ᴇᴘɪʟᴏɢ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROK TRZY MIESIĄCE I DZIEWIĘĆ DNI PÓŹNIEJ

— Kai Chisaki nie żyje? — powtórzył All For One za osobą, z którą rozmawiał przez telefon. Potem prychnął głośno i zabębnił palcami w stół. — Absurd.

Przez chwilę siedział cicho, jedynie marszcząc groźnie brwi i coraz szybciej uderzał palcami o blat. Tomura, siedzący naprzeciwko i popijający kawę, przyglądał się, jak jego ojciec co rusz to otwiera, to zamyka usta, nie był tym specjalnie zainteresowany. Już dawno cokolwiek przestało go interesować.

All For One głośno uderzył ręką w stół, akurat, kiedy Tomura przełykał napój. Spodek od filiżanki podskoczył i zakołysał się, a niewielki wazon z kwiatami stojący pośrodku stołu, zachwiał się, aż w końcu upadł na bok.

— Trzeba to załatwić! Natychmiast! — wrzasnął. Kiedy się denerwował na jego czole, między sporymi głębokimi zmarszczkami, pojawiała się pokaźna pulsująca żyła. Tomura nie słyszał, co mówił do niego facet z telefonu, ale na pewno nie były to przyjemne wieści i musiało chodzić o coś więcej niż tylko domniemaną śmierć Kaia. — Wszystko pójdzie w cholerę! Nie mogę na to pozwolić! Jakie bezpieczeństwo?! Wyślę tam swojego człowieka! — warczał starszy mężczyzna. Potem rozłączył się i z trzaskiem odłożył telefon na stół. Na chwilę zakrył twarz i pulsującą żyłę dłońmi, rozmasował skronie i poprzeklinał pod nosem.

— Kai Chisaki nie żyje — powiedział do Shigarakiego. Chłopak nie przejął się tym za bardzo, domyślał się już tego od kilku dni, kiedy kontakt z Overhaulem i całą Yakuzą urwał się niespodziewanie, i wiedział, że All For One też ma gdzieś śmierć swojego bliskiego partnera biznesowego, a zależy mu teraz już tylko na interesach. I może swojej własnej dupie, dlatego się tak zdenerwował.

— Podobno został zamordowany — dodał już ciszej.

— Przez kogo? — zapytał do niechcenia Shigaraki. Teraz kiedy ojciec już nie uderzał w stół, odłożył filiżankę z niedopitą kawą na blat, a na niczym niezajęte dłonie naciągnął bluzę, najmocniej jak tylko potrafił.

— Nie wiem, do cholery! Nikt nie wie! Ale jest duża szansa, że ten ktoś chce przejąć Yakuzę. Po co inaczej miałby wybijać całe szefostwo? — mruknął All For One. Pokręcił z niedowierzaniem głową, a potem westchnął ciężko i opuścił ręce. — Trzeba się tym zająć — dodał, patrząc z powagą na syna, którego de facto od bardzo dawna nie nazywał synem. — Ty musisz się tym zająć — doprecyzował.

Tomura przez chwilę patrzył All For One'owi prosto w oczy, ale do walecznego i zadziornego, buntowniczego spojrzenia było mu bardzo daleko. Za jeden bunt już musiał zapłacić. Nie tylko on. Teraz był już zupełnie podporządkowany.

Może jeszcze na początku zaraz po sytuacji na parkingu (gdzie Dabi został niefortunnie postrzelony) stawiał jakiś opór, ale All For One miał zbyt silną kartę przetargową, a brzmiała ona: "Albo to zrobisz, albo moi ludzie przejdą się po tego twojego Dabiego". All For One zawsze, kiedy mówił o byłym ochroniarzu, dodawał pogardliwe "tego twojego". Jakby chciał przypomnieć Shigarakiemu, kim ten mężczyzna dla niego był. A nie musiał, Tomura doskonale pamiętał, dlaczego, dla kogo to wszystko robił.

— Kiedy? — zapytał, spuszczając wzrok na filiżankę przed sobą.

— Jak najszybciej.

***

Jak najszybciej oznaczało mniej więcej od razu, najdalej jeszcze dzisiaj. Shigaraki nie stawiał się ojcu. Po odejściu Dabiego musiał wykonywać dla niego już gorsze roboty niż inwigilacja Yakuzy i ewentualne morderstwo mordercy Kaia.

A spadało to na jego barki, ponieważ stracił wszelkie przywileje. Już nie był ukochanym synem, dumą All For One'a. Tak właściwie stracił już nawet wolną wolę. Wypełniał zadania jak zwykły pracownik, chodził za All For One'em i przytakiwał mu w rozmowie. Dostawał wypłatę, a ochroniarze przestali dbać o jego bezpieczeństwo. Tak właściwie to teraz on stał się jednym z nich.

***

Do Yakuzy dotarł niedługo później, na dużo wcześniej niż przed południem, choć nie spieszył się jakoś specjalnie, nawet jeśli All For One co rusz wydzwaniający i odbierający jakieś telefony byli na tyle głośno, że Shigaraki słyszał to nawet ze swojego piętra. Ostatecznie pomyślał, że i tak nie ma nic do roboty, a tą sprawą trzeba będzie się zająć wcześniej czy później, z tym że później może być znacznie bardziej problematyczna. All For One zapewne dowiedział się jako jeden z pierwszych, że Kai Chisaki nie żyje i że został zamordowany, zaraz plotki rozejdą się dalej i na pewno nie jeden śmiałek postanowi wtargnąć do (według siebie) osłabionej Yakuzy, żeby położyć łapy na ich dobytku.

Tomura nie zaparkował samochodu w podziemnym parkingu Yakuzy (wjazd do niego chroniły balustrady, które mogłyby zostać w każdej chwili zamknięte, a tym samym chłopak straciłby możliwość szybkiego odwrotu, kiedy będzie już po akcji). Zamiast tego wybrał parking przed zamkniętym zakładem fryzjerskim kilkanaście metrów dalej. Uchylił trochę bardziej szybę, aby przewietrzyć pojazd i dopalić papierosa tak, aby reszta dymu znalazła się poza zasięgiem chłonnej zapachy tapicerki. Samochód i tak już przesiąkł smrodem palenia, bo Tomura dawno przestał o to szczególnie dbać, ale dzisiaj chciał się nawdychać jeszcze trochę świeżego powietrza.

Od wypadku z Dabim był na tym parkingu jeszcze niezliczoną ilość razy w końcu All For One i Kai Chisaki byli dobrymi partnerami biznesowymi, a Tomura mógłby nawet powiedzieć, że jego opiekun patrzy na Overhaula jak na bliskiego przyjaciela, a chwilami może nawet i syna. W końcu często porównywał Shigarakiego i Kaia. Tomura nie miał wątpliwości, że All For One chciałby, aby tamtego feralnego dnia spotkał młodego i bezbronnego Kaia, którego mógłby przygarnąć, a nie jego. Niemniej teraz już się tym nie przejmował, bo All For One już dawno nie był dla niego tym ukochanym rodzicem, już szybciej przełożonym.

Tomura spojrzał na zegarek, który wskazywał, że za 21 minut miała wybić 12. Zaciągnął się jeszcze z trzy razy dymem, a potem wyściubił palce bardziej za szybę i wyrzucił resztkę papierosa na chodnik. Kluczyki ze stacyjki schował do wewnętrznej części marynarki i sięgnął do paska, aby się upewnić, że broń jest na swoim miejscu. W lusterku sprawdził poziom zatłoczenia chodników — miał szczęście nikt akurat nie przechodził — a potem wysiadł z samochodu, przy czym pierwszym krokiem wbił wyrzucony wcześniej niedopałek w ziemię, dogaszając go.

Przemierzał chodnik spokojnym, spacerowym tempem, zastanawiając się, co zrobi All For One, kiedy Shigaraki już załatwi tę sprawę, bo oczywiście nie wątpił, że sobie poradzi. Zawsze sobie radził. Specjalnego planu nie obmyślił, ale nie sądził, aby ten nowy zdążył zjednoczyć już całą Yakuzę i przejąć silną pozycję lidera. Nie sądził też, żeby był szczególnie przygotowany na jakikolwiek atak. To będzie prosta robota, pomyślał Tomura, zeskakując z krawężnika, aby przebiec przez ulicę oczywiście w miejscu, gdzie nie było pasów dla pieszych, ale to było najmniejsze wykroczenie, jakie planował dzisiaj popełnić.

Już z daleka widział, że szlabany na podziemny parking są otwarte. Zawsze były, więc mógłby spokojnie wjechać na najniższe piętro (to właśnie ono prowadziło stricte do wnętrza Yakuzy), ale jak już wspominał, wolał nie ryzykować.

W budce, w której teoretycznie powinien rezydować jakiś parkingowy, oczywiście nikogo nie było. Nigdy nikogo tam nie było. Nigdy nie było szczególnie wiele samochodów, aby parkingowy musiał ich pilnować, ani nie było ich wystarczająco dużo, aby opłacało się wprowadzić tam opłatę za postój. Tym razem nie było inaczej, na pierwszy piętrze stały może z trzy samochody. Niżej miało być ich jeszcze mniej, wyłączając najniższy poziom parkingu, o ile większość starych członków Yakuzy po prostu nie zabrała nóg za pas, kiedy tylko dowiedziała się o śmierci Kaia.

Przeszedł idealnie gładką nawierzchnią na sam dół po zjazdach dla samochodów. Zapewne za budką parkingowego były schody (Tomura nie był pewien, do tej pory nigdy z nich nie korzystał), ale nie nadjechało nawet jedno auto, które zmusiłoby go do odsunięcia się bardziej pod ścianę. To dobrze, pomyślał Shigaraki, nie będzie świadków.

Na samym dole było znacząco zimniej niż na górze, czyli to też pozostało bez zmian. Z daleka Shigaraki dostrzegł kilka samochodów, ale wiedział, że to nie pojazdy niewinnych cywili. Przeszedł przez plac, aż nie zobaczył wnęki w ścianie, za którą były metalowe drzwi i początek całego labiryntu metalowych korytarzy. Już nie obawiał się, że mógłby się zgubić był w Yakuzie zbyt wiele razy, aby popełnić tak fatalny błąd.

Kiedy doszedł do wnęki, zauważył, że w środku stoi jakiś mężczyzna. Często ktoś tam stał i pilnował tego, kto dostaje się do wnętrza bazy.

— Tutaj nie wolno wchodzić — odpowiedział mężczyzna, od niechcenia odrywając wzrok od ekranu telefonu, który raził go po oczach i podkreślał okropnie każdą zmarszczkę.

— Tomura Shigaraki. Pracuję tutaj — mruknął niebiesko-włosy, podchodząc blisko drzwi. Ochroniarz najwyraźniej poczuł zagrożenie z jego strony, bo wyprostował się jak struna i schował telefon do kieszeni.

— Nie mogę nikogo wpuścić do środka. Spadaj stąd — warknął, jakby spodziewał się, że coś takiego może przestraszyć Tomurę. Chłopak przez chwilę stał, mierząc mężczyznę w kombinezonie spokojnym wzrokiem, a potem spróbował go wyminąć, aby przejść do drzwi. Nie powinny być zamknięte na klucz.

Ochroniarz zatrzymał go ręką.

— Co ja ci powiedziałem, kolego? — zapytał, popychając Tomurę trochę do tyłu. Shigaraki faktycznie cofnął się o krok, ale tylko po to, aby szybko wyjąć broń zza paska i móc przyłożyć ją idealnie do czoła tego faceta. Mężczyzna znieruchomiał, wciąż trzymając rękę na ramieniu Tomury.

— Powiedziałem, że chcę przejść — powtórzył. Przez głowę przeszło mu, że powinien zabić tego człowieka i pewnie by to zrobił, gdyby nie obawiał się, że huk postawi całą Yakuzę na posterunek. Wolał działać po cichu.

— Szef nie kazał nikogo wpuszczać.

— Kim jest ten szef? Jak długo dla niego pracujesz? — zapytał, przyciskając broń mocniej do czoła faceta w granatowym kombinezonie tak, aby ten zaczął się cofać pod drzwi, przez które chciał przejść Tomura. Widział, jak drgają mu wargi, kiedy chce coś powiedzieć, ale nie jest pewny czy może wyjawić odpowiedzi na pytania. Pękł, dopiero kiedy zderzył się plecami z drzwiami.

— Todoroki. Toya Todoroki. Tylko nie zabijaj mnie — odparł szybko i cicho. Ostatnie zdanie nawet bardzo cicho, jakby sam się wstydził, że coś takiego przecisnęło mu się przez usta.

Tomura uśmiechnął się półgębkiem, nie dlatego, że wiedział cokolwiek o Todorokim, nie miał pojęcia co to za człowiek, ale fakt faktem, że nawet nie specjalnie chciał poznać jego imię. Cieszył się, że ochroniarz będzie od teraz z nim współpracować.

— W porządku — mruknął. Zabiję cię później, pomyślał. — Otwórz drzwi — rozkazał.

Mężczyzna wahał się przez kolejną chwilę, pewnie wiedział, że odwrócenie się plecami do człowieka, który mierzy do ciebie z broni, jest skrajnie głupie, ale koniec końców i tak to zrobił. Otworzył drzwi, a później szedł przed Tomurą przyciskającym mu pistolet do głowy.

Poruszali się powoli i w ciszy przez korytarz oświetlany żarówkami za osłonkami z metalowych prętów. Pokonali tak około 150 metrów, aż korytarz ukazał pierwsze rozwidlenie. Shigaraki doskonale wiedział, że powinien iść teraz na prawo i tak właśnie prowadził człowieka przed sobą. Kiedy tak szli dźwięk ich kroków odbijających się od metalowej posadki, a już na pewno głośne stąpanie ochroniarza, zamaskowało wszelkie inne kroki, a już na pewno kroki z lewego korytarza.

Mężczyzna przed Tomurą zatrzymał się nagle.

— Przyszedłeś zabić naszego szefa — powiedział, torując teraz drogę Shigarakiemu. Chłopak zmarszczył groźnie brwi. Naprawdę zabiłby tego gościa, gdyby tylko mógł.

— Idź — mruknął, szturchając go niego bardziej pistoletem w łysy tył głowy. Właśnie dlatego o sekundę za późno usłyszał dźwięk przeładowywanej broni gdzieś obok. Kiedy dostrzegł czarną lufę, zdążył tylko uskoczyć za róg prawego korytarza. Kula minęła jego ciało, ale zrobiła dziurę w płaszczu.

Tomura teraz już się nie powstrzymywał i również wystrzelił, ale bardziej dla ostrzeżenia, wiedział, że i tak nie trafi. Ochroniarz schował się za lewym korytarzem.

— Współpracowałeś z Kaiem Chisakim — powiedział głos zza ściany.

Shigaraki nie widział potrzeby wdawania się z tymi ludźmi w dyskusję. Jedno było pewne, nawet jeśli pobiegłby tym korytarzem, do którego ściany mocno się przyciskał, tamci wypadliby zza swojego i posłali w jego stronę całą lawinę kul. Dlatego też wychylił się i oddał trzy strzały w ich kierunku. Już po pierwszym rozległa się fala pocisków w jego stronę, zmuszając go, żeby schował się za ścianę.

— Co ten Todoroki wam obiecał, że tak ślepo za nim idziecie? — zapytał, wychylając się w międzyczasie i oddając kilka bezcelowych strzałów. Pomyślał, że jeśli odda jeszcze pare, a potem zamilknie, napastnicy pomyślą, że skończyła mu się amunicja. Tak więc zrobił i tak jak przypuszczał, chwilę później usłyszał kroki. To były co najmniej trzy osoby.

— Poddaj się, a może dzisiaj nie zginiesz — mruknął głęboki męski głos. Chwilę później w prawy korytarz pognały dwa pociski. Tylko straszyli, żaden nie miał trafić Tomury przyciśniętego do jednej ze ścian. — Liczę do trzech, rzuć broń i pogadajmy — dodał mężczyzna, a potem rzeczywiście zaczął odliczanie, jednak już przy numerze drugim jego głowa pojawiła się w zasięgu oczu Shigarakiego, chłopak wystrzelił, ale nie trafił.

— Może szef nie będzie chciał cię zabić, jak ładnie go poprosisz. Na kolanach — śmiali się na głos.

— All For One chciał się ciebie pozbyć, co? To dlatego wysłał cię w pojedynkę na pewną śmierć? — rechotali, jak typowi głupi złoczyńcy, którzy wiedzą, że mają przewagę i naładowaną broń w filmach akcji. Shigaraki usłyszał gdzieś daleko, daleko za sobą huk zamykanych drzwi. Idzie wsparcie, pomyślał.

— Dobra! — krzyknął, nabierając głębokiego wdechu. — Poddaje się! — dodał, wyrzucając swoją broń po ziemi przez korytarz aż do rozwidlenia, za którym musieli stać jego oponenci.

— Podnieś ręce i wyjdź do nas — powiedzieli. Tomura zaklął soczyście, ale tylko w myślach, a potem zrobił pierwszy niepewny krok w stronę mafiosów. Zastanawiał się, jak bardzo przerażoną minę powinien zrobić, żeby wyjść z tego bagna cało. — Powoli. Bez żadnych sztuczek.

Kiedy Shigaraki wyszedł zza rogu, zobaczył jedynie dwóch mężczyzn, a nie trzech, jak sądził na podstawie kroków, może głupiał na stare lata?

Uniósł ręce i ułożył je za głowa, tak jak polecili. Jego broń leżała trochę dalej niż przypuszczał, że ją rzucił. Podszedł do tego, który miał pistolet i kazał mu nie robić żadnych sztuczek. Ten uśmiechnął się zwycięsko i kiwnął na ochroniarza w granatowym kombinezonie, może po to, aby powiadomił szefa, bo mężczyzna skinął głową i pobiegł na lewo.

Sekunda mniejszej uwagi na Tomurze, skutkowała dla tego z bronią bolesnym kopniakiem między nogi. Broń mu nie wypadła z rąk, ale jęknął męczeńsko i zgiął kolana. Shigaraki rzucił się na przód, chcąc wyrwać mu pistolet. Zanim ochroniarz wróci, Tomura powinien być już zabezpieczony.

Aby ostatecznie pokonać przeciwnika, popchnął jego dłonie, które na zgiętych łokciach trzymały pistolet, w dół tak, aby jego tył uderzył przeciwnika boleśnie w twarz. Z jego nosa polała się krew.

Akurat w momencie, kiedy ten trzeci, którego miało nie być, uderzył Tomurę w tył głowy. Oszołomiło go to na tyle, żeby dał ściągnąć się z mężczyzny, którego kopnął w krocze za włosy, a kiedy otrzeźwiał na tyle, aby pomyśleć, że mógłby złamać bolesny uchwyt, sam dostał w krocze. Zakrztusił się, podkulając nogi, był niemal pewny, że sam kopnął nieco słabiej.

— Macie coś, żeby związać tego śmiecia? — warknął ten niski głos. Teraz brzmiał trochę inaczej niż, kiedy wysuwał do Tomury polecenia, bo wtedy nie miał nosa zatkanego krwią. Usiadł na nim, już całkowicie odbierając powietrze, kiedy klatka piersiowa chłopaka, została niemal wgnieciona w metalową podłogę. Złapał jego dłonie i wykręcił za plecy.

Shigaraki chciał odwrócić głowę od ziemi, aby móc zaczerpnąć powietrza i wtedy siłą rzeczy dostrzegł, że mężczyzna, który uderzył go w tył głowy, był chudy, mały i najpewniej bardzo lekki. Może dlatego go nie usłyszał.

— Nie możesz oddychać, co? — zapytał ten, co siedział na jego plecach. — Chcesz zobaczyć, jak to fajnie dostać w twarz? — dodał, nachylając się nad jego uchem tak, że krew kapiąca z najprawdopodobniej złamanego nosa ubrudziła Tomurze szyję.

Shigaraki szarpnął ramieniem, myśląc, że może cudem uda mu się wydostać spod stukilowego chłopa, ale nie. Tamten pociągnął go za włosy tak mocno, że uniósł nie tylko jego głowę z ziemi, ale i klatkę piersiową. Shigaraki nie miał zamiaru krzyczeć, ale przygryzł wargę tak mocno, że po brodzie aż pociekła mu krew. I wtedy wszyscy usłyszeli spokojne kroki. Podeszwy melodyjnie odbijające się od metalowej podłogi.

Mężczyzna siedzący na Tomurze puścił jego włosy i jakby chciał się wykazać, mocniej wykręcił sam nadgarstek.

— Przynieś jego broń, nich szef z niej wpakuje mu kulkę prosto do gardła — powiedział do tego drobnego chłopaczka w kącie, a jego słowa zlały się z krzykiem Shigarakiego, kiedy tamten o mało nie skręcił mu nadgarstka. Na szczęście przestał, zanim Tomura usłyszałby charakterystyczny gruchot łamanej kości. Później nie padły już żadne słowa. A przynajmniej nie do czasu aż wypolerowane czarne buty zatrzymały się pół metra od Shigarakiego.

— Co wy robicie z moim gościem? — zapytał mężczyzna, którego mafiosi nazywali Toyą. Spojrzał pogardliwie na krzywy nos i cieknącą z niego krew, po brodzie prosto na wykręcone do tyłu ręce Shigarakiego.

— Szefie... — zaczął mężczyzna, ale kolano tamtego wystrzeliło ku górze tak szybko i precyzyjnie, że trafiło w szczękę faceta ze złamanym nosem. Zaskomlał. Brzmiało to dokładnie jak skomlenie psa. Od razu puścił ręce Tomury, że docisnąć swoje dłonie do twarzy, ale nie uchroniło go to przez kolejnym kopniakiem.

— Szefie! — krzyknął ten chudy, jakby błagał o litość dla kolegi. Toya spojrzał na niego niewybaczającym spojrzeniem.

— Co robicie z moim gościem? — powtórzył.

— To Tomura Shigaraki! Przyszedł cię zabić! Ten od All For One'a! — tłumaczył szybko i chaotycznie, a pobladł tak, jakby wiedział, że jeśli nie przekona szefa, to on będzie następny, któremu się oberwie.

Toya złapał tego, którego skopał, za włosy i ściągnął z Shigarakiego. Tomura uniósłby się od razu, gdyby nie obolałe ręce, którymi z trudem ruszał, mimo to i tak wciągnął w zmęczone płuca tyle, powietrza ile tylko mógł, aż zakaszlał, bojąc się, że od niedoboru tlenu zaczął mieć już halucynacje słuchowe. Bał się podnieść głowę, ale spod opadłej krzywki, dostrzegł kolana, kiedy Toya przy nim klęknął.

— Zejdźcie mi z oczu — rzucił Todoroki. — Zajmę się wami później.

Chudzielec pomógł przyjacielowi zebrać się z podłogi i kiedy oddech Tomury zaczął powoli wracać do normy, Toya obserwował, jak tamci znikając za lewym korytarzem.

— Trochę inaczej wyobrażałem sobie nasze pierwsze spotkanie po takim czasie... Pomóc ci wstać czy sobie poradzisz? — zapytał. Shigaraki zamknął oczy, kiedy powoli podłożył dłonie pod klatkę piersiową, żeby dźwignąć się do siadu.

— Miałeś nie pakować się w żadne kłopoty. I miałeś nie wracać — wydusił, jeszcze nie patrząc na Toyę, otarł swoją krew z brody.

— Nie wróciłem, więc to oznacza, że nie masz powodu, by mnie zabić. To ty przyszedłeś do mnie — odparł, uśmiechając się, kiedy Shigaraki w końcu podniósł na niego swoje spojrzenie. Nie zmienił się kompletnie. Wyglądał zupełnie tak samo. Takie same blizny, kolczyki, oczy włosy, ta sama twarz i ten sam uśmiech. Ten sam głos.

— Nie przywitasz się ze mną? Stęskniłem się — westchnął brunet.

Tomura przez chwilę siedział sztywno (okropnie bolały go plecy i krocze, po tym, jak został kopnięty), nie zamierzając od razu dać Dabiemu tej satysfakcji. Poczekał, aż mężczyzna nie wyciągnął szeroko rąk, zachęcając go, aby się przytulił.

Shigaraki uśmiechnął się krzywo, potem pociągnął nosem, a potem zachwiał się i wpadł w objęcia Dabiego. Mimo okropnie bolących rąk zaciskał je na ciele bruneta tak mocno, że nawet gdyby ktoś chciał mu go teraz wyrwać, nie dałby rady ich rozdzielić. Toya zaśmiał się i wtulił nos w czubek głowy chłopaka.

— Chyba trochę urosłeś — powiedział, zauważając, że nie musi schylać głowy tak bardzo, jak kiedyś.

— Rok. Dlaczego czekałeś aż rok? : zapytał, czy raczej wydukał w szyję wyższego mężczyzny. Dabi pogłaskał go po plecach.

— Powoli, ale do celu. Dlatego się udało. Dlatego teraz tu jesteśmy — wyjaśnił, zerknął przelotnie na zegarek na swojej ręce.

Każdy punkt jego planu został odhaczony: dołączył do Yakuzy, zabił Kaia, zniszczył laboratoria z niebezpiecznymi narkotykami i zamknął aukcje niewolników, którymi pałała się Yakuza.

Na wielki finał przewidział dwie rzeczy: pocałował Shigarakiego najczulej, jak tylko mógł w czoło, a gdzieś kilka kilometrów od nich All For One, bombardowany cały dzień telefonami wypijał właśnie drinka ze śmiertelną dawką eksperymentalnych narkotyków Yakuzy — ostatnia porcja, jaką zachował Dabi na specjalną okazję.
_________________________________________

Nie jestem do końca zadowolona z tego, jak to wyszło, ale niech będzie.

Cieszę się, że mogę oficjalnie oznaczyć to opowiadanie jako zakończone. I cieszę się, że mogę poczuć powiew świeżości w nowym opowiadaniu Shigadabi.

Wyczekujcie prologu za tydzień w sobotę o 20! Do usłyszenia <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro