Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział I | Inaczej

───────────────────────

     Harry odprowadził wzrokiem matkę Rona, Panią Weasley, która pośpiesznie schodziła w dół po starych, drewnianych schodach. Stał on naprzeciwko prostych drzwi sypialnianych, wykonanych z ciemnego drewna, których jedynym zdobnictwem była mosiężna klamka w kształcie głowy węża. Raptem kilka minut temu został przeniesiony z Privet Drive 4, do domu mieszczącego się pod numerem dwanaście przy ulicy Grimmauld Place. Jest on, wnioskując po wcześniej otrzymanej przez Moody’ego karteczce, kwaterą główną Zakonu Feniksa. Niestety chłopak nie miał pojęcia czym ów zakon jest.

     Nie zwlekając już ani chwili dłużej, Harry pchnął stojące przed nim drzwi, wpuszczając nieco światła na schody, po których przed chwilą wchodził. Jego oczom ukazała się małych rozmiarów sypialnia o nieco mrocznym wystroju. Nie miał on zbyt dużej ochoty na przebywanie w niej, lecz szybko zmienił zdanie, gdy do jego uszu dotarł przeraźliwie głośny krzyk Hermiony.

     – Harry! Tak się cieszę, że cię widzę!

     Jej jak zwykle wyprostowana sylwetka wyskoczyła mu przed sam nos, po czym zamknęła go w wytęsknionym uścisku. Poczuł ciepło, które tryskało od niej na kilometry. Gdy tylko, wciąż promieniejąc, odsunęła się od Harry’ego, mógł bez problemu zauważyć Rona, który był jeszcze wyższy, niż gdy widział go ostatnim razem. Wyszczerzył usta w szerokim, przyjaznym uśmiechu, którego tak mu brakowało. Z jego głowy nagle uciekły myśli o zbliżającym się wielkimi krokami przesłuchaniu w ministerstwie magii, dotyczącym wykorzystania magii poza terenem Hogwartu. Chciał się w stu procentach skupić na spędzaniu czasu z przyjaciółmi. W końcu, co innego mu zostało, niż radość z posiadania troszczących się o niego ludzi?

     Wtem, ze szczytu prostej, wysokiej szafy sfrunęła śnieżnobiała sowa, powodując tym samym przyjemny dla ucha świst rozpostarcia skrzydeł. Usadowiła się na ramieniu Harry’ego i delikatnie musnęła jego policzek dzióbkiem.

     – Hedwiga! – wykrzyknął uradowany Harry i nakarmił ją kawałkiem ciasteczka, które jeszcze przed chwilą spoczywało w jego rozciągniętej kieszeni.

     – Ten Demon prawie zadziobał nas na śmierć, kiedy przyniósł twoje ostatnie listy – powiedział żartobliwie Ron, lecz po chwili zmienił swój promienny wyraz twarzy na przygnębiony i wyciągnął w stronę Harry’ego oszpecone głębokimi ranami dłonie. To samo uczyniła Hermiona, a na jej twarzy wymalował się ból w najczystszej postaci.

     – Och, no tak… to moja wina, przepraszam – wymamrotał z żalem w głosie Harry. – Ale potrzebowałem odpowiedzi, nie wiedziałem co się dzieje! Nie miałem pojęcia… – Nagle opuściło go poczucie winy. Pozostawiło po sobie jedynie suche wspomnienie.

     – Wiemy, Harry. – Weszła mu w słowo Hermiona. –  Proszę, zrozum nas… chcieliśmy napisać Ci wszystko, ale Dumbledore… on kazał nam przysiąc, że o niczym się nie dowiesz. Mówił, że tak będzie lepiej.

     Złoty chłopiec beznamiętnie gładził Hedwigę po jej mięciutkich, zadbanych piórkach. Znów pomyślał o tym, jak bardzo nie chciał gościć w owej sypialni. Była przepełniona czarną magią, która ściskała jego wnętrzności. Jednak z każdą sekundą to uczucie wydawało mu się kojące. Czuł, że pomaga mu w wyrównaniu oddechu i nie popadnięciu w szał. Ciemność wtargnęła do jego zmysłów, zapuszczając długie, potężne korzenie. Zaczął czerpać przyjemność z każdej negatywnej emocji panoszącej się w powietrzu. Zgarniał garściami poczucie winy, stojących przed nim czarodziejów, tak, by poczuć wytęsknione ukojenie. Nie będąc tego świadomy, czekał na utonięcie w tym stanie całe swoje życie. Jego rany miały epizodyczną nadzieję na zrośnięcie z szarością. Jego ciało stało się przychylne poczynaniom zawiłości.

     – Ach, tak? Uważał, że zostawienie mnie wujostwu, będzie słuszne? Widać jak się to skończyło. Zaatakowali mnie dementorzy. A na dodatek byłem zamknięty przed światem czarodziejów na tysiąc spustów – mówił beznamiętnym tonem, lecz jego oczy zdradzały furię.

     – Nie, Harry… byłeś chroniony przez Zakon. Śledzili cię… – próbowała tłumaczyć Hermiona.

     Harry zawrzał od środka, lecz pomimo gorąca jakie go wypełniło, jego policzki pozostawały chłodne. Byłem c h r o n i o n y przez zakon? O ironio! Na ten moment to ja chronię skóry innych, pomyślał, a na jego twarzy, w końcu, pojawiła się jakaś emocja – zniesmaczenie.

     – Widać jak byłem chroniony. Nie trzeba było odprawiać tego cyrku, bo wystarczyło, żebym wakacje spędził tutaj. To by mi wyszło na dobre. Nie musiałabym myśleć o żadnym przesłuchaniu w Ministerstwie, a moje miejsce w Hogwarcie nie byłoby puste.

     – Oni cię nie wyrzucą, Harry. Nie mają żadnych podstaw...

     – A czy to ważne?! – przerwał Hermionie Harry. – Ja nadal nie wiem co tu się dzieje. Nie wiem czym jest Zakon Feniksa, nie wiem z jakiego powodu spędziłem połowę wakacji u wujostwa, nie wiem co zamierza Voldemort... mogę wymieniać godzinami!

     Ciemność gromadząca się w ciele Harry'ego wreszcie zdołała z niego wyjść. Została odpowiednio nakarmiona poczuciem winy i czarną magią, dzięki czemu była gotowa opuścić ciało chłopca. Dla niego nie była to jednak szczęśliwa chwila. Wolał zachować ją wewnątrz siebie, by go chroniła i koiła. Teraz znów poczuł pustkę.

     – Zakon Feniksa to tajne stowarzyszenie jednoczące  czarodziejów chcących pokonać Sam-Wiesz-Kogo. Założył je Dumbledore – odpowiedziała cicho Hermiona, a w jej oczach pojawiła się... obawa i chłód. – Niedobrze mi... – wydusiła z siebie i wolno usiadła na łóżku, mieszczącym się pośrodku sypialni.

     – Kto do niego należy? – zapytał oschle Harry, nie zwracając uwagi na złe samopoczucie przyjaciółki.

     – Widzieliśmy około dwudzieścioro z nich, ale musi być ich więcej – odpowiedział Ron, wyręczając tym samym słabą Hermionę. Dziewczyna nie była w najlepszym stanie.

     Harry w ogóle nie zwracał uwagi na osłabioną dziewczynę. Musiał dokładnie wiedzieć co obecnie dzieję się w świecie czarodziejów. Zbyt długo czekał.

     – Mów dalej – rozkazał stanowczym głosem.

     – A-a-ale co...?

     – No jak co?! Co planuje Voldemort! Gdzie jest, Co robimy, żeby go powstrzymać!?

     – Nie... nie wiemy, stary. Zakon nie pozwala nam uczestniczyć w ich spotkaniach. Mówią, że jesteśmy za młodzi. Wiemy tyle, ile ty – mówił Ron, a na jego twarzy malowało się zmieszanie.

     – A jednak tu jesteście, prawda? Nie rozumiem dlaczego ja siedziałem zamknięty u mugoli, gdy wy podśpiewując na każdym kroku, byliście w tym domu! Nie odcięto was od świata czarodziejów! Na pewno coś wiecie, więc nie wciskajcie mi kitów, że wiecie tyle, ile ja, bo ja nie wiem NIC!

     Harry błądził wzrokiem po twarzy Rona, chcąc wyczytać z niej wszystkie emocje. Dopiero, gdy uznał, że nie ma w niej nic więcej niż ogromne wyrzuty sumienia i rozżalenie, zaszczycił swoim spojrzeniem Hermionę. Policzki Gryfonki przybrały lekko malinowej barwy, przez ciepło, jakie zrodziło się wewnątrz niej. Jej czoło pokryła warstwa kropelek potu, które delikatnie połyskiwały w świetle księżyca. Sylwetkę miała przygarbioną, osłabioną i zrezygnowaną, a pod wpływem spojrzenia Harry'ego, zaczęły drżeć jej ręce. Jeszcze kilka minut temu emanowała pozytywną energią, teraz ledwo koncentrowała myśli.

     – Mamy ogólny zarys tego, co tu się dzieje – wydusiła z siebie Hermiona, przerywając sekundy trwania w ciszy. Ton jej głosu nie był jednak przyjazny. Można było wyczuć w nim nutkę rozczarowania oraz złości. – Fred i George wykorzystali swój nowy wynalazek – Uszy Dalekiego Zasięgu. Dzięki nim mogliśmy podsłuchać część zebrań Zakonu. Wiemy, że każdy członek Zakonu ma inne zadanie do wykonania. Jedni śledzą znanych śmierciożerców, drudzy próbują przekabacić do Zakonu więcej czarodziejów, a trzeci trzymają nad czymś straż. Pewnie nad czymś bardzo ważnym i istotnym, ponieważ mowa o tym przewijała się niemal na każdym spotkaniu.

     Harry spojrzał z niedowierzaniem na dziewczynę. Wydawała mu się teraz tak obca. Ciepło, które od niej wyczuwał, zniknęło. Może inaczej – nadal było, ale nie takie, jak zazwyczaj. Bez miłości i czułości, ale z nienawiścią. Ron był tak samo zdziwiony, jak Harry. Zmuszał się, by podejść do Hermiony i ją uspokoić, lecz zwyczajnie nie był w stanie. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa.

     – A teraz wreszcie się zamknij – odburknęła.

     – Hermiona, wszystko w porządku...? – zapytał dziewczynę Ron i nieco się do niej zbliżył.

     – Tak. Po prostu muszę odpocząć – zakomunikowała, ale gdy chłopcy nie ruszali się z miejsc, dodała: – s a m a.

     – Jasne... – Ron uśmiechał się do niej i niezręcznie wziął Harry'ego pod ramię, kierując się w stronę drzwi.

     Kiedy już chłopcy znaleźli się poza sypialnią, Harry zwrócił się do Rona.

     – Hermiona... eee... ma okr-

     – Fu, nie!

     Ron odskoczył od Harry'ego, wymachując rękoma.

     – Nie... nie wiem co się stało. Może ma gorączkę? Nie mam pojęcia. Wcześniej się tak nie zachowywała – powiedział już spokojniej.

     – Rozumiem.

     Harry uspokoił się, lecz w jego ciele nadal pozostawał mrok. Schował się pod warstwą szczęśliwych emocji, by zaatakować przy najbliższej okazji.

     – I nie krzycz już... wszystko ci już mówię – zaczął nieśmiało Ron, prowadząc Harry'ego po schodach w dół. – A więc, pewnie zastanawiasz się co to za dom. Otóż jest to rodzinny dom Blacków, czyli Syriusza. To w nim odbywane są wszystkie ważne spotkania Zakonu...

     – A czy... Syriusz też tu jest?

     – Tak, jest na dole, ale daj mi skoczyć! – odburknął oburzony Ron. – Od razu mówię, że dzisiejsze spotkanie jest jednym z ważniejszych, ponieważ Snape zdaję jakiś raport... nie patrz tak nam mnie! Ten tłusty śledź należy do Zakonu!

     Trach! Pomiędzy Harrym a Ronem zmaterializowali się dwaj rudowłosi bliźniacy, rozpychając ich na boki. Ron automatycznie stracił równowagę i sturlał się z hukiem po schodach.

     – Nieładnie jest wyzywać pana profesora, Ronuś! – skarcił Rona Fred z udawanym zniesmaczeniem na twarzy.

     – Debile! – fuknął obrażony Ron, wstając z podłogi.

     – Cześć, Harry! Usłyszeliśmy twój słodziutki głosik! – przywiał się George.

     – A gdzie zgubiliście Hermionę? – zapytał Fred.

     – Została w pokoju – odpowiedział Ron, otrzepując ubrania po upadku. – Nie pytaj – dodał, widząc, że George zamierza coś powiedzieć.

     – Jasne. – Fred uśmiechnął się kpiąco. – Kłótnie małżeńskie.

     Ron pokręcił z niedowierzaniem głową, a po chwili spojrzał na Harry'ego, który wlepiał oczy to na George'a, to na Freda.

     – Zdaliście egzaminy z Aportacji? – zapytał Harry z przekąsem.

     – Z wyróżnieniem! – wykrzyknął dumny z siebie George.

     – Jesteście tu trochę nie na miejscu. No chyba, że chcecie tłumaczyć Harry'emu co działo się przez te wakacje – burknął zniecierpliwiony Ron.

     – Jesteś słodziutki, gdy się złościsz, Ronuś... – zachichotał Fred, lecz nie dane mu było dokończyć myśli.

     – Cześć, Harry! – Zza rogu wyłoniła się rudowłosa dziewczyna z przyjaznym uśmiechem na twarzy. – I tak nie zdążycie za dużo wytłumaczć, Ron... słyszałam wrzask Mamy, gdy zobaczyła stertę łajnobomb przed kuchennymi drzwiami – oznajmiła, śmiejąc się pod nosem.

     – Coś znowu zrobiła, mała? – Zaśmiał się George, uderzając ją lekko w ramię.

     – Tonks powiedziała jak sprawdzić, czy na kuchenne drzwi zostało rzucone Niezakłócalne Zaklęcie po ostatniej wpadce. Wystarczyło rzucić czymś w drzwi i jeżeli to coś nie może dolecieć, to drzwi są niezakłócalne. Zrzucałam łajnobomby ze szczytu schodów...

     – Czyli Uszy Dalekiego Zasięgu kompletnie odpadają? – Ginny kiwnęła smętnie głową – Na gacie Potter'a... – przeklnął George.

     – Na gacie Potter'a? – powtórzył z uśmiechem Harry. – Nieważne... Jaka wpadka? Co zrobiliście?

     – Chcieliśmy wiedzieć co tu się dzieje, więc użyliśmy Uszu Dalekiego Zasięgu, ale... Mama się dowiedziała.

     – Była wściekła jak górski trol, gdy ktoś spuści mu jego własną maczugę na łeb. – Mówiąc to, Fred spojrzał na Rona.

     – I tak nic nie przebije napadu złości Taty – odgryzł się Ron, zanim zdążył ugryźć się w język.

     Harry zesztywniał. Bardzo dobrze znał Artura Weasley'a i, do tej pory, uparcie twierdził, że jest on dość spokojnym człowiekiem. Rolę porywczej osoby w jego głowie odgrywała Pani Weasley, nie Artur.

      – Brawo, Ron – warknęła Ginny.

      – Co się stało? – spytał przyjęty Harry. – Wy coś zrobiliście? – Tu spojrzał na bliźniaków.

      – Fajnie by było – wysapał George. – Percy... Percy nieźle posprzeczał się z ojcem.

      – Wszystko zaczęło się od awansu tego buraka, Percy'ego w sensie – kontynuował George.

      – Zebraliśmy się wszyscy, żeby przystąpić do Zakonu, gdy nagle zjawił się rudy burak i ogłosił nam tę wspaniałą wiadomość. – Prychnął Ron.

      – Przecież ty też jesteś rudy – zauważył zdezorientowany Harry.

      – Ale ja nie jestem burakiem.

      – Wrócimy do rzeczy – odezwała się Ginny. – Niby wiadomość cudowna, ale nie w tych czasach. Dostał posadę Młodszego Asystenta Ministra, co bardzo dziwne, bo miał pełno problemów przez Crouch'a. Rozumiesz, on powinien zauważyć, że ten stary wrzód wariuje.

      – Wszyscy strasznie się zdziwiliśmy. Tata uważa, że Percy został wykorzystany do śledzenia go i Dumbledore'a przez ministerstwo...

     – Że co?! – wykrzyczał Harry, przerywając Ronowi.

     – Och, już nie śpiewaj, skowroneczku. Zaraz wszystkiego się dowiesz. – Zażartował Fred. – Chodzi o to, że ministerstwo podejrzewa Tatę o kontakty z Dumbledorem.

     – A jak dobrze wiemy, Dumbledore to temat tabu w tych czasach – dodał George.

     – Knot postawił sprawę jasno – ktokolwiek stoi po stronie Dumbledore'a, może sprzątać swoje miejsce w ministerstwie – powiedziała Ginny.

     – I, jak wcześniej wspomniałem, Tato uważa, że Percy ma nas śledzić – wzdychnął Ron. – Padały przekleństwa gorsze od 'Na gacie Potter'a'. Percy oszalał... w sumie Tata też. Po ich kłótni, Percy tego samego dnia spakował swoje rzeczy i wyprowadził się z domu.

     – Więc lepiej nie wymawiać imienia Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przy rodzicach. Tato rzuca widelcami, nawet mam tutaj ślad po widelcu... – powiedział George z przejęciem, podwijając rękaw bluzy. – O, tutaj!

     Wskazał palcem trzy czerwone kropki ustawione równolegle do siebie na swoim przedramieniu. Harry wciągnął szybko powietrze i wypuszczając je krzyknął:

     – Żartujesz! Jak on mógł to zrobić? Ja rozumiem, że jest wściekły, bo też byłbym bardzo wściekły, ale jak on mógł cię skrzywdzić!

     – Spokojnie, skowroneczku...

     – Jak mam być spokojny?!

     – Ej, nie ćwierkaj już. Ojciec nie rzucał widelcami. To ślad po naszym nowym wynalazku – Leniwcówce – powiedział George, próbując uspokoić Harry'ego.

     – Że co...?

     – Leniwcówka. Taka maszyna, która sama podaje ci żarcie do gęby. Brzmi cudownie, ale... nasza przyjaciółka nieco się zbuntowała i wbiła mi widelec w przedramię.

     – Wy chcecie żebym na zawał padł?! – wykrzyczał oburzony Harry.

     – Harry kochaneczku, co Ci dawaj zrobili? Jak jeszcze raz usłyszę, że zrobiliście coś Harry'emu, zrobię wam taki wykład, że się nie pozbieracie!

    Zza ściany wyłoniła się stara i przygarbiona sylwetka pani Weasley. Czyli spotkanie rzeczywiście już się zakończyło, pomyslał Harry.

     – Spotkanie zakończone, obiad na stole. No już! Biegiem do jadalni!

     Fred i George uśmiechnęli się niewinne w stronę Pani Weasley, po czym z obu stron wzięli Harry'ego pod ramię.

     – Harruś jest bardzo bezpieczny w naszych ramionach, Mamo – zapewnił z uśmiechem Fred. – Prawda, skowroneczku?

     Harry pokręcił z niedowierzaniem głową i posłał Mamie bliźniaków uspokajające spojrzenie.

     – A gdzie Hermiona? – spytała zdezorientowana Pani Weasley.

     – Damskie sprawy, Mamo! – wypalił bezmyślnie Ron. – Powinnaś coś o tym wiedzieć.

     – Na Merlina! Biedna Hermiona... macie być dla niej mili! Zwłaszcza wy! – Wytknęła palcem dwóch bliźniaków, którzy nadal z uśmiechem obejmowali Harry'ego.

     – Ma się rozumieć, Pani Mamo! – Zasalutował George i wraz z Fredem oraz Harrym, ruszył w stronę jadalni.

     Zaraz za nimi szedł Ron, który co chwila szeptał coś do Ginny. Ta jedynie przytakiwała głową z zamyśloną miną.

     – Roniś, nie mówiłeś, że twoja dziewczyna ma okres. Mamy na zapleczu parę fikuśnych czekoladek dla niej! – Zaśmiał się Fred.

     – Jesteście niepoważni – skwitowała Ginny, wywracając oczami.

     – Hermiona tak naprawdę nie ma... no ten – wymamrotał zawstydzony Ron. – Musiałem coś powiedzieć Mamie, żeby nie drążyła tematu.

     – Więc co się sta-

     – Hermiona prosiła o chwilę prywatności – przerwał George'owi Harry. – Źle się poczuła i trochę wściekła na mnie...

     – Czyli ma okres – stwierdził George, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

     – Wiesz co, Harry? To w sumie może być to. Nie mam lepszego pomysłu. Po prostu puściły jej nerwy, czy coś – pomyślał Ron, wzruszając ramionami.

     – Uch, może... może rzeczywiście to jest to...

• 𖥸 •

   – Lepiej się pospiesz! Możemy się spóźnić na pociąg!

     Harry'ego ze snu wybudził przyjęty głos Rona. Hermiona, która stała tuż za nim, wypuściła ciężko powietrze z ust i rzekła:

     – Zostaw go. Widać, że nawet po wygranej sprawie w ministerstwie, nie zależy mu na szkole.

     – Co cię znów ugryzło, co? Od przyjazdu Harry'ego tylko marudzisz i go obrażasz. Harry dużo przeżył. Teraz dręczą go koszmary... – odgryzł się Hermionie Ron.

     Dziewczyna wciąż nie zmieniła swojego nastawienia wobec Harry'ego. Zupełnie się odizolowała. Wolny czas od sprzątania w rodzinnym domu Blacków, poświęcała na rozmowy z Ginny oraz, okazjonalnie, z Syriuszem lub Ronem. Do Harry'ego rzadko kiedy w ogóle się zbliżała. 

     – Uch, to go sobie budź z tych koszmarów! Schodzę na dół – oznajmiła i z wielkim impetem opuściła sypialnie.

     – Nie przejmuj się, stary... przejdzie jej. Wydaję mi się, że to wszystko ją przerasta... no wiesz, to przesłuchanie, twoje koszmary o tych dziwnych drzwiach, szkoła, praca w tym domu... – wymieniał na palcach Ron.

     – Rozumiem, możesz wyjść? Przebiorę się i zaraz zejdę na dół – powiedział sennie Harry, na co Ron przytaknął głową i opuścił sypialnie, kierując się śladami Hermiony.

     Harry odprowadził wzrokiem Rona i ziewnął przeciągle. Od czasu, gdy pierwszego dnia pobytu w tym domu, dowiedział się od członków Zakonu Feniksa o planach Voldemorta, miewał jeszcze gorsze koszmary. Śnił mu się Czarny Pan, który zdobywa coraz to więcej nowych sojuszników i broń, która zapewni mu wygraną. Śnili mu się rodzice oraz pewne tajemnicze drzwi. Sen zawsze się powtarzał. Szedł wąskim, długim korytarzem, na którego końcu stały drzwi zamknięte na klucz. Nigdy nie dowiedział się co za nimi było, ponieważ za każdym razem budził się, gdy tylko zbliżył się do nich.

     Jeszcze to całe przesłuchanie. Nie miał nawet chwili na wymienienie zdania z własnym dyrektorem. Wydawało mu się, że starzec go unikał. W napadzie złości, Harry rzucił z całej siły butem, który przed chwilą zakładał na nogę.

     – Super – wysapał – znów to samo, znów to dziwne uczucie – powiedział sam do siebie, czując wzbierającą się w nim czarną magię.

     Wdech i Wydech.

     Harry starał się pozbierać myśli, by nie popaść w szał. Za parę chwil będę w pociągu, pocieszał się w myślach, podchodząc do rzuconego wcześniej buta. Szybko założył go na prawą stopę i luźno zawiązał sznurowadła. Kufer spakował wczoraj wieczorem, więc jedyne czym musiał się teraz przekonywać, to udanie się na Stację King's Cross. Ostatni raz odetchnął i wysilił się na lekki uśmiech, po czym wyszedł przez drzwi od sypialni i żwawym krokiem zszedł po schodach w dół, tak, jak zrobili to wcześniej jego przyjaciele.

     – Jestem! – oznajmił, gdy już był w holu.


     Zbadał wzrokiem towarzystwo, w którym od razu rozpoznał swoich wszystkich przyjaciół, Moody'ego, Lupina, Pana i Panią Weasley, Tonks oraz... ogromnego, czarnego psa, który szczęśliwe skakał wokół Matki Rona.

     – Jesteś niepoważny! Mogą cię złapać! – darła się Pani Weasley na Syriusza, który prowokacyjnie szarpał kłami za skrawek jej koronkowego fartucha.

     – Syriusz z nami idzie? – spytał podekscytowany Harry.

     – Tak, uparł się, żeby cię odporowadzić na stację. – Zaśmiała się Ginny. – Mama nie jest za bardzo szczęśliwa z tego powodu.

     – Musimy już iść – powiedziała Tonks. – Inaczej spóźnią się na pociąg.

     – Tak, wiem... – przytaknęła Pani Weasley, spuszczając wzrok z Syriusza. – Ale Szalonooki chciał zaczekać na Sturgisa.

     – Nie mamy czasu, Pani Weasley – zakomunikowała Hermiona. – Zraz naprawdę się spóźnimy.

     – Jasne, chodźmy.

     Droga upłynęła im dość szybko, gdyż niecałe 20 minut. Harry od czasu do czasu spoglądał na Hermionę, która smętnie szła w parze z Ginny. Była strasznie zmęczona oraz zrezygnowana i pomimo tego w jaki sposób traktowała Harry'ego przez te tygodnie, było mu jej żal. Stała się małomówna i markotna. Coraz więcej czasu spędzała z nosem w książkach. Praktycznie nic nie jadła. Widać było, że dziewczyna zmaga się z wysoką gorączką.

    Przybyli kilka minut przed odjazdem pociągu, więc gdy skończyli żegnać się z rodziną i przyjaciółmi, szybko wbiegli do Ekspresu Hogwart. Ron i Hermiona w mgnieniu oka pobiegli w stronę wagonu dla prefektów, zostawiając Harry'ego samego po środku korytarza. Pociąg odjechał, powodując głośny zgrzyt ocierania kół o tory. Wszyscy uczniowie zajęli już miejsca w przedziałach, tylko Harry stał sam jak słup soli z bagażem po jego obu stronach.

     Cudownie, pomyślał i nie widząc innego wyjścia, wskoczył na swój kufer. Wbrew pozorom nie był strasznie niewygodny, choć trochę mało stabilny. Harry'emu ciężko było utrzymać równowagę, lecz gdy już udało mu się to osiągnąć, westchnął cicho, opierając się o ścianę jednego z przedziałów. Przed nim mieściło się ogromne okno, za którym przewijał się górski krajobraz. Nie wiedząc co robić, Harry wpatrywał się w niego, przeciągle mrugając. Zaczęły piec go oczy, więc delikatnie przetarł je pięśćami. Po minutach wpatrywania się w okno, zasnął.

· 𖥸 ·

     Wybudził go dźwięk skrzypienia podłogi. Dopiero po czasie zorientował się, że to ktoś zmierza w jego stronę. Przez myśl przemknął mu Ron, bo w końcu jego przyjaciele nie będą siedzieć w przedziale dla prefektów całą drogę. Niestety to nie jego przyjaciele zmierzali w jego stronę, a pewien wysoki, chudy blondyn. Ta postura ciała mogła należeć tylko do jednej osoby.

     – Malfoy...? – wydukał zdezorientowany Harry i tracąc równowagę, spadł z wybudowanej przez sobie wieży z bagażu. Spowodował tym głośny huk, który automatycznie przykuł uwagę Draco.

     Gdy ślizgon zaszczycił swym spojrzeniem Harry'ego, wyczołgującego się spod kufra na jego twarz wpełznął uśmiech pełen satysfakcji i pogardy.

     – No, no, Potter. – Zaczął, krzywiąc się sam na dźwięk nazwiska Harry'ego. – Twoich przyjaciół wylano?

     – Chciałbyś... – wysypał Harry, gdy udało mu się stanąć na posadzce pociągu. – Im się poszczęściło i są prefektami. W przeciwieństwie do cieb-

     Urwał, gdy ujrzał połyskującą plakietkę prefekta na piersi Malfoy'a.

     – Nie dokończysz? – zapytał z drwiną w głosie.

     – Co tu robisz? Czy naprawdę musisz uprzykrzać mi życie na każdym roku? To robi się dziecinne, Malfoy.

     Draco wywrócił tylko oczyma i ominął Harry'ego szerokim łukiem. Gdy gryfon już myślał, że ślizgon skapitulował, Ten rzekł:

     – Tak to już jest, Potter. Nie możesz zaprzeczyć, że nasze sprzeczki stały się rutyną. Gdy jej zabraknie, twoje życie nie będzie takie samo – powiedział, patrząc na Harry'ego z ukosa. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru, za barykadowanie przejścia przez korytarz uczniom.

     – Idiota – mruknął Harry.

     – Plus minus dziesięć punktów za wyzywanie prefekta – warknął Malfoy, lecz jego ton głosu był inny... nieco zakłopotany.

     Coś się w nim zmieniło, pomyślał Harry.

✎ᝰ | notka od autora:

I mamy to! Pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że się spodobał. Nie jest on jakiś wspaniały, bo dopiero zaczynamy akcję, ale myślę, że jest dość... interesujący.

Mam nadzieję, że przyjemnie się wam go czytało! ♡

Ale mam też pytanie: A mianowicie, wolicie tak długie rozdziały, jak ten czy krótsze?

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro