Wygrane negocjacje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałem, opierając głowę o chłodną i chropowatą w dotyku ścianę harcówki. Bawiłem się końcówką chusty, zaplatając ją wokół małego palca i rozplatając. Słyszałem jak na dworze pada delikatny, wprost wiosenny deszcz. Ziewnąłem przeciągle, udając że bacznie słucham tego co prezentuje Remek.

Chłopak dwoił się i troił, aby kilkunastoletki chłopcy nie podpalili budynku bądź zwyczajnie się nie pobili z powodu innego stanowiska na dany temat. Gdyby jeszcze temat był wart bójki dwóch harcerzy... Chodziło tylko i wyłącznie o decyzję, czy chcemy jechać na biwak do Krakowa.

— Uprzedzam, argument, że nie pojedziemy bo za długo się jedzie, nie przejdzie. Jeździliśmy o wiele dłużej pociągami nie tylko spod centralnego. — Rogal wręcz padł na krzesło i spojrzał na siedzących wokół niego harcerzy.

Spadające getry. Rogatywka założona niczym raperska czapka. Zgubiony guzik, który leżał samotnie na podłodze. Zapach batona czekoladowego, który powodował skurcz w moim głodnym brzuchu.

Uwielbiałem te poważne zbiórki drużyny, na których każdy czuje się niczym obradujący przy okrągłym stole. Jakbyśmy wszyscy mieli oddać swój najważniejszy w życiu głos. Jakbyśmy wszyscy byli dorośli.

— Druhu, ale będą tam też drużyny wędrowników? Bez brata raczej nie pojadę. — Powiedział hardo jak na jedenastolatka.

Spojrzał podnosząc jednoznacznie brwi, na zmęczoną twarz Remka. Wyglądał jakby był żywym przykładem na kursie ratowników. Blady. Z przymrużonymi oczami. Milczący i zniechęcony do wymiany zdania z jedenastolatkiem.

Zrozumiałem, że to ja powinienem przejąć stery tej rozmowy. Remek mógłby w takim stanie bardzo szybko odpuścić, a przecież biwak do Krakowa brzmiał naprawdę wspaniale. W końcu kto nie chciałby zagrać w grę terenową po tym urokliwym mieście w Małopolsce?

— Myślę, że wędrownicy już wpłacili pieniądze. Oni uwielbiają podróżować i zwiedzać inne miasta. — Wstałem, puszczając trzymaną końcówkę chusty.

Poprawiłem pas, który przesuwał się w lewą stronę, dokładniej wkasałem koszulę mundurową i spojrzałem na milczących chłopców. Wszyscy wpatrywali się w moją osobę. Puściłem im oczko, jednocześnie podnosząc nieszczęsny guzik, który szukał swojego właściciela.

— Czyli wędrownicy to tacy harcerze, którzy kiedyś będą w Ameryka Express? — Bartek który jadł czekoladowego batona, popukał mnie w ramię.

Zaśmiałem się na to porównanie. Jak ich nie kochać? Jak nie kochać tych młodych, pełnych pomysłów i dobrych intencji harcerzy? Jak można z tego tak po prostu zrezygnować, nie zastanawiając się jak się potoczyły drogi tych, którzy uważali nas za swoich przewodników...

— Jeśli twój brat trafi do tego programu bo jest wędrownikiem, to bycie zastępowym masz u mnie jak w banku. — Poprawiłem Bartkowi pagon i karcącym wzrokiem nakazałem, aby odłożył batona.

Rogal prawie przysypiał, jednak śmiechy i chichoty poderwały go do wspólnej dyskusji. Na początku tylko kiwał głową, niczym lalka na baterie. Następnie wtrącał kilka swoich opinii. Na końcu, sam namawiał i dawał argumenty, które były druzgocące.

— Orzech, ale ty pojedziesz z nami, prawda? — Odezwał się Pawełek, jeden z najmłodszych w naszym gronie.

Jego niebieskie oczy, wręcz błagały mnie żeby tak było. Dziecięcy głos, który prosił żebym pojechał, był tak zachęcający jak zjedzenie cukierków z choinki przed Wigilią. Wręcz nie dało się odmówić, spoglądając na młodzika.

Wiedziałem jednak, że sam nie chciałem pojechać. Nie wiedziałem jak, ale do Krakowa musiałem zabrać również Julkę. Jak inaczej przekonać źle nastawioną do harcerstwa dziewczynę, niż zaprosić ją na weekendowy wyjazd z tymi urwisami? Chłopcy byli naprawdę na medal, to oni mogli pomóc mi w reklamie harcerstwa, która miała trafić do serca Kwiatkowskiej.

— Jeśli druh drużynowy pozwoli mi pojechać z pewną harcerką, to na pewno pojadę. — Uśmiechnął się niczym młody kasanowa, w stronę Rogalskiego.

Miałem nadzieję, że przejrzał mój plan, który padł podczas tej rozmowy. Doskonale wiedział, jak zależy mi na powrocie do harcerstwa dziewczyny, która powoli zaczynała ufać ludziom. Która była tak silna, że potrafiła zrezygnować z tak wielkiej radości jej życia...

— Orzech wychodzi za mąż, ślub będzie w Krakowie! — Wywnioskował siedzący obok Adaś.

Załamałem ręce, kiedy burza harcerskich mózgów, eksplodowała. Od razu zaczęły padać pomysły na kolor kwiatów w kościele, oraz zespółu który ma grać na weselu. Śmiałem się z tego wszystkiego, jednocześnie czując ciepło na sercu. Ciekawe, co w tym momencie zrobiłaby Julka? Co by mi wyszeptała do ucha, bądź przekazała patrząc prosto w moje oczy?

— Na początku, to musi się oświadczyć. — Dołączył się do wesołej pogawędki ożywiony Remek.

— Oświadczy się w Krakowie, dlatego zachęcał nas żebyśmy wszyscy pojechali! — Krzyknął zadowolony zastępowy, czujnie patrząc na czerwone policzki zgromadzonych.

Krzyk jaki wypełnił harcówkę był nie do opisania. Piski, radość i wielki entuzjazm. Czy planowanie mojego ślubu, musiało być naprawdę tak głośnie?

— Druhu Orzechu, my wszyscy pojedziemy! Oświadczyny są tylko raz w życiu. — Oznajmili wszyscy chórem.

Cel jaki był zamierzony został spełniony: Wszyscy jednogłośnie oświadczyli że jedziemy do Krakowa. Jednak, czy tylko argument że wezmę ślub z Julką, mógł spowodować taką decyzję? Teraz nie wystarczy przekupić harcerzy żelkami, teraz trzeba im obiecywać obecność na swoich oświadczynach.

***

Wybiegłem z autobusu i biegłem najszybciej jak mogłem, lawirując między przechodniami i czekając ze zniecierpliwieniem na zielone światło. Byłem spóźniony o prawie kwadrans. Nienawidziłem tej cechy w swoich charakterze. Nienawidziłem tego częstego spóźniania się o kilka minut. Czasami ta jedna minuta w której mnie nie było była najważniejszą minutą tego dnia.

Wbiegłem do parku Ujazdowskiego, jednocześnie czujnie uważając Julki, która miała tu na mnie czekać. Po deszczu, który padał podczas rozmowy w harcówce, nie było już śladu. W końcu kwiecień plecień, prawda?

Skierowałem się w stronę małego jeziora, nad którym znajdowała się murowana altanka opleciona bluszczem i pnączami, które zaczynały kwitnąć. Słońce odbijało się w wodzie, przez co wydawała się jeszcze bardziej czystsza i przejrzysta niż była w rzeczywistości. Jak na piękną pogodę, ludzi było zbyt mało. Mi to jednak nie przeszkadzało. Poprawiłem rogatywkę i sprawdziłem po raz setny pas.

Julka już na mnie czekała. Siedziała na kamiennej ławie, opierając się plecami o ściany altanki. Wokół niej zebrały się kaczki, którym rzucała czerstwy chleb. Wpatrywała się z radością w wodny świat zwierząt, rzucając im kolejne kawałeczki jedzenia. Machała nogami i przygryzała dolną wargę. Była w swoim żywiole.

Usiadłem obok niej tak cicho, niczym skradający się złodziej. Nie chciałem jej wystraszyć. Nie chciałem pozwolić, aby zadowolona mina zeszła z jej twarzy.

— Witam. — Uśmiechnąłem się, jednocześnie spoglądając w jej czekoladowe oczy, które spojrzały na moją twarz. — Przepraszam, ale nie przemyślałem tego, że mogą być korki.

Kiwnęła głową, jakby od dawna wiedziała, dlaczego się spóźniłem. Spojrzała z powątpieniem na mój mundur, przypatrując się srebrnemu krzyżowi. Jej twarz w jednej sekundzie straciła całą radość. Znowu była bez emocji, tylko oczy ciągle wpatrywały się w mój mundur.

— Dlaczego przyszedłeś w mundurze? — Zapytała jakby z delikatnym wyrzutem w głosie. — Dlaczego...

Odwróciła wzrok, próbując uciec od wspomnień związanych z jej dawną drużyną. Z jej harcerskimi przyjaciółmi. Z jej harcerskimi przygodami. Cierpiała, jednak cierpiała z powodu przeszłości. Musiałem jej pokazać, że teraźniejszość jest zupełnie inna.

— Bo wiem, że za tym tęsknisz. Ludzie potrafią zrezygnować tylko z takich rzeczy, które najbardziej uwielbiali. Które potrafiły im czuć się ważnymi i dobrymi. — Przypomniałem sobie historię Remka, kiedy próbował zrezygnować z jedzenia eklerek. Próbował. — Dodatkowo, wracam ze zbiórki drużyny. Chociaż, czy rozmowy przy okrągłym stole, można nazwać zbiórką? To była bardziej debata drużyny.

Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale było one pozytywne i pełne dobrych emocji. Intrygowało ją to, a to był dobry znak na drodze do powrotu do korzeni.

— Nad czym debatowaliście? — Szepnęła, jednocześnie pokazując mi, że ciekawość wygrała.

Debatowaliśmy nad wieloma sprawami. Nad właścicielem guzika, który przyznał się do swojej zguby dopiero na sam koniec. Nad smakiem czekolady, którą mieliśmy kupić dla najlepszego zastępu tego miesiąca. Nad wyjazdem do Krakowa i planami z nim związanymi. Nad moim ślubem.

— Nad wyjazdem do Krakowa, gdzie mam ci się oświadczyć. — Odparłem śmiertelnie poważnie, by w następnej chwili głośno się zaśmiać. — Moi harcerze stwierdzili, że jeśli pojedziesz z nami, oni również pojadą. To się nazywa, negocjacja.

Również zaczęła się śmiać, pozwalając żebym mógł nacieszyć się tym widokiem.

Nie ma piękniejszego uśmiechu od tego, który po wielomiesięcznej przerwie pokazał się na twarzy Julii. Nie ma większej dumy od tej, którą czułem ja sam. To dzięki mnie, jej szczery uśmiech poznał świat. Poznałem ja sam.

— Coś się stało? — Speszyła się, kiedy zbyt długo spoglądałem na jej wesołą twarz.

Nie mogłem jej urazić. Nie mogłem pozwolić na to, aby ludzie ponownie ją skrzywdzili. Zabrano z niej całe szczęście, a także ludzi którzy powinni ją wspierać. Nie mogłem pozwolić, aby ponownie uciekła od zła. Aby ponownie uciekła od ludzi.

— Jedynie to, że jesteś piękna kiedy się uśmiechasz. — Puściłem jej oczko, ale ona tego nie zauważyła. — Uśmiech nic nie kosztuje.

Wszystko co tak naprawdę liczy się w życiu nic nie kosztuje. Prawdziwa miłość. Zdrowie. Zaufani przyjaciele. Szczęście.
Nigdy nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez brata, mojej roześmianej mamy bądź zgryźliwego Remka. Żadnego z nich nie mogłem tak po prostu kupić w sklepie, bądź wypożyczyć na gorszy dzień.

— Mylisz się, uśmiech kosztuje więcej niż ilość pieniędzy na naszej planecie. Jest tak bardzo cenny, że trzeba go używać bardzo ostrożnie. — Kiwnęła głową, jednocześnie wpatrując się w wodę, która znajdowała się przed nami.

Tak bardzo chciałem zabrać z jej barków ten ogromny ciężar i spalić go w płomieniach harcerskiego ogniska, patrząc jak zamienia się w ciemny dym, który znika w powietrzu. Była zbyt silna, jak na tak młodą, zranioną osobę. Zrozumiałem, że była prawdziwą harcerką. Odsuwała się od problemu nie zważając na samą siebie. Nie była tchórzem, była zwycięzcą. To wszyscy ci, którzy sprowadzili ją do tego stanu byli tchórzami.

— Oj, jesteś w błędzie. To uśmiech pozostał naszą jedyną nadzieją na normalne życie w tym świecie. — Ustałem obok niej, wpatrując się w spacerujących ludzi.

Kusiło mnie, aby zapytać, czy za tym wszystkim tęskni. Czy tęskni za obozem? Czy nie brakuje jej pytań zadawanych przez młode harcerki? Czy nie chciałaby po raz kolejny przeżyć Dnia Polskiej Harcerki z różą w dłoni?

— Nadzieja matką głupich. — Odparła broniąc zaciekle swojego stanowiska.

— Właśnie mnie uraziłaś, Księżniczko. — Zaśmiałem się, rzucając drobnym kamyczkiem w taflę wody.

Być może mi się wydawało, ale poczułem że Kwiatkowska również delikatnie się uśmiecha. Jej uśmiech dał mi odrobinę więcej odwagi.

— To pojedziesz z nami do Krakowa? Akceptuje tylko jedną odpowiedź, inaczej nie będę miał życia. — Spojrzałem na nią, jednocześnie ukrywając się przed promieniami słonecznymi.

Spojrzała na mój krzyż, dotykając go swoimi delikatnymi dłońmi. Wpatrywała się w naszywkę z Rajdu Meksyk, oraz na znaczek zucha. Ciągle jednak trzymała dwa palce na srebrnej strukturze krzyża. Czyżby tęskniła?

— Postaram się, ale nie obiecuję że będzie tak jak kiedyś. — Uśmiechnęła się słabo do krzyża. — Już chyba nic nie może być takie piękne, jak wtedy.

Te słowa spowodowały dreszcz na moich plecach. Były zbyt smutne. Zbyt przytłoczone pięknymi wspomnieniami.

Jednak Julka wracała, a ja byłem gotowy pomóc jej w tym trudnym powrocie.




***
Wysylam wam ten rozdzial i buziaka ze zlotu 30 lecia ZHRu!
A czy wy potrafilibyscie się tak silnie odciąć od tego co kochacie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro