Gdyby krzyż potrafił mówić...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejna garść cebulowych chipsów trafiła do ust Remka. Gdybyśmy rzeczywiście byli tym co jemy, aż strach pomyśleć, w co zamieniłby się Rogalski.

— Czyli mówisz, że tak po prostu, wróciła do Wiosny? — Zapytał, jednocześnie pisząc rozkaz na jutrzejszą zbiórkę drużyny.

Obóz zbliżał się wielkimi krokami. Za niecałe dwa tygodnie mieliśmy wsiąść do autokaru i zostawić wszystko co znaliśmy. Telefony. Ciepłą wodę. Prąd. Suchy pokój. Zasypianie pod świeżo pachnącą pościelą.

Wraz z obozem zbliżał się koniec roku harcerskiego. Musieliśmy podsumować ponad dziewięć miesięcy, wyciągnąć wnioski i wypełnić mnóstwo tabelek. Zloty, rajdy, biwaki, kominki, święta, zbiórki drużyny. Musieliśmy wytypować najlepiej działający zastęp, oraz wyróżniającego się harcerza, który mógł zgarnąć przydomek ,,Witoldzik" na cześć naszego patrona – Witolda Pileckiego.

— Wydaje mi się, że od kilku tygodni coś takiego planowała. — Przyznałem, szukając w piórniku bardziej ciekawego koloru niż zielony.

Podsumowywania roku harcerskiego zawsze mnie nudziły. Czułem się niczym nauczyciel, który musi wystawiać stopnie, zliczać nieusprawiedliwione godziny bądź wypisywać kolejne świadectwa. Wiedziałem, że jest to potrzebne, dlatego to robiłem. Próbowałem nawet nie narzekać, ale to przychodziło z większym trudem.

— Co ci jest? Zachowujesz się jak niekontrolowany wilkołak w ,,Teen wolf". — Prychnął, przy okazji pokazując, że zaczął oglądać nowy serial.

Chwalenie się, było odwiecznym skojarzeniem z Remkiem. Chwalił się wszystkim, począwszy od siebie, skończywszy na swoim mieszkaniu. Być może chodziło o dowartościowanie siebie samego? Z biegiem czasu, przestałem się nawet zastanawiać, czy jestem na niego za to zły. Przyzwyczaiłem się.

— Wiesz jak uwielbiam pomagać ci w czerwcu. — Zrobiłem potulną minę i spojrzałem na leżące przed nami kartki.

Otworzył puszkę pepsi i pociągnął kilka łyków. Jak na osobę, która jadłaby tylko i wyłącznie słodycze, miał naprawdę idealną sylwetkę. W końcu poza twarzą, wszystkie jego dziewczyny musiały w nim coś widzieć.

— Dobrze, możemy odpocząć. — Wyrzucił ze swojej prawej dłoni długopis, który padł na dywan. — Kochasz Julkę?

Gdybym miał coś w buzi, zapewne wszystko wylądowałoby na twarzy Remka. Spojrzałem na niego dużymi oczami, po czym zacząłem trząść głową, przypominając małe dziecko.

— Proszę cię, w dzisiejszym świecie, kiedy jakaś emotka serduszka wyznaje twoje uczucia, słowo kocham straciło na swojej wartości.

Wcale nie próbowałem się bronić przed jakimikolwiek uczuciami. Próbowałem stawić im czoło, ale w tamtym przypadku, powiedziałem prawdę. Od wielu miesięcy nie potrafiłem zidentyfikować słowa kocham. Stało się tak popularne, używane przez ludzi każdego dnia, że straciło na swojej wartości. Nie było już tylko wyznaniem, stało się naszą rutyną.

Kocha się przecież czyjeś zdjęcie, jedzenie bądź brak lekcji. Kocha się ulubioną książkę oraz kolor ściany. Kocha się wszystko.

A Julka nie była wszystkim. Była jedyna.

— W takim razie ci zależy, interpretuj to jak sobie chcesz. — Prychnął, pochłaniając kolejną garść chipsów.

— Zależy mi, to prawda. — Kiwnąłem głową, próbując nadać mojemu głosu, spokojny styl. Wyszło całkiem porządnie.

Fioletowy długopis wypisał się w tym samym momencie, w którym dokańczałem najważniejsze zdanie, na kolejnej, ważniej kartce.

Cisza po raz kolejny wypełniła remkowy pokój. A nie ma niczego gorszego niż krzycząca cisza.

— Cholera, to zrób coś! — Krzyknął, rzucając niespodziewanie niezatemperowanym ołówkiem. — Ty jesteś chłopakiem. Ty masz walczyć, a nie Julka! Stary, bądź jak Zawisza Czarny, a nie jakiś trzęsący się wróbel.

Tego bałem się najbardziej. Właśnie tych słów obawiałem się od momentu, w którym wszedłem do jego pokoju.

Rad Remka Rogalskiego, znawcy kobiecych serc i jednego z lepszych warszawskich romantyków. Wiedziałem, że jego pomysły nie przypadną mi do gustu. Zrobiłem skwaszoną minę.

— Albo do niej pójdziesz i będzie niczym w filmie, albo zachowasz się jak większy procent typowej młodzieży, i będziesz oglądał słabe seriale przed moim laptopem.

Spojrzałem w jego oczy, próbując dostrzec iskierkę żartu. Były jednak tak poważne, jakby chodziło o sprawę życia i śmierci.

A może, właśnie o taką sprawę chodziło?

— Jesteś żałosnym, zauroczonym po uszy, prawie dziewiętnastolatkiem, Orzech. Nawet Julka tego nie zmieni.

Nie wiem jak to się stało, że godzinę później stałem pod drzwiami wejściowymi, do mieszkania Julki i jej ciotki, która przez kilka miesięcy miała się nią opiekować, tu na miejscu. Szybko bijące serce, dopiero teraz dało o sobie znać. Gdyby Julka była wilkołakiem, usłyszała by moje przyjście wiele minut wcześniej.

Zdecydowanym ruchem, przycisnąłem przycisk dzwonka, który zabrzęczał po drugiej stronie drzwi. Usłyszałem szuranie butów, oraz przenikliwy wzrok, wyglądający przez wizjer. Później tylko przekręcenie klucza i ostateczne starcie z mleczno czekoladowymi oczami Kwiatowskiej.

— Kacper. — Bąknęła, zdziwiona moją obecnością. — Coś się stało?

Kiedy pierwszy zawał, opuścił moje ciało, spostrzegłem, że stała przede mną ubrana w mundur. Wyprany, pachnący, błyszczący swoją szarością, mundur. Fala zaskoczenia, zamieniła się w falę szczęścia.

Wyglądała przepięknie.

Związała włosy w dwa warkocze, które delikatnie leżały na pagonach. Błękitna chusta błyszczała się w czerwcowym słońcu, które wpadało na klatkę schodową przez wąskie okienka. Naszywka z rajdu Świętokrzyskiego, mała kotwiczka oraz znaczek HOPRu, zdobiły jej kieszonki. Wybity krzyż iskrzył się najmocniej, zupełnie jakby mienił się diamentami, a nie prostym, w niektórych miejscach pozłacanym metalem. Białe wywijki kontrastowały z czarnymi jak smoła getrami.

Przyłapałem się na tym, że potrafiłem mówić o niej tylko w pozytywach. Nie widziałem i nie chciałem dostrzegać w niej wad. Była ideałem, a ja coraz bardziej potrzebowałem w swoim życiu, takiego ideału.

— Przeczytaj go, proszę. — Wypaliłem, wysuwając przed siebie podpisaną, białą kopertę. — Po prostu go przeczytaj.

Wzięła kopertę z moich dłoni i przenikliwym wzrokiem spojrzała na moją postać. Musiałem wyglądać niezbyt optymistycznie, skoro zrobiła przestraszoną minę, która zaraz miała mnie pocieszać.

Nie potrzebowałem pocieszeń. Potrzebowałem twardej prawdy.

— Albo nie. — Zabrałem z jej dłoni kopertę i pobiegłem w stronę windy. — Przeczytasz go w innym miejscu.

W naszym miejscu.

***

Woda w parku Ujazdowskim, przypominała lazurową wodę w Adriatyku. Manipulacja promieniami słonecznymi, odpowiedni kąt rzucanego cienia przez drzewa, i jesteśmy w Chorwacji!

Ustaliśmy nad brzegiem jeziorka, zbyt milczący i zbyt przejęci tym wszystkim. Ona nie mogącą zrozumieć mojego zachowania. Ja, chcący żeby to wszystko było takie jakie zaplanowałem, odpowiednie.

— W tym miejscu możesz wszystko przeczytać.

Mogła mnie krytykować. Płakać. Spoliczkować. Wrzucić do wody. Nieodwracalnie mnie zostawić nad brzegiem.

— Zaczynam się ciebie coraz bardziej bać, Kacper. — Przerwała kopertę, a ja patrzyłem na to, jak powoli wyciąga zwykłą, zapisaną kartkę.

Odwróciłem wzrok i starając się na nią nie patrzeć, odszedłem, zostawiając ją sam na sam ze słowami. Tylko one mogły mnie uratować, słowa.

Skierowałem się w stronę mostku, który łączył wąski potoczek z jeziorem. Wyglądałem niczym słabej jakości samobójca, który kontempluje nad słusznością tego, żeby skoczyć do wody.

Ja jednak nie myślałem, czekałem.

A czekanie było najgorszym, co mógł mi ten świat podarować. Minuty dłużyły się w pojedyncze sekundy. Sekundy w mikrosekundy. Wszystko trwało zbyt długo.

A ja musiałem tylko czekać.

— Jesteś tak irytujący, że nie sposób ciebie zrozumieć. — Rzuciła się na moją szyję, wymachując listem. — Spójrz mi w oczy, i powiedzieć to co napisałeś. Jeśli to prawda, zrobisz to. Jeśli nie, będę wiedziała.

Złapałem ją za ręce, opierając się o metalową barierkę.

Pokonywałem nie takie przeszkody. Wypowiedzenie szczerych słów, nie powinno być aż takie trudne.

— Gdybym miał swój krzyż, on powiedziałby wszystko to, co ja mam teraz zrobić. — Poprawiłem jej przekrzywiony kawałek metalu. — Zależy mi na tobie. Na twoim szczęściu, na byciu ważnej i docenianej. Niezależnie od tego czy zna cię cała Warszawa, czy jedna dziewczyna w schronisku. Od początku mi na tobie zależało, Julka.

Zarzuciła swoje dłonie na moją szyję, a ja zgiąłem kolana, żeby nic jej nie przeszkadzało w tym geście. Czułem jak jej mundur, wręcz wbija się w moją klatkę piersiową. Czułem, że się uśmiecha.

— Jak mogłeś pomyśleć, że myślę inaczej. — Pstryknęła mój nos. — Teraz mam w swoim życiu wszystko to, co kocham.

Dotknąłem jej czerwonego od czerwcowej pogody policzka, który grzał moje zimne jak lód ręce. Julka taka była. Niezależnie od siebie, roznosiła wokół siebie ciepło, do którego garnęli się wszyscy ludzie. Była iskierką, której każdy wypatrywał w ognisku.

— Cieszę się, że w końcu wróciłaś do drużyny, do harcerskiego życia. — Założyłem jej niesforne włosy za ucho.

— Mylisz się, to harcerstwo wróciło do mnie. To ono mnie skrzywdziło, rekompensując to zachowanie, setkami przeprosin i uśmiechów harcerek. Nawet jeśli to ono zawiniło, potrafi przepraszać. — Pocałowała mnie w policzek. — A to wszystko dzięki tobie, mój rycerski druhu.

Gdybym był magikiem, uwierzyłbym że to była iluzja.

Ale nigdy nie byłem magikiem. A to wszystko było prawdą.



***
Troszke za dużo Teen Wolf, ale stanowczo wystarczająco Remka, Julki i Kacpra!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro