Zakochana złośnica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Na środku wielkim pomieszczeniu płonęło wysokie na metr ognisko, obłożone kamienną zaporą okrągłego paleniska, w którego wyrwy wsunięto pieczyste mięsiwo. Jego zapach niósł się po izbie niczym kilka godzin wcześniej perfumy panny młodej, której wesele świętowaliśmy w towarzystwie przyjaciół. Starych oraz nowych, w tym mojego od niedawna druha, sławnego Białego Wilka.

Kochałem przypominać, że przybiliśmy tu razem. Może nie jako para towarzyszy, lecz bliskich przyjaciół. A nawet to przysporzyło mi nie lada uwagi, o którą nie musiałem nawet zabiegać. Lgnęli do nas jak muchy do łajna, choć w tym przypadku raczej motyle do słodu, bo towarzystwo przedstawiało się iście bajecznie w kolorowych fatałaszkach, a my jako główna atrakcja wieczoru obsypywani byliśmy komplementami niczym słodkim trunkiem. Pławiłem się w tym, nie tajemnicą jest przecie moje zamiłowanie do atencji. Geralt nie zwracał uwagi na towarzystwo i umyślnie je ignorował, stawałem na głowie, żeby nie rezygnowali z nas za szybko.

Ja tu walczyłem o jego zarobek, a on jak zwykle utrudniał mi pracę, równie bardzo jak ja jemu. Ostatnio wszedłem w sam środek gniazda ghuli, oczywiście nieumyślnie.

Piękna kuzynka panny młodej przysiadła się do nas, mimo wielu wolnych miejsc i to wśród osób jej znanych. Uśmiechnęła się promiennie i przedstawiła jako Aishe. Wesołą pogawędkę rozpraszała od czasu do czasu pytaniami o wiedźmińską profesję i moją artystyczną działalność, co niezwykle mi pochlebiało. Większość osób widząc wiedźmina, to z niego próbowało wyciągnąć tajniki oraz mrożące krew w żyłach opowiastki. Nikt lepiej niż ja, nie wiedział, że Geralt wylewny nie jest i sam musiałem dopowiadać wiele do jego prostych, pozbawionych ubarwienia historii. Przedstawiał je jak zwykłe, wiejskie indory, kiedy ja nadawałem im cech pawi.

Nie omieszkałem również napomknąć o nowym utworze na cześć wiedźmina. Aishe zachwycona zaklaskała w dłonie i nakazała przynieść dla mnie lutnię, bo jako gość nie zabrałem swojej. Ująłem drewniany instrument w dłonie i posłałem uśmiech Geraltowi, zanim rozbrzmiał pierwszy dźwięk.

Wszyscy prócz wiedźmina oklaskiwali pieśń. Coż, tego mogłem się po nim spodziewać, braku taktu i słuchu muzycznego. To nic, i tak szalałem na jego punkcie równie mocno jak gawiedź na punkcie mego talentu. Ostatnio każda z pieśni sławiła imię wiedźmina, czułem, że nie jestem na dzień dzisiejszy w stanie ułożyć ballady na temat inny niż osoba Geralta. Zapadł mi w pamięć i serce niczym czar.

Wróciliśmy do żywej wymiany zdań i kilku zdawkowych odpowiedzi wiedźmina. Otwierał się dopiero po porządnym napojeniu trunkami i to miałem zamiar uczynić tej nocy. Spoić go jak jeszcze nigdy.

Brzuch bolał mnie ze śmiechu, po tym jak zadławiłem się winem. Prawie poszło mi nosem podczas opowieści o uciekających kurczakach nadzianych na rożen. Aishe była mistrzynią rozbawiania towarzystwa, a ja wielbiłem jej słodki głos i historie opowiadane z pompatyczną dosadnością, choćby tak groteskowe jak ta przed chwilą. Przytrzymałem resztki wina w ustach dłonią i rzuciłem się w tył, trafiając na twardą klatkę piersiową Geralta. Nawet on uśmiechał się pod nosem rozbawiony opowieścią. Nie zwrócił uwagi na mą bliskość. Czyżby stawała się naturalna?

Nawet jeśli jeszcze nie, mógł myśleć, że to przez moje upojenie, miałem to głęboko w poważaniu. Geralt z Rivii zaczarował mnie swoją tajemniczą osobowością, ukrytą za woalką skrytości i pozbawionej skrupułów powierzchowności. Przecież nie był taki naprawdę, a ja znałem się na ludziach. Imponował mi siłą fizyczną, niskim, męskim głosem, profesjonalizmem, nawet skrytością, z jaką dawkował informacje na swój temat, ponieważ byłem przekonany, iż prędzej czy później wyciągnę z niego wszystko, czego pragnę. A pragnąłem wiele, w tym jego uchylonych zachęcająco ust.

Najpierw zapatrzyłem się na ich wilgotną strukturę, odrobinę spierzchnięte i przecięte na dolnej wardze. Zapach alkoholu potęgował we mnie chęć zanurzenia się w jego ramionach i scalenia nas jako jedno. Przecież to miejsce i tak było jedną, wielką krainą rozpusty, a Geralt i ja to część tejże krainy. Nic nie stało na przeszkodzie do poznania się jeszcze dogłębniej i intensywniej niż w ciągu tego ostatniego, zabieganego miesiąca. Walka, docinki, docieranie się nawzajem, a gdzie miejsce na zacieśnienie więzi?

Pociągał mnie od pierwszego dnia, od pierwszej cholernej chwili, kiedy zobaczyłem jego samotną sylwetkę w karczmie na rozstajach. Nie napotkał wtedy mojego zainteresowanego spojrzenia, ale nie mam mu tego za złe, w końcu nie mógł wiedzieć z kim ma do czynienia. Teraz już wiedział, a pewność siebie rozpierała mi pierś.

Ledwo zdążyłem pijackim ruchem uśmiechnąć mu się w usta i zbliżyć do sekundy dzielącej ich zetknięcie, a on przepchnął mnie niczym zabawkę, jakbym ważył tyle co piórko. Zachwiałem się i tylko dłoń Aishe zatrzymała mnie przed upadkiem z siedziska.

Zaśmiałem się wraz z kobietą, żeby zamaskować upokorzenie. Poklepała mnie po plecach jak niesfornego szczeniaka, który wywijał beztroskie figle i harce. Brakowało tylko pogłaskania po główce i rzucenie mi ochłapów z pańskiego stołu.

Zrobiłem dobrą minę do złej gry, ale w środku buchała we mnie wściekłość. Na nią, ale przede wszystkim na Geralta. Najpierw beztrosko pozwala mi się zbliżyć, oprzeć na własnym ramieniu, szepnąć kilka słodkich słówek do ucha, żeby zaraz ośmieszyć, zdeptać, a nawet zbezcześcić takim zachowaniem uczucie, które we mnie powstało na jego cześć. Wszystko to dla niego, cały ja byłem dla niego, chętny i otwarty na poszerzenie granic naszej przyjaźni.

Może nie znaliśmy się długo, ale jakie miało to znaczenie w obliczu godzin czystej przyjemności, które mogłem mu ofiarować? Pozwolić mu zapomnieć o dawnych i czekających na niego zleceniach, o znamieniu zabójcy, o krzywych spojrzeniach ludzi i ich oschłym osądzie na jego temat.

Nie widział tego w moich oczach? Przecież byłem tak otwarty, uczucie wręcz wylewało się ze mnie niczym wino z z przewróconego kielicha, plamiło barwą czerwieńszą niż krew, rozsadzającą żyły. Czułem jak policzki piecze mi rumieniec zażenowania.

Kiedy Aishe poklepała go po ramieniu, a jej ręka pozostała tam na dłuższy moment, zagotowało się we mnie. Bo dlaczego jej nie odtrąca? Przecież dotyka go w tak samo lubieżny sposób, tak samo insynuuje mu swoje oddanie, a nic z tym nie robi. Zacisnąłem zęby, ponieważ już nawet nie potrafiłem udawać, że jestem zadowolony i jest mi do śmiechu.

Na szczęście nikt nie dostrzegł chwili, kiedy bezlitośnie odpychał mnie od siebie, niczym obrzydliwą, parchatą gębę. Prześledziłem spojrzeniem całe towarzystwo, choć w mojej głowie walczyły ze sobą dziesiątki myśli, a wszystkie związane z Geraltem. Uparty, pozbawiony uczuć wiedźmin. Nie potrafi obdarować nimi nikogo, nie pozwala wedrzeć się do swojego serca, nawet przyjacielowi. Cholerny, nieokrzesany rzeźnik. Potrafi zamordować nie tyle potwory, co czyste uczucia, zaszlachtować je po zwierzęcemu, bez pardonu.

- Jaskier, chcesz jeszcze wina? - zapytał Aishe, wyrywając mnie z zamyślenia. Dopiero wtedy poczułem jak mocno spinam mięśnie. Palce bolały od zaciskania ich na kuflu. Kobieta próbowała wyciągnąć mi go z zakleszczonych dłoni. Schowałem głęboko chęć wyrzucenia jej wszystkiego prosto w twarz i rozluźniłem mięśnie, używając do tego resztek woli.

- Oczywiście, że się napiję. Nie poznacie dziś limitu barda Jaskra! - krzyknąłem, żeby ukryć ton zaciśniętego gardła. Rzuciłem spojrzenie Geraltowi.

Bezczelnie uśmiechnął się pod nosem do Aishe i już miałem pewność co planuje. Jego niedoczekanie. Wbiłem paznokcie we wnętrze dłoni.

Skoro ja nie będę go miał, to nikt tej nocy go nie zaspokoi.

- Przyniosę następną butelkę - oświadczyła ochoczo Aishe i odeszła od stołu, kołysząc powabnie biodrami, gdzie obaj zawiesiliśmy wzrok. Zazdrość prawie przepaliła mi gardło, kiedy zauważyłem, że podobnie jak ja wodzi za nią wzrokiem.

- Ale gorąco - powiedziałem, chwytając się brzytwy - wino rozgrzewa mi serce.

- Nie rób tak więcej - powiedział Geralt, nie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem.

- Jak? - udałem głupiego.

- Jeszce raz zrobisz coś takiego, a zostawię cię wśród pijanych wieśniaków i więcej się nie zobaczymy.

- Dlaczego? Bo chciałem się trochę zabawić?

- Właśnie dlatego. Ostrzegam cię - powiedział, a na horyzoncie pojawiła się Aishe z szerokim uśmiechem i pełną butlą siwuchy. Zagryzłem boleśnie język. Jeszcze zobaczymy, kto kogo będzie ostrzegał. Zanim kobieta zdążyła dotrzeć do stolika, wstałem i rozłożyłem przyjacielsko ramiona.

- Aishe, kochanie. Może wyjdziesz ze mną na zewnątrz? - zapytałem, odkładając jej trunek na stół.

- Troszkę tu duszno, masz rację - poruszyła dekoltem sukni, odsłaniając piersi, niby to wietrząc biust i już wiedziałem, że się uda - idziesz z nami, Geralt? - zapytała słodko.

Niby to od niechcenia rzuciłem wzrokiem na miejsce gdzie siedział, ale pokiwał tylko głową, mówiąc że zostanie i upił łyk wódki. Nadal pogrywa. Wydaje mu się, że to turniej gwinta, a ja jestem jednym z graczy.

Ale to już było przesądzone, ja zwyciężyłem walkę o towarzystwo Aishe tej nocy, a on musiał obejść się smakiem. Uśmiechnąłem się triumfalnie, w sercu kryjąc gorycz i rozczarowanie. Niczym marionetkowe przedstawienie. Pociągaliśmy za sznurki pozbawionych dusz kukieł, ukrywając emocje poza sceną.

Wyszliśmy razem z Aishe z budynku, a stąd już gładka droga do długiej, upojnej nocy.

Co z tego skoro ciągle miałem w głowie pewnego upartego i bezczelnego wiedźmina, który tak obrzydliwie ze mnie zadrwił. Czułem, że ta fascynacja przeradza się w moją kolejną, wielką miłość. I tutaj najbardziej miał ucierpieć mój honor, bo Geralt był wyjątkowo odporny na urok.

Musiałem utopić smutki w butelce wina i nowej pieśni. Ale dziś byłem z Aishe, mojej namiastką miłości.

...

Poszukując dobra szlachetnego

przytacza ciągle te same słowa

Błyskotki leżące u stóp jego

Jedynie próżność napędza ta mowa

Nie zauważasz raniącej palce

W sakwie ukrytej najczystszej wartości

tam gdzie bije twe serce

szklącej złotą poświatą zdobionej kości

Opóźniasz rozgrywkę uparcie

Pokusę bogactwa wstrzymujesz

Nie pozwalasz na uczuć przedarcie

Kostkę na nowo przechowujesz

Wyjmujesz ją dnia sądnego

Gdy tracisz resztki nadziei

Przypominasz sobie, gdy dnia onego

W promieniach słońca pięknem się mieni

Ale czy i ona wygra dla ciebie głupcze

Gdy czasy zamierzchłe z sakwy oglądała

Czy nie dostanie jej w swe dłonie bezmyślne kupcze

...

Kurwa, rozlałem atrament. Wyrzuciłem pióro do pustego kałamarza i wysunąłem palce między pasma włosów. Opróżniona butelka słodkiego wina stała u mojego boku jak bliska przyjaciółka, którą swoją męczącą gadaniną pozbawiłem sił płynących z wnętrza, by samemu wlać je w siebie jak nadzieję. Ale mnie wysłuchała, tak samo jak pergamin wsiąknął ból, zawarty w słowach nowej pieśni.

Okropny uścisk w dole brzucha sprawił, że moja twarz sama wykrzywiała się w spaźmie bólu.

Przekonasz się o tym Geralcie z Rivii, zapewne pożałujesz jeszcze tego, co utraciłeś na własne życzenie.

Zły chciałem rzucić zapełnioną pięknym pismem kartkę w płomienie kominka, ale coś mnie powstrzymało. Kolejny sentyment romantycznego serca i wspomnienie, gdy usta Geralta znalazły się bliżej moich niż kiedykolwiek.

Zapis tekstu ukryłem w jednej z wielu książek na swojej biblioteczce. Miał pozostać niedokończony i zapomniany już za zawsze.

Ciężko podniosłem się z twardego krzesła. Jutro wyruszamy w kolejną podróż. Muszę być piękny, rześki i pogodny. Pewnego dnia z pewnością to dostrzeże.

...

Krótka historia o pełnym zazdrości i egozimu Jaskrze... Myślicie, że mógłby myśleć właśnie tak, gdyby nie jego pełne miłości, dobre serduszko, które chce jedynie szczęścia i miłości Geralta?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro