Część Ib. 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziękuję za ponad 3 tysiące wyświetleń i 200 gwiazdek, a także za wszelkie komentarze ^-^  Jesteście niesamowici!

***********************************************************************************************

– Chodź, będzie fajnie  słyszała przedrzeźniający ją głos, który podążał za nią jak cień korytarzem. Przewróciła oczami, nie zaszczycając chłopca ani jednym spojrzeniem.

– Przymknij się, sam się zgodziłeś. Poza tym nie musiałeś brać winy na siebie. Nie miej teraz do mnie pretensji.

–Ojejku no wiem przecież. – Podbiegł, zrównując z nią krok i wsadził dłonie w jasne dresowe spodnie, pociągając ją wcześniej za jeden z warkoczy. – Zawsze musisz coś wymyślić, a ja cię wyciągam z tarapatów.

– Więc tego nie rób  stwierdziła bez ogródek, skręcając w korytarz po prawej i czekając, aż stojący przed drzwiami strażnik je otworzy.

– To moja rola, Hope. Mam to we krwi. – Wypiął dumnie pierś i wszedł do środka, zanim zdążyła trzepnąć go po klatce, sadowiąc się na jednym z krzeseł przed biurkiem. Nagle poczuł, że dziewczyna przybliża się do jego twarzy z nieciekawym wyrazem. Znał to spojrzenie...

– We krwi to ty masz właśnie cukierki, które wyjadłeś mi spod łóżka – wysyczała cichutkim głosem, wracając do opierania się o za wysokie krzesło, przez co nogi zwisały jej z siedzenia. Zaplotła ręce przed sobą z urażoną miną. Nie lubił, gdy była na niego zła, chociaż w tym momencie absolutnie miała do tego prawo. Nie mógł się jednak otwarcie do tego przyznać.

– Ojejku, to nie moja wina, że miałaś taką słabą kryjówkę!

– Były moje! Jeśli tak bardzo chciałeś je zjeść, mogłeś przynajmniej poprosić.

– W porządku, następnym razem zapytam. Swoją drogą, nie mogę mieć we krwi cukierków. Najpierw trawią się...

– Och, przestań! – przerwała mu, zakrywając uszy dłońmi dla lepszego zobrazowania swojego sprzeciwu. – Zachowujesz się jak Teresa!

– Nawet mi o niej nie przypominaj! – speszony głos zaalarmował ją i spojrzała na niego, mrużąc oczy. Nie podobał mu się ten chytry uśmieszek; zbyt często go widywał, a potem zawsze lądowała w tarapatach. A często on za nią. Lub któryś z jej nowych kolegów. Ale z drugiej strony uwielbiali się ze sobą sprzeczać. To jedna z niewielu rozrywek, na jakie mogli sobie tutaj pozwolić.

– Uuu, ktoś tu się chyba zabujał...

– Hope... – zaczął poważnym tonem, mimo że uśmieszek tlił się w jego oczach; zgasł jednak w momencie, gdy drzwi się otworzyły i weszła przez nie młoda kobieta w białym kitlu. Oboje spuścili od razu posłusznie głowy, wpatrując się w złączone nerwowo palce. Jedynie dzięki słuchowi zarejestrowali moment, w którym blondynka usiadła za biurkiem, opierając się powoli o blat biurka.

– Od którego z was powinnam zacząć? – Na pozór spokojny, lecz lodowaty głos sprawił, że Hope się wzdrygnęła i przymknęła oczy. Lubiła nieco nagiąć zasady i zrobić coś normalnego, na co zazwyczaj im nie powalano, lecz konsekwencje nie były już takie przyjemne...I były nieuniknione.

– Ja to zrobiłem. Hope nie miała z tym nic wspólnego.

– Zostaw ją. – Spokojny, ale napięty głos Newta był tym, co udało jej się zarejestrować jako pierwsze po otrząśnięciu się z szoku i wspomnieniu, jakie właśnie pojawiło się w jej głowie. Przełknęła ślinę, wciąż czując przyciskane do szyi ostrze i posłała blondynowi przestraszone spojrzenie. Zignorował je, skupiając się całkowicie na zagrożeniu. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek się jej stało, a ich plan legł w gruzach już na samym początku. Nie tak to sobie wyobrażał.

– Myślałaś, że się nie domyślę, co knujecie? – usłyszała przy uchu złowieszczy głos i sama nie mogła uwierzyć, że należy do Gallego. Coś było nie tak, a ona nie wiedziała co.

– Pozwól nam odejść, Gall. Proszę. Jeśli nie chcesz iść z nami, to zostań. Ale.. nie wiesz wszystkiego. – Stojąc wciąż odwrócona do niego tyłem próbowała go przekonać po raz ostatni. Normalnie nie bałaby się go i wiedziała, że nic jej nie zrobi. Tym razem nie była tego tak pewna.

– Niby czego nie wiem? – Nie wiedziała, jak ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć. Wyjawienie prawdy wiązałoby się z jeszcze większą ilością tłumaczenia, a czas był tym, czego akurat im brakowało. Niedługo wybije godzina zajścia słońca i zamknięcia murów, mimo że fizycznie żadna z tych rzeczy prawdopodobnie się nie wydarzy.

– Jesteśmy rodziną, Gall.

– Oczywiście, że tak! Chociaż co do jednego się nie zgodzę; nie jesteśmy, a byliśmy. Bo teraz dopuszczacie się zdrady swojego własnego domu!

– To nie jest nasz dom, Gally – wtrącił Minho, wciąż trzymający swoją broń skierowaną w chłopaka. Mimo że miał go na wyciągnięcie ręki, obawiał się zrobić jakikolwiek ruch. Nie poznawał przyjaciela, a perspektywa zranienia lub utraty Hope również była dla niego nie do przyjęcia.

– Puść ją, proszę. Ona nic ci nie zrobiła. Nie chciałbyś jej skrzywdzić. – Newt ponownie zajął głos w rozmowie, przybliżając się o kilka kroków. Opuścił nawet swoją maczetę, z którą tak wiele czasu spędzał na polu, i wyciągnął pojednawczo rękę. Obserwował twarz, której wyraz ulegał właśnie zmianie.

– I tego nie zrobię.

– Więc po co ta cała akcja? – Hope sapnęła, będąc już nieco zirytowaną i zdezorientowaną. Chciała znaleźć się poza jego ostrzem, czując się bezpiecznie. Mimo że bezpieczeństwo nie miało się pojawić jeszcze przez pewien czas. Czemu tak im to utrudniał?

– Chciałem cię chronić, ale widzę, że cię nie przekonam... ty już wybrałaś – wypowiadając ostatnie słowa opuścił dłoń i pozwolił jej wyjść z ucisku, z czego nie skorzystała od razu. Powoli odwróciła się, patrząc mu prosto w oczy i dopiero Newt złapał ją szybko, przytulając do boku i cofając się o parę kroków. Był pewniejszy, mając ją przy sobie, a kamień spadł mu z serca, że jest cała. Ona jednak wciąż wpatrywała się prosto w oczy bliskiego jej chłopaka.

– Tak. A teraz ty możesz przyłączyć się do nas. Każdy z was może – powiedziała głośniej, pomimo szalejących w niej emocji. To był ostatni moment, by ktoś się przekonał i zmienił zdanie.

– Kto chce odejść, ma ostatnią szansę. – Głos zajął w końcu Thomas, stojący pośrodku tworzonej przez nich linii z włócznią w ręku podniesioną wciąż wysoko. Z bliska widziała, jak bardzo się trzęsie i ciężko oddycha. Bał się.

– On chce was tylko wystraszyć – zauważył Gally, odwracając się nieco w kierunku pozostałych Streferów.

– Nie muszę tego robić, już wystarczająco sami się boicie. – Brunet kontynuował, patrząc na każdego z nich. – Ja też jestem przerażony. Ale wolę tam ryzykować, niż tkwić tutaj. Nie należymy do tego miejsca, to nie jest nasz dom. Zamknęli nas i tkwimy tutaj jak więźniowie. Tam mamy wybór. Stąd można wyjść, wiem to. – Cisza, która zapanowała po jego słowach wżerała się im w umysłu do czasu, gdy pojedyncze osoby zaczęły przechodzić na ich stronę. Niektórzy unikali wzroku obecnego przywódcy, inni posyłali przepraszające spojrzenia, ale każdy z nich znajdując się po drugiej stronie nagle poczuł coś, czego już dawno im brakowało- nadzieję.

– Gally, to koniec. Strefa się wali. Po prostu chodźcie z nami. – Po raz ostatni Thomas skierował słowa do chłopaka, licząc, że wciąż może coś ugrać. I mimo że początkowo mogło się wydawać, że zmieni zdanie, nagle powiedział coś, co upewniło ich w bezcelowości ich działań.

– Powodzenia z Dozorcami.  – Posyłając Hope ostatnie spojrzenie, którego nie potrafiła rozszyfrować, odwrócił się i odszedł, zostawiając ich samych; przestraszonych, lecz gotowych na walkę o wolność. Dlatego ruszyli bez niego; ruszyli w nieznane, gotowi stawić czoła temu, co Labirynt ma im do zaoferowania.

Hope nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za dłoń i ściska w swojej. Spojrzała w bok, zauważając pełne troski oczy Newta. Przybliżyła się do niego i szybko pocałowała, łącząc silniej ich dłonie. Potem spojrzała na Strefę, wiedząc, że to jej ostatni raz.

– Zarzekałaś się, że nigdy więcej nie wejdziesz do Labiryntu – usłyszała tuż przy swoim uchu i uśmiechnęła się, przymykając oczy.

– A ty miałeś znaleźć sposób, żebym to zrobiła. Wygląda na to, że ci się udało.

– No to chyba zestarzejemy się gdzie indziej – zauważył i także po raz ostatni zerknął na Strefę; jedyne miejsce, jedyny dom, jaki pamiętał. Nie był co końca przekonany, bał się tego, co może ich czekać. Jednak wierzył Thomasowi; chciał za nim podążać. Wewnętrznie czuł, że to właściwa droga i osoba, która pomoże odzyskać im wolność.

– Dasz radę przebiec taki kawałek? – Spojrzenie Hope wylądowało na nodze blondyna, lecz jedynie skinął głową z błyskiem w oku.

– Ta zabawa Minho w bieganinę trochę mnie do tego przygotowała – zaśmiała się i ruszyła do przodu, rozłączając ich dłonie. 

Ostatnie osoby, w tym Chuck, na którego miała mieć oko, znikały już za zakrętem, dlatego musieli się pospieszyć, a połączone dłonie jedynie by im w tym przeszkadzały. Swoim tempem zrównali się z grupą, słysząc nawigującego z przodu Thomasa.

Zaczęło się. Ich ucieczka właśnie się rozpoczęła. A jej finału nie znał żaden z nich. 

***********************************************************************************************

(data opublikowania: 11.05.2021)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro