Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shigaraki obudził się z samego rana, czyli tak, jak miał to w zwyczaju, biorąc pod uwagę godzinę, o której zazwyczaj się kładł. Westchnął cicho, wiedząc, co go dzisiaj czeka, a potem ostrożnie poluzował ramię śpiącego Dabiego, które trzymało go w (na szczęście) luźnym uścisku.

Następnie wstał, nabazgrał na małej karteczce wiadomość do Dabiego (a mówiła ona, że brunet ma się nie lenić i dać z siebie 150% na treningu, na który dostarczy go Kurogiri), a potem nie chcąc przedłużać tego, co nieuniknione, ogarnął się i pojechał razem z ochroniarzem ojca do siedziby Yakuzy.

Spinner (bo to on był wspomnianym ochroniarzem, mającym towarzyszyć niebieskowłosemu), szedł za nim jak cień przez labirynt korytarzy, które przypominały nieskończony ciąg metalowych puszek, jak ogromne klatki dla królików (nie szczurów, ponieważ nie można było odmówić Yakuzie tego, że ich siedziba była chorobliwie czysta, wręcz można się było przeglądać w stalowych ścianach).

Najpierw prowadził ich jakiś niski mężczyzna prawdopodobnie niemający w obowiązkach podtrzymania konwersacji. Bez słów zapuszczali się coraz głębiej, aż w końcu dotarli do pewnych drzwi, które przewodnik otworzył, oczywiście uprzednio kulturalnie pukając.

— Tomura Shigaraki dotarł — oznajmił. Dość wysoki mężczyzna, a na pewno większy od tego, odwrócił się w ich stronę. Na twarzy również miał maseczkę, podobnie jak Kai, co sprawiło, że Tomura zaczął się niepokoić czy w tych podziemiach nie ma przypadkiem jakiegoś trującego grzyba albo innego paskudztwo, które byłoby przyczyną takich środków ostrożności.

— Dzień dobry — przywitał się oczywiście wcale nie życzliwie. Brzmiał (i wyglądał przez swoją zgarbioną posturę) jakby był zmęczony. Zaczął zbierać jakieś papiery w jeden stosik.

— Overhaula nie ma? — zapytał Tomura, rozglądając się ostrożnie po pomieszczeniu.

Mężczyzna w maseczce pokręcił lekko głową, a potem wydobył jakąś żółtą, dość cienką teczkę i podszedł do Shigarakiego.

— Jestem jego asystentem, Chronostasis. Szef poprosił, abym cię oprowadził — oznajmił, a potem wyciągnął rękę, pokazując niebieskowłosemu, żeby opuścili pokój, co Tomura uczynił, ale nie bez zbędnego ociągania się.

Obrzucał mężczyznę w masce różnymi spojrzeniami, kiedy dalej zapuszczali się w głąb króliczek klatki. Jak na razie wiedział o asystencie Kaia tylko tyle, że jest asystentem i każe się do siebie zwracać Chronostasis, więc od razu poddawał w wątpliwość czy było to jego prawdziwe imię, czy tylko jakiś przydługi i skomplikowany do wymówienia pseudonim.

W każdym razie to były jedyne informacje, jakimi na jego temat dysponował, bo nie dość, że nie widział jego twarzy, ciało tonęło pod połaciami wielkiej szaty, która do złudzenia przypominała prześcieradło Dabiego (równie pogięte i rozemłane), a głowa skrywała się pod równie wielkim kapturem.

Podsumowując, tak właściwie mógł ich prowadzić ktokolwiek i niekoniecznie prawdziwy członek Yakuzy. To tylko sprawiło, że Tomura postanowił podkręcić stopień swojej czujności o dodatkowe 50%. Obejrzał się niby dyskretnie na Spinnera, podążającego ślad w ślad za nim, a potem z lekkim grymasem (bo tamten wydawał się jak dla Tomury zbyt spokojny, zdecydowanie wolał Kurogiriego) wrócił do wpatrywania się w swojego przewodnika.

— Co ja tak właściwie mam tu robić? — zapytał od niechcenia, kiedy zapuszczali się tylko niżej i niżej, a on sam nie miał pewności czy dałby radę nawet na tym etapie uciec bez problemu na powierzchnię, gdyby okazało się, że chcą go porwać czy wykorzystać jako obiekt eksperymentów. W końcu Yakuzie brakowało ludzi, na pewno każda dodatkowa głowa była dla nich na wagę złota.

— Szef poprosił, żeby cię oprowadził po salach i przedstawił badania - odparł Chronostasis i Shigaraki powstrzymał się przed zirytowanym prychnięciem, ale nie przed wywróceniem oczami. Po pierwsze, Kai na pewno nie poprosił o nic swojego podwładnego, mógł jedynie kazać. Po drugie, po co Tomura miał to tak właściwie oglądać? Czy to nie All For One powinien być tu teraz na jego miejscu albo przynajmniej być tu razem z nim?

W końcu (po spokojnie rzecz ujmując wieczności chodzenia) w zasięgu ich słuchu zaczęło pojawiać się więcej dźwięków niż te, które wydawały ich własne buty podczas chodzenia, głośne oddychanie Chronostasisa i pocharkiwanie Spinnera — ten ostatni miał problemy z zatokami.

Tomura już nawet był skory przyznać, że kamień spadł mu z serca (bo zaczynał się obawiać, że są w tym mrowisku kompletnie sami, a to na pewno nie wróżyłoby nic dobrego), kiedy to stanęli przed pierwszymi (jak się później okazało) drzwiami, opatrzonymi numerkiem 139. Składały się oczywiście w 90% z metalu, jak wszystko tutaj, ale pozostałe 10% procent zajmowało małe okienko, szklane, ale po wewnętrznej stronie dodatkowo zabezpieczone małymi kratami.

Shigaraki zastanawiał się po co, skoro i tak nikt by przez nie nie uciekł, ale kiedy Chronostasis otworzył zamek i weszli do środka, szybko porzucił to głupie pytanie. Kraty nigdy nikomu nie miały służyć do ucieczki, a były zabezpieczeniem na wypadek, gdyby jakiś "pacjent", postanowił wybić szybę, żeby zrobić sobie krzywdę, zdobytym szkłem. A przynajmniej Tomura by tak zrobił, gdyby był jednym z nich.

Naprzeciwko drzwi stały trzy łóżka, a przy ścianie po prawej, prostopadle do pozostałych łóżek jeszcze trzy. Każde zostało wyposażone w jednego pacjenta i jedną starą maszynę monitorującą funkcje życiowe, ale łącznie może jedynie dwie z nich działały, jak należy. Inne nie wyświetlały żadnych danych lub pikały albo niepokojąco szybko, albo równie niepokojąco wolno.

— Co to jest? — zapytał Tomura, bo tylko takie pytanie, ze wszystkich, jakie miał ochotę teraz zadać, było najkrótsze i dawało największe, choć paradoksalnie i wręcz przeciwnie, pole do popisu asystentowi Kaia. Chronostasis zamknął za nimi drzwi na klucz, a widząc, jak Spinner odruchowo sięga ręką za pas, uspokajająco uniósł dłoń.

— Środki bezpieczeństwa. Nie chcemy, żeby jakiś pacjent nam stąd uciekł. Mógłby być niebezpieczny — odparł, a potem położył dłoń na plecach Tomury i delikatnie pchnął go w głąb sali. — Nasze produkty są wciąż w fazie testu. To jedna z sal laboratoryjnych.

Shigaraki spojrzał sceptycznie po ludziach ubranych w białe szpitalne ubrania, aka bezkształtne worki. Większość z nich wyglądała dość normalnie, bo tylko niektórzy byli równie bladzi co ich okrycia, co mogło budzić czyichś niepokój. Cieni pod oczami normalnie nie zaliczyłby do czegoś niepokojącego, sam często takie posiadał, ale w przypadku tych pacjentów mogła to być kwestia sporna.

— Długo wam to jeszcze zajmie? — Teraz Tomura skupił większą uwagę na pacjencie, który zaczął się poruszać i od razu poczuł się odrobinę lepiej, już nie miał tak przeraźliwego wrażenia, że siedzą w prosektorium, w końcu umarli się z zasady nie poruszają, a jeśli jest na odwrót, to definitywnie nie są umarłymi.

— Jesteśmy na dobrej drodze — odparł Chronostasis. Może i brzmiał na tyle przekonująco, że jeśli by rozmawiali przez telefon, a Tomura mógłby usłyszeć tylko jego głos, to by mu uwierzył. Jednak problem stanowił fakt, że fizycznie był w tym miejscu, a trzech "lekarzy" (czy kim tam oni tak naprawdę byli), nie zasłaniało całkowicie wybudzającego się pacjenta, który przez pierwsze kilka chwil był dość spokojny i pozwalał naukowcom (czy kim oni tak naprawdę byli) notować coś w swoich notesikach. Dopiero potem się... zniecierpliwił.

Już nie mamrotał jedynie pod nosem, niezrozumiałych nikomu słów. Teraz zarówno Tomura, jak i Chronostasis, którzy wcale nie stali tak blisko jego łóżka, mogli zrozumieć, jego zawodzenie.

— Zabierzcie to. Zabierzcie! — krzyczał, drapiąc twarz rękoma. Pielęgniarze (czy kim oni tak właściwie byli) szybko zacieśnili swój krąg. Nawet nie próbowali cackać się w rzeczy typu "spróbujmy uspokoić go słowami", próbowali przytrzymać go przy łóżku siłą, a pacjent wrzeszczał tylko głośniej i wyrywał się im jeszcze bardziej. Przypominał Tomurze zwierzę w potrzasku i to niezwykle silne.

Jedna z osób w długim, białym lekarskim kitlu, zajęła się przygotowywaniem zastrzyku z lekiem uspokajającym.

— Nie każcie mi na to patrzeć! Już dość!

— Trzymajcie go! Niech się nie rusza! — polecił lekarz, podchodząc bliżej. Ludzie w białych fartuchach wysilali się, jak mogli, ale im bardziej się starali, tym gorzej im to wychodziło. Ten, który próbował oderwać rękę pacjenta od jego twarzy i położyć na płasko na łóżku, żeby możliwe było zrobienie zastrzyku, odskoczył lekko do tyłu, kiedy został ugryziony w palec. Warknął niezadowolony i spojrzał wymownie na swoich gości, jakby chciał powiedzieć "powinniście wyjść, to nie czas na odwiedziny", ale nie mógł. W końcu Chronostasis był jego szefem, więc tamten musiał znosić jego obecność czy tego chciał, czy nie.

Tomura jednak nie był zobowiązany do oglądania tej całej szopki. A przynajmniej nie w teorii.

— Chodźmy dalej, nie mam całego dnia — powiedział, cofając się w stronę drzwi. Chronostasis przytaknął (ale Tomura szedłby o zakład, że niechętnie), po czym zaczął majdrować przy zamku kluczem. Szczęk puszczającej blokady rozległ się akurat w momencie, kiedy hałas za Spinnerem stał się nieco bardziej osobliwy. Tym razem to lekarze (czy kim tam oni byli), zaczęli krzyczeć, a pacjent się śmiać.

Shigaraki zerknął przez ramię, kiedy wychodził na korytarz, akurat w momencie, gdy zakrwawiona dłoń wyrwała się tym w białych (może teraz już nie do końca) kitlach i wystrzeliła triumfalnie do góry, uderzając w maszynę postawioną najwidoczniej zbyt blisko łóżka. Sprzęt zaskrzeczał cierpiętniczo i najpewniej upadłby z wielkim rabanem na ziemię, gdyby jeden z pielęgniarzy, go nie przytrzymał.

Nie zmieniało to faktu, że przy łóżku było niepokojąco głośno, a Shigaraki dopatrzył się, o co tak właściwie chodziło, dopiero kiedy przeszedł za próg, a Chronostasis miał zamykać drzwi. Coś okrągłego, białego pod spodem, bo z powierzchni oblepionego czerwono-brunatną mazią, wypadło (tudzież wyturlało się) z dłoni pacjenta. Nitki, przypominające powyciągane sznurówki, o podobnym kolorze co ta paskudna maź, kleiły się ramienia pacjenta, kiedy to, do czego były przyczepione, turlało się w dół i z plaskiem rozwaliło na ziemi. Chorego (teraz dosłownie) szybko zaczęto odłączać od rurek, a jego łóżko wytaczać z sali do bocznych drzwi.

Tomura odwrócił wzrok na chwilę po tym, jak kółka od mebla przejechały po tym czymś za ziemi, co bez wątpienia kiedyś siedziało dobrze umocowane w czaszce pacjenta. W końcu oczy same z siebie nie wypadają, chyba że ktoś im pomoże i wyrwie je tak, jak w tym przypadku.

— Chodźmy — polecił Chronostasis i nie czekając za wiele, po prostu ruszył przed siebie. Tomura zerknął na Spinnera i zobaczył, że ochroniarz, masował palcami skronie i mrużył oczy, jakby sam widok tamtego zdarzenia, miał sprawdzić, że jego oczy też magicznie zjadą się na trasie kół od szpitalnego łóżka.
_________________________________________

Nie działo się nic fenomenalnego, ale nie mogę dawać słodkich i kolorowych scenek Shigadabi w każdym rozdziale, wtedy życie byłoby zbyt piękne...

Gwiazdkę zostawcie, bo czemu nie? To tylko jedno kliknięcie i wielki uśmiech na twarzy autora ;)

Do usłyszenia za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro