#9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Brawo monsieur, dotarłeś do pracy minutę przed czasem - oznajmił Francuz nie odwracając wzroku od ekranu telefonu chwile po tym, jak Brytyjczyk zdyszany wpadł do gabinetu. Na szybko poprawił krawat i potargane włosy, przynajmniej nie było aż tak źle jak ostatnio.

- Zamknij się, i nie wkurzaj mnie więcej  - rzucił ledwie łapiąc oddech, i od razu zabrał się do pracy. Wolał nie wchodzić w interakcje z kłopotliwym współpracownikiem, zdążył już zauważyć jak wielką przyjemność sprawiało Francisowi denerwowanie go, więc zdecydował ignorować jego poczynania.

Ahh, praca - coś, co zajmuje większą część dnia każdej użytecznej społecznie osoby. Gdyby Arthur miał stwierdzić szczerze czy lubił swoją pracę, odpowiedź brzmiałaby - tak. Tutaj w Stanach miał zdecydowanie mniej roboty do wykonania, a dostawał za to większą płacę! Ah, dyrektor z Londynu musiał go naprawdę lubić, skoro wysłał go aż do Nowego Yorku aby ten się dorobił. Albo może było odwrotnie, skoro pozbył się tak obowiązkowego pracownika jak on..? Cóż, w tej chwili nie miało to znaczenia, cieszył się tym jak daleko zaszedł, i wolał dłużej o tym nie myśleć.

Mimo świetnych warunków oraz stosunkowo niewielkiej ilości wysiłku jaką wkładał w pracę, Arthurowi ciągle czegoś brakowało. Był co prawda całkiem przystojny, żadna z jego dotychczasowych partnerek nie narzekała, miał świetną pracę i płacę zdecydowanie zbyt wysoką w stosunku do tego, ile wykonywał. Miał rodzinę - dobrego ojca, trochę upierdliwą matkę oraz braci, a jednak nie czuł się spełniony, chociaż nie rozumiał co wywoływało to uczucie.

Próbując zrozumieć dziwną pustkę jaka ogarniała go od jakiegoś czasu zdecydował się patrzeć na jego współpracowników, którzy wydawali się o wiele bardziej zadowoleni z życia od niego. Podczas owych obserwacji zauważył, że Francuz w przerwach od pracy co jakiś czas uśmiechał się do telefonu coś wysyłając, a był to uśmiech lekki i błogi, pełen pasji i dobroci. Kiku podczas przerwy na lunch do kogoś dzwonił, a po wykonaniu telefonu wydawał się o wiele spokojniejszy, zdarzało mu się wtedy nawet uśmiechnąć. Arthur przypomniał sobie, że Japończyk pierwszego dnia wspominał o partnerce i małym dziecku, więc to pewnie z nimi wtedy rozmawiał.

Ahh, Brytyjczyk nie umiał tego przyznać, ale najbardziej w świecie brakowało mu dziewczyny. Tęsknił za czasami, gdy wieczorami u jego boku przesiadywała piękna ukochana. Chciał ponownie usłyszeć słodki śmiech, wzdychać wysłuchując mało ciekawych plotek, a rano budzić się czując na karku jej ciepły, spokojny oddech. Byłby gotów nawet zaakceptować ślady podkładu na koszulkach, oraz przestać marudzić na włosy w odpływie prysznica, byle ponownie mieć się do kogo przytulać. Problem tkwił w tym, że kompletnie nie miał pojęcia jak znaleźć partnerkę w mieście, gdzie znał dosłownie kilku współpracowników, oraz ekscentrycznego dziwaka z metra.

- A może mama miała rację, i powinienem zarejestrować się na portalu randkowym? - pomyślał gdy spojrzał z zazdrością na siedzącego nieopodal blondyna, który patrząc na ekran szczerzył się jak głupi do sera.

Jak pomyślał tak zrobił, i w przerwie przejrzał kilka bardziej znanych portali oferujących spotkania z lokalnymi mieszkankami. Niestety, nie spełniło to jego oczekiwań, Anglik zdawał się nie być zainteresowany żadną z użytkowniczek. Był być może, mówiąc szczerze, oceniającym po pozorach chamem, lecz nic nie odrzucało go bardziej od tlenionych blond włosów, ust "na karpia" czy botoksu tam, gdzie naprawdę nie powinno go być. Poza tym preferował inteligentne kobiety, z pasjami sięgającymi wyżej od robienia tipsów i nakładania tapety.

Chyba nie powinno dziwić, że Anglik załamał się gdy tylko zdał sobie sprawę, że niewiele z zainteresowanych nim kobiet spełniało jego oczekiwania. Każda wydawała się nieodpowiednia, coś mu w nich nie grało, problem tylko, że nie miał pojęcia co.

- Mon ami, naprawdę szukasz miłości przez internet? Tutaj znajdziesz tylko przygody seks, wiem co mówię. Amour znajdziesz tylko oglądając się wokół siebie - powiedział Francuz, który w tamtym momencie patrzył Brytyjczykowi przez ramię uśmiechając się rozbrajająco.

Arthur wciągnął powietrze do płuc aby nie wybuchnąć, a następnie wypuścił je powoli. Cóż, nie uspokoiło go to, ale przynajmniej dało mu czas na dobranie w wyrażeniu pretensji innych słów niż losowe wyzwiska w różnych językach.

- Wiesz co to przestrzeń osobista i tajemnica korespondencji? - odpowiedział uśmiechając się kwaśno, gdy Francis wyszczerzył usta w szerokim, pretensjonalnym uśmiechu.

- Oczywiście że wiem, nie jestem debilem. - odparł z fałszywą sympatią.

- W takim razie czemu gapisz mi się w telefon? - Arthur zdawał się kipieć ze złości, a jednak ostatkami sił trzymał emocje na wodzy uśmiechając się histerycznie. Zdawał sobie sprawę, że jeszcze chwila a rzuci się mu do gardła, mimo tego starał się jak mógł nie zrobić krzywdy Francuzowi.

- Odpowiedź jest bardzo prosta, mon cher Arthur - bo ich nie respektuję. - powiedział Francuz prosto w twarz Brytyjczyka uśmiechając się przy tym niewinnie, a następnie odskoczył na kilka kroków aby nie zarobić ciosu w głowę. - Ah, hipokryta z ciebie Artie, sam zerkałeś co przeglądałem, a nie widziałeś w tym nic złego. Wstydź się!

Niestety słowa Francisa nie wywołały u Anglika wyrzutów sumienia, ani w sumie jakiejkolwiek innej reakcji, kolokwialnie mówiąc, zostały totalnie zlane. Znajomy zdawał się być zdenerwowany, ale też poniekąd przybity, a denerwowanie kogoś w złym nastroju nie leżało w interesie Francuza.

- Ehh, z resztą nie ważne, na takich stronach nikogo nie znajdziesz. Radzę ci poszukać kogoś w swoim otoczeniu, choćby z pracy lub grona znajomych. Uwierz mi, La France est un pays d'amour~

- Tak tak, Francja to kraj miłości, wszyscy to wiedzą, teraz to ty zachowujesz się, jakbyś miał mnie za półgłówka - westchnął Brytyjczyk i przewrócił oczami. - Myślisz, że to takie proste znaleźć kogoś w kompletnie obcym kraju, gdzie znasz dosłownie kilka osób, i z żadną z nich nie jesteś w bliskich stosunkach?

- Stosunkach~ Ah Artie, jesteś wyuzdany - zaśmiał się Francuz, jednak Anglikowi nie było wcale do śmiechu, skarcił go za to morderczym spojrzeniem, na który Francis zamilkł.

- Eh, ogarnij się - mężczyzna usiadł na fotelu i popatrzył na współpracownika poważnie. - Cóż, dziesiątką to ty może nie jesteś, ale do brzydkich też nie należysz. Nie chce wierzyć, że nie umiesz znaleźć sobie chłopaka - powiedział wzruszając ramionami.

-Ch-Chłopaka?! - Arthur aż podniósł się do pionu i stojąc z otwartymi ustami milczał dłuższą chwilę, na słowa Francuza nie umiał wydusić z siebie ani słowa. - Czy ciebie kompletnie pogięło?! Jestem H E T E R O i szukam D Z I E W C Z Y N Y - po chwilowym szoku i niedowierzaniu przyszła nieokiełznana złość, której mężczyzna nie zdołał odegnać. Nie rozumiał jak mógł zostać pomylony z homoseksualistą! Przecież geje są słabi i lalusiowaci! A przecież widać na pierwszy rzut oka, że on był tego zupełnym przeciwieństwem... no i nie podobał mu się żaden chłopak!

- Hm, serio? Nie byłbym taki pewien, czasami przez środowisko nie zauważamy naszego prawdziwego ja. Cóż, istnieje szansa, że faktycznie jesteś heterykiem, ale moja intuicja myli się bardzo rzadko. Spróbuj się umówić z chłopakiem i zobaczysz, czy ci się spodoba, może po prostu jeszcze siebie nie odkryłeś? - zagadnął Francuz wesoło, na co Anglik odpowiedział mu jedynie kilkoma obelgami i zamilkł.

- No chyba cie powaliło... Nie podoba mi się żaden chłopak - wykrztusić w końcu dobitnie obrażony. - A ty co, gej? - dodał ze złośliwym uśmieszkiem.

- Non, jestem bi, bo wiesz, "żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek". - Francuz popatrzył na Anglika i puścił w jego stronę sugestywne oczko, którego on nie odwzajemnił. Na widok przygnębionego Arthura już nie było mu tak do śmiechu, wzruszył więc ramionami i chcąc być dobrym kolegą nie dał mu rozmyślać w ciszy zbyt długo. - Ehh, oczywiście żartuję, jestem wierny swojej dziewczynie, ale spałem już z niejednym mężczyzną. Mówię ci, posłuchaj rady eksperta i daj szansę facetowi nawet w ramach eksperymentu, wtedy dopiero określ samego siebie. - powiedział poważnie Francis, na co Brytyjczyk jedynie zerknął na niego wściekłe. Wzrok Arthura skutecznie ugasił zapał Francuza, który zdając sobie sprawę ze swojej bezsilności wrócił do pracy.

Nie mógł wprost uwierzyć, że ktoś mógłby go podejrzewać o bycie gejem! Przecież to się kupy nie trzymało! Miał w życiu tyle dziewczyn, i z każdą udowadniał, że kobiece ciało bardzo mu się podobało. Czuł się kompletnie zdezorientowany słowami Francisa, no bo jak to tak? Mając ponad trzydzieści lat na karku nie wiedziałby kim jest naprawdę? Nie było takiej opcji, był hetero i koniec.

Do końca dnia pracy zajął się wykonywaniem obowiązków, dzięki czemu nie myślał o temacie zaczętym przez Francisa. Gdy patrzył na skany oraz pliki uspokajał się, umiał bowiem oddzielić życie prywatne od pracy, wobec czego siedzenie w firmie bardzo mu pasowało. Marzył wprost o nadgodzinach, lecz niestety szef nie chciał mu ich przydzielić. Cóż, musiał w takim razie wracać do domu o normalnej porze, co wiązało się z niezbyt przyjemnymi rozmyślaniami.

Wyszedł z pracy w podłym nastroju. Nie myśląc nad obraną przez siebie drogą do mieszkania skręcił w stonę metra, podczas gdy jego myśli krążyły wokół rozmowy z Francisem. Ughh, to już druga osoba, która podejrzewała go o coś takiego! Jeszcze zboczonego Francuza był w stanie zrozumieć, ale rodzoną matkę?! Czyżby Alfred jej coś nagadał? Albo może faktycznie była tylko podejrzliwą fanatyczką, i dlatego przykleiła synowi łatkę homoseksualisy gdy dzwoniąc do niego po drugiej stronie usłyszala innego mężczyznę?

Wędrując przed siebie kompletnie nie zwracał uwagi na drogę, kilka razy o mało na kogoś nie wpadł. Cóż, wtedy było to jego najmniejsze zmartwienie, przemyślenie ostatnich wydarzeń było dla niego priorytetem.
Niestety znaczenie obserwacji otoczenia wzrosło, gdy wejście do metra którym zwykł jeździć okazało się zamknięte. Jak, kiedy i dlaczego? Też chciał znać odpowiedzi na te, i wiele innych pytań. Z zamieszczonej powyżej informacji wyczytał jedynie, że przez całe popołudnie zostają przeprowadzane prace remontowe, wobec czego aby skorzystać z dogodnego przejazdu trzeba odwiedzić inną stację.

Tak więc stał jak skończony idiota, i pustym spojrzeniem gapił się w przyklejoną na taśmę kartkę. Ludzie mijali go patrząc w jego stronę to z zaskoczeniem, to swego rodzaju pogardą, jaką zwykle daży się miejscowego półgłówka.

- Ehh - Arthur westchnął ciężko i wyjął smartfon z kieszeni, po czym zaczął szukać najbliższej stacji. - Cholera by to wszystko, wyjazdu do Stanów się zachciało, matka miała rację... - mamrotał do siebie, gdy lokalizator Google robił wszystko co w jego mocy, aby pomóc Brytyjczykowi odnaleźć jak najlepszą drogę do celu.

W końcu się udało, trasa została wyznaczona. Rozpromieniony Anglik z przyjemnością obrał odpowiedni kierunek, który, ku jego zaskoczeniu, prowadził go prosto do parku. Cóż, nie protestował, jakby nie patrzeć była to ciekawa odmiana.
Udać się w zaciszne miejsce zamiast przemierzać głośne, skąpane w betonie chodniki, wprost wspaniale! A może właśnie tego potrzebował - odrobiny spokoju, aby pozbierać myśli?

Wyruszył przed siebie dziarskim krokiem, nawet w pewien sposób wesoło podskakując. Wizja spędzenia chociażby kilku minut wśród drzew i natury wydawała się wprost cudowna, w wyniku czego jeszcze przyspieszył.
Gdy kilka przecznic dalej zauważył pierwsze elementy roślinności jego źrenice rozszerzyły się, więc jednak w tej betonowej dźungli istniała jakaś natura!

Przeszedł przez przejście dla pieszych a chwilę później przekroczył bramę parku.
Sam nie rozumiał dlaczego tak bardzo się cieszył, być może po prostu tęsknił za roślinnością, do której to dostęp był ograniczony, zwłaszcza w tak ogromnym mieście jak Nowy York.

Gdy tylko wszedł na teren parku z oddali usłyszał słodki śpiew ptaków. Słońce lekko ogrzewało jego smukłe ramiona oraz jasne włosy. Czując na sobie piekące promienie rozpiął dwa guziki jasnej koszuli i zdjął marynarkę. Szedł przed siebie swobodnym krokiem, kołysząc teczką w rytm chodu. Ahh, jakże wspaniale się czuł! Gdzieś nieopodal bawiły się rozkrzyczane dzieci, po drugiej stronie dróżki przebiegła biegaczka. Na pobliskiej ławce siedziało kilka staruszek które żywiołowo o czymś rozmawiały, na następnej zaś zauważył zakochaną w sobie pare nastolatków. Arthur szedł przez siebie z uśmiechem na twarzy, ciesząc się chwilą, gdy nagle usłyszał dochodzący z niedalekiej odległości dźwięk gitary. W jednej z alejek, przy fontannie, stał blondyn, który brzdąkał wesołą piosenkę ku uciesze grupy zgromadzonych wokół niego turystów. Anglikowi kogoś ta postać przypominała, jednak w pierwszej chwili nie skojarzył kogo. Ciekawość wzięła górę i podszedł bliżej, a w centrum turystów zauważył...

- Alfred?! - pomyślał zaskoczony, gdy przepchał się przez grupę podstarzałych, robiących masę zdjęć Japończyków. Pełen niezrozumienia miał zamiar zagadać do znajomego, lecz w ostatniej chwili zrezygnował z odezwania się, nie chciał mu przeszkadzać. Amerykanin wyglądał na bardzo skupionego, grał nie odrywając wzroku od strun gitary. Brytyjczyk po chwilowym zastanowieniu wyszedł z tłumu zostawiając chłopaka w towarzystwie azjatyckich turystów.

- Po co gra w parku, skoro podobno występuje w barze? Czyżby po to wszędzie taszczył ze sobą gitarę? - pomyślał Anglik zdziwiony. Nie chcąc się narażać na niespodziewane spotkanie z Alfredem odszedł w inną część parku, a bezmyślnie idąc przed siebie przypomniał sobie cel swojej podróży w to miejsce.
- No tak, miałem szukać stacji metra! - powiedział sobie w duchu i pospiesznie wyjął telefon z kieszeni. Ku jego zdziwieniu, lokalizator google pokazywał, że był nieopodal celu.

Anglik rozejrzał się. Mocno skonfundowany ponownie uruchomił aplikację. Według niej stacja powinna być alejkę dalej, tuż przy fontannie...

- Zaraz, moment, to jest... czemu moim celem ma być Alfred??? - blondyn potrząsnął urządzeniem, jakby miało to coś zmienić. Jak się można domyślić, na próżno, mimo wysiłków trasa pozostawała ta sama.

- Co za gówno z tych telefonów, powinienem się przerzucić na kompas - westchnął i wyłączył smartfon. Dopiero po ponownym uruchomieniu mógł wytyczyć prawdziwą drogę do stacji.

- To pewnie dlatego, że Alfred cały wczorajszy dzień nosił przy sobie mój telefon. Musiał mimowolnie podłapać jego lokalizację - myślał Arthur w drodze do domu. Wtedy jedynie to rozwiązanie wydawało się być w miarę logiczne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro