Uczeń i mistrz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- A właściwie to co takiego zrobił ten gryf? - zapytał Jaskier, a trochę wina wylało mu się między zębami.

- Jest gryfem, kurwa. To mało?

- Niewiele, zważywszy na to, że to również żywe stworzenie.

- Z choinki się urwał, czy co? - zapytała krzepka wieśniaczka, która została wybrana jako przedstawicielka uciśnionego chłopstwa - pan jest wiedźmin, czy nie?

- Jestem - wypiął dumnie pierś. Ale od niedawna iskiereczko i jeszcze się wdrażam w ten interes - puścił do kobiety oczko, a ta mimo swej twardej powierzchowności zrobiła się rumiana na brodzie i piersiach.

- Zamknij się. Ile? - łypnął na niego Geralt i kiwnął na kobietę.

- Rozsądnie - prawie błagała ich sarnimi oczami. Widać gadanina Juliana wytrąciła z równowagi jej kobiecą stronę - błagam. Nie stać nas nawet na najemnika, co dopiero dwóch wiedźminów. Po prawdzie to myślelimy, że jeden przyjedzie.

- Uczę go. Możesz policzyć jak za jednego.

Julian zapewne złapałby się oburzony za serce, gdyby nie współczucie skierowane do chłopstwa. Sam żył jako szlachcic, póki ojciec nie oddał go do wiedźmińskiej szkoły, ale chłopstwo zawsze było mu bliskie. Grywał z wiejskimi dziećmi w kości. Nauczył się od nich przeklinać, choć nigdy nie używał nabytej wtedy wiedzy. Wypowiadał się zbytnio kwieciście i przede wszystkim za dużo, co niezwykle drażniło jego opiekuna - Geralta z Rivii.

Bo choć młodziutki wiedźmin został wzięty pod skrzydła przez Vesemira, tak po odbytej w ekspresowym jak na wiedźmińską naukę treningu i próbie traw, którą przeszedł bezproblemowo, to białemu wilkowi, stary nauczyciel powierzył dalsze szkolenie Juliana.

Młodzieniec miał w sobie dar. Prócz niebanalnej siły, ukrytej pod niepozorną posturą, okrutna próba traw nie pozostawiła na nim jarzma, nie ukryła emocji. Julian przeżył ją jako jeden z niewielu poddawanych próbie tamtego roku, co jako jedyne zostawiło na nim piętno. Jednego dnia miał przyjaciół, by kolejnego utracić ich bezpowrotnie i oglądać zmasakrowane ciała podczas pogrzebu. Istniejące emocje stały się przekleństwem w jego fachu, dlatego ten, który opanował je do perfekcji musiał dawać mu nauki, dopóki nie zobojętnieje na żal i krzywdę. Okrutna prawda rządziła wiedźminami, a Julian jeszcze jej nie poznał.

Bycie wiedźminem, to nie zabawa, przekonał się o tym po śmierci przyjaciół. Ale nadal walczył, a musiał się temu poddać.

- W takim razie, 30 orenów? - powiedział słabo, ściszając głos.

- Umowa stoi!

- 50 - zatrzymał go Geralt.

Kobieta wytrzeszczyła oczy.

- 40, panie wiedźminie.

- 45.

- Geralt, daj spokój.

- Nie wtrącaj się.

- Ja też będę zabijał tego gryfa i mówię 40! Stoi! - siłą pociągnął białego w górę.

Wsiedli na konie i odprowadzenia przez wzrok wieśniaków pojechali wzdłuż traktu.

- Znowu się wtrącasz, kiedy negocjuję - warknął Geralt - ile razy mam cię upominać, żebyś się zamknął?

- Nie możesz negocjować stawek z arystokratami? Z czego niby mają ci zapłacić ci wieśniacy?

- Wystarczy, że złożą się po kilka orenów, to nie majątek. To nasza praca. Dają nam zapłatę za wykonaną robotę, nie jałmużnę.

- Ale może raz...

- Jestem twoim nauczycielem i masz podążać za mną. Taka była wola Vesemira.

- To, że jesteś nauczycielem nie znaczy, że mam ślepo za tobą iść, mam swój rozum.

- Zwykły rozum nie wystarczy, masz myśleć jak wiedźmin.

- A nie mogę być wyjątkowym wiedźminem?

- Nie.

Poruszył nosem z irytacji i wyjechał przez Geralta, miał dość jego skrótowych odpowiedzi, pełnych niezrozumienia dla jego wewnętrznych potrzeb. Czy wiedźmin nie mógł mieć serca? Przecież czuł jak bije w jego piersi, a w obecności Wilka bije nawet szybciej niż powinno. Z jednej strony go fascynował, z drugiej drażnił. Robił wszystko, aby go do siebie zniechęcić i czasem musiał przyznać, że mu się udawało. Jeszcze w Kaer Mohren zdarzało im się spotkać na placu treningowym do fechtunku. Zawsze budził w nim podziw. Potężny, złotooki potwór. Na sam widok robiło mu się gorąco. Do tego ten spokój, opanowanie, zimne spojrzenia, przywódczy ton, oszczędność w słowach. Wszystko tworzyło otoczkę powściągliwego stróża, który czuwał nad biednymi, opiekuna, zimnego, ale gotowego poświęcić życie dla ratowania słabszych. Ze sztywnym, ale prawym kręgosłupem moralnym.

Może i taki był, ale do tego doszedł jeszcze, bolesny czasem w skutkach profesjonalizm, odpychający brak kontaktu, umiłowanie towarzystwa swojego konia bardziej niż ludzi i co teraz wyszło na jaw jeszcze upartość oraz skąpstwo.

Wszyscy usuwali mu się z drogi. No może oprócz niego i chyba tę tworzącą się między nimi więź dostrzegł papcio Vesemir, ku rozpaczy Wilka i radości Juliana. Na pierwsze zlecenia wysłał ich więc w duecie.

- Nie oddalaj się, jesteśmy niedaleko gniazda.

- Dobrze tato - przewrócił oczami - radzę sobie z mieczem lepiej niż ty.

- Nie sądzę.

- Bo nie mieliśmy nigdy pojedynku. Ale położyłbym cię na łopatki.

- Nie bądź taki pewny siebie.

- Dlaczego? To też zła cecha?

- Możesz być pewny swoich możliwości, jeśli chodzi o potwory, co do rozumnych stworzeń, nigdy nie lekceważ przeciwnika.

- Potwory też są rozumne, na swój sposób.

- Nie możesz tak myśleć.

- Chcą tylko przetrwać. Jak my wszyscy.

- Zabijając ludzi.

- Nie jeśli nie wchodzi im się w drogę.

Geralt zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Skoro ma przetrwać tak kolejne kilka tygodni musi wstąpić do sióstr matki Melitele po zioła na uspokojenie. Inaczej zostawi tego szczyla w pierwszej lepszej karczmie, zakneblowanego, żeby więcej nie ranił świata swoją gadaniną. Szkoda, że to tylko mrzonki.

Wjechali w wąski wąwóz, ledwo na szerokość trzech koni. Poruszali się gęsiego. Przynajmniej Julian w końcu zamknął jadaczkę. Bardzo dobrze, bo echo skał mogło nieść jego głos daleko, a nie potrzebowali zwracać na siebie uwagi. Widzieli już zwieńczenie wąwozu i światło na jego końcu, kiedy cień nad ich głowami zerwał ich twarze ku górze. Zatrzymali wierzchowce, nasłuchując. Nieprzenikniona cisza niosła tylko suchy chrust wraz z wiatrem. Płotka poruszyła niespokojnie grzywą. To samo koń Juliana. Głupek nazwał go Pegaz.

Julian cofnął dłoń za plecy, by pochwycić za miecz i w tym momencie na ich głowy spadł grad strzał. Jedną z nich odbił miecz Geralta, kolejna trafiła pegaza w zad, na co zareagował bolesnym rżeniem i niespokojnym skokiem. Młodszy wiedźmin starał się go jakoś uspokoić.

Wtedy z góry żwawymi skokami stoczyło się na sam dół kilka postaci. Bez problemu okrążyły ich z każdej strony w ciasnym przesmyku. Wyglądali na ludzi, jedynie bardzo krępych i gibkich jakby z gumy. Bez problemu zeskoczyli po wyrwach w skałach z samej góry wąwozu na dno.

- Kim jesteście? - zapytał jeden z nich, z brodą do pasa zaplecioną przy ustach w maleńkie warkoczyki.

- Szukamy Gryfa, podobno grasuje na tych terenach.

- Nie ma tu żadnego gryfa, lepiej odejdźcie w pokoju.

Julian zeskoczył z konia i podszedł do strzały wbitej w skórę zwierzęcia. Z podróżnej torby wyciągnął maleńką buteleczkę i zaczął próbować wyciągnąć gryf.

- Zraniliście Pegaza - wyrzucił im bezczelnie.

- Trzeba było nie wjeżdżać na nasze tereny.

- Próbujemy was ratować, gryf poluje na tych terenach. Głusi jesteście? - zareagował ostrzej Geralt.

- A wy ślepi? Nie ma tu żadnego gryfa. Jeśli nie chcecie mieć pokłutej rzyci jak ten koń, to wypierdalać w podskokach.

- Zaraz ja was w coś ukłuje wypierdki - wtrącił się Julian. Na punkcie Pegaza miał prawie taką samą obsesję jak Geralt Płotki - trzeba było strzelać we mnie, ale nie w mojego przyjaciela.

- Słyszeliście, konia ma za przyjaciela. Może od razu za babę go weź, będziesz go jebał, kiedy dusza zapragnie.

- Zamknij się i won, bo nie ręczę za siebie - warknął Biały wilk. Miał dość tej dyskusji i straty czasu.

- My się chyba nie rozumiemy. Wąwóz i gryf należy do nas - odezwał się inny z ludzi.

- Podobno nie ma tu żadnego gryfa - mruknął Julian, opatrując ranę Pegaza.

- Zamknij się Gustaw.

- Wygadał się - złapał go za słowo Wilk - teraz mówić, gdzie go macie i czemu nie jest na wolności.

- Po co miałby być na wolności? Żeby tacy jak ty go ukatrupili? My go strzeżemy, ma młode.

Julian spowolnił ruchy i spojrzał na jednego z ludzi. Czyli nie wykorzystywali gryfa, a wręcz przeciwnie, zapewniali mu bezpieczeństwo. Nie widział w ich oczach kłamstwa, ale skąd mógł mieć pewność?

- Myślicie, że wam uwierzę? - odezwał się starszy wiedźmin - trzymacie go jako broń. I zaprowadzicie nas do niego - użył na nich aksji.

- Nie działają na nas wasze sztuczki skurwysynu, a gryfa możesz sobie powyobrażać. Za chuja cię tam nie doprowadzimy.

- Geralt, może lepiej odejść? - napomknął Julian. Nie chciał walczyć z ludźmi, kimkolwiek byli i jakiekolwiek mieli zamiary. Wolał załatwić to pokojowo.

Geraltowi zaszli jednak za skórę. Nim się spostrzegł wiedźmin stał już na swoich nogach, a każdy z nieznajomych, uzbrojonych po zęby rzucił się na nich w wir walki. Było ich wielu, ale jakoś potrafił wyczuć, który akurat szykuje się do ataku, jak uderzy, nawet z jaką siłą. Bez problemu parował każdy atak, ale okazało się ich być więcej niźli się na początku spodziewali, a kiedy walka rozgorzała na dobre, stracił orientację i wymierzył trochę za dużo siły i precyzji w obronę.

Z przerażeniem zobaczył jak na końcu ostrza jego miecza, z szeroko otwartymi przerażonymi oczami i ostatnim tchnieniem stoi człowiek. Zwykły, ledwo żywy człowiek. Z ust jego wypływały strumienie krwi barwiąc kołnierz posoką. Patrzył na niego przerażony, czekając na koniec. Widział jak ulatuje z niego dusza, jak zatacza się w tył i pada martwy. Ktoś rzucił się na niego od tyłu, ale nie miał już w sobie woli walki. Poddał się.

Wróciło do niego to okropne uczucie, którego doświadczył w noc próby traw. Kiedy był zmuszony słyszeć krzyki przyjaciół, oglądać ich śmierć i ciała wolne od dusz. Cierpienie zacisnęło mu krtań. Nie znał tego człowieka, co nie znaczy, że nie miał on rodziny, przyjaciół, dzieci, domu. Odebrał komuś miłość i sens. Geralt znokautował jeszcze trzech, a reszta uciekła.

On ciągle stał w jednym miejscu. Wypatrywał powiększającej się z każdą sekundą kałuży krwi. Oparł czoło o grzbiet Pegaza, kiedy poczuł jak w jego oczach zbierają się łzy, gubiły się pośród siwej grzywy zwierzęcia.

- Julian.

- Ja chyba nie potrafię.

- Musimy znaleźć tego gryfa.

- Nie.

- To nie podlega dyskusji.

- Nie mogę...

- Nie możesz się zatrzymać.

- Właśnie zabiłem człowieka, Geralt! Mogę dostać kilka minut, żeby to w spokoju przeżyć?! - jego krzyk poniósł się daleko przez wąwóz. Nie tak to sobie wyobrażał.

- Nie możesz tak przeżywać każdego przeciwnika. Wybrali walkę.

- Ale nie zabijanie.

- Nie wahaliby się na twoim miejscu.

- A skąd wiesz? Nawet gryfa nie chcą zabić.

- Bo jest im do czegoś potrzebny.

- Przestań zachowywać się jakbyś pozjadał wszystkie rozumy. Jesteś zabójcą, ale i człowiekiem. To musi w tobie być. Spójrz na tego martwego mężczyzna i powiedz, że nic nie czujesz. A jeśli nie to spójrz na mnie i powiedz, że nie czujesz obrzydzenia do krwi, którą mam na rękach.

- Nie czuję.

- Nie wierzę.

- Nie czuję, bo to tylko jeden z wielu. Nie mówię, że masz przestać czuć, ale masz to robić odpowiedzialnie. Zabijesz jeszcze nie jednego człowieka, bo to się zdarza, kiedy jesteś wiedźminem - przerwał na moment - czuj, ale wobec tych, których powinieneś. W nich ulokuj swoje uczucia. Resztę poświęć temu co robisz. Zabijesz jednego bandytę i gryfa, ale uratujesz pięćdziesięciu wieśniaków, na których ten gryf by zapolował, a zrobiłby to na pewno.

- Niczego nie można przewidzieć.

- No właśnie. Nawet zabijania, a może zwłaszcza zabijania.

- Muszę - przerwał na moment, zagryzając wargę - muszę o tym pomyśleć.

- Będziesz o tym myślał później, na razie mamy zadanie do wykonania.

Geralt wsiadł na Płotkę i ruszył przodem. Julian spojrzał za nim, jednak zanim ruszył dalej podszedł do martwego mężczyzny. Kucnął i przyjrzał się jego rysom. Prosty nos, kwadratowa szczęka, brązowe oczy. Na wyświechtanej kurtce zauważył maleńkie literki układające się w napis. Wyszyte grubą, żółtą nicią.

Jaskier

Jak piękny, polny kwiat. Teraz już ścięty, obumarły. Musiał nadać mu drugie życie.

Ostatni raz spojrzał w twarz mężczyzny i wstał. Głęboki oddech otrzeźwił jego głowę. Geralt nie zdążył odjechać daleko.

Jego myślenie brzmiało jak najokrutniejsza z możliwych rad, ale właśnie takie życie miał teraz prowadzić Julian, a właściwie Jaskier. Pełne żalu i bólu przeplatanego z uczuciami, które miał ulokować w wybranych osobach.

Jedną z nich z pewnością był Biały wilk.

...

Moje inspiracje:

(*Arty nie należą do mnie)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro