Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Jeszcze dwie minuty. - myślał patrząc na zegarek na swoim lewym nadgarstku. Biegł przed siebie, niezdarnie manewrując czarną teczką i ledwo omijając  przypadkowych przechodniów kręcących się po ulicach Londynu.
Ah, jakże pluł sobie w brodę, mógł przecież wstać wcześniej, lub mniej się ociągać z samego rana. Ależ oczywiście, musiał męczyć się tyle czasu z idealną fryzurą i zawiązaniem krawata. Chociaż teraz to i tak nie miało znaczenia, z jego porannej stylizacji pozostały tylko gorzkie wspomnienia, bowiem pod wpływem biegu i wpadania na przypadkowych ludzi wszystko nad czym pracował po zjedzeniu śniadania zniknęło.

-Minuta. - powiedział do siebie, gdy stanął przy przejściu dla pieszych. Zasapał się, aż musiał oprzeć się o kolana. Niezbyt często biegał, nie sprawiało mu to najmniejszej przyjemności, dlatego także nie miał zamiaru robić czegokolwik na siłę. Biegał kiedy było to więcej niż pożądane, można by rzec, konieczne.
Licznik świateł pokazywał czterdzieści sekund, a do przystanku jeszcze jakieś sto metrów. Gdyby autobus trochę się spóźnił, mógłby na niego zdążyć.

Nerwowo odwrócił się w stronę wysokiego budynku, który to uniemożliwiał mu spojrzenie dalej niż kilkadziesiąt metrów za siebie. Na jego nieszczęście korek aut poruszył się razem ze zmianą światła na zielone, a zza wieżowca wyjechał on - autobus z numerem 6, czyli ten, którym codziennie dojeżdżał do pracy, i którego bardzo nie chciał przegapić.

-Shit. - pomyślał i zerknął na licznik świateł. - Dwadzieścia sekund...

Autobus wyjechał i skręcił w prawo, a po chwili zatrzymał się na przystanku. Ludzie wylali się z niego niczym woda ze studzienki podczas kilkudniowej ulewy. Momentalnie ci wychodzący przemieszali się z tymi, którzy mieli zamiar wsiąść. Przypominali mu wtedy mrówki (...).

-Dziesięć, dziewięć, osiem... - liczył nerwowo zerkając to na światła, to na stojący autobus. Niemal wszyscy ludzie zajęli już ostatnie wolne miejsca, inni stanęli przy poręczach. Drzwi pozostawały otwarte.

-Jeden! - pomyślał i wbiegł na pasy jeszcze na czerwonym. Na szczęście żaden samochód nie znajdował się na ulicy i mógł bezpiecznie przebiec do chodnika. Co sił w nogach biegł w stronę przystanku, jednak szczęście jak zwykle musiało go opuścić w najmniej odpowiednim momencie. Autobus odjechał gdy dzieliło ich mniej niż pięćdziesiąt metrów...

Załamany powłóczył nogami i dotarł do pustego przystanku. Spojrzał na rozkład, następny za osiem minut. Super, czyli znów przyjdzie spóźniony...

***
Dotarł do biura zdyszany i spocony. Jak sam ocenił patrząc na swoje odbicie w szybie na parterze, wyglądał jak smutny pracownik korpo bez ambicji, za minimalną krajową, z kredytem i trojgiem małych dzieci do wyżywienia. Czyli inaczej mówiąc, nie najlepiej.

-Trzy minuty spóźnienia, znowu! Szef na pewno mnie zwolni, już to czuję... Wywali mnie na zbity pysk, a gdzie ja znajdę tak dobrą pracę jak ta... - myślał włączając komputer i próbując niezdarnie poprawić fryzurę i trochę pognieciony garnitur.

Uspokoił się odrobinę i zajął pracą, co jednak zostało zakłócone już chwilę później. Do pracowni weszła sekretarka dyrektora, która po szybkim upewnieniu się czy aby dobrze trafiła, uśmiechnęła się złośliwie. Już przez to przeczuwał coś niedobrego.

-Arthur, dyrektor prosi cię do swojego biura. Masz się niezwłocznie stawić, to pilne. - powiedziała wesoło i wyszła jak gdyby nigdy nic.

Blondyna oblał zimny pot. Ah, czyli to koniec, zaraz straci pracę. Ugh, ten nieszczęsny krawat! To przez niego się spóźnił! Gdyby nie wiązał go cztery razy (dążąc do ideału) na pewno dotarł by na czas! No ależ oczywiście, wszystko musiało być najlepiej jak to tylko możliwe! Czasami naprawdę się za to nienawidził...

-No to masz co chciałeś! - pomyślał patrząc na granatowy materiał zalegający na jego klatce piersiowej. Swoją drogą czy stawał się wariatem? Miał ochotę skrzyczeć element garderoby... Niestety teraz mógł tylko błagać szefa o jeszcze jedną szansę.

Nogi zdawały mu się jak z waty, gdy szedł do biura najważniejszej osoby w firmie. Ah, niech da mu szansę! Mógłby obiecać, że spóźnił się ostatni raz w życiu, i to wszystko nigdy więcej się nie powtórzy. Choćby miał wstawać o piątej nad ranem,  pojechać pierwszym autobusem i być w firmie o trzy godziny za wcześnie. Nie zasłużył na zwolnienie, w końcu się starał, niech mu to wynagrodzi dając mu szansę!

-Sz-Szefie, chciał mnie szef widzieć. - powiedział po zapukaniu do gabinetu, a następnie wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

-Ah, Kirkland. Usiądź. - odparł wąsaty mężczyzna i skinął w stronę stojącego przed biurkiem fotela. -Musimy porozmawiać.

Blondyn nerwowo przełknął ślinę. Nie, tylko nie to, musi być szybszy i uprzedzić mężczyznę. Przekonać go, że nie warto wywalać takiego pracownika na bruk!

-Obiecuje, że to ostatnie spóźnienie. Mogę przysiąc na swój honor, że nigdy więcej nie pojawię się nawet sekundę po dziewiątej. Tylko błagam, niech mnie Pan nie zwalnia! - powiedział na jednym oddechu i popatrzył na mężczyznę wzrokiem zbitego psa.

-Panie Kirkland, o czym Pan opowiada? - odparł, a na pulchnej twarzy pojawił się wyraz niezrozumienia.

-Nie chce mnie Pan zwolnić?? - blondyn nie krył zdziwienia. -Przecież się spóźniłem. Nie ma Pan zamiaru mnie ukarać?

-Codziennie zostaje Pan po godzinach, mimo że tego nie wymagamy. Mógłby Pan przyjść godzinę po rozpoczęciu zmiany, a ja i tak nie miałbym do Pana pretensji. Jest Pan najlepszym pracownikiem naszej firmy, i dlatego Pana wezwałem. - powiedział poważnie i lekko się uśmiechnął. -Proponuję Panu awans. Pracował by Pan w amerykańskim oddziale naszej firmy. Co Pan na to? Gwarantujemy wzrost wynagrodzenia - o dwadzieścia procent, i przeprowadzkę do apartamentu w centrum Nowego Yorku. Oczywiście apartament opłaci firma. - dodał wyliczając na palcach wszystkie zalety nowej pracy.

Kirkland osłupiał. Już sam fakt zatrzymania pracy by go ucieszył, a tu coś takiego? Kompletnie się tego nie spodziewał, dlatego potrzebował chwili aby wszystko sobie poukładać.

-Więc, przyjmuje Pan ofertę? - dopytywał dyrektor.

-Oczywiście, ma się rozumieć. - odparł Arthur nadal z głową w chmurach. -Kiedy mam się przeprowadzić?

-Wszystko będzie w mailu, który do Pana wyślemy. Jednak jest Pan absolutnie pewien? To dość duża zmiana, zarówno kadry jak i otoczenia.

-Jestem pewien, i nic tego nie zmieni. A teraz, czy mógłbym wrócić do pracy? - blondyn uśmiechnął się lekko, i podał dłoń szefowi, a następnie za pozwoleniem wrócił do biura.

I jeszcze wtedy nie wiedział, że przeprowadzka do Ameryki zmieni nie tylko jego tryb życia i postrzeganie świata, ale również jego samego.

*** *** *** *** *** *** *** *** *** ***

A więc tak, będzie to tak jakby UsUk na którego wpadłam jakiś czas temu, a którego nie miałam motywacji napisać. Ogólnie nie mam do niego konkretnego pomysłu więc proszę się nie zdziwić, jeśli wkrótce zostanie usunięty.
Jeśli chodzi o rozdziały to nie mam pojęcia co jaki czas będą wychodzić (jeśli nie usunę tego gówna) także proszę się do niego nie przywiązywać.
Narka ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro