Część Ib. 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


<ważne info na końcu ;)>

Następnego dnia w trakcie prac w ogrodzie czuła się już dużo lepiej. Poranna mgła szybko zniknęła, zostawiając po sobie jedynie krople rosy na trawie i niezbyt wysoką temperaturę. Dlatego Hope wciągnęła na top ciepłą bluzę, która w chwili obecnej bardzo jej przeszkadzała. Nie chciała, żeby pewne sytuacje znowu się powtórzyły i żeby Newt ponownie był zazdrosny. Podwiązywała więc gałązki i wyrywała chwasty pocąc się niemiłosiernie, jednak w końcu powiedziała dość. Podniosła się z przysiadu i ściągnęła materiał przez głowę, od razu czując ulgę, gdy lekki wiaterek otoczył jej wilgotną skórę. 

Czuła spojrzenia kilku osób na sobie, w tym jedno, na którym zależało jej najbardziej, jednak postanowiła je ignorować, wracając do wykonywanej wcześniej pracy. Naciągnęła rękawiczki na dłonie i podeszła do początku grządki, aby zabrać kolejny kawałek sznurka, gdy zauważyła przyglądającego jej się z zainteresowaniem Thomasa. Od samego rana unikała go i próbowała udawać, że nie ma o nim pojęcia i wie tyle, co każdy z pozostałych. Wciąż jednak czuła jego wzrok na sobie, jakby wwiercał się do jej głowy i próbował się czegoś dowiedzieć. A miał czego się dowiadywać, gdyż pojawiła się tej nocy w jego snach. Nie wiedział dlaczego, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że innym się to nie przytrafia. Przez to nie mógł zapytać jej wprost, nie chciał wyjść na świra. Albo co gorzej- na podejrzanego.

Ostatecznie Thomasa również zignorowała, zabierając potrzebne materiały i wracając do swojej roboty. Dobry Strefer to użyteczny Strefer. Po drodze nie mogła się jednak powstrzymać i smyrnęła Newta po dłoni, dopiero po chwili odwracając się i posyłając szeroki uśmiech, który odwzajemnił. Cieszyła się, że ich relacja wróciła na odpowiednie tory.

– A co gdybyśmy spróbowali spuścić kogoś w Pudle, gdy kolejny raz... – Thomas kontynuował zaczęty wcześniej temat ucieczki ze Strefy, jednak Newt nie dał mu dokończyć kolejnej propozycji.

– Próbowaliśmy już tego. Nie zjeżdża, gdy ktoś jest w środku – odpowiedział jak zwykle ze stoickim spokojem, wciąż podwiązując nowe winorośle.

– A co jeśli...

– Próbowaliśmy już tego. Dwukrotnie. Cholera, uwierz, że nie ma sposobu, który byś wymyślił i którego byśmy jeszcze nie spróbowali – zatrzymał się i spojrzał na Nowego. – Jedynym wyjściem jest Labirynt.

– Hope, a może ty jesteś tu rozwiązaniem – spojrzała na niego spod byka. – W końcu przybyłaś tutaj inaczej, niż pozostali. – Z początku ignorowała go, nie wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji. Nie spodziewała się też, że wie o jej oryginalnym sposobie przybycia. Kto się wygadał?

– Wszystko byłoby pięknie, ale przypominam, że nikt z nas nie pamięta, co wydarzyło się przed przybyciem do Labiryntu. Nie jestem wyjątkiem, więc nie wiem, w jaki sposób miałabym być kluczem – skłamała gładko, tym bardziej, że tuż obok niej pracował Zart. Fajny Sztamak, jednak z nieco przydługim językiem i ciągotą do napoju Gallego, po którym robił się jeszcze bardziej gadatliwy.

– Ale może jednak to coś znaczy! Może...

– Nie słyszałeś, co powiedzieliśmy oboje? Nie ma innego wyjścia i zapewniam cię, że razem z nią już wszystkie opcje były wzięte pod uwagę – powiedział nieco już uniesionym tonem, aby odczepił się w końcu od dziewczyny i nie dowiedział się o jej snach. Nikt nie mógł wiedzieć, wybuchłoby zbyt duże zamieszanie.

– Po prostu próbuję pomóc – powiedział w końcu skruszonym głosem, przez co Hope zrobiło się głupio, że tak na niego naskoczyli. Był w końcu Świeżakiem, który nic nie pamiętał i chciał znaleźć wyjście z tej popinkolonej sytuacji. I tak w ciągu tego krótkiego czasu wysilił się dużo bardziej niż pozostali na jego miejscu.

– Chcesz byś przydatny? – zapytał Newt, schylając się po wiklinowy koszyk, służący im za swego rodzaju wiaderko. – To idź i przynieś więcej nawozu. – Rzucił przedmiotem w stronę chłopaka, któremu w ostatniej chwili udało się go złapać. 

 Z niechęcią odszedł w stronę lasu, po drodze prawie przewracając się o wystający korzeń, co wywołało lekki śmiech u pozostałych. Hope w tym czasie, wdzięczna Newtowi za uratowanie sytuacji, skinęła głową w jego kierunku, dziękując bezsłownie. Bez problemu zrozumiał ten gest, odpowiadając perskim oczkiem.

– Interesujący nam się Sztamak trafił, co? Ciekawski od początku jak mało który! – zaczął rozmowę Zart, podnosząc się i prostując plecy. – Trochę przypomina mi ciebie Newt, zanim... –urwał jednak w połowie zdania, orientując się, że temat wypadku blondyna to delikatna sprawa i nie powinien go wyciągać na światło dzienne. Podrapał się po głowie i ukrywając zaczerwienione policzki, złapał za jedno z narzędzi. – To ja chyba pójdę przykręcić tę śrubkę. Od rana coś mi tu lata.

– Możesz od razu zaprowadzić taczkę do Henriego i pomóc mu w naprawie – podsunęła pomysł, na który zareagował ochoczo i zwiał niemalże w podskokach, chcąc jak najszybciej opuścić ich towarzystwo na jak najdłuższy okres czasu, dopóki atmosfera się sama nie naprawi. Cały Zart, zaśmiała się w duchu.

– W porządku, Newt? – zapytała po jakimś czasie, gdy tamten nie odezwał się od kilku minut ani słowem. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi, dlatego podeszła do blondyna i dotknęła jego ramienia. Ten ruch pomógł mu wrócić z krainy wspomnień do rzeczywistości i spojrzał wciąż nieobecnym wzrokiem na dziewczynę.

– Słucham? Nie słyszałem, co powiedziałaś.

– Pytałam, czy jest ogay – tym razem również nie otrzymała odpowiedzi, gdyż dotarły do nich krzyki pochodzące z lasu.

– Pomocy! POMOCY! – jeden z nich wrzeszczał wniebogłosy. Rozpoznała w nim głos Nowego. 

Spojrzeli po sobie i ruszyli w odpowiednie miejsce, Newt zabierając wcześniej łopatę. Zauważyła, że pozostali również zaczęli zbliżać się do źródła dźwięku, reagując na rozpaczliwe błaganie. Z daleka widziała rozpędzone dwie osoby, które nagle upały razem na ziemię i zaczęły się na niej szamotać. W głowie miała tylko jedną myśl- pomóc Tomowi, jak on pomagał mi. Pojawiła się ni stąd ni zowąd i nie mogła jej zignorować. To był impuls.

– Zabiję cię! – będąc całkiem blisko usłyszała groźby skierowane od atakującego go Strefera, w którym rozpoznała Bena. Szok spowolnił ją na sekundę, przez co Newt wyprzedził ją i zaatakował Zwiadowcę, uderzając go prosto w głowę. Poskutkowało. Zatrzymała się tuż przy nich, zatykając w szoku usta, po czym podbiegła do bruneta w momencie, gdy pozostali zaczęli zajmować się agresywnym chłopakiem, którego uderzenie uspokoiło tylko na chwilę.

– Tom! O mój Boże, nic ci nie jest?! – zapytała, upadając na kolana przed leżącym chłopakiem i zaczynając uważnie mu się przyglądać, od razu oglądając pod kątem ewentualnych obrażeń.

– Tom? – zapytał zdziwionym głosem. 

Właśnie to słyszał dzisiaj w nocy w trakcie jednego ze snów wymawiane identycznym głosem! Dzięki temu, że pozostali zajęci byli niecodziennym zachowaniem Bena nie zwrócili uwagi na nią. Choć powinno ich to również zaalarmować. Tak jak zaalarmowało Thomasa. 

Spojrzał na nią nie zrozumiałym wzrokiem i wciąż ciężko oddychając, przeniósł spojrzenie na jej klatkę piersiową. Dziewczyna najpierw uświadomiła sobie, że zareagowała zbyt troskliwie jak na zwykłego Sztamaka, który dopiero co przybył do Strefy, a potem podążyła za jego wzrokiem. Oblał ją zimny pot i czym prędzej schowała naszyjnik pod materiał bluzki, próbując nie patrzeć mu w oczy. Cały dzień starała się go unikać, podchodzić z dystansem, udawać, że jest jej obojętny, a tu taka wtopa. Będzie musiała wymyślić niezłą historyjkę, aby zatuszować i odwrócić to, co właśnie się stało.

– Dziabnął go – usłyszała głos Gallego, przez co zwróciła uwagę na dziejącą się obok sytuację. Ben leżał przygnieciony do ziemi przez kilka osób, lecz pozostali nagle zaczęli się cofać, pozostawiając jedynie Albiego w pierwszym szeregu. Na twarzach Streferów dostrzegła rozmaite emocje, jednak sama nie była w stanie sprecyzować swoich. Póki co wciąż była w szoku, a kolejna nowinka nie była jej na rękę.

– Proszę. Proszę, pomóżcie mi. Proszę – skomlał pod nosem szamoczący się nieznacznie Ben, na którego klatce piersiowej widniała sporej ilości dziura z nieregularnymi odnogami. Jego i tak blada zawsze skóra przybrała kolor nowej białej koszulki Hope, uwidaczniając tylko bardziej ranę.

– Wsadźcie go do Ciapy. Dawać Sztamaki, pomóżcie – Alby wydał polecenia, które spotkały się ze sprzeciwem sprawcy zamieszania. Zaczął rzucać się jeszcze bardziej niż wcześniej, jakby słowa ciemnoskórego spowodowały u niego ponowny atak szału.

– Plastry!- przywołał Clinta i Jeffa Newt, aby podążyli za nimi do Ciapy.

– Uspokój się, Ben!

– Ben, przestań. Spokojnie.

–Dobra, podnosimy go – dało się słyszeć z odległości pojedyncze słowa Streferów, jednak rozpaczliwe prośby użądlonego o pomoc i wysłuchanie skutecznie je zagłuszały.

– Przestańcie! Zostawcie mnie! Posłuchajcie! Stójcie!!! Nie, pomóżcie mi!

Część niezaangażowanych w pomoc osób zaczęła już wracać do swoich obowiązków, żeby nie musieć dłużej patrzeć na cierpienie towarzysza. Hope obserwowała, jak tłum rozchodzi się, a w drugim kierunku niesione jest rzucające się ciało wysokiego blondyna. Opanowując galopujące serce odwróciła się, żeby również odejść, przypominając sobie jednak o rannym Thomasie. Popatrzyła na niego niepewnie. Nie mogła go tak zostawić, potrzebował pomocy medycznej, a tylko ona mogła mu ją w tym momencie zapewnić.

– Choć ze mną – powiedziała i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony zaczęła kierować się w stronę Lecznicy. 

Stawiała kolejno krok za krokiem zastanawiając się, czy i jak wyjaśnić brunetowi zaistniałą niedawno sytuację. Gdy dotarli na miejsce kazała zająć mu jedno z krzeseł i zaczęła zbierać potrzebne przedmioty. Jedyny obecny w pomieszczeniu Strefer spał sobie smacznie po dawce leków, zupełnie nieświadomy wydarzeń, dlatego jedynie rzuciła na niego okiem. Przyjrzała się jeszcze raz rozoranej ręce chłopaka i zawróciła po większą ilość gazików. Bez słów zajęła się przemywaniem i oczyszczaniem rany z drobinek ściółki, nie zaczynając towarzyskiej rozmowy. Poza tym zbyt straszna rzecz się właśnie wydarzyła, żeby tego typu pogaduszki prowadzić.

– Coś jeszcze cię boli? Masz jakieś inne obrażenia? – zapytała, kończąc bandażować chorą kończynę. Nie słysząc odpowiedzi spojrzała na niego i zauważyła, że uważnie jej się przygląda. Wytrzymała jego spojrzenie, zawijając końcówkę opatrunku na ślepo, po czym pokręcił głową.

– Co mu się stało? – zatrzymała się w trakcie odkładania płynu do dezynfekcji na miejsce.

– Nie jestem osobą, która powinna cię o tym informować.

– Potrzebne są do tego jakieś specjalne uprawnienia? – zapytał z przekąsem, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Krew wciąż w nim buzowała, a ręka zaczynała boleć z powodu opadającego poziomu adrenaliny. Musiał wiedzieć, co właśnie się wydarzyło. Hope oparła się biodrem o jedną z szafek i założyła dłonie na piersi, uprzednio zaczesując włosy, które wyszły jej z kucyka. Wyglądała, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała.

– Ogay, w końcu i tak zastępuję Albiego w niektórych sprawach, a on może nie mieć dzisiaj na to czasu – westchnęła w końcu i wzięła do ręki stojące nieopodal pudełeczko. Zaczęła przeglądać i układać tylko w sobie znanym schemacie znajdujące się tam buteleczki i fiolki, próbując ubrać w słowa to, co właśnie się stało tak, aby było to jak najkrótsze i proste do zrozumienia.

– Wiesz już o Dozorcach. Może nie wiedziałeś, ale zdarza się, że wychodzą także w trakcie dnia. Rzadko bo rzadko, jednak czasem ma to miejsce. – Odłożyła jednak pudełko na miejsce i ponownie zaplotła ręce przed sobą. – Przy spotkaniu z Dozorcą musisz uważać nie tylko na to, żeby nie zrobił z ciebie naleśnika, ale przede wszystkim na to, aby nie wbił w ciebie jednego ze swoich narzędzi, w których znajduje się specyficzna substancja. Summa summarum chyba już lepiej zostać naleśnikiem – rzuciła ze smutkiem w głosie, przestępując z nogi na nogę.

– Dlaczego?

–Użądlenie zaczyna wywoływać u dziabniętego coś, co nazywamy Przemianą. Chory zaczyna być agresywny, mówi różne dziwne rzeczy, w które niekoniecznie należy wierzyć. I będzie tylko gorzej. Zacznie robić się coraz bardziej agresywny – mówiła wypranym z emocji głosem, przy czym zauważyła, że Thomas spuścił wzrok i zaczął przyglądać się swoim butom. – Co powiedział tobie Ben?

– Że mnie widział. I że to wszystko moja wina – powiedział poważnym głosem, w którym dało się słyszeć ciężar, jaki pozostawiła na nim ta informacja. – Jak cokolwiek z tego, co się dzieje, mogłoby być moją winą? – zadał pytanie i liczył na sensowną odpowiedź, której nie była mu w stanie udzielić. Nie z wiedzą, jaką posiadała.

– Odpocznij, Thomasie. Przyda ci się to. Wezmę do opielenia twoje grządki. Możesz zostać tutaj –  rzuciła kierując się do wyjścia, gdy zatrzymało ją kolejne pytanie.

– Dlaczego wtedy, tam... nazwałaś mnie Tomem?

– Bez powodu, tak mi się wymsknęło. To chyba jedno ze zdrobnień, prawda?

– A ten naszyjnik? Skąd go masz? Alby mówił, że Stwórcy nie zostawiają nam nic oprócz imienia.

– Jesteś bardzo ciekawski, Thomasie. Ale nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytania –  powiedziała, wciąż nie odwracając się w jego stronę i mając nadzieję, że może już opuścić chłopaka, żeby wrócić do pracy i zając czymś ręce. Naprawdę musiała zacząć coś robić, żeby nie zwariować od nadmiaru myśli w głowie.

– Hope! Co będzie teraz z Benem? – przymknęła oczy. Liczyła wcześniej na to, iż oszczędzi ją i nie będzie drążył tematu. Chociaż akurat po nim powinna się tego spodziewać. W tym momencie prawdopodobnie odbywa się właśnie Rada, na której ważą się losy chłopaka. Już chciała powiedzieć, aby z tym pytaniem zgłosić się do Albiego, ale nie chciała nakładać na Przywódcę kolejnego zmartwienia; kolejnej osoby, która będzie roztrząsać drażliwy temat. Mimo że nie chciała, aby było to prawdą, w gruncie rzeczy wiedziała, jaki wynik zapadnie na końcu spotkania w Sali Obrad.

– Zobaczysz wieczorem – to jedyne, co udało jej się wykrztusić z siebie, zanim zdecydowanym krokiem wyszła z pomieszczenia, wracając do wykonywanej wcześniej pracy. Do zamknięcia Bram zostało niewiele czasu, którego nie mogła spędzić na rozmyślaniu o utracie kolejnego pobratymca. Najbardziej dobijała ją myśl, że nie jest w stanie nic zrobić, pozostaje jej bierność i cholerne pielenie grządek.

Jakiś czas później Newt przyszedł po nią, dzierżąc już w ręku długi kij. Utwierdziło ją to w tym, że sprawa zostanie rozwiązana tak, jak się tego spodziewała. Powoli podniosła się z trudem, zdejmując rękawiczki i wciskając je za pas spodni. Zaczynało robić się chłodno, ale nie była w stanie schylić się po bluzę i narzucić na siebie. Ręce bolały ją niemiłosiernie, jednak skończyła pracę ich wszystkich czworga, co rzeczywiście pomogło jej w odcięciu się od myślenia. Teraz jednak musiała stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. 

Widząc kierującego się w stronę Ciapy Minho, na którego twarzy nie było standardowego głupiego uśmieszku, jeszcze bardziej zabolało ją w sercu. To on spędzał z nim całe dnie w Labiryncie, polegali jeden na drugim jak bracia, mając wręcz siebie momentami dość. Jednak kolejnego dnia znowu wbiegali razem pomiędzy ciemne mury, gotowi odnaleźć  to pinkolone wyjście i podzielić się ostatnim łykiem wody. Mimo że znali już cały Labirynt na pamięć i byli pewni, że go tam nie ma. Była też pewna tego, że Minho obwiniał się za obecną sytuację. Tego dnia nie pobiegł razem z Benem przez drobny uraz kolana. Zanotowała sobie w głowie, żeby potem z nim o tym porozmawiać. A już na pewno nie zostawiać samego z własnymi myślami.

Dochodząc do zebranego już tłumu przy Wrotach zatrzymała się przy Tomie, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Przytuliła za to Chucka, który przylgnął do niej mocno w momencie, gdy Azjata wrócił ze skrępowanym przyjacielem. Nie chciała, żeby chłopiec na to patrzył, jednak sama nie mogła mu tego zabronić. Jego również nie mogła uchronić przed złem tego świata.

Minho rozciął sznurek, którym związane były ręce Bena, przez co ten stracił równowagę i poleciał do przodu, prawie uderzając twarzą w beton. Widać było po nim postępującą chorobę. Oczy zrobiły się ciemne i przerażające, z ust ciekła czarna wydzielina pomieszana ze śliną, a z gardła wydobywało się zwierzęce charczenie. Bełkotał niezrozumiałe prośby, gdy nagle Labirynt zawył, przynosząc ze sobą podmuch zimnego wiatru, od którego Hope dostała gęsiej skórki. Mogła jednak założyć tę bluzę... 

Minho z bólem wyrysowanym na twarzy rzucił woreczek w głąb wejścia, po czym usunął się na bok, ignorując proszący głos przyjaciela.

– Kije! – krzyknął nagle Alby i wszyscy opuścili swoje narzędzia, kierując je w stronę wygnańca. Broda zadrżała jej, gdy widziała ból i przerażenie w jego wciąż możliwych do rozpoznania oczach. Przypomniała sobie również, że nie będzie im już dane zagrać partyjki szachów, na które umówiła się z nim zaledwie wczoraj. Tak niedawno, a już jak wiele się wydarzyło, zmieniając ich życia, wprowadzając kolejny element smutku i rozpaczy.

Nagle poczuła, jak Chuck wysuwa się spod jej ramienia i odchodzi, nie chcąc dłużej oglądać tego widowiska. Przyznała mu w duchu rację i sama miała ochotę zrobić to samo, jednak nie mogła zostawić Streferów w tym momencie. Tak jak ogniska, mimo że o zupełnie innym wydźwięku, było to dla nich wydarzenie, w którym nie wypadało nie wziąć udziału. Jakkolwiek to brzmiało. Hope nie mogła przypomnieć sobie słowa, jakie we wcześniejszym świecie mogło być adekwatne do tego typu sytuacji. Po prostu chcieli być do końca przy przyjacielu, w czasie jego, jakby nie patrzeć, ostatniej drogi. Podobnie jak przy pożegnaniu Georga.

– NIE!!! – ostatnie słowo, jakie udało im się usłyszeć tuż przed zamknięciem wrót brzmiało teraz w ich głowach, odbijając się echem. Każdy stał z poważną miną, pogrążony we własnych myślach, nie ruszając się ani o milimetr. Był to rodzaj hołdu, jaki składali Wygnańcom. I choć odkąd pojawiła się ona, przynosząc ze sobą nadzieję na przeżycie nocy w Labiryncie, nikomu więcej się to nie udało. Dlatego z Benem też musieli się już raz na zawsze pożegnać, zachowując go jedynie we wspomnieniach.

– Należy od teraz do Labiryntu – powiedział Alby, przerywając ciszę i żegnając w ten sposób kolejnego już przyjaciela. Podchodząc do Newta dotknęła jego ramienia, chcąc przekazać Przywódcy choć odrobinę wsparcia. Poklepał ją po wierzchu i odszedł, gdy ona przylgnęła do pleców blondyna, opierając niedbale o nie swoją głowę i pozwalając popłynąć kilku łzom. 

Jak wielu z nich jeszcze zginie, zanim się stąd wydostaną? I podstawowe pytanie, czy taka sytuacja będzie miała kiedykolwiek miejsce?

Newt oparł kij o ścianę i otoczył ją ramieniem, kierując się w stronę cichej Strefy, która stanowiła ogromny kontrast z tą, jaką wczoraj było dane poznać Thomasowi.

Będąc osobą, którą była, z historią, jaka się za nią ciągnęła można powiedzieć, że zajmowała całkiem wysokie stanowisko. Jednak nie na tyle odpowiednie, by Ava zaufała jej w tej kwestii. Wiedziała, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie spodziewała się, że tak szybko. Dlaczego właśnie on miał zostać wysłany tak wcześnie, gdy w Strefie przebywało zaledwie kilku chłopców? Czemu nie mogli poczekać jeszcze kilku wysyłek, które równałyby się z kilkoma dodatkowymi miesiącami spędzonymi razem? Hope była pewna, że to sprawka matki, która uwielbiała rzucać jej kłody pod nogi i uprzykrzać życie. Musiała mieć to zaplanowane już od jakiegoś czasu. W sumie wyjaśniałoby to, dlaczego tak spokojnie zareagowała na wiadomość o ich związku. Oczywiście względnie spokojnie...

Skręcając w korytarz po prawej stronie, zamyślona nie zauważyła obecności piwnookiego chłopaka. Zorientowała się, że ktoś przed nią stoi, gdy złapał ją stanowczo, nie pozwalając upaść. Była gotowa przyznać się do wejścia w ścianę. Tom spojrzał na nią ze smutkiem wymalowanym na twarzy i powoli wypuścił z żelaznego, aczkolwiek delikatnego uścisku, zostawiając jedynie dłonie. Z mimiki udało mu się wyczytać, że już wie.

– Przykro mi, Hope. Tak bardzo mi przykro. Próbowałem coś zdziałać, ale to na nic. Nie ma już odwrotu.  Dziewczyna uniosła w górę jedną dłoń, spuszczając wzrok na ziemię. Zamknęła oczy i odetchnęła powoli. – Sam dowiedziałem się dopiero co. Mieli wysłać Zarta, nie jego.

– Rozumiem, Tom  wyprany z emocji ton zdziwił bruneta, jednak nie zdążył na to nic odpowiedzieć, gdyż jego rozmówczyni wyminęła go zgrabnie, podążając w obranym przez siebie wcześniej kierunku. Nic nie mówił, nie zareagował. Po prostu pozwolił jej odejść i stawić czoła temu co nieuniknione. W głowie wciąż powtarzał sobie słowa przysięgi złożonej moment wcześniej przyjacielowi. „Nie pozwól, aby coś jej się stało..."

Szła dumnie przed siebie, zdając sobie sprawę, że może być obserwowana przez pewną blondwłosą kobietę, czekającą tylko na jej załamanie. Stanęła przed tak dobrze znanymi jej drzwiami i nie wahała się. Pewnym ruchem ręki machnęła przed czytnikiem, po czym tafla ustąpiła. Weszła do środka i podeszła do stojącego przy ścianie blondyna, otaczając go szczelnie ramionami. Oddał od razu uścisk, przyciągając ją mocniej do siebie. Wciąż był oszołomiony usłyszanymi niedawno informacjami, jednak nie mógł dać tego po sobie poznać. Musiał być silny, dla niej.

Wiedział, że jest twardą dziewczyną, która poradzi sobie z mnóstwem przeciwności losu. Ale dla niego była małą kruszynką, zasługującą na opiekę, troskę i miłość, której jej, odkąd pamiętali, brakowało. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że od jutra jej nie przytuli i nie usłyszy jej głosu, wprawiającego go w dobry nastrój. Nie poczuje więcej jej ust na swoich, wywołujących przyjemne łaskotanie w brzuchu. Nie będzie w ogóle pamiętał, że był dla kogoś tak istotny, i że sam miał osobę, dla której był gotów przejść przez to piekło.

Hope wydawało się, że da radę trzymać się w kupie i nie rozsypie się przed Newtem. Chciała mu pokazać, że będzie ponad to, przeczeka czas aż do jego powrotu w dobrym stanie i wrócą do tego, co było wcześniej, jakby nic się nie wydarzyło. Ale gdy poczuła jego dotyk... coś w niej pękło. Broda zadrgała, alarmując o zbliżającej się reakcji organizmu na zaistniałą sytuację. Próbowała się opanować, jednak gdy schował swoją głowę w zagłębieniu jej szyi, nie wytrzymała.

Gdy tamowane łzy popłynęły ciurkiem, wstrzymała oddech. Chłonęła każdą sekundę tej chwili, rozkoszując się obecnością ukochanego, jego zapachem, dotykiem i dźwiękiem. Dzięki zatrzymaniu powietrza czuła, jak jego klatka piersiowa się unosi i słyszała tuż przy uchu jego oddech. Nie wytrzymała jednak długo w tej pozycji, wypuszczając gwałtownie powietrze. Kolejny haust, który zalał jej płuca wydawał się być niewystarczający. Spazmatycznie nabrała następną porcję, nie hamując już w żaden sposób płaczu. 

Drżenie całego jej ciała ocuciło go, sprowadzając do rzeczywistości. Chciał nacieszyć się wszystkim, póki pamiętał i miał ku temu okazję. Z trudem odsunął ją nieco od siebie, łapiąc jej twarz w dłonie, które od razu zostały zasłonięte jej dużo mniejszymi. Otarł kciukami mokre policzki i opuścił głowę, opierając się swoim czołem o jej.

– Popatrz na mnie, Hope  poprosił cichym głosem, obserwując reakcję dziewczyny i wciąż krążąc po zaróżowionych policzkach. – Hope  upomniał ją spokojnie, na co w odpowiedzi uzyskał jedynie stanowcze kręcenie głową. Gdy spojrzy mu w oczy załamie się i nie będzie w stanie wypuścić go do Pudła. A może to jest to, co powinna zrobić? Interweniować w niespodziewany sposób, aby zapobiec jego zniknięciu? A gdyby naprawdę uciekli, nie tylko od Labiryntu, ale także od całego tego bagna, w jakim się znajdowali?

Przemyślenia te przerwało subtelne muśnięcie warg. Nie mógł się powstrzymać i nie chciał dłużej czekać. Jego czas uciekał, musiał się z nią jak najszybciej pożegnać, by nie został nagle odciągnięty i zawleczony do miejsca, w którym jego dotychczasowe życie się zakończy. Ponowił ruch, przenosząc go w kącik warg i wracając do części centralnej. W końcu poczuł, jak dołącza do niego i przenosi swoje dłonie na jego kark. Schylił się nieco, ułatwiając jej zadanie i pogłębił pocałunek. Każdorazowy smak łączył się ze słoną cieczą i niedojedzoną pewnie owsianką. Zbyt wiele się wydarzyło w trakcie tego śniadania.

Włożyli w ten akt czułości wszystkie swoje uczucia; gniew, smutek, żal i tęsknotę. Zdawali sobie sprawę, że od tej pory nic już nie będzie takie samo, bez drugiej osoby u boku. Oderwali się w końcu od siebie i Hope pozwoliła sobie otworzyć oczy. Napotkała spoglądające na nią z góry patrzałki, wywołujące niejednokrotnie u niej dreszcze, obecnie również lekko wilgotne, wypełnione bezsilnością i, jak zwykle, troską. Cisza panująca między nimi była wymowna, ale któreś z nich w końcu musiało ją przerwać.

– W porządku, Hope. Oboje wiedzieliśmy, że pewnego dnia to się stanie.  Otoczył ją ramionami, wykonując powolne uspokajające ruchy dłońmi po jej plecach. Jego dotyk zawsze jej pomagał, miał nadzieję, że i tym razem coś zdziała.

– Ona ma rację, jestem za słaba....

– Hope – uniósł jej podbródek do góry zmuszając ją, by popatrzyła mu prosto w oczy. – Cholera, nigdy nie mów, że jesteś słaba. Jesteś cudowną osobą o niebywałej sile charakteru, a nawet ktoś, kto śmie nazywać się twoją matką, nie jest w stanie tego podważyć.

– Myślałam, że dam radę przyjść tutaj i się normalnie pożegnać. Sam widzisz...

– Widzę. Widzę osobę, która musi pogodzić się z niesprawiedliwością. Która musi pogodzić się z tym, że nie zobaczy ważnej dla siebie osoby przez bardzo długi czas. Będzie mogła ją obserwować, ale nie dotknie jej, nie poczuje. A nawet gdyby miała taką możliwość, to druga strona nie będzie jej pamiętać  mówił ściszając głos, jakby sam nie chciał się do tego przyznać. Pocałował ją w skroń i wrócił czołem do jej czoła, odgarniając wcześniej kilka kosmyków za jej ucho.

 Według mnie reagujesz całkiem normalnie, Hope. To nie jest oznaka słabości, wręcz przeciwnie; twoje zachowanie świadczy o miłości, a jej nie można uznać za wadę i ułomność musiał zastopować, gdyż drżenie i płacz tej drobnej istotki wzmogły się, a jemu samemu gula również stanęła w gardle. Ponownie przycisnął ją do siebie, opierając czubek brody o jej włosy, których zapachem się zaciągnął. Chciał go mieć na zawsze w pamięci.

– Jestem cholernym farciarzem, że na ciebie trafiłem i że to mnie wybrałaś, wiesz? Jesteś najlepszym, co mogło mi się tutaj przytrafić. Kto by pomyślał, że w tym całym cholernym gównie znajdę taki skarb, co?  zaśmiał się pod nosem, wywołując i u niej ledwo widoczny uśmiech.

Hope nagle drgnęła i przeniosła dłonie na zdobiący szyję łańcuszek. Popatrzyła na małą ozdobę, przenosząc wzrok na tę samą część ciała u chłopaka. Posłała mu pytające spojrzenie, gdy nie dostrzegła tego, czego szukała. Zrezygnowany pokręcił głową i ponownie ją przytulił, jakby ta drobna zmiana miała wywołać kolejne smutki i troski. Z pewnością kilka dodatkowych łez wywołała.

– Pamiętasz jak zawsze żartowaliśmy, że jesteśmy jak te wisiorki?  zapytała, pociągając głośno nosem. W odpowiedzi jedynie westchnął i pokiwał powoli głową, zamykając oczy. – Że osobno jesteśmy niekompletni  zaśmiała się z rozgoryczeniem w głosie, przecierając rękawem bluzki mokry nos. Mogła tego nie mówić, ale stało się. Wprowadziła ich oboje w jeszcze gorszy stan, ale odwrotu nie było. Taka była prawda; odkąd pamiętała był obok, zawsze w gotowości. Stanowili dla siebie nawzajem oparcie w tym pokręconym świecie. – Nie chcę być niekompletna...

Dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że przylgnęła do niego mocniej, chcąc odsunąć w czasie nieuniknione. Newt zdawał sobie sprawę z tego, że jest to daremne, dlatego odciągnął ją od siebie siłą, nie chcąc, by została zaatakowana i pocałował w czoło, szepcząc pod nosem ciche: „do zobaczenia, kochanie", po czym popchnął ją lekko w ramiona stojącego obok Thomasa. Zaskoczona nie zareagowała w porę, jednak brunet zatrzymał ją, gdy próbowała się uwolnić, nie chcąc pozwolić, aby strażnicy zabrali blondyna.

– Pamiętaj, co mi obiecałeś, Tommy  rzucił jeszcze przez ramię, zanim zniknął za zakrętem korytarza, poganiany przez nowoprzybyłych. 

Wyrywała się jeszcze przez pewien czas, do momentu gdy nie opadła z sił. Wciąż płacząc zsunęła się na ziemię, podtrzymywana przez przyjaciela, który przyciągnął ją do siebie. Teraz to on był jej opiekunem i zamierzał spełniać tę funkcję jak najlepiej. 

Nie wiedział tylko, że kiełkujący od pewnego czasu w umyśle zrozpaczonej nastolatki pomysł bardzo mu to utrudni. 

***********************************************************************************************

(data opublikowania: 11.04.2021)

Część Kochani, wpadam nieco wcześniej z dwoma wiadomościami. Jak się domyślacie, jedną dobrą i drugą gorszą :/

1. Ogarnęłam dziś mniej więcej plan do drugiej części; jest całkowicie inna niż w moim pierwotnym założeniu, ale do pisania... usiądę najprawdopodobniej dopiero w maju. I tutaj przechodzimy do wiadomości drugiej:

2. Z kolejnym rozdziałem wpadnę dopiero w majówkę :( kwiecień mam porządnie zawalony nauką i pracą, przez co nie dam rady wrzucić kolejnych rozdziałów- stąd mała przerwa. Mam nadzieję, że zrozumiecie i cierpliwie poczekacie na ich dalsze losy ^-^ możecie dać znać, jeśli jakiś konkretny dzień macie w głowie na kolejną publikację haha

Dzięki że jesteście! Trzymajcie się ciepło <3

Oleanderka :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro