Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział III | Rozpacz

────────────────────────

     Huk.

     Cały korytarz prowadzący do wielkiej sali pochłonął przeraźliwie głośny huk. Możliwe, że echem sięgnął nawet trzeciego piętra. Kamienna posadzka lekko zadrżała, przywołując na ziemię bujających w obłokach uczniów. Czas bezwstydnie dłużył sekundy – dla niektórych minęła już cała wieczność. Cisza po wrzawie trwała i trwała; tak jakby ludzie nagle zapomnieli, że mogą ją przerwać dwoma, prostymi słowami: potrzebna pomoc.

     Lecz co spowodowało nieme otoczenie? Co – a może kto – spowodowało te sekundy niepewności i strachu. To mogło być wszystko – od wybuchu kociołka po budzącą grozę Panią Norris. Można śmiało stwierdzić, że mało kto spodziewał się prawdy – to mdlejący Harry Potter spowodował ów ciszę. Chłopak sprawiał wrażenie martwego przez swą bladość i bezwładność. Z daleka nie było widać jego unoszącej się klatki piersiowej – to był powód strachu jego rówieśników. Strach przed utratą nadziei. Każdy się bał – nawet ci, którzy bać się nie powinni. Strach jest rzeczą w pełni naturalną, lecz i będącą pierwszym krokiem do śmierci; a ona nie jest ani trochę łaskawa, bo czemu miałaby być. Łapiąc w swe sidła grzeszników, zaznaje ukojenia, którego w tym momencie tak zapalczywie pragnął Złoty Chłopiec.

     Niska brunetka – najprawdopodobniej z drugiego roku nauki – odważyła się podejść do Harry'ego; to dzielna gryfonka. Przyłożyła swą drżącą dłoń do szyi chłopaka, chcąc wyczuć jego puls. Każdy bez wyjątku przyglądał się jej poczynaniom – kolejna oznaka słabości. Dziewczyna odetchnęła cicho – jakby z ulgą – przez co uczniowie jej się przyglądający zaczęli cicho szeptać: ”Komedia, przecież on tylko udaje, żeby Prorok o nim napisał”, ”On żyje czy nie?”, ”Nie żyje”, ”Żyje”, ”Umiera”, ”Żartuje”.

      Brunetka podniosła się chwiejnie z podłogi i po czasie wydusiła z siebie drążącym głosem:

     — Zawołać nauczycieli. On żyje, ale zaraz to może się zmienić.

• 𖥸 •

   Ciche śmiechy wypełniały każdy, najmniejszy zakątek Hogwartu; znów zagadka do rozwiązania – co jest ich przyczyną. I tym razem temat kręcił się wokół Harry'ego Pottera, a konkretniej wokół plotki utworzonej na jego temat. A głosiła ona tak: ”Ten Cudowny Złoty Chłopiec niemal odebrał sobie życie, potykając się o własne nogi! To jest dopiero komedia! Ta niezdara mówi, że Voldemort powrócił! Czysta komedia.”. Tylko jedna osoba mogła być autorem ów beszczelnej plotki – Draco Malfoy.

     ”Widziałeś jak się skompromitował, Draco? Jakie ty masz szczęście!”.

    Draco przemierzał korytarze ze swoimi gorylami wyraźnie zadowolony z siebie. Gdy tylko zauważył grupkę osób, śmieją się ze Złotego Chłopca, niby ukradkiem, przekazywał swoim towarzyszą kolejne i kolejne kłamstwa na temat Pottera; chciał, żeby plotka przybierała na sile i objęła cały Hogwart. Oczywiście ów grupki w mgnieniu oka łapały nowe tematy – czasami nieco je zmieniając. W ten sposób Draco królował w szkole. Wresczie mógł odpocząć od własnych zmarwień i zająć się tym co wręcz uwielbiał – popisywaniem się swoją pozycją. Śmiał się i śmiał, spoglądając z góry na czarodziejów niżej od niego ustawionych. Wresczie znalazł się w swoim żywiole – po tygodniach rozpaczy.

    Draco przez wakacje wielokrotnie stawał naprzeciw oczekiwaniom swojego Ojca, przez co stał się bardziej zdeterminowany niż dotychczas. Starał się dorównać swojemu ideałowi do tego stopnia, że popadł w pewnego rodzaju rozpacz. Bał się, że ten rok stanie się dla niego istną zgubą. Nie mógł znieść myśli, że w tym roku szacunek do jego osoby, którym został obdarzony przez cały Slytherin, może się rozpłynąć niczym odbicie w tafli wody. Z resztą podobe obawy pojawiały się w jego głowie każdego roku. W końcu prawdziwą zgubą dla rodowitego Malfoya jest utrata pozycji. Tak było u początku i będzie u końca.

    A jednak – chłopak nadal nie mógł uwierzyć w swoje szczęście w tym roku w Hogwarcie: został prefektem, a Potter nie, Potter wylądował w skrzydle szpitalnym oraz Draco stworzył cudowną plotkę na temat... o popatrzcie – Harry'ego Pottera. Czy mogło być lepiej? Mogło i lepiej i gorzej; ujawnienie jego głębszych zmarwień i przyczyn rozpaczy nie zapewniłoby mu już miejsca na Hogwarckim tronie. I to rozrywało go od środka – ciągłe obawy.

    — Jak myślicie, ocknie się? — To Weasley, Granger i ruda siuśka zmierzali w stronę skrzydła szpitalnego. Draco prawie zwrócił śniadanie. Jakie to urocze, pomyślał z gorzkim uśmiechem na twarzy. — Jak byłem u niego wczoraj wieczorem, nie reagował na nic.

    — Musi — stwierdziła Weasleówna, zaciskając dłonie w pięści.

    Oho, czas zrównać robactwo z błotem.

    — Możesz pomarzyć, Weasley. — Draco parsknął cynicznym śmiechem. — Bliznowaty wczoraj nieźle rypnął o glebe swoją samooceną. Może nie chcieć pokazać się światu.
   
     Ron gwałtownie spojrzał na Malfoya i wywrócił zmęczony oczyma.

     — Zamknij się, Malfoy. Już wystarczająco dużo wypowiedziałeś się na temat Harry'ego w tym tygodniu. Zaraz wykorzystasz limit, uważaj — odgryzł się znudzony i na pożegnanie uśmiechął się słodko.

    — Jeszcze to odszczekasz, Wieprzlej — wysyczał i pchnął swoich goryli do przodu, żeby cała trójka szybciej zniknęła za zakrętem.

   Gdy tylko ślizgoni zmyli się z powierzchni ziemi, Hermiona pokręciła zrezygnowana głową i zwróciła się do Rona:

     — Malfoy ma za dużo wolności w tej szkole. Uważa, że może robić tu co chcę.

     — A tak nie jest? — powiedział rozjuszony Ron. — Dzięki jego ojcu może robić co chcę! Myślisz, że Nietoperz da mu kiedyś szlaban? Oczywiście, że nie!

     — Fakt — wyszeptała. — A, że jest prefektem, my nie możemy go naprostować. Koszmarna sprawa.

     — Och, dajcie spokój! — wykrzyknęła zirytowana Ginny. — Niech sobie robi co chce. Każdy i tak ma to w dupie! — Zbadała ich gniewnym spojrzeniem, po czym dodała już spokojniej: — Już? To teraz idziemy do Harry'ego.

    — Jasne... — mruknął pod nosem Ron i przyspieszył kroku, żeby dogonić Ginny — Idziesz? — tu zwrócił się do Hermiony, która stanęła w miejscu.

    — Ta... Nie... Nie wiem — wzdychnęła, spuszczając ręce wzdłuż ciała. — Z jednej strony chcę, ale z drugiej wiem, że to nie skończy się dobrze.

    — Spokojnie, Hermiona. Rozmawialiśmy o tym, tak? Nie musisz iść. — Hermiona kiwnęła głową zrezygnowana i obróciła się na pięcie, żeby przedwcześnie udać się przed salę od Obrony Przed Czarną Magią. —  Ja zraz do ciebie dołączę.

     I pognał za Ginny, widząc jej zniecierpliwiony wyraz twarzy. Widać, że bardzo martwiła się o Harry'ego.

     — Ile mamy czasu? — spytał Ron.

     — Tylko dziesięć minut, więc lepiej się pośpiesz, ł a m a g o.

     — Uważaj kogo nazywasz łamagą, mała!

     — A ty kogo małą, Wieprzlej!

     — No nie! Doigrałaś się! Kto ostatni przy skrzydle szpitalnym, liże podłogę w wielkiej sali!

     — Sam się o to prosiłeś, Roniś — Rudowłosa uśmiechnęła się do niego z wyższością i zniknęła mu z pola widzenia, biegnąc w stronę wielkich drzwi oddalonych od niego o jakieś czterdzieści metrów.

    — Kuźde...

• 𖥸 •

     Harry nie reagował. Zwyczajnie wypijał wzrok w okno, umieszczone naprzeciwko niego. Przyglądał się jezioru, które hipnotyzująco kołysało się na wietrze, uczniom rozpoczynającym zajęcia od stawienia się w jednej ze szklarni, sowom chcącym pognać gdzieś daleko, daleko za góry, naturze, szczęściu i miłości. Harry zganił się w myślach za ostatnią obserwację. Przecież on nigdy nie dozna uczucia bycia kochanym. Bo i kto miałby go pokochać? Oczywiście, jego przyjaciele go kochają – w co Harry z każdą chwilą zaczyna wątpić – ale on chciałby czegoś więcej. Zawłaszcza teraz, gdy dręczy go ciemność. Bał się scen rozgrywanych w jego wnętrzu. One go niszczyły fizycznie i psychicznie; chociaż czasami koiły i uspokajały, ale tylko wtedy, gdy wyczuwał smutek przyjaciół.

     Harry obudził się wczoraj – od razu po przeniesieniu go do skrzydła szpitalnego. Był w tamtym momencie przerażony i niezwykle zmęczony. Pani Pomfrey zdołała jedynie podać mu leki, ponieważ on stał się nieprzytomnym słupem soli, wbijającym wzrok w okno. Od tamtego czasu nie zmieniła się jego pozycja, ale na pewno brutalnej zmianie uległy jego myśli. Bo kogo o zdrowych zmysłach dusi własny umysł?

     Do tego wszystkiego dochodzą owe tajemnicze drzwi, męczące go w koszmarach. Zawsze obraz ucinał mu się, gdy tylko zapragnął je otworzyć. To go już powoli męczyło – zresztą tak jak wszystkie jego koszmary.

     Chłopak popadł w rozpacz. Oczywiście, temat swojego samopoczucia wciąż pozostawiał sobie samemu. Bał się, że nikt nic nie poradzi na stan w jakim się teraz znajduje. W końcu, czy historia kiedyś wspomniała o zrozpaczonym, zniszczonym przez niezidentyfikowane moce chłopcu? Nie, więc jak ktokolwiek ma go uzdrowić?

     Harry usłyszał skrzypnięcie, towarzyszące otwarciu drzwi. Nie zamierzał zwracać na to większej uwagi, więc wciąż jak głupi wbijał wzrok w okno, za którym już mało się działo.

     — W...widzisz? mówiłem ci, że on... on tak od wczoraj... — wysapał zdyszany Ron.

     — A nuż teraz zareaguję? — powiedziała pewnie Ginny. — I przestań dyszeć jak tata po przebiegnięciu pięciu metrów.

     — Spadaj... Mamy tylko osiem minut, więc może szybko zobaczymy co u niego i pójdziemy na zajęcia? Nie chcę podobać tej ropusze na początku roku.

     — Oczywiście, pilny uczniu. — Zaśmiała się i usiadła na łóżku, w którym leżał Harry. — Cześć, Harry! Mam nadzieję, że jakoś się trzymasz i już jest lepiej. Strasznie się o ciebie martwiłam...

     — Martwimy — odchrząknął oburzony Ron.

     — Tak, tak... M a r t w i m y się — podkreśla rozbawiona Ginny. — Masz szczęście, że jeszcze nie poznałeś nowej nauczycielki od Obrony Przed Czarną Magią! Ona jest okropna.

     — Hermiona mówi-

     — Ron! Nie mów mu o niej. — Ginny gwałtownie odwróciła głowę w stronę Rona, który wciąż stał za nią. — Czasami naprawdę nie myślisz.

     Rudowłosa westchnęła i spojrzała z powrotem na Harry'ego, który nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.

     — Wracaj do nas szybko, Harry. — wyszeptała szczerze zmartwiona i złapała go niepewnie za rękę. — Tęsknimy... — dodała, przecierając jego zamkniętą w uścisku dłoń kciukiem.

     Chwilę trwali tak razem. Harry poczuł ciepło – ukojenie. Niestety, ta cudowna dla obojgu chwila nie trwała długo, ponieważ Ron wykrzyknął:

     — Ginny, idziemy! Za pięć minut Obrona, a ja nie zamierzam się na nią spóźnić! A ty masz zaraz zielarstwo, więc chodź już!

     — Tak, tak... już idę — przedrzeźniła go, podnosząc się z łóżka Harry'ego. — Do zobaczenia, Harry — dodała szybko i wybiegła za Ronem ze skrzydła szpitalnego.

     Zostań, pomyślał Harry, proszę, nie zostawiaj mnie z tym samego.

     Wróć...

✎ᝰ | notka od autora:

Uh, na razie mało się dzieję, no ale takie są uroki początków opowiadania. Mam nadzieję, że nikogo to nie zrazi.

Tak ogólnie to jestem pozytywnie zaskoczona! Przed wstawieniem tego rozdziału wbiło cudowne 200 wyświetleń przy prologu i 2 rozdziałach! Dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro