Rozdział 11 "Dach"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czułam, że się duszę. Siedzenie w czterech ścianach z myślą, że Kise wreszcie się zakochał i zostanie mu to odebrane. Bo nie oszukujmy się nie minie tydzień, a wszyscy się dowiedzą. Nasze rodziny podadzą to do wiadomości publicznej, a media będą miały pożywkę, bo sławny model jest zajęty. W dodatku kto okazał się jego wybranką! Najlepsza przyjaciółka. A zarzekał się, że to tylko przyjaźń. Będą chcieli wiedzieć jak to się stało, kiedy, a nasza dwójka będzie musiała grać wielce zakochanych. A ta dziewczyna będzie musiała na to patrzeć. 

Niemal biegiem wyszłam z pokoju. Chciałam znaleźć się na otwartej przestrzeni, w miejscu gdzie będę wolna i nikt mnie nie znajdzie. 

Dach.

Ruszyłam w kierunku schodów. W błyskawicznym tempie wspięłam się dwa piętra wyżej i stanęłam przed drzwiami do składzika. Jak zwykle były otwarte. Tak jak te znajdujące się na jego drugim końcu. 

Gdy wyszłam na zewnątrz natychmiast oślepiło mnie zmierzchające słońce. Zmrużyłam oczy i podeszłam do krawędzi dachu. Usiadłam na skraju i przerzuciłam nogi, tak by zwisały w próżni. Pewnie z dołu wyglądam jak samobójca. 

To Aomine pokazał mi to miejsce. Przyprowadził mnie tu pierwszego dnia i powiedział, że jeśli będę musiała pomyśleć to jest doskonałe miejsce, bo "jeśli będziesz mieć za dużego doła, możesz po prostu skoczyć w dół". Nie myślałam, że kiedykolwiek będę miała ochotę zastosować się do jego rady.

-Kuroko? 

Odwróciłam się. 

W drzwiach stał Kastiel.

-Taa - mruknęłam smętnie i wróciłam do poprzedniej pozycji.

-Mogę? - dosiadł się.

-Nie krępuj się - mruknęłam kwaśno. - Nie mój dach.

-Niby tak - odmruknął, patrząc w przestrzeń.

Milczeliśmy przez chwilę.

-Sorry, że nie zadzwoniłam.

-Luz - wzruszył ramionami.

-Stało się coś... - zawachałam się. - Co dotyczy naszej rodziny.

-Nie musisz mi się tłumaczyć. Nie mój biznes.

W sumie ma rację. Ale nie lubię, gdy ludzie myślą, że mam ich w dupie.

-Naprawdę. Ale skoro oboje tu jesteśmy to możemy porozmawiać. Mów, co się dzieje - obróciłam się w jego stronę.

-To nic ważnego. Nie ma o czym gadać - wyciągnął z kieszei paczkę papierosów. - Chcesz?

 - Dzięki, ale nie. Nie palę.

Zaśmiał się gardłowo na moje słowa.

-Wszyscy tak mówią. A potem spotykasz ich na murku za osiedlem.

-Mnie nie. Próbowałam kiedyś.

-Twój wybór - dmuchnął mi dymem w twarz. - Ja oficjalnie też nie palę. Czasem mi się zdarzy.

-Tłumaczysz się przede mną? - uśmiechnęłam się lekko. - Boisz się, że cię źle ocenię?

-Przecież już to zrobiłaś? Przy naszym pierwszym spotkaniu.

-Fakt - przyznałam mu rację. - Ale okazało się, że nie jesteś taki zły.

-Cóż za zaszczyt, Wasza Wysokość - zakpił. - Mam płakać ze szczęścia?

-Tylko jeśli jesteś niezwykle szczęśliwy z tego powodu - mruknęłam, mrużąc oczy.

-Nieśmiałbym nie być, Wasza Wysokość - kontynuował w tym samym tonie.

-W takim razie udzielam pozwolenia... błaźnie - uśmiechnęłam się wrednie.

-Błaźnie? - zmarszczył brwi.

-Każda królowa musi mieć swojego błazna. A ty idealnie nadajesz się do tej roli.

-Ach tak? Więc co w takim razie Wasza Wysokość powie na takie... nie błazeńskie zachowanie? - uśmiechnął się przebiegle.

Zanim zdążyłam zareogować pociągnął mnie do góry i wypchnął za krawędź dachu. Chciałam krzyknąć, ale zwróciłabym na nas niepotrzebną uwagę. Póki co nikt nie spojrzał w górę i lepiej by tak zostało. Nie mam ochoty umierać, ale Kastiel nie jest na tyle głupi... prawda?

Od runięcia w dół dzieliła mnie tylko lewa noga stojąca na końcu krawędzi i prawa ręką, tkwiąca w uścisku czerwonowłosego. Tak mało... spokojnie, Ryota. Nie patrz w dół, a wszystko będzie dobrze. Zaraz będziesz z powrotem na stałym gruncie. A wtedy go zabijesz. Nie patrz w dół Ryota. Nie patrz... cholera, co ja przed chwilą mówiłam?! NIE patrz w dół. A ty co zrobiłaś?

Ochrzaniam samą siebie. Czy to można podciągnąć pod jakąć chorobę psychiczną?

-Takie zachowanie bardziej pasuje do zdrajcy przeprowadzającego zamach stanu, prawda Wasza Wysokość? - zaśmiał się.

-W takim razie jesteś błaznem-zamachowcem - starałam się, by w moim głosie nie było słychać strachu, który odczuwałam, ale nie za bardzo mi to wychodziło.

-Pyskata, nawet w obliczu śmierci - wciągnął mnie z powrotem na dach, a ja z rozpędu wpadłam na niego. - Jeszcze trochę i zasłużysz na moje uznanie, Wasza Wysokość.

-Błazen, nawet błazen-zamachowiec ceni królową. Bo zasługuje na uznanie bez względu na wszystko - odsunęłam się od niego.

-Masz bardzo wysokie mniemanie o sobie, wiesz? - ponownie usiedliśmy na dachu.

-To przez Akashiego. On mnie tego nauczył. Jeśli nie pokażesz ludziom, że okazywanie ci szacunku jest tak oczywiste jak oddychanie, to go nie uzyskasz - mruknęłam.

-To chore.

-Ale się sprawdza.

-To wypaczone.

-Ale się sprawdza - powtórzyłam.

-To pojebane.

-Ale się sprawdza.

-Do cholery jasnej! Przestań to powtarzać! - warknął.

Żadne z nas nie powiedziało nic więcej. Po prostu siedzieliśmy patrząc w niebo.

Gdy zaczęło się ściemniać wstaliśmy, by wrócić do budynku.

-A tak w ogóle.. - Kastiel złapał mnie za łokieć, gdy wychodziliśmy ze składzika. - O co chodziło wtedy Kise?

- Góra tydzień i się dowiesz - mruknęłam i zbiegłam po schodach, zostawiając go samego.

Góra tydzień i się dowiesz, Kas.

Góra tydzień i dowiedzą się wszyscy.



Rozdział krótszy niż zwkle, ale musiałam uciąć w tym miejscu. W następnym wam to wynagrdzę!

Kocham, 

Nataria

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro