by jej tego zabraniać.

- Z resztą, na dworze nie przystoi mi grać na lutni, podobno to prostacki instrument. Mężczyźnie to w ogóle nie przystoi. To będzie nasza tajemnica, co?

Geralt nie był pewny, czy zapytał Płotki, czy jego, bo wzrok cały czas utkwiony miał we łbie konia.

- Hmm...

- Cieszę się, że to rozumiesz - pogłaskał zwierzę ostatni raz i podobnie jak wiedźmin wsiadł na konia.

Przez chwilę jechali w ciszy.

- Obozowałeś kiedyś na wolnym powietrzu? - zapytał niby to od niechcenia.

- Żartujesz? Matka nie pozwalała mi spać nawet poza własnym pokojem.

- Jest późno, musimy rozbić obóz i rozpalić ogień.

- Naprawdę? - zapytał, jakby nie dowierzał, że pytanie mu się nie przyśniło.

Zamiast odpowiadać wstrzymał konia i zsiadł z niego, uznając skwer pod wysokim, rozłożystym klonem, kawałek od traktu za odpowiednie miejsce. Jego medalion nie drgał, nie wyczuwał, by w okolicy czaiło się jakieś niebezpieczeństwo.

- O Melitele! - Julian prawie wyrżnął na twarz, schodząc nieostrożnie z konia. Zachwiał się lecz Geralt złapał go za łokieć i podciągnął w górę, równocześnie rozglądając się po okolicy - mogę rozpalić ogień?!

- Nie, jest zbyt sucho, ale zbierz gałęzie.

- Tak jest! - z zapałem wyrwał drobne ramię z uścisku i zabrał się za szukanie materiału na opał.

Misternie ułożona konstrukcja gałązek prezentowała się średnio, ale na upartego można było nazwać to paleniskiem. Kazał obłożyć je kamieniami, a sam odszedł na kilka metrów, żeby upolować pierwsze lepsze, małe zwierzątko. Zanim wrócił do ,,obozowiska,, obdarł królika ze skóry, bo jak domyślał się, Julian widział martwe zwierzę jedynie na półmisku, upieczone i ani trochę nie przypominające już żywego stworzenia.

Nie wiedział jakim cudem, ale młodszy zdążył pobrudzić sobie twarz i rozedrzeć aksamitny, wyszywany złotymi nićmi strój, a to wszystko przy układaniu paleniska. Pokiwał głową i przygotował mięso do pieczenia, nabijając je na ostry kij, po czym, by rozpalić ogień podał je Julianowi. Ten wzdrygnął się przyjmując ,,podarunek,,.

Mięso piekło się nad ogniem, a oni siedzieli przy ognisku w błogiej ciszy. Młody hrabia przyglądał się syczącym płomieniom, smagającym letnie powietrze, a Geralt co jakiś czas rzucał mu spojrzenia, aby przekonać się, czy nadal wgapia się oczarowany w coś tak zwyczajnego jak ogień.

- Masz tam jakieś wizje, czy co? - odezwał się, nie wytrzymując.

- Można tak powiedzieć - uśmiechnął się i zwrócił oczy ku niemu. Odbijający się w błękicie pomarańcz wyglądał dość intrygująco - nigdy nie zwracałem uwagi na palenisko w wielkim kominku w sali balowej, ani u siebie w pokoju. Wydawał mi się czymś nieistotnym, był udomowiony i posłuszny jak ja. Ten jest dziki, spójrz jak płomienie pną się ku niebu, jak iskry uciekają niesione przez wiatr daleko w nieznane. Nie wiemy nawet gdzie dopłyną, kogo napotkają. Ten ogień ma duszę buntownika.

Wiedźmin nic nie odrzekł. Wszystko co mówił Julian było dla niego głupie i abstrakcyjne, ale i w jakiś sposób trafne.

- To najwspanialsza noc, jaką pamiętam od wielu lat - rozmarzył się młodszy.

- Jest inna.

- Wyjątkowa.

- Inny nie zawsze oznacza wyjątkowy. Przekonasz się, że spanie na gołej ziemi to nic przyjemnego, a komary są nie do zniesienia.

- Nawet ból może być wyjątkowy, o ile potrafimy tę wyjątkowość dostrzec. Ty tego nie doceniasz, bo to twoja codzienność, obowiązek, wszystko co staje się rutyną traci wyjątkowość, o ile nie chcemy o niej pamiętać. Uwierz mi, gdyby nie szacunek do matki przekupiłbym cię teraz, byś puścił mnie wolno i pozwolił odejść. Wymazałbym z pamięci przeszłość i starego Juliana.

- W takim razie ty też nie umiesz dostrzec wyjątkowości w swoim obowiązku.

- Chyba nie. Ale dzięki tobie poznałem rąbek tajemnicy innego życia. I nigdy o tym nie zapomnę, Geralcie.

Przez dłuższą chwilę pochłonęła ich cisza.

- Myślisz, że trzy dni odsunięcia obowiązku bardzo rozjuszą twoją matkę, jeśli ładnie wytłumaczysz jej to w liście?

Oczy Juliana zabłysnęły niezdrowym blaskiem.

- Mówisz poważnie!? A będziesz przez te trzy dni nazywał mnie Jaskrem?

- Nie.

- Nie bądź taki! Biorę się za pisanie listu!

Zerwał się z miejsca, żeby z torby wyciągnąć kawałek pergaminu oraz pióro.

Już wtedy Geralt zaczął zastanawiać się, czemu w ogóle to sobie zrobił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro