Część Ia. 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dzięki solidnie uformowanym noszom, kilku parom silnych rąk i nie aż tak dalekiej odległości od wejścia chłopakom udało się całkiem szybko i sprawnie przetransportować nieprzytomną do Strefy. Minho na wszelki wypadek asekurował jej poobijaną głowę, próbując uważać na nierówny, jak nigdy dotąd, teren pod stopami i starając się zrównywać tempo z pozostałymi. Chcieli jak najszybciej dostać się z nią do środka, aby wyjść już z tych ponurych i zimnych korytarzy, a także przekazać ją w odpowiednie ręce.

Ci którzy nie podzielali zdania przełożonego i woleli zostawić ją w środku, będąc po prostu nieufnym co do nowoprzybyłej, szli cicho i nie odzywali się więcej, wykonując posłusznie polecenia. Trzy grupki szły w niewielkiej od siebie odległości; po jednej na przodzie i tyle, środkowa ze znalezioną niedawno niespodzianką. Stwierdzili, że będzie to najbardziej bezpieczne rozstawienie. Dlatego gdy zaczęli się zbliżać do wyjścia, czy patrząc z drugiej strony-wejścia, to osoby prowadzące zostały zauważone jako pierwsze. Streferzy zaczęli porzucać swoje zadania, zbliżając się powoli jeden za drugim, chcąc w końcu dowiedzieć się, co działo się w środku.

Hałas i poruszenie zaalarmowały Newta, który przywiązywał akurat opadające łodygi krzaczka do pala. Również zaciekawiony odłożył nóż i sznurek na ziemię, zaczynając kierować się w stronę tworzącego się tłumu, który zaczął wydawać dziwne dźwięki. 

Zrównał krok z Gallym, poprawiając przewieszoną przez klatkę piersiową torebeczkę z granulatem, który dostali niedawno od Stwórców. Pilnował jej jak oka w głowie, gdyż dzięki niej ich plony, według karteczki, miały wschodzić dużo szybciej i być dorodniejsze. Przypilnował, by sznureczki dobrze do siebie przylegały i zaczął przepychać się na przód zbiorowiska, co nie było wcale takim łatwym zadaniem. Wszyscy dookoła krzyczeli niewyraźnie i wykonywali niekontrolowane ruchy, blokując przejście Zwiadowcom. Coraz bardziej zaintrygowany Newt przeciskał się w głąb, gdy w końcu dotarł do celu.

Stanął w miejscu i zaczął przyglądać się trzymanej przez chłopców osobie. Przełknął ślinę, zwracając uwagę na jej posiniaczoną, umorusaną i zakrwawioną twarz. Jej widok hipnotyzował go i sprawiał, że czuł się spokojny. Co dziwiło blondyna, gdyż stan, w jakim się znajdowała, powinien zapalać mu czerwone lampki alarmowe w głowie. Specyfika jej przybycia i to, co się wtedy działo, także powinna napełniać go niepokojem. Gdy jednak odgonił od siebie te myśli spojrzał na Albiego, który akurat mówił do niego coś niezrozumiale.

– Newt, przyjacielu, podrap mnie, błagam, po nosie. Zaraz zwariuję. – Ignorując prośbę Minho, blondyn spojrzał na niego zszokowany. 

– To dziewczyna. – Zauważył błyskotliwie, ponownie wracając wzrokiem do ciemnowłosej, przez co nie zauważył karcących spojrzeń Azjaty i  ciemnoskórego. Ruchy jej klatki piersiowej były ledwie zauważalne, a jedna z rąk była wygięta pod dziwnym kątem. 

Gdy minął pierwszy szok, z czym o dziwo uporał się szybko, zaczął odganiać pozostałych Streferów, żeby zrobić przejście dla niosących ją osób.

– Cholera, szybko, Klumpy, musi jak najszybciej trafić do Plastrów! Gdzie jest Clint, do jasnej cholery? – Mówił na pozór spokojnie, ale sam wiedział, ile kosztowało go utrzymanie tego stanu. Sytuacja była dla niego nowa. Nie tylko dlatego, że chodziło o niezrozumiałe dla nich wydarzenia. Zawsze zachowywał spokój i jasność umysłu, naprawdę ciężko było go wyprowadzić z równowagi i czymkolwiek zainteresować na tyle, aby wszedł w zbędną dyskusję. 

W tej sytuacji czuł, że musi działać tak, jakby zależało od tego jego własne życie. Jednak skąd w nim to uczucie? Tego nie potrafił zrozumieć, ale próbował odsunąć to na dalszy plan, aby móc zająć się poszkodowaną. Gdy udało im się wyjść spoza bezkształtnego tłumu, zaczął kierować się razem z małą grupką w stronę królestwa Plastrów, gdy nagle poczuł zatrzymującą go dłoń na ramieniu.

– A ty dokąd? – Zapytał cicho Alby, patrząc mu w oczy. Chłopak zawahał się, bąknął coś pod nosem i podrapał po głowie, pokazując na oddalających się ziomków. – Spokojnie, poradzą sobie. Ty będziesz tam zbędny. Musimy szybko zwołać zebranie. Powiadom pozostałych. – Przełamując niezrozumiałą potrzebę przebywania obok nieznajomej pokiwał głową i ruszył w innym kierunku niż wcześniej zamierzony. Oglądał się jednak co i rusz za siebie sprawdzając, jak daleko są od Lecznicy i czy na pewno nie potrzebują jego pomocy.

Podświadomie czuł, że od teraz wiele rzeczy ulegnie zmianie. Nie tylko w życiu ich wszystkich jako Streferów, ale przede wszystkim w jego prywatnym.


Obserwujący ich z kilku kamer jednocześnie Thomas potarł zmęczoną twarz, ciesząc się, że Hope została w końcu znaleziona i, mimo sprzeciwu co niektórych, przetransportowana do Strefy. Żywa. Nie dziwił się, że bali się tej nowej sytuacji. Sam będąc na ich miejscu pewnie byłby równie wystraszony i niepewny, z czym pojawienie się dziewczyny może się wiązać; jakie konsekwencje ze sobą przyniesie. Przeżyli tam już sporo jak na młode osoby, które w normalnych warunkach wkraczałyby w dorosłe życie. Bez ogromnego bagażu doświadczeń i niekiedy potrzeby walki o życie. On sam zastanawiał się, co będzie dalej; jakie plany ma w głowie Kanclerz.

Po krótkiej acz treściwej pogawędce z Avą Paige, przez całą noc ślęczał przy kamerze, operując Żukolcem tak, aby widzieć, czy klatka piersiowa przyjaciółki się unosi. Poklepywał się co jakiś czas po twarzy, robił przysiady i wbijał paznokcie w skórę, aby tylko nie zasnąć. Modlił się w duchu o to, aby dawni koledzy mieli na tyle wiedzy i umiejętności, aby poskładać ją ponownie do kupy na czas. Ilość obrażeń jakich doznała, byłaby nawet dla obecnych tutaj medyków wyzwaniem, co dopiero mówiąc o Plastrach, którzy bazowali na strzępkach wpojonych im wcześniej zasad i reguł medycznego świata, dysponujących podstawowym sprzętem i prymitywnymi materiałami.

Nagle do środka wszedł mężczyzna w idealnie wyprasowanym białym kitlu, którego kilka godzin wcześniej znokautował. Kolorowe limo pod okiem przyciągało wzrok i wprawiło bruneta w zakłopotanie, dlatego westchnął cicho, zaczynając oglądać swoje buty. Zagryzł wargę i powrócił do ekranu, przypatrując się wydarzeniom w Strefie. Nie mógł jednak zostawić tego bez słowa. Miał z nim jedne zajęcia i czasem wyjaśniali sobie nawzajem to i owo.

– Przepraszam, Carol. – Nie słysząc odpowiedzi zerknął jego kierunku, zauważając wpatrującego się w niego niezrozumiale młodego mężczyznę. Teraz siniak był o wiele bardziej widoczny, a spora opuchlizna nachodziła na oko, prawie całkowicie je przymykając. – No wiesz, za to za wczoraj. Po prostu musiałem zareagować, nie mogłem stać bezczynnie.

– Ach, mówisz o tym. – Blondyn nagle ożywił się, machając lekceważąco ręką i poprawił stos teczek pod pachą, uśmiechając się pod nosem.–  Daj spokój, podejrzewałem, że tak będzie. Sama pani Kanclerz mnie nawet uprzedziła, więc nie byłem bardzo zaskoczony.

– Och... - Wspomnienie kobiety zbiło go z tropu, dlatego żeby nie palnąć już żadnej głupoty odwrócił się powoli w stronę ścian z kamerami, skupiając na nich swoją uwagę i dając tym samym rozmówcy znać, że ich konwersacja dobiegła końca. Czuł, jak serce mu przyspiesza. Miał ochotę ponownie mu przywalić. Może tym razem w okolicę zębów, żeby zetrzeć mu ten chytry uśmieszek z ust?

Mógł się domyślić, że Ava będzie chciała sprawdzić, czy był z nią szczery. Sama rozmowa po fakcie to za mało. Z drugiej strony, gdyby postawił się w sytuacji chłopaka, którego miał grać, nie zareagował jakoś bardzo nienaturalnie. Mimo że „czuł się zdradzony", miał prawo wciąż chcieć dla niej jak najlepiej i nie życzyć jej śmierci. Prawda?

Chociaż dla Avy, którą znał, jego zachowanie mogło być równie tożsame za zdradą; jak ta, której dopuściły się Mary czy Hope. Ale tym razem wyglądało na to, że miała mu odpuścić, choć pewnie był obserwowany. 

Przypominając sobie kłótnię z Avą sprzed kilku godzin zaklął pod nosem, czując, że jednak mimowolnie ściągnął na siebie jej podejrzenia. Było to nader prawdopodobne. Nie był tak dobrym aktorem jak Hope, która naprawdę rewelacyjnie odegrała swoją rolę. Gdyby nie to, z czym się to wiązało, mógłby bić jej brawo i załatwić dodatkową babeczkę. Albo dać Oscara, jak to robili ludzie w dawnych czasach. Sytuacja jednak była poważna i nie wiedział, czy przez jego nierozsądne zachowanie jej praca nie pójdzie na marne. Od jego obecnej postawy, decyzji i podjętych kroków zależało zbyt wiele żyć, aby mógł pozwolić sobie na zdemaskowanie.

Piwnooki wiedział, że nie ma co liczyć na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz dla dziewczyny; tym bardziej ze strony Kanclerz. A w momencie, gdy Babeczka została już znaleziona przez Streferów, w ogóle nie było jak jej wprowadzić. Ich zaskoczenie i strach wytworzyły zapewne nowe algorytmy, nad którymi zaczęła już pracę. Nie miał pojęcia, co zamierzała i co uroiła sobie w głowie, ale jeszcze bardziej zastanawiało go, jak można być tak bezdusznym w stosunku do drugiego człowieka. Jak można być tak okrutnym na własne dziecko?

Powinien już dawno był to zauważyć i cieszył się, że Hope otworzyła mu w końcu oczy. Wierzył starszej Paige bezgranicznie, tłumacząc każde jej niemoralne zachowanie, nawet samej Hope, która nie dała się przekonać. Wyznawała inne wartości, zupełnie niepokrywające się z matczynymi.

Teraz widział, jak dużymi mackami dał się opleść; jak daleko weszły w jego mózg, mimo że nie miał wszczepionego kontrolera. Hope zrobiła dla niego wiele dobrych rzeczy, jednak za tę konkretną był jej chyba najbardziej wdzięczny. Dlatego nie zamierzał poprzestać. Chciał doprowadzić ich misję do końca samotnie, chociaż wiedział, że w tym momencie będzie pod jeszcze większą obserwacją.

Przyciszone dźwięki dobiegające ze Strefy i stan zamyślenia czy też zmęczenie sprawiły, że ledwie zarejestrował czyjeś wejście. Kątem oka zauważył biały golf i ciemne rozpuszczone luźno włosy. Zacisnął szczękę, nie odwracając się w jej stronę. Nie pomogła mu, gdy walczył o przyjaciółkę. Nie stanęła po jego stronie, chociaż tego właśnie od niej oczekiwał. Może w tym tkwił szkopuł- może nie powinien był mieć w stosunku do niej żadnych nadziei i przewidywań, mimo że wręcz przeciwnie, była całkiem przewidywalna? Nie czułby się teraz zignorowany i... zdradzony. Już od jakiegoś czasu czuł, że relacja ich łącząca ulega zmianie. A on, jak przypuszczał, nie miał na to zbyt dużego wpływu.

– Pomyślałam, że dobrze ci zrobi. – Powiedziała spokojnym głosem, stawiając kubek na stoliku obok panelu kontrolnego i dotykając w końcu jego ramienia. Nie czuła się ani trochę winna i uważała, że Thomas powinien ją zrozumieć.

Zapach kawy roznosił się powoli po pomieszczeniu, dochodząc w końcu do nozdrzy zmęczonego Thomasa. Nie skorzystał z niej jednak, czując, jak emocje wciąż utrzymują go na nogach. Wiedział, że nawet ona musiała postarać się o dostęp do niej, ale nie skakał z radości. Może była to jedynie próba przekupienia go i przekonania do swojej racji? Może Ava maczała w tym palce? A może po prostu chciała być miła, jak za dawnych czasów?

Ostatnio jednak coraz bardziej przestawał jej ufać, dlatego nie skorzystał z propozycji. Przez myśl przeszedł mu nawet pomysł z  dosypaniem czegoś do środka. Odgonił go jednak szybko od siebie, przyznając w duchu, że zaczyna popadać w paranoję. Potrzebował snu i odetchnięcia od wszystkich i wszystkiego. Może sam się nakręcał, a Teresa wcale nie zmieniła się aż tak bardzo?

– Thomas, DRESZCZ jest dobry. – Prychnął jedynie na te słowa, podchodząc szybko do panelu i zrzucając przy tym wciąż spoczywającą na jego ramieniu dłoń dziewczyny. Tym samym ramieniu, na którym swoją dłoń trzymała zaledwie wczoraj Hope. Tak niedawno, a miał wrażenie, jakby od tej chwili minęły długie tygodnie. Wykonał kilka sprawnych ruchów, wyświetlając obraz nieprzytomnej i rannej brunetki z Labiryntu.

– Czyżby? To nazywasz dobrocią? – Czując, jak narasta w nim zdenerwowanie przerzucał obrazy dalej, pokazując niektóre wycinki z przygód osób z Labiryntów czy Strefy.

– Thomas...– Przeniosła na niego smutne spojrzenie, prostując nieco plecy. – Czasem potrzeba czasu i ofiar, żeby dojść do celu. Nawet tych dla nas najcięższych. Poświęcenie...

- Nie wierzę, że to powiedziałaś... – Wyszeptał zaskoczony, i nawet nieco przerażony, pod nosem, wycofując się zdecydowanym krokiem do wyjścia.

– Poczekaj! – Ruszyła za nim, łapiąc za rękę i poczuła, jak nagle pojawia się w jej głowie. Dawno tego nie robili, dlatego tak nagłe, chociaż dobrze znane uczucie, zamroczyło ją na chwilę.

– Zmieniłaś się. – Zawyrokował, milknąc na kilka długich chwil, po czym pokręcił głową, spuszczając ją nieco Chociaż może nie, zawsze taka byłaś. Tylko ja nie chciałem tego zauważyć.

– To ty się zmieniłeś. Kiedyś też wierzyłeś, że to, co robimy, jest słuszne.

– Wiem. I żałuję. Ale cieszę się, że otworzyłem w końcu oczy. – Odparł z pewnością bijącą również ze spojrzenia. Naprawdę żałował, że tak późno zdecydował się zmienić strony. Chciał być po tej, do której należeli jego przyjaciele. Jeśli ona nie potrafiła, trudno. On już podjął decyzję. Nie zamierzał wracać na drugą stronę barykady. 

– To przez nią. Nigdy nie mogła usiedzieć na miejscu i posłuchać mądrzejszych od siebie. Musiała zawsze skupiać na sobie czyjąś uwagę. – Słysząc w głowie słowa, które uważał za brednie, przysunął się bliżej, patrząc jej z niezrozumieniem w oczy.

– O czym ty mówisz? O tym, że własna matka wykorzystała ją do swoich chorych celów, a ona chciała jedynie od tego uciec i nie pozwolić, aby ktoś nią sterował?

– Przynajmniej ją miała, nie tak jak my.

– Serio, Tereso? Zazdrościsz jej takiej matki? Gratuluję ci więc wyboru. Dla ciebie może i była jak prawdziwa matka, stąd twoje zdanie jest takie a nie inne. Ale powinnaś spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa!

– Uważasz mnie za egoistkę? Po wszystkim co robię, żeby znaleźć lek, mający uratować ludzkość? – Zaskoczona cofnęła się, przełykając ślinę. Bolało ją zachowanie Thomasa i to, na jakiej płaszczyźnie znajdowały się obecnie ich stosunki. Widziała w tym tylko jednego winowajcę. –No tak, czego mogłabym się po tobie spodziewać... Zawsze była wyżej ode mnie. Córka pani Kanclerz, a nie sierota jak ja. Nieźle celowałeś.

– Ta rozmowa schodzi na zły tor. Zastanów się, jakie brednie pleciesz. – Odwrócił się na pięcie, ponownie chcąc wyjść z pomieszczenia, które nagle zaczęło go przytłaczać.

– Cokolwiek bym nie zrobiła, to ją traktowałeś lepiej. Dlaczego? – zapytała drżącym głosem, a gdy się odwrócił, dostrzegł jej zaszklone oczy. – To ona była egoistką i jeśli przeżyje, to dalej będzie. Chroni tylko i wyłącznie swój własny tyłek!

– Chroni tych, na których jej zależy. I patrzy w przyszłość bardziej racjonalnie. Może ty również powinnaś...

– I mam zostawić bez pomocy te wszystkie zdrowe osoby, które wciąż tam są i na nas liczą? Nie jestem potworem, Thomas...

– Może wszyscy nimi po trochu jesteśmy?

***********************************************************************************************

(data opublikowania: 20.01.2021)

Siemaneczko!

Lecę za sekundę na badania, gdzie spędzę bite dwie godziny w poczekalni. Ale będzie fajnie, nie? ;P

Podobają Wam się takie wstawki? Do pojawienia się Thomasa w Strefie mamy jeszcze trochę czasu, więc mogę jeszcze wrzucić gdzieś po drodze jakieś wspominki z DRZESZCZu;) zainteresowani? :D

Do następnego, Oleanderka :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro