➊➊

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To wszystko musiało być skrupulatnie zaplanowane. All For One uniósł jeden kącik ust ku górze, spoglądając gdzieś ponad ramieniem Dabiego. To wszystko musiało być zaplanowane inaczej nie możliwe, żeby działo się tak szybko. Inaczej nie możliwe, żeby to odniosło skutek.

Tomura zdążył jedynie odsunąć się trochę od Dabiego, żeby powieść spojrzeniem tam, gdzie patrzył jego tata, ale ledwo jego ciało oderwało się od bruneta, w garażu zagrzmiało. Głośny dźwięk dosłownie przypominający grzmot, jaki następuje tuż po rozbłysku światła w czasie burzy.

Paskudny hałas był tak dotkliwy i tak bardzo niósł się echem, po tym przeklętym garażu, że zdołał trochę ogłuszyć Tomurę, a może przyczynił się do tego też szok, bo w głębi serca wiedział, co się stało, słyszał przecież identyczny huk wystrzału już wiele razy, ale tym razem nie chciał tego do siebie dopuścić.

Mimo że sam chwilę temu odsunął się od Dabiego, teraz starszy mimowolnie zrobił krok do przodu tak, że uderzył w Shigarakiego. Zderzyli się klatkami piersiowymi i brunet pewnie znowu odsunąłby się, a potem spojrzał na ukochanego i uśmiechnął półgębkiem, bo przecież nic się nie stało, nic go nie bolało, to wszystko to żart. Ale nie do końca. Bo mimo że oboje chcieli w to wierzyć jak w nic innego, może nawet przez chwilę wierzyli, to czar zaczął pryskać, kiedy Dabi otworzył usta, aby coś powiedzieć. Zamiast słów wydobyła się z nich krew — a może ślina wymieszana z krwią — i spłynęła najpierw przez brodę mężczyzny, a potem po szyi znikając na kołnierzu, rano jeszcze białej, koszuli.

— Da...bi... — wydukał Tomura. Zrobił jeden krok do tyłu, ale szybko zmienił decyzję, kiedy zobaczył, że ciało wyższego się trzęsie, jakby samodzielne stanie w pionie było zbyt trudne. Powiódł wzrokiem za ręką bruneta, aż do brzucha, do którego aktualnie została przyłożona. Bordowa krew sączyła się obficie spomiędzy palców. Shigaraki poczuł, jak zaczyna go mdlić, pierwszy raz na widok krwi.

— Dabi! — powtórzył już mniej spokojnie. Chyba szok ustępował miejsca panice. Złapał starszego za ramiona i odwrócił głowę w stronę ojca.

All For One trzymał ręce w kieszeni i patrzył synowi prosto w oczy, kiedy mówił:

— Macie chwilę, żeby się pożegnać, Tomura.

Dabi zakaszlał, a, mimo że zaciskał szczękę, krew przecisnęła się przez wargi. Koniec końców spuścił głowę, chcąc wypluć to paskudztwo na ziemię i zaczerpnąć łapczywie powietrza. Zrobiło mu się dziwnie gorąco, a oddychanie jedynie nosem już nie wystarczało. Sapał chrapliwie do ucha podtrzymującego go Tomury.

— Nie. Nie! NIE! — już właściwie łkał Shigaraki. Trząsł się na całym ciele tak, jak trzęsły się kolana Dabiego. Starszy oparł się na Tomurze jeszcze bardziej, a potem przykucnął na jedno kolano, mimo tego dalej z trudem utrzymywał równowagę.

Tomura jeszcze raz zerknął rozpaczliwie na ojca, ale ten już nie opierał się o niebieski samochód, a otworzył drzwi i wszedł do środka, jakby zupełnie nic się nie stało, jakby nikt właśnie nie umierał z jego winy, jakby nie zlecił zabicia ukochanego swojego syna. Siedział spokojnie w luksusowym samochodzie, żeby dać parze chwilę samotności, aby mogli się czuło pożegnać bez presji gapiów, jakby to było zupełnie normalne. W ogóle się nie przejął.

- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze. Słyszysz, Dabi? - wyrzucał z siebie, kiedy przyciskał ciało Dabiego do siebie, czuł, że jest mu ciężko tak klęczeć, nawet jeśli miał oparcie, szybka utrata krwi, skutkowała szybką utratą sił. - Kurogiri! KUROGIRI! - wrzeszczał niebiesko-włosy, pomagając położyć się Dabiemu na ziemi. Rozejrzał się nieprzytomnie po parkingu, był w takim szoku, że nie zauważył dwóch postaci przy ścianie.

— Nic ci nie będzie. Obiecuję. Ludzie wychodzą z gorszych rzeczy — mówił Tomura, choć tak naprawdę bredził, co mu ślina na język przyniosła, kompletnie nie zastanawiając się nad sensem swoich słów. Nie chciał teraz pogrążał się w ciszy, wolał mówić cokolwiek, byleby coś mówić.

A całą uwagę przykładał czarnemu od nadmiaru krwi śladowi mniej więcej 6 centymetrów na lewo od pępka Dabiego. Może przez sekundę uciskał to miejsce gołymi rękoma, ale intensywny zapach krwi i sam płyn, gorący i śmierdzący, przeciskający się miedzy jego palcami przyprawiał go o zawroty głowy.

— Kurogiri! — wrzasnął, próbując podnieść koszulę brunet do góry i odsłonić sobie ranę, ale materiał przykleił się do skóry i wyższy syknął głośno z bólu. — KUROGIRI! — powtórzył rozpaczliwie. Przy ostatniej sylabie załamał mu się głos. Przypominał małe kocię, zawodzące w głuchej przestrzeni za mamą.

Zaczął szarpać się ze swoją marynarką, żeby użyć jej jak opatrunku, który miałby zatamować krwawienie.

Dabi znów zakaszlał, ale przez to, że leżał, o mało nie zadławił się własną krwią, która cały czas cofała się przełykiem i podchodziła do gardła. Shigaraki porzucił na chwilę ranę. Uniósł głowę Dabiego, żeby ten mógł wypluć to, co miał w ustach, a potem wręcz posiniałą i lodowatą ze stresu dłonią wytarł brodę wyższego. Potem już miał znowu złapać marynarkę, żeby uciskać brzuch i zatamować to przeklęte krwawienie, ale Dabi zdołał złapać jego dłoń i zatrzymać przy swojej twarzy.

— Zostań ze mną... do końca... Ja... boję się — wyszeptał, mrużąc lekko oczy. Druga dłoń już dawno leżała bezwładnie na ziemi, nie miał dostatecznie dużo siły, aby poruszać obiema kończynami. Robiło mu się słabo. Wiedział, że zaraz odpłynie i świadomość ciemności po drugiej stronie, teraz tak bliska, prawie namacalna, wyciągająca po niego swoje mroczne ramiona była przerażająca.

— To ty masz zostać ze mną, słyszysz? Nic ci nie będzie. Przysięgam — rzucił Tomura, choć głos mu się trząsł i jego obietnica nie zabrzmiała przekonująco. Wysunął rękę z dłoni Dabiego, żeby uciskać ranę na brzuchu, nawet jeśli zaczęły piec go oczy i nawet jeśli zatkał mu się nos od kataru.

— Nie zostawiaj mnie, słyszysz! Nie możesz umrzeć! Nie pozwalam ci! — dukał, czując wzbierające w oczach łzy.

Dabi uśmiechnął się słabo. Delikatna skóra z blizny tuż pod okiem pękła zupełnie jak wtedy, gdy poszli pierwszy raz do kawiarni, a potem pili kawę na ławce w parku. Shigaraki miał wtedy chusteczki i wytarł cienką stróżkę krwi z jego twarzy, ale teraz miał tylko brudne dłonie i brudną marynarkę. Obserwował, jak czerwona kropka pływa po jego kości policzkowej Dabiego jak łza.

— H-hej? — zagadnął wyższy, widząc, jak Tomura trzęsie się od wstrzymywanego płaczu, a mimo to uparcie próbuje zatamować krwawienie. Patrzył na Dabiego i wtedy mężczyzna pomyślał, że jego szef nigdy nie wyglądał tak źle. Nawet gdy płakał ze strachu, a Dabi wynosił go z domu, w którym uruchomiły się alarmy.

Potem pomyślał, że pewnie sam musi wyglądać jeszcze gorzej i zanim wypowiedział przedostatnie słowa, spróbował uśmiechnąć się bardziej przekonująco, aby dodać mniejszemu otuchy. Sobie może też. Mimo swojego stanu zdążył się pomartwić o to, jaki obraz siebie zostawi w jego pamięci.

— Powiesz mi... że mnie... kochasz...? - zapytał słabo.

Tak jak Tomura zdołał wstrzymywać szloch do tej pory, tak te słowa zaważyły o tym, że załkał głośno. Dlaczego musiało ich to spotkać?

— KUROGIRI! POMÓŻ MI! Błagam! Zadzwoń po karetkę! — ryczał, pochylając się nad ciałem tak, że końcówki jego włosów szurały po klatce piersiowej bruneta.

— Proszę — dodał szeptem Dabi. Próbował, ale nie miał już sił, aby ostatni raz pogłaskać Tomurę po głowie, żeby odgarnąć jego jasne włosy, aby nie zostały sklejone krwią. A najważniejsze, chciał poczuć się trochę lepiej, normalniej. Nie dał rady. Jedynie podniósł delikatnie rękę, ale ta bezwładnie upadła na zimny i brudny beton. Wszelki brud kleił się do jego rąk, upaćkanych własną, jeszcze nie do końca zastygłą, krwią.

— N-nie powiem! — dukał Tomura. — N-nie dzisiaj, nie teraz! Słyszysz!? Nie możesz u-umrzeć, powiem ci to jak wyzdrowi-wie-jesz! Nie możesz umrzeć! — Łapał gwałtowne hausty powietrza w płuca, na przemian z chaotycznym wypuszczaniem go spomiędzy szlochów. Przez zamazany od łez obraz nie spostrzegł dokładnie, w którym momencie powieki Dabiego opadły i już się nie podniosły.

— Zrobię wszystko! WSZYSTKO! Przysięgam! — obiecywał, krztusząc się przy tym własną śliną. — Tylko nie zabierajcie mi Dabiego...

***

Ta pobudka nie należała do przyjemnych i nawet nie dlatego, że nie leżał we własnym łóżku pod wspólną kołdrą z Shigarakim. Czuł się tak, jak tamtego dnia, kiedy obudził się przykuty do jakiegoś słupa, po tym, jak próbował uciec od Yakuzy i czekającej go pierwszej aukcji. Podobnie jak wtedy, nie wiedział, co się stało, gdzie jest. Nie czuł bólu, a przynajmniej nie do momentu, kiedy otworzył oczy i jego źrenice zaatakowała jasność dnia. To rzeczywiście bolało. Poza tym nie czuł nic. Jego ciało było tępe i niezdatne do poruszania, jakby nie było jego.

Nie wiedział, jak wiele minut leżał w miejscu, nie mogąc poruszyć nawet palcem. Miał wrażenie jakby jeszcze spał, choć trzymał powieki otwarte. Tak bardzo otępiały go leki z podpiętej do ramienia kroplówki.

W końcu nabrał tyle sił i samokontroli, aby chociaż obrócić głowę delikatnie na bok i rozejrzeć się po sali. Przy tym ruchu jeden z kabelków maski tlenowej, którą miał na twarzy, zahaczył się o sterylną, śnieżnobiałą kołdrę, dając się we znaki. Teraz Dabi zwrócił uwagę, że w ogóle wokół niego jest pełno kabli i rurek, a w tle pika jakieś urządzenie.

Spojrzał to w jedną, to w drugą stronę. Miał wokół siebie tylko te przeklęte kabelki i rurki, a poza tym żadnej żywej duszy.

Zaczął wracać myślami do tego, co się stało, a przynajmniej tego, co pamiętał. A pamiętał nie wiele, bo właściwie wspomnienia zaczynały się lekko zamazywać tuż po tym, jak spostrzegł wielką plamę krwi na swoim brzuchu. Cała reszta była zamazana. Czy Tomurze nic się nie stało? Gdzie on tak właściwie jest? All For One mógł zrobić krzywdę również i jemu.

Na samą myśl, że Tomura mógłby leżeć na jakimś paskudnym parkingu, wykrwawiając się, po tym, jak on sam już stracił przytomność, obeszły go zimne dreszcze. Poruszył jedną ręką, potem drugą. Potem spróbował się podeprzeć i podnieść. Najpierw do siadu, ale zesztywniałe łokcie nie dały rady go dźwignąć. Przy drugim podejściu, zachwiał się, przez co jedna dłoń zsunęła się niefortunnie z materaca. Dabi nie przewrócił się, ale klips, który miał założony na palcu wskazującym, tak zwany pulsoksymetr, zahaczył o prześcieradło i upadł na ziemię.

W pokoju rozległ się głośny, piskliwy alarm, kiedy urządzenie przestało wykrywać tętno. Dabi skrzywił albo skrzywiłby twarz w grymasie na takie dokuczliwe odgłosy, gdyby nie to, że miał na sobie maskę tlenową. Zmarszczył jedynie brwi i stękając oraz głośno sapiąc, poprawił się na łóżku, tak, że leżał jedynie trochę krzywo, gdy do sali wpadły dwie pielęgniarki i lekarz. Odetchnęli z ulgą, widząc, że ich pacjent jednam nie jest sztywny i siny, a wręcz przeciwnie, wybudził się z narkozy.

Pilęgniarki — jedna około czterdziestki, z dużymi czerwonymi okularami na nosie i ta druga, nieco młodsza z czarnymi jak smoła włosami, związanymi w warkocze bokserskie — podeszły do niego, żeby nastawić oparcie łóżka na tryb półsiedzący i sprawdzić całą aparaturę oraz podpiąć ponownie pulsoksymetr.

Lekarz zaczął mówić o jakichś lekach o nazwach z byt trudnych, aby Dabi mógłby je teraz chociaż powtórzyć, nawet gdyby słuchał. Teraz myślał tylko o Tomurze. Sięgnął ręką (która de facto wydawała się bardzo ciężka, jakby została przykuta jakimś łańcuchem do stalowej kuli) do maski tlenowej. Starsza pielęgniarka, widząc to, pomogła mu ze zdjąć sprzęt z twarzy.

— Jak się pan czuje? — zapytał lekarz.

— Chłopak... z... niebieskimi... włosami... długimi — wyszeptał, wskazując palcem na swoje włosy, jakby to miało jakoś pomóc personelowi zrozumieć o co mu chodzi. Odchrząknął, próbując pozbyć się zachrypniętego gardła.

— Przyniosę panu wody — powiedziała starsza pielęgniarka. Delikatnie założyła mu na palec pulsoksymetr, a potem odłożyła jego rękę na materac. Druga kobieta zajmowała się kroplówką i ampułkami z lekarstwami.

— Karetka przywiozła tylko pana. Proszę się nie martwić. Jak się pan czuje? Pamięta pan, co się stało? — pytał doktor, przeglądając papiery, które miał na podkładce.

— Czuję się... jak ktoś... kto został... postrzelony — wydukał Dabi. Lekarz uśmiechnął się blado.

— Czyli pamięta pan. Dobrze. Stracił pan dużo krwi, ale na szczęście kula nie narobiła tak wielkich zniszczeń w narządach wewnętrznych, jak mogłaby. Operacja się udała i jestem pewien, że wróci pan z czasem do pełni sił — powiedział lekarz. Później zaczął podawać pielęgniarce kolejne wskazówki à propos lekarstw, a kiedy zobaczył, że pacjent znów przymyka oczy, zwrócił się do niego po raz ostatni, zanim nie wyszedł: — Nie będę dzisiaj bardziej pana męczył. Proszę odpoczywać.

Dabi nie odprowadził go wzrokiem do wyjścia, ponieważ odwrócił głowę w stronę okna, podczas gdy pielęgniarka robiła mu jakiś zastrzyk.

— Wczoraj był tutaj mężczyzna, w pana sprawie. Miał niebieskie włosy, ale krótkie. Na oko mógł mieć z 45 lat. Przyniósł pana rzeczy i jakąś kopertę, prosił, żeby ją panu wręczyć, kiedy już pan się obudzi. Zaraz przyniosę — powiedziała pielęgniarka. Dabi nie musiał pytać, czy ów mężczyzna się przedstawił, bez wątpienia chodziło o Kurogiriego.

Pielęgniarka w warkoczach bokserskich skończyła swoje obowiązki, a potem poszła do recepcji, kiedy wróciła, przekazała Dabiemu idealnie białą, choć lekko wypukłą w dolnej części kopertę. Była zaklejona, więc mężczyzna musiał ją brzydko rozerwać, aby dostać się do środka, gdzie prócz już mniej estetycznej poskładanej kartki papieru, na dnie spoczywał pojedynczy klucz, zawleczony na małe kółeczko razem z metalową plakietką, na której został wygrawerowany jakiś adres.

To drugie teraz nie interesowało Dabiego, złapał w pierwszej kolejności za kartkę. Pismo Shigarakiego widział może raptem kilka razy na stercie papierów w jego sypialni, ale nie miał wątpliwości, że to właśnie on napisał ten list, nawet jeśli te litery były nieco mniej staranne, a linia pisania nie była idealne równa — trochę schodziła do dołu w końcówce każdej linijki. Kilka słów było poprzekreślanych, a kilka znaków niestarannie poprawionych, kiedy piszący się pomylił. W niektórych miejscach na papierze powstały nierówne koła pomarszczonej przestrzeni, zupełnie jakby kartka została w tym miejscu zmoczona, a potem wyschła i się pofalowała.

Nie będę mógł cię odwiedzić i powiedzieć tego osobiście. Spakowałem twoje rzeczy, a Kurogiri przywiózł je do szpitala, możesz zapytać o nie pielęgniarki. Oprócz ubrań i paczki papierosów masz tam działający telefon i swoją kartę kredytową, przelałem na nią wszystkie twoje wypłaty i solidną premię, wystarczy ci nawet gdybyś nie znalazł żadnej pracy przez następne kilka miesięcy. Klucz w kopercie jest do twojego nowego domu. Kupiłem sobie kiedyś to mieszkanie, ale nie posiedziałem tam za długo. Jest jak nowe. Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Skoro to wszystko czytasz, to pewnie domyślasz się, że już się nie spotkamy. Inaczej gdybym mógł, dałbym ci to wszystko osobiście. Kocham cię i dla twojego i mojego dobra musisz odejść i zacząć normalne życie. Zasługujesz na to i nawet nie próbuj wracać do tego, co było, bo sam musiałbym cię zabić. Proszę cię, uważaj na siebie i nie pakuj się w żadne kłopoty.

Nie dałbym rady patrzeć, jak drugi raz umierasz mi na rękach.

Jeszcze raz, kocham cię,

Shiggy

Te pomarszczone okręgi na papierze była śladami po łzach, piszącego pośpiesznie ten list Tomury, podczas gdy lekarze z najlepszego tokijskiego szpitalu walczyli o życie bruneta na stole operacyjnym. Dabi przełknął ciężko ślinę, a potem zaśmiał się gorzko bez krzty rozbawienia. Nie mógł płakać tak, jak Tomura, nawet gdyby bardzo tego chciał. A nie chciał. To, co przeczytał, jeszcze do niego nie dotarło. Musiał przeczytać list pożegnalny jeszcze kilka razy.
_________________________________________

KONIEC!

Zanim w ogóle oficjalnie postanowiłam przyznać, że będzie 2 sezon, wpadłam na pomysł tego właśnie rozdziału i epilogu. Więc zakończenie powstało w mojej szybciej niż cokolwiek innego.

Epilog pojawi się najpóźniej za tydzień, a po nim wleci jakoś jeszcze dodatek.

Mam nadzieję, że miło spędziliście ze mną i tym opowiadaniem ostatnie kilka miesięcy <3

Ja oficjalnie zaczynam ferie, więc zacznę ogarniać V.Deku i nowe Shigadabi, o którym więcej powiem wam w epilogu ;)

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro