#3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Równo o 17 opuścił pracę wyczerpany jak już dawno nie był. Nie chodziło nawet o same zadania, bo te praktycznie niczym nie różniły się od tych z Londynu, ale towarzystwo w jakim się znajdował.
Pierwsza rzecz, niesłychanie wkurzał go zboczony Francuz, a Japończyk nie wykazywał nawet minimalnej chęci do nawiązania kontaktu. Tamtych dwoje czasem wymieniło kilka zdań, jednak poza tym cały dzień spędził w zupełnej ciszy. Arthur, mimo bycia introwertykiem, lubił przebywać w wąskim gronie znajomych, dlatego także obecna sytuacja średnio mu się uśmiechała.

Druga sprawa, ogrom ludzi! Jak miał poznać chociaż skład piętra na którym pracował, skoro idąc korytarzem mijał dziesiątki, jeśli nie setki osób? W dodatku niemal nikt nie wykazywał inicjatywy do nawiązania znajomości, wszyscy mieli już swoich znajomych, albo wystarczało im siedzenie na instagramie podczas każdej przerwy...
Super, szykowało się kilka fajnych lat wśród ludzi, którzy nawet nie chcieli go poznać.

W Anglii o tej porze pił by słynną British Tea, ale tu mógłby co najwyżej pójść do starbucks'a na napój herbato-podobny w proporcjach 1:3 z cukrem i różnorakimi słodzikami, także wolał sobie odpuścić. Dzień w pracy i perspektywa zostania tam na dobre za nic mu się nie uśmiechała. Co prawda Kiku okazał się całkiem miły, szkoda, że tak małomówny i zamknięty w sobie.
Pocieszała go jedynie myśl, że praca to nie wszystko, a gdy trochę zarobi wróci do ukochanej Anglii, i będzie biegał za brytyjskimi, a nie amerykańskimi autobusami. I wreszcie będzie jeździł metrem, którego rozkład rozumiał...

Wyszedł z budynku i rozejrzał się. Raz w prawo, raz w lewo. Zdawało mu się, że nigdy wcześniej nie widział tego miejsca. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w całym tym pośpiechu nie zapamiętał drogi którą dostał się do pracy, tak naprawdę biegnąc na oślep.
Zlał go zimny pot. Nie, tylko nie to...

- Spokojnie Arthurze, dasz sobie radę. To nie może być aż tak trudne, jak się wydaje. - myślał idąc w byle którą stronę. Nic nie wydawało mu się znajome, telefon pokazywał zupełnie pokręconą trasę. Niemożliwe, aby taką właśnie przebył z samego rana.

Skręcił w którąś alejkę i westchnął ciężko. Nic mu to nie przypominało, był tam pierwszy raz w życiu. Coraz bardziej żałował przyjazdu do Ameryki, co go nakłoniło? Wizja lepszego wynagrodzenia? Wyższy standard życia? Przygoda? Nie, to na pewno nie, oczywiście, że chodziło o kasę! Ah, jakby pieniądze były najważniejsze!

- Nienawidzę cię, skończony kretynie! Mogłeś żyć spokojnie w ukochanym Londynie, zarabiałeś przyzwoicie, ale nieee! Trzeba dać się namówić i pojechać za lepszym pieniądzem! - myślał wściekły i błądził, kurczowo zaciskając telefon w dłoni.
Dotarł w końcu do metra, ale nie była to znajoma stacja. Ze środka wysypał się tłum ludzi, którzy otoczyli go niczym fala wody. Niby stał w środku, swoją siłą powinni go zabrać ze sobą, a jednak każde z osobna zgrabnie go omijało. Ponownie dostrzegł jak wielu z nich gapiło się w ekran telefonu lub miało słuchawki w uszach, każdy z nich był w pewien sposób odcięty od rzeczywistości, co trochę go przerażało. Gdyby tak pomyśleć, to mógłby tu paść trupem, a nikt by go nie zauważył. Wydało mu się to trochę smutne, lecz także niepokojące...

Nagle wśród tłumu dostrzegł znajomą twarz. Spośród tych wszystkich ludzi tylko jedna osoba nie opuszczała głowy i nie przeglądała instagrama, a był nią oczywiście Alfred. Szybko złowił spojrzenie Arthura i uśmiechnął się lekko. Skinął głową w geście prośby odejścia na bok, aby mogli zamienić słowo.

- No witam, skąd się tu wziąłeś? Zgubiłeś się? - zapytał wprost wyższy. Ah, mógłby być choć trochę mniej bezpośredni.

- Jestem tu nowy ok?! Mam do tego prawo... - fuknął obrażony i przewrócił oczami. -Wracam z pracy, dopiero co skończyłem... - dodał Anglik i westchnął. Co mógłby, do cholery robić, na jednej z głównych ulic, i to w godzinach szczytu? No raczej nie stepować...

- Hm, no to powiem ci, że mogli ci przydzielić bliższy apartament, masz strasznie daleko do domu, skoro pracujesz w tej okolicy. - Alfred nie krył zdziwienia, i patrzył na Arthura z niezrozumieniem.

- Zaraz zaraz, co? Przecież nie mam do pracy aż tak daleko, co on opowiada? - niższy blondyn zmarszczył grube brwi i spojrzał na okularnika zmieszany. Coś musiało mu się pomylić, niemożliwe, aby tak bardzo oddalił się od domu.

Alfred zauważył niezrozumienie wymalowane na twarzy Brytyjczyka i roześmiał się nagle. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wyciągnął telefon, na którym pokazał mu trasę z map Google.

- Więc patrz, jesteśmy... tutaj. - wskazał na punkcik na ekranie. -... a twoje mieszkanie jest tu. - przesunął palcem w lewo, i pokazał drugie oznaczenie. -A między tymi miejscami, jest... - uruchomił tworzenie trasy i przystawił Brytyjczykowi smartfon pod sam nos.

- ... siedem kilometrów?! - dokończył Arthur i wyrwał chłopakowi telefon. - Tu musi być jakaś pomyłka, to niemożliwe! - zawołał na tyle głośna, że przechodnie obejrzeli się w jego stronę. Zawstydził się tym nierozważnym wybuchem emocji, zarumienił się lekko i wlepił wzrok w chodnik.

- Otóż nie tym razem. - Alfred roześmiał się. - Chodź, zaprowadze Cię do domu, nieporadna sierotko. - dodał i ruszył przed siebie, zostawiając Arthura za sobą.

- Zero kultury, nawet nie zaczeka... - mruknął Brytyjczyk pod nosem i szybkim krokiem dołączył do znajomego.

Idąc obok siebie szybko zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie miał tematów do rozmów z Amerykaninem, w końcu nic o nim nie wiedział. Na dobrą sprawę nawet... ile miał lat! No tak, nie zapytał o to, nie miał szans, przecież poznali się dopiero wczoraj.
Rozumiejąc swoją sytuację i fakt, że prawdopodobnie droga nie będzie należała do najkrótszych postanowił zacząć rozmowę, jak bardzo niezręczna i naciągana by ona nie była.

- Więc, Alfred... Powiedz mi coś o sobie. - zaczął klasycznie, aby nie wyjść na zbyt śmiałego, ale też aspołecznego.

- A co konkretnie chciałbyś o mnie wiedzieć? - zapytał wesoło cały czas patrząc przed siebie.

- Ughh, no weź, zacznij coś gadać sam z siebie! Ty w tym towarzystwie wyglądasz na ekstrawertyka! Myślisz, że umiem rozpoczynać rozmowy?! - pomyślał i przewrócił oczami. Alfred albo próbował grać tajemniczego, albo jakakolwiek rozmowa nie była mu teraz na rękę. Nie istniała inna opcja.

- No... może na początek ile masz lat. - odparł Brytyjczyk i spojrzał na znajomego z zaciekawieniem. Cóż, na pierwszy rzut oka wiedział, że Amerykanin był od niego młodszy, problem w tym, że nie wiedział ile konkretnie. Z niecierpliwością oczekiwał na odpowiedź, bo także od niej zależało, czy z etycznego punktu widzenia wypadało się z nim zadawać. W końcu gdyby teraz okazało się, że jest między nimi z osiem lat różnicy, trudno by było uznać to za normalną znajomość, godną Brytyjskiego dżentelmena...

- Dwadzieścia jeden. - odparł z lekkością i z uśmiechem na twarzy spojrzał na Arthura. - A ty?

- ... żartujesz sobie, prawda...? - powiedział zszokowany i aż na chwilę przystanął. Alfred wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. No cóż, teraz to na pewno będzie dziwna znajomość. - Trzydzieści dwa... - dodał i zarumienił się lekko. Czuł się niezręcznie wiedząc, że był już nastolatkiem w momencie narodzin Alfreda. Jedenaście lat różnicy! Przecież to prawie dzieciak! I mieli by się ze sobą zadawać? To niegodne!

- Haha, ale z ciebie staruch! - zaśmiał się Amerykanin i wyszczerzył białe zęby. - Ale bez obaw, lepiej się czuje w towarzystwie starszych od siebie.

- Lepiej nic więcej nie mów... - pomyślał i rozejrzał się. Coś mu świtało, kojarzył te okolicę! Może nawet umiałby trafić do domu z tego miejsca bez pomocy Alfreda, ale, jakoś tak... nie chciał się z nim żegnać. Czuł się dobrze w jego obecności, odczuwał ulgę, jakby wreszcie mógł odetchnąć i zaczerpnąć świeżego powietrza. Owszem, nadal wolał towarzystwo brytyjskich dżentelmenów, ale to nie zmieniało faktu, że Alfred już po drugim spotkaniu stał się dla niego symbolem szczęścia i spokoju ducha.
- To na pewno przez samotność i odosobnienie wywołane przeprowadzką. - pomyślał i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Przecież sam z siebie nie chciałby spacerować z tym prostakiem, mowy nie ma! Po prostu... pragnął kontaktu, i to wszystko...

- Alfred. - odezwał się po chwili milczenia. - Bądź co bądź obiecałem ci zrewanżowanie się za wczorajszą pomoc, no... teraz i dzisiejszą... - powiedział niepewnie i spojrzał na chłopaka pytająco. - Może postawił bym ci obiad, czy coś?

Amerykanin wyglądał na zdziwionego, wręcz zszokowanego. Nawet nie krył się z tym za specialnie, jakby zaproszenie na wspólny posiłek było czymś dziwnym. Dokładnie przyjrzał się postaci Brytyjczyka, że ten aż poczuł niepokój. O co mu chodziło? Czy w Ameryce spotkania towarzyskie to coś złego?

- Pfff, czyżbym był jedynym honorowym mężczyzną na tej planecie, i dotrzymywał danego słowa? Niemożliwe, na pewno znalazło by się nas więcej. - pomyślał gapiąc się na wyraz twarzy chłopaka, który uśmiechnął się lekko i przeczesał palcami  blond włosy.

- Nie musisz mnie nigdzie zabierać, lubię pomagać ludziom. - odparł wesoło, jakby chciał zmienić temat.

- O nie nie nie, co ty sobie myślisz? Tu chodzi o mój honor, dasz mi się zrewanżować nawet, jeżeli miałbym cię zaciągnąć siłą! - pomyślał Brytyjczyk i zdał sobie sprawę, że byli już bardzo blisko jego mieszkania. Ta chwila jeszcze kilka minut temu wydawała się tak odległa, a właśnie nadeszła. Czemu nie mogli się znajdować jeszcze dalej? Wtedy mógłby spędzić z nim więcej czasu...

Przystaneli z boku chodnika a Alfred uśmiechnął się beztrosko.

- Jesteśmy na miejscu. Haha, zupełnie jak wczoraj! - powiedział, a Arthur spąsowiał. Brytyjczyk odwrócił głowę, była to dla niego zbyt duża ujma na honorze, a przecież każdy by się zawstydził!

- Ekhm, w każdym razie... - mruknął i wyciągnął z kieszeni garnituru niewielki skrawek papieru. - Moja wizytówka. Cenię czas innych jak swój własny, dlatego nalegam na możliwość zrewanżowania się. - oznajmił poważnie i przekazał kartkę Alfredowi. - Mimo różnicy wieku... wydajesz się całkiem sympatyczny. Nie wiem, czy twoje spostrzeżenia są podobne, ale nie byłbym skonfundowany, gdybyśmy spotkali się na wspólnym obiedzie, w jakimś eleganckim miejscu.

Amerykanin wydawał się zaskoczony, nie mniej nie więcej. Jego twarz nie wyrażała żadnej postronnej emocji, co w pewien sposób przerażało Brytyjczyka. Zawsze odnosił wrażenie, że ludzie idealnie maskowali intencje i uczucia, w nie raz już się utwierdził. Jednak on był inny, jednym z spostrzeżeń Arthura był właśnie fakt, że Alfred nie krył emocji, i dość otwarcie je okazywał. Dlatego także już od tego spotkania zdał sobie sprawę, że aby odkryć jego prawdziwe intencje trzeba było uchwycić pierwsze emocje pojawiające się na twarzy. One nigdy nie kłamały.

- Ehh, nie odpuścisz sobie, co? - odparł i zarumienił się lekko, albo tak się tylko Brytyjczykowi wydawało. Przyjął wizytówkę i odwrócił głowę. - Napiszę SMS'a, to się jakoś zgadamy... - dodał i odszedł szybko, jedynie machając Arturowi na pożegnanie.

Cóż, nie tego by się spodziewał, liczył raczej na coś bardziej formalnego, ale co kraj to obyczaj. Obojętnie wzruszył ramionami i udał się do mieszkania, w duchu oczekując na upragnioną wiadomość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro