Ci którzy pokonali swoje demony

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dachy Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, wypełniły się do granic możliwości, szczęśliwymi rodzicami, oraz jeszcze bardziej zadowolonymi dziećmi, które przyszły świętować wśród warszawskiej natury, koniec roku szkolnego oraz szalenie zacząć wakacje.

Trzecia klasa technikum uciekła tak szybko, że nawet nie chciałem myśleć o tym, że za rok miałem pisać matury. Jakie matury, przecież ja ciągle byłem dzieckiem!

Koniec roku szkolnego zaskoczył moje świadectwo, które w większości było wypełnione czwórkami. Nigdy nie byłem klasowym geniuszem, ale czwórki satysfakcjonowały mnie tak samo jak szóstka z alfabetu w pierwszej klasie podstawówki. Zwłaszcza, że kluczowe miejsce na świadectwie zajął mój znienawidzony przedmiot – język polskiego, z którego wykaraskałem się na mocne trzy. Jakim sposobem osiągnąłem trzy z polaka? Na to pytanie, nawet ja sam nie potrafiłem odpowiedzieć.

Większość skończonego roku szkolnego, była dla mnie optymistyczna i mało zaskakująca. Nawet jeśli dostawałem jedynkę, potrafiłem poprawić ją kilka dni później. Nawet jeśli moja wychowawczyni wstawiła mi kolejną uwagę za rozmowę na lekcji, dalej mnie lubiła i potrafiła uśmiechać się do mnie tak szeroko, że się jej bałem.

— Na pewno nie obcierają cię te nowe buty? — Spojrzałem zaniepokojony na bolący wyraz twarz Julki.

Tym razem to ona uparła się, żebyśmy przyszli do ogrodów w mundurach harcerskich. Role się odwróciły, więc musiałem przez kilka minut ponarzekać na jej fatalny pomysł, żeby chwilę później, zgodzić się z uśmiechem na twarzy.

Zasłaniała oczy przed słońcem, szukając w swoim małym plecaku okularów przeciwsłonecznych. Miała minę jakby zaraz miała się rozpłakać, z powodu swojego marnego szukania potrzebnej rzeczy. Dziecko, moje harcerskie, Kwiatkowskie dziecko.

— Czepiasz się, Kacper. — Przewróciła oczami i triumfalnie wyciągnęła czarne okulary. — Oczywiście, że mnie nie obcierają. Potrafię kupić buty.

Kiwnąłem głową, jednocześnie śmiejąc się po cichu. Co jak co, ale kłamanie wychodziło jej naprawdę marnie.

— Co ty w ogóle planujesz robić po maturze? — Zapytała, wpatrując się w omijających nasz ludzi.

Niezłe pytanie.

Co ja zamierzałem robić w życiu? Chciałem być szczęśliwy, dobrze zarabiający i cieszący się każdym dniem. Nie zależało mi na miejscu w jakim będę mieszkać, ważne żebym stworzył rodzinę, która wypełniłaby całe mieszkanie.

— Kiedyś planowałem wyjechanie za granicę. — Przyznałem się, do wcześniejszych planów, które często rozważałem. — Ameryka, Holandia bądź Norwegia.

Zmarszczyła czoło, i spojrzała na mnie zsuwając okulary na noc. Czekoladowe oczy zbadały mój wzrok, wpatrując się we mnie z uporem. Zupełnie, jakby chciała dowiedzieć się czegoś jeszcze.

— Ale przecież tylko w Polsce się odnajdziesz. — Złapała moją dłoń i szepnęła wręcz z przerażeniem. — Naprawdę chcesz to wszystko opuścić?

Nie lubiłem tego tonu głosu. Tego żalu połączonego z zawiedzeniem i drobnym bólem. Tego smutku, który dało się słyszeć na końcu ostatnich słów. Tego zaniepokojenia i zszokowania.

— Nie wszystko, Juluś. — Pocałowałem ją w skroń. — Nie wszystko.

Od kilku tygodni wszystko się zmieniło. Nie zastanawiałem się nad studiami za granicą, zastanawiałem się, jak jej dorównać. Jak uczyć się, żeby dostawać oceny zbliżone do tych julkowych. Jak namawiać harcerzy na kolejną grę terenową, żeby garneli się do tego tak silnie, jak harcerki z ,,Wiosny". Jak łapać tyle dobroci w zwykłym zachodzie słońca, które rozlewało się w wodzie Wisły. Jak żyć, żeby wszyscy wokół ciebie uśmiechali się będąc w twoim otoczeniu.

To Julka wyznaczała miejsca, do których miałem dotrzeć. Wyznaczała szczyty na które miałem się wtoczyć. Wyznaczała cele, które miałem spełniać.

— To dla kogo świeci twój krzyż, Księżniczko? — Pociągnąłem Kwiatkowską za idealnie zapleciony warkocz.

Spojrzałem w dół, dotykając brzuchem balustrady na dachu Biblioteki. Julka miała rację. To lęk wysokości władał nade mną, a nie ja nad nim. Kiedy wreszcie zdobyłem berło władzy, mogłem wyglądać na ulicę z drugiego piętra. To wspaniałe uczucie kiedy nie czuje się zagrożenia.

Dostrzegłem w oddali wolno płynącą rzekę w Wiśle, oraz wędrujące tabuny ludzi na Bulwarach nad tą rzeką. Wszyscy się śmiali, krzyczeli do siebie oraz żywo o czymś rozmawiali. Wakacyjna aura opanowała wszystkich warszawiaków. Zamiast bycia nad Wisłą, czuli się niczym nad Morzem Czarnym.

Wszystko wyglądało niczym w teledysku kolejnej, znanej przez całe wakacje, piosenki. Słońce stało się idealnym, naturalnym światłem, które oświetlało tych, którzy tego sobie życzyli. Reszta chowała się w cieniu drzew oraz pod parasolami licznych kawiarenek oraz lodziarni.

Julka miała racji. Nie potrafiłbym tak po prostu, zostawić tego miasta. Tego zgiełku, smoku i wiecznego hałasu. Po prostu nie dałbym rady.

— Mój krzyż nie świeci dla nikogo. On świeci dla całego świata. — Uśmiechnęła się, dotykając płatków róż, rosnących wokół barierek.

Przypomniała mi się jej metaforyczna gawęda o kwiatach. O złośliwym gatunku i dobrym ogrodniku. Ogród na dachu Biblioteki, jeszcze bardziej przypadł mi do gustu. Kojarzył mi się z tamtą gawędą. Z ukrytym w kwiatach, życiem Julki. Z historią, w której wystąpiłem, co prawda drugoplanowo, nawet ja sam.

— Kiedy nauczyłaś się pisać takie przejrzyste gawędy? — Wypaliłem, wpatrując się w szklaną kopułę. — Może twój sposób pomoże mojemu beztalenciu gawędowemu.

Wyciągnęła telefon i zrobiła kilka zdjęć bezchmurnego nieba, wypełnionego promiennym słońcem oraz kwiatom, które otaczały nas z każdej strony. Następnie odwróciła się w stronę Śródmieścia i pobawiła się perspektywą, z widocznym nawet z Powiśla, Pałacem Kultury i Nauki.

— Od zawsze potrafiłam lepiej pisać niż mówić. Wolałam pisać listy, niż wyznawać komuś jakieś ważne słowa. Wolałam pisać prace domowe z polskiego, ale nigdy ich nie czytałam na forum klasy. — Uśmiechnęła się, na wspomnienie podstawówkowych lat. — Pewnego dnia otworzyłam sprawność. Miałam napisać jedną gawędę, na dowolny temat. I tak to wszystko się zaczęło. Później hufce i szczepy chcieli przejąć moje pomysły.

— Zrobiłaś się gawędową gwiazdą.

Kiwnęła głową, chowając do kieszeni w mundurze, telefon. Poprawiła rondo kapelusza, które zginało się, powodując fale. Wilgoć, kontakt z wodą i już nie tak nowy filc, poskutkowały niezbyt prostym rondem.

— Nigdy nie chciałam, żeby wszyscy mnie znali. Nie chciałam popularności. — Wzruszyła ramionami, jakby mówienie o swojej popularności było niczym. — Chciałam radości. Chciałam być w kręgu dobrych ludzi.

Czasami lubiłem zastanawiać się nad obecnością w tym świecie dobrych ludzi. Siedząc na szkolnym korytarzu często obserwowałem zachowania osiemnastolatków w technikum. Pomimo soczystych przekleństw, hucznych planów weekendowych, byli naprawdę dobrzy. Potrafili w kilka dni złożyć kilkuzłotowe składki, na rzecz chorej nauczycielki, bądź z radością w oczach wręczali prezenty w czasie Bożego Narodzenia. Pomimo mrocznego uroku, jakie rzuca na pierwszy rzut oka dzisiejsza młodzież, jesteśmy naprawdę dobrymi ludźmi. Różnimy się swoimi myślami oraz postrzeganiem świata, ale w ciężkich chwilach, potrafimy się łączyć.

— I wtedy czułaś się w kręgu dobrych ludzi?

— Pomimo tego wszystkiego, dalej uważam każdego harcerza za cudowną i wartościową osobę. To harcerstwo wymaga, poprawia, a na końcu nagradza. I za to kocham to wszystko. — Popukała w materiał, otaczający krzyż harcerski.

Harcerstwo.

Często wykańczające, wyciskające łzy i ciągnące cię do góry, pomimo że już dawno poobcierało slcię stopy i dosłownie wdrapuje się na kolanach. Tylko ta organizacja wymaga każdego dnia. Jednak nie wymaga cudów. Jej celem jest dojście do wspaniałych postaw, codziennie stawiając kilkucentymetrowy krok. Bo nie chodzi o to, żeby dojść do celu jak najszybciej. Chodzi o to, żeby w drodze do wyznaczonego miejsca, odnaleźć wiele piękna oraz szokujących wiadomości.

Harcerstwo przypominało mi wspinaczkę na Morskie Oko. Wymaga od nas, abyśmy nie wsiadali na bryczkę i zapłacili za przewiezienie. Uczy nas jednak, że każde drzewo, każdy strumyczek i każda skała, jest piękna. Uwieńczeniem tego piękna jest widok naszej mety, Morskiego Oka.

— Nie tęsknisz za przeszłością? — Zapytałem z lekko wyczuwalnym w głosie, strachem.

Bałem się odpowiedzi, że tęskni za milczeniem i samotnością. W końcu skoro zachowywała się tak przez długie miesiące, stało się to dla niej swego rodzaju normą. Czymś, co jest zwykłą czynnością, którą teraz zostawiała za sobą. A za zwykłością, tęskni się najbardziej.

— Tęsknię za tatą. Byłby dumny z faktu, że jednak wróciłam. Tak bardzo wyczekiwał tego momentu, jednocześnie nigdy nie napierając na moją decyzję. — Opuściła głowę, jednocześnie zdejmując i zakładając na nadgarstek bransoletkę. — Myślę, że znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, że długo bez tego wszystkiego nie wytrzymam.

Pomimo faktu, że nie znałem zbyt dobrze pana Kwiatkowskiego, miałem taką samą opinię o tym człowieku. Jego ostatnie słowa były skierowane właśnie do harcerstwa. Obiecałem mu, że Julka jeszcze kiedyś założy mundur.

Większość ludzi uważa, że harcerstwo nie wnosi do życia nastolatków żadnych wartości. Sądzą, że robimy kolejny bal przebierańców, udajemy bieganie po lesie i tylko kiedy ktoś na nas patrzy, potrafimy stać na baczność.

Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna.

Największą jedność oraz braterskość potrafi dostrzec się w harcerzach. Kiedy mija się ich na ulicach, kiedy wartuje się razem na obozie bądź gra na grze patrolowej. Tylko harcerze potrafią przepraszać z prędkością światła, i jeszcze szybciej wymyślać pomysły na kolejne wyjazdy bądź sprawności.

Harcerstwo to wielka kuźnia charakterów, do której wstęp ma każdy. To od nas samych zależy, czy chcemy poprawiać swój charakter, walczyć ze swoimi słabościami oraz poznawać ludzi, którzy są naszymi sobowtórami.

— Jestem tego pewny, że jeśli istnieje niebo, to nad tobą czuwa. — Objąłem ją ramieniem i uśmiechnąłem się, patrząc na nią z góry. — Wiesz o tym, prawda?

— Wiem, jestem tego pewna.

Wyjąłem telefon i zwinnym ruchem włączyłem snapa. Zrobiłem szybkie zdjęcie, nie informując o tym dziewczynę. Spojrzała na mnie pochmurnie.

— Wyglądam jak Pinokio z tym swoim nosem gigantem! — Fuknęła, rozjaśniając ekran.

Nie wiedziałem, dlaczego tak się złościła. Była zadowolona. Uśmiechała się, opierając głowę na moim ramieniu i spoglądając przed siebie. Wyglądała jakby robiła poetycką pozę, a nie słuchała tego co mówię.

— Nawet jakbyś była Pinokiem, zrobiłbym to zdjęcie, Księżniczko. — Pocałowałem ją w policzek i zachichotałem do ucha. — Mój julkowy Pinokiu.




***

Ja wiem że jest późno! Ale ten rozdzial to po prostu 1500 slow o harcerstwie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro