Rozdział 15 "Koniec tego dobrego"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Przy każdym kolejnym spotkaniu wyglądasz coraz gorzej  - powiedział, odpakowując czekoladowego batonika. - Jeszcze kilka dni i spotkamy się na twoim pogrzebie.

-Niczego nie życzyłabym sobie bardziej - mruknęłam obserwując jak ostatni słodycz, którego kupiłam znika.

-Nie wyolbrzymiasz za bardzo? Masz dwadzieścia lat, a zachowujesz się jak być miała trzynaście.

-To całe dorastanie to nie moja bajka - wzruszyłam ramionami. 

-Dorastanie? Kobieto, ogarnij się. Ty już dorosłaś! - szok w jego czach, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie jestem do końca normalna.

-To ty tak uważasz - wytarłam ręce z czekolady i wstałam. - Miło było, ale muszę się...

-Nie  - złapał mnie za nadgarstek i siłą usadził z powrotem na krześle. - Nigdzie nie idziesz. Będziemy tu siedzieć dopóki nie rozkminie wreszcie tego całego syfu, który masz pod kopułą.

-Co? - spojrzałam na niego zdezorientowana.

Nie muszę się chyba chwalić, że ręka za którą mnie złapał znów się lepi.

-To co słyszysz. Będziemy siedzieć tu i opychać się czekoladą i pączkami dopóki nie zjemy wszystkiego co mają lub ty nie wyrzucisz z siebie tego wszystkiego.

Mam wrażenie, że nie jestem tu jedyną nienormalną.

-Po co ci to? 

-Dla satysfakcji - wzruszył ramionami. - Jestem na psychiatrii, rozumiesz.

-Mam rozumieć, że jestem po prostu obiektem badawczym? - uniosłam brwi.

-Tak. Nie! Cholera... - potarł twarz rękoma, przez co nawet czoło miał umorusane czekoladą. -Po prostu... próbuję to ogarnąć, czaisz?

-Nie.

-Nie ważne. Zaczniemy od początku i skończymy na dzisiejszym ranku, kiedy to Kise tak uprzejmie wywalił mnie z twojego pokoju. Ale najpierw... - wstał i ruszył w kierunku lady. 

Po pięciu minutach wrócił obładowany słodyczami, a za nim szła ekspedientka z tacą ciasta.

-Dobrze teraz możemy zaczynać - usiadł na krześle i nałożył nam po ogromnym kawałku ciasta. - Opowiadaj.

-Nie do końca wiem co chcesz ode mnie usłyszeć.

Ta sytuacja zakrawał na absurd. Obżeram się z Kastielem pseudonim "pedobear" i mam mu opowiadać o swoim życiu, bo "jest studentem psychiatrii". Gdybym chciała lekarza po prostu bym do niego poszła. Ale ja nie potrzebuję psychiatry. Potrzebuję powrotu do przeszłości. Najlepiej do wakacji pomiędzy liceum a gimnazjum. Żadnych problemów, małżeństw, Haizakiego i homoseksualnych związków.

Ale nie. Ktoś musiał wymyślić czasoprzestrzeń i dorastania. Ludzie mają czasem naprawdę koszmarne pomysły.

-Wszystko. Od samego początku -uśmiechnął się zachęcająco. 

Z nim ostatnio coś jest nie tak. Bardziej niż zwykle.

-Chodziłam do gimnazjum Teiko, a potem do liceum Kajio. Od początku października studiuję tutaj. Lubię grać w kosza i jestem w tym niezła.

-Mhm - mruknął niechętnie. - To mogę poświadczyć własną skórą.

-Jeszcze nie widziałeś mnie w akcji - zaśmiałam się.

- Widziałem.

-Kiedy?- zmarszczyłam brwi. Graliśmy ze sobą tylko raz i nie dałam z siebie wszystkiego.

-Obejrzałem twoje mecze. Jesteś naprawdę dobra.

W jego oczach pojawiło się coś dziwnego. Nie wiem jak to opisać (jak można opisać głębie spojrzenia?), ale bez wątpienia było pozytywne. Aż zrobiło mi się cieplej na sercu.

-Mów dalej - odchrząknął.

-Moim najlepszym przyjacielem jest Kise Ryota - wzruszyłam ramionami. - Ot, tyle o mnie.

-To wszystko już wiem. Znam twoje tło. Szkoła, wykształcenie, przyjaciele. Tło. Kształtuje cię, ma na ciebie wpływ, ale nie jest jedynym wyznacznikiem twojej osobowości - pokręcił głową. - Miałaś opowiadać o sobie i swojej historii. Suche fakty są na wikipedii, od ciebie chcę usłyszać ludzką wersję.

Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza ta rozmowa.

-Nie ma ludzkiej wersji - mruknęłam i złapałam najbliżej leżące ciastko.

-Bzdura. Musi być.

-Najwidoczniej nie musi - odpowiedziałam szybko.

-Ryota...

Koniec tego dobrego.

-Muszę już iść - wstałam gwałtownie z krzesła. Ostatnie czego mi potrzeba to się przy nim rozkleić. - Dzięki za rozmowę i... to wszystko - uśmiechnęłam się delikatnie, spoglądając na zaśmiecony stolik.

-Jeszcze nie... - zaczął, ale mu przerwałam.

-Skończyliśmy. I nie zwracaj się do mnie nieformalnie. Nie jesteśmy przyjaciółmi.

Wyszłam bez pożegnania.

Nie wiem co mi odbiło żeby pozwolić Kastielowi na wejście w to tak głęboko. Zdecydowanie za często spotykałam go w najmniej odpowiednim momencie - w chwilach, gdy byłam najsłabsza. Koniec z tym. przywołuję sie do porządku.

Powolnym krokiem ruszyłam do akademika.

Mam za dużo problemów żeby brać sobie na głowę jeszcze Kastiela. 

Z rozmyślań wagi państwowej wyrwał mnie telefon. Szybkie zerknięcie na wyświetlacz utwierdziło mnie w przekonaniu, że dzisiejsze atrakcje mają ciąg dalszy.

Pan Gwyoni.

To taki mój osobisty kalendarz, który ma za zadanie przypominać mi o różnych nielubianych przeze mnie spotkaniach. Zebranie akcjonariuszy w rodzinnej firmie. Wujek po raz kolejny zmienił zapis w testamencie. Wizyty u psychiatry. Cholera. Psychiatra.

-Tak? 

-Dzień dobry panienko.

Pan Gwiyoni jest miłym, staruszkiem, który dwadzieścia lat temu przyleciał do Japonii z Korei. Od tamtej pory pracuję dla mojej rodziny. Od piętnastu lat - przede wszystkim dla mnie.

-Miło cię słyszeć, ajusshi* - powiedziałam, wchodząc do akademika.

-Ciebie także panienko. Dzwonię żeby przypomnieć, że na czwartą jest panienka umówiona z lekarzem.

-Mhm.

-Przyjadę po panienkę o trzeciej dwadzieście, dobrze?

-Nie. Przyjedź wcześniej, chcę wejść na chwilę do domu - poleciłam, zamykając drzwi od pokoju. - Bądź za godzinę.

-Tak, panienko.

-Dobrze. Rozłączam się.

Odłożyłam telefon na biurko.

Czas wziąć się za rozwiązywanie moich problemów. Zacznijmy od sprawdzenia mojego kuzyna. Przecież teraz, gdy wiem, z kim spotyka się Ryo-chen, nie mogę unieszczęśliwić dwóch moich przyjaciół, prawda?


Punktualnie o drugiej pan Gwyoni zapukał do drzwi mojego pokoju. Pięć minut później jechaliśmy na drugi koniec miasta, do mojego rodzinnego domu.

Odkąd pamiętam starałam się przebywać tam jak najrzadziej. Tetsuya wyprowadził się dużo wcześniej, niestety ja, jako kobieta, nie zostałam tak szybko wypuszczona. Podobno dlatego, że to niebezpieczne dla kobiety, mieszkać samej. Ale przecież, o ironio, największe nieszczęście spotkało mnie właśnie, gdy tam mieszkałam.

A teraz jadę tam z własnej woli. 

Problemy mają na mnie bardzo zły wpływ.

-Panienko, jesteśmy na miejscu.

Zaskoczona spojrzałam w kierunku drzwi. Ajusshi stał przy drzwiach i czekał aż wysiadę.

Wzięłam głęboki wdech.

Nie zawaham się.

Sprawdźmy jak ci idzie, kuzynie.

Sprawdźmy, czy nie muszę się tym zająć osobiście.



Robi się poważnie xd w następnym rozdziale odpowiedź na nurtujące pytanie! Kto był w pokoju Murasakibary? Ba dum tss :D

Ok, z racji tego, że to ostatni rozdział przed świętam chcę życzyć wszystkim tych wszystkich fajnych rzeczy, których życzy się na święta (tak wiem, jestem bardzo kreatywna jeśli chodzi o życzenia xd) Tak więc, ten... wesołych świąt, ludzie!

Kocham

Nataria ^^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro