Dwumiesięczna służba czworonogom

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kwiecień od zawsze kojarzył mi się z kpiną. Jakby cały miesiąc był tylko i wyłącznie nieudanym żartem skierowanym w moją osobę. Jakby Prima Aprilis trwało trzydzieści dni, zamiast tego jednego.

Posiedzenie w pokoju Rogala utwierdziło mnie w przekonaniu, że w tym roku nic się nie zmieni. Kwiecień będzie znowu kolejnym, miesięcznym żartem.

— Orzech, musisz znaleźć sobie jakąś porządną służbę. Uprzedzam, nie chce słyszeć o kolejnych pomysłach jak ten ostatni ze sprzedawaniem gazet na Śródmieściu. — Prychnął, szybko wpisując na klawiaturze swojego laptopa kolejne zadanie na stopień. — Służba ma trwać minimum dwa miesiące, więc naprawdę wybierz coś, gdzie tyle wytrzymasz. To może być problematyczne, ale musi się udać.

Kto normalny woła na chłopaka uczulonego na orzechy, Orzech? Odpowiedź była bardzo prosta, Rogal czyli romantyczny w każdym znaczeniu tego słowa, Remigiusz Rogalski.

Aby lepiej określić tego przystojnego, zawsze posiadającego nową dziewczynę amanta, wystarczy dodać informację, że jest on szczęśliwym druhem drużynowym i na moją niekorzyść (lub korzyść) od ponad dziesięciu lat żyje z mianem mojego najlepszego przyjaciela.

— Gdyby nie fakt, że ludzie płacili mi za te gazety, służba udałaby się z pewnością. — Obruszyłem się, jednocześnie rzucając telefonem do którego nie pamiętałem hasła. — Wiesz dobrze, że połączenie Kacpra Orzechowskiego i służby kończy się wielkim wybuchem, prawda? Naprawdę dążysz do końca świata?

To wcale nie chodziło o to, że nie chciałem pomagać. Chodziło o to, że pomoc szła mi w tą drugą, gorszą i nieudaną stronę. Jeśli miałem być wolontariuszem, psuła mi się puszka do której ludzie mieli wrzucać pieniądze. Jeśli miałem pomagać w muzeum, biegałem po ekspozycjach i zachowywałam się jak istota nigdy nie będąca w muzeum. Im bardziej mi zależało, tym bardziej pokonywałam swoje rekordy w nie służbie.

— Musisz nauczyć się wreszcie pomagać. W końcu masz te swoje osiemnaście lat.

Spróbowałem zabić go wzrokiem, jednocześnie głowiąc się nad kodem do telefonu. Obie czynności się nie powiodły.

— Lubię pomoc, ale to pomoc nie lubi mnie. — Wzruszyłem ramionami, powoli nie rozumiejąc tej irytacji Remka. — Sory, ale nie będę walczyć z siłą wyższą.

Byłem jednych z lepszych harcerzy w drużynie, a nawet hufcu. Przy mojej grze na gitarze nikt nie zasypiał przy ogniskach. Nikt nie zbierał tak dobrze chrustu jak ja i nikt nie potrafił tak szybko wykonać sprawności Trzy Pióra, jak ja.
Moją jedyną zmorą była służba oraz pisanie gawęd. Wygłosić czyjś tekst? Nie było problemu. Ale napisać samemu pouczającą pogawędkę? Tu przegrywałem.

Kpina, harcerz ZHR nie umiejący służyć? Oto ja, Kacper Orzechowski we własnej osobie!

— Orzech, musisz mieć gdzieś służbę. Musisz! — Krzyknął zirytowany Rogal, mocniej przygryzając górę drewnianego ołówka. — Gdzie mógłbyś się wkręcić na dwa miesiące i nie wyrządzić znaczącego uszczerbku na psychice?

Mógłbym zostać w domu, ale do tego akurat się nie przyznawałem. Rogal musiał tak mówić, w końcu był drużynowym, a ja kolejną osobą z którą rozpisywał stopień. Wiedział doskonale, że służba to nie mój konik. Ale czy harcerstwo bez służby mogło w ogóle istnieć?

Wyprostowałem się na jego łóżku i przyłożyłem gorący jak wrzątek policzki do chłodnej ściany w jego mieszkaniu na Anielewicza.

— Może pomaganie małemu sąsiadowi z mojej klatki w lekcjach? — Zapytałem z powątpieniem w głosie.

Oboje wiedzieliśmy, że ten pomysł był tak słaby jak moje własne oceny z języka polskiego. Mały dzieciak był tak przemądrzały, że w szkole miał na pewno same dobre oceny, a jego mama nigdy nie dopuściłaby mnie do opieki nad swoim synem. W końcu jestem harcerzem, a oni są na pewno tajniackim wojskiego Andrzeja Dudy!

— To może jakiś inny pomysł? — Zachęcił z nikłą nadzieją w głosie. — Przecież jest tyle możliwości, nawet dla tak antysłużbowego chłopaka jak ty.

Przewróciłem oczami patrząc w jego sufit i przymykając oczy. Nie chciałem kolejnej porażki, która kryła się pod tym nieznanym zadaniem. Mogłem jeździć na obozy i kursy. Mogłem wstąpić do innej drużyny. Mogłem jechać na milion kwaterek i olać swoje wakacyjne plany. Ale tego jednego bałem się najbardziej, służby.

Nie chciałem wyjść w oczach tych wszystkich młodzików oraz ludzi z którymi znałem się od tylu oczach, na kolejną życiową porażkę. Śmiałem się sam z siebie, ale to nie oznaczało że oni mieli robić to wraz ze mną.

Nie chciałem ujawniać swoich słabości i pozwalać, aby wszyscy je poznali. Nie chciałem z nimi walczyć, tak jak nie chciałem wchodzić na szczyty i punkty widokowe z powodu lęki wysokości. A może z tym się po prostu nie dało walczyć?

— Wiesz doskonale, że nic normalnego nie znajdziemy. Jestem za bardzo specyficzną osobą w twojej drużynie, Remku drużynowy. — Wzruszyłem ramionami, wracając do swojego telefonu.

Rozmowa ucichła na kolejne kilka minut. Podczas gdy ja pokonywałem kolejne poziomy w grach na Messengerze, Remek uparcie wpatrywał się w ekran swojego MatBooka. Idealnie pasowała mi ta nasza niemówiona umowa. Wreszcie dał spokój, aby każdy mógł przemyśleć zaistniałą sytuację.

— Orzech, mam! Mam coś idealnego dla ciebie! — Krzyknął pokazując gestem wygranej na ekran laptopa. — Jestem idealny! Mamy to.

Spojrzałem na niego z zażenowaną miną. Kiedy myślałem, że chłopak odpuścił, on dopiero zaczął swoją grę. Czułem się przegranym, więc głęboko wzdychnąłem i spojrzałem na swoje białe skarpetki. Byłem przygotowany na tę wyczekiwaną informację. Trzymałem mocno telefon, w razie czegoś 112 i będzie po krzyku.

— Wal, jestem przygotowany na ten genialny pomysł. — Bąknąłem, zamykając ponownie oczy.

Popukał w kolana dodając dramaturgii owej chwili. Jeszcze jeden oddech zaczerpnąłem dla moich biednych w tamtym momencie płuc. Serce biło tak szybko, że miałem wrażenie że pokonało jakiś rekord podczas całego mojego życia.

— Schronisko! — Uśmiechnął się zadowolony, chcąc zarazić mnie swoim wybuchem radości. — Będziesz pomagać kilka godzin w tygodniu psom i kotom tam będącym. To tylko zwierzęta, a nie ludzie. Tam chociaż nie popełnisz żadnego błędu.

Schronisko? Tego właśnie potrzebowałem w swoim harcerskim dorobku? To śmieszne, ale nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, aby odwiedzić schronisko.

Jakby nie patrzeć był to najlepszy z pomysłów, które można było wymyśleć. Albo schronisko, albo nic.

— Niech ci będzie, będą takim kelnerem, hotelarzem i sprzątaczką w ich kojcach, że Bristol będzie zazdrościł. — Przewróciłem oczami, nakazując wzrokiem, aby Remek wpisał to do zadań. — To będą psie dwa miesiące, i to dosłownie.

Zaśmiał się, ale z radością zapisał swój pomysł. Czyżbym sprawił radość swoją zgodą na ten pomysł? Jeśli tak, to może jednak potrafiłem sprawić, aby dzięki moim decyzjom ludzie byli szczęśliwsi? Jakby nie patrzeć, byłem harcerzem, tak?

— I to jest decyzja warta przyszłego harcerza orlego. — Remek rzucił we mnie poduszką i zaśmiał się jak dzieciak.

Podziękowałem mu w myślach, że nie rzucił zbyt mocno ową poduszką. Jeśli tak by było, drugi raz w tym nowym roku musiałbym kupować nowe okulary. Może rzeczywiście soczewki byłyby bardziej praktyczne?

Służba zapisana, druh drużynowy szczęśliwy, okulary przeżyły starcie z poduszką, a ja sam będę musiał wybrać to jedno odpowiednie schronisko.

W takim razie teraz pora na ploteczki!

— To jak ma na imię twoja aktualna drużynowa, przystojniaku. — Zatańczyłem brwiami i spojrzałem na przyjaciela.

Wyprostował się nonszalancko. Był gotowy na kolejną opowieść wziętą prosto z typowej komedii romantycznej. A ja byłem gotowy na pobawienie się w krytyka filmowego.








***
Harcerze? Nie wierze!
A jednak!
W drodze na Powązki, wysyłam do was początek cudownej historii Remka Rogalskiego i Kacpra Orzechowskiego!
Bo kto z nas nie lubi zwierzaków? ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro