Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wstałam i skierowałam się do łazienki, by wykonać poranną rutynę. I to by było na tyle rzeczy, które mnie dzisiaj nie doprowadzały do szału. Czy ktoś mi może łaskawie wyjaśnić, po co w ogóle istnieje okres? Kretyński ból brzucha, głowy i wszystko doprowadza Cię do szału. Naprawdę, nie obraziłabym się gdyby tego nie było.

Wściekła do granic możliwości wyszłam ubrana z łazienki. Włosy tylko rozczesałam i wyprostowałam zaklęciem. Trochę opadło na bliznę nad łukiem brwiowym. Wzięłam się za robienie makijażu. Musiałam dzisiaj użyć korektora, bo podczas okresu krostki na czole dawały się dużo bardziej we znaki. Podeszłam do łóżek dziewczyn, żeby je obudzić.

Po prostu zrzuciłam z nich kołdry, drąc się:

- Wstawać parszywe lenie! Spóźnicie się na śniadanie, macie 10 minut!

Alicja w ogóle nie zareagowała. Po prostu wyrwała mi pościel z ręki i położyła się z powrotem spać. Angelina chyba próbowała we mnie rzucić poduszką, ale wyszło jej tylko zamordowanie nią drzwi. Mruknęła coś o zdrowym śnie, żeby mieć siły na lekcje i tyle by było na temat wstawania.

Zdrowy sen i lekcje w szkole? Te słowa nie występują w tym samym zdaniu. Po tych trzech latach, przynajmniej tego jestem pewna.

W końcu olałam ich budzenie i napisałam im tylko na kartce, żeby uważały, bo pierwszą lekcje mamy za pół godziny. Wzięłam jeszcze torbę z książkami i czekoladę z szafki. Ogólnie wolałam kandyzowane ananasy, ale kiedy nawalał mi brzuch, to wolałam się zapchać czekoladą.

Wyszłam z dormitorium, przemierzając korytarze do WS w ekspresowym tempie, po drodze wszystkich mordując spojrzeniem. Usiadłam przy stole i nałożyłam sobie naleśnika. Kiedy po chwili dosiedli się Fred z George'm, cicho mruknęłam coś na przywitanie i wróciłam do mordowania mojego śniadania widelcem.

- Co ci zrobił ten naleśnik, by skończyć w taki sposób?- zapytał rozbawiony George.

-Istniał.- warknęłam.

- Zły dzień?- dołączył się Fred.

Posłałam mu mordujące spojrzenie, na co podniósł ręce w obronnym geście. Po chwili się zreflektowałam.

- Sorry.- mruknęłam.

Dobrze, że Wood nie wymyślił sobie dzisiaj treningu, bo chyba bym go zamordowała. W tamtym roku, zorganizował nam trening o 6 RANO dzień po przyjeździe do Hogwartu. Na szczęście McGonagall zgasiła jego zapał i kazała nam dać przynajmniej kilka dni od przyjazdu, wolnych od ćwiczeń. Wyglądało na to, że jej posłuchał. Czyli pewnie zaczniemy za jakieś trzy, cztery dni. Do tego czasu brzuch powinien przestać tak nawalać.

Zjadłam trochę tego naleśnika i napiłam się wody. Ruszyłam za bliźniakami w stronę sali. Nie miałam pojęcia na jaką lekcję idziemy, ale mało mnie to interesowało. Kiedy jednak usiadłam z Fredem w ławce uznałam, że warto się dowiedzieć, żeby wyciągnąć zeszyt.

- Jaka to lekcja?- mruknęłam.

Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony.

- Ktoś tu się dzisiaj nie wyspał?

Po chwili jednak widząc mój wzrok, odpowiedział na moje pytanie.

- Transmutację.

Dobra, jest początek roku szkolnego, może nie będzie zadawała zbyt wielu pytań i po prostu zacznie mamrać sama ze sobą o jakimś temacie.

Wyciągnęłam pierwszy lepszy zeszyt, wzięłam do ręki pióro, żeby sprawiać pozory, że słucham i notuję. Po chwili pojawiła się Minnie i na moje szczęście powiedziała, że dzisiaj będzie sama teoria. Mamy to sprawdzić na następnej lekcji więc potem pożyczę od kogoś notatki. A raczej pożyczymy, bo z tego co widziałam to moi ulubieni bliźniacy też nie kwapili się do pisania notatek. Lekcja się zaczęła, więc ja zaczęłam rozmyślać, żeby nie wściekać się na wszystko dookoła. Chociaż od czasu do czasu coś tam pisałam.

Właśnie rozmyślałam kogo zamordować dzisiaj, żeby się jakoś wyżyć, kiedy podeszła do mnie McGonagall.

- Panno Black, dlaczego ten zeszyt jest pusty?

Spojrzałam na nią i na zeszyt. Co prawda, nie było w nim eseju na kilka stron, ale prawie jedną miałam zapisaną.

- Przecież jest w nim notatka.

To ja mam halucynacje czy ona?

- Wobec tego przeczytaj co tu jest napisane.

Zaczęłam czytać, a kiedy skończyłam dotarło do mnie co się stało i po prostu uderzyłam się z otwartej dłoni w twarz.

- Przepraszam pani profesor, już wszystko rozumiem. Przez przypadek zamiast wziąć zeszyt do transmutacji, wzięłam mój notatnik. Pisma w nim nie widzi nikt oprócz mnie.

- W porządku, ale następnym razem patrz na to co bierzesz.

Po tych słowach odeszła kontynuując lekcje. Jako, że raz już do mnie podeszła, to by było statystycznie niemożliwe, żeby zrobiła to drugi raz. W spokoju zajęłam się więc wybieraniem ludzi na moją czarną listę. Jednak znowu nie potrwało to za długo, bo Fred stwierdził, że musi mi przeszkodzić.

- Vix pogadaj ze mną.

- Po co?

- Bo mi się nudzi. Nie lubię teorii i jak tak dalej pójdzie to tu zasnę z otwartymi oczami, zresztą Georgie też już padł.

Spojrzałam na młodszego bliźniaka i faktycznie, głowę miał opartą na dłoni i spał.

- Zaraz ja też polegnę a potem ty. I wynika z prostej dedukcji, że skoro żadne z nas nie zostanie to nie będziemy mieli reszty notatek i będziemy musieli ją zdobywać od innych, których z tego co widzę to zapał też nie jest zbyt wielki.- kontynuował chłopak.

Rozglądnęłam się po sali. Skubany miał rację. Nasz rocznik faktycznie woli praktykę i zaraz tu wszyscy padniemy. A jak będę z nim gadać, to istnieje niskie prawdopodobieństwo, że zawsze coś tam usłyszymy. Bliskie zeru, ale nadal istnieje.

- Dobra, to gramy w kółko krzyżyk. Kto przegra, musi do końca dnia paradować w niebieskich włosach.

- Zgoda, już po tobie skarbie.

- Jeszcze zobaczymy, skarbie.

Zaczęliśmy grę. Kilkanaście razy z rzędu remisowaliśmy co doprowadzało nas do szału, bo nie oszukujmy się każde z nas chciało zobaczyć drugiego w niebieskich włosach. Chłopak popatrzył na mnie z cwanym uśmiechem i błyszczącymi oczami.

- Teraz wygram.

Uśmiechnęłam się kpiąco.

- Taki jesteś tego pewny?

Jednak nie skupiałam się za bardzo na grze. Zamiast tego myślałam o tych oczach. Bursztynowych, świecących ognikami oczach. Było w nich coś niezwykłego, ale nie wiedziałam co. Do rzeczywistości przywrócił mnie głos chłopaka drącego się na całą klasę.

- Ha! Wygrałem, wygląda na to, że chodzisz do końca dnia w niebieskich włosach, skarbie!

Starałam się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy cała klasa łącznie z McGonagall i George'm, który się obudził patrzyła na nas.

- Panie Weasley. Doceniam tą niezwykle emocjonującą grę w kółko i krzyżyk, ale mam nadzieję, że na mojej następnej lekcji równie żywiołowo będzie pan podchodził do transmutacji piór w koce.

- Oczywiście pani profesor. Mój nawet będzie specjalnie ulepszony i będą na nim kółka i krzyżyki formujące się w kaczki. Na cześć kaczki Ruperta, Donnie która poległa dzielnie starając się zmienić w parę gaci na korytarzu w zeszłym roku. Donnie chwała Ci i cześć!- wyszczerzył się rudzielec.

No i poszło. Wszelka powaga jaka była w klasie runęła. Nawet bolący brzuch nie był w stanie mnie powstrzymać od śmiechu. Niektórzy pospadali z krzeseł.

- Do dziś nie wiem po co on chciał ją w nie zamienić.- wydusił George.

Postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze i uczcić pamięć kaczki.

- To proste. Rupert chciał sprawdzić, czy jeśli odpowiednio zwiąże końce to uda mu się przemycić w nich Ognistą na imprezę. Niezłomna kaczka jednak nie podołała temu jakże odważnemu i ważnemu zadaniu. No i zostali wtedy bez Ognistej na imprezie, a zamiast tego na środku postawili zdjęcie Donnie, obok ułożyli kamyki i do północy dzielnie śpiewali na baczność kaczy hymn, by godnie ją pożegnać.

Po tym już nikt nie wytrzymał. Ludzie kompletnie olali wszystko i tarzali się ze śmiechu na podłodze. McGonagall tylko załamała ręce i chyba chciała coś powiedzieć, ale w chwili gdy otworzyła usta rozległ się głos dzwonka i wszyscy śmiejąc się wyszli z sali.

Kobieta westchnęła.

- Co ja z wami mam. Victorio zostań chwilę.

Nadal z trudem utrzymując powagę podeszłam do jej biurka.

- Nawet nie wiesz jak bardzo w takich chwilach przypominasz mi swojego ojca i huncwotów.

- Widać to dziedziczne. Nie martwi się pani, że też wyląduję w Azkabanie?

Kobieta pokręciła głową.

- Nigdy nie uwierzę w winę twojego ojca. Po tych siedmiu latach nauki jednego byłam co do nich pewna. Nigdy by się nie zdradzili, zawsze trzymali się razem.

- Dziękuję. Raczej niewiele osób tak uważa.

- Jest ich więcej niż myślisz. Każdy kto chodził z nimi chociaż przez rok, widział tą niepowtarzalną przyjaźń. Takiego czegoś nie dało się po prostu od tak złamać. Może i nie znosiłam tych ich żartów, ale dzisiaj nie wyobrażam sobie bez nich tych lat. Tylko nie powtarzaj tego ani ojcu ani Lupinowi. Obaj nie dali by mi żyć do śmierci. Jestem pewna, że kiedyś w końcu wszystko się wyjaśni. I wiem, że dzisiejsza lekcja była nudna, ale trochę teorii musicie poznać, zanim będziecie się uczyć jakiegoś zaklęcia.

- Dziękuję i zdaje sobie z tego sprawę. Do widzenia.

- Do widzenia!- usłyszałam już z daleka.

No proszę, Minnie tęskni za tymi żartami. Może by tak wspomnieć o tym tacie w liście, albo Remusowi na święta? Mieli by z tego niezły ubaw, ale pewnie i satysfakcję. No, zastanowię się jeszcze nad tym.

~

Pozostałe lekcje minęły równie szybko. Nudy, gadanie, jedzenie czekolady, nawalający brzuch i rosnące zirytowanie. Po prostu musiałam zrobić jakiś żart, żeby się odstresować. Zaraz po obiedzie już nie wytrzymałam.

- Fred, George!

- Co jest księżniczko?- zapytali wspólnie.

- Powiedzcie, że macie jeszcze ten różowy proszek.

- No oczywiście...

- A co? Nasza księżniczka...

- Ma ochotę na żarty?

- Dokładnie i chyba właśnie wpadłam na kolejny.- powiedziałam z tajemniczym uśmiechem.

- Chętnie go wysłuchamy, ale najpierw zgodnie z umową zmieniasz włosy na niebieskie.- zastrzegł Fred.

Wywróciłam oczami i zaczęłam zmieniać fryzurę. Nie powiedział w jakim odcieniu niebieskiego mają być, więc postawiłam na granat. W sumie to też niebieski. W jakimś stopniu. Były delikatnie kręcone i sięgały mi do połowy pleców. Jednak przerzuciłam je przez ramię, tak by przykrywały oczywiście moją bliznę. Spojrzałam na nich z uśmiechem i zaczęłam wyjaśniać mój genialny plan.

~

Piętnaście minut później już byliśmy w lochach przy wejściu do pokoju ślizgonów. George trzymał w rękach mnóstwo różowego magicznego proszku, a Fred podsadzał mnie, tak bym dosięgała do delikatnego wgłębienia, które jest zaraz nad wejściem.

- Okej, George podaj mi ten proszek.

Rozsypałam go tak, by nie było nic widać i zadowolona zeszłam z ramion starszego bliźniaka. Następnie ten rzucił kilka zaklęć, tak by jutro na każdego ślizgona, który będzie wychodził na śniadanie trochę się zsypało. Po małej ilości, żeby nic nie poczuli. Zadowoleni chichocząc udaliśmy się w drogę powrotną, co jakiś czas zerkając na mapę huncwotów czy nikt nie idzie.

- Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jutro rano czeka nas świetne śniadanie.- stwierdzili obaj z uśmiechem.

- Mam tylko nadzieję, że wszystko się uda. Nie chciałabym przegapić takiego widoku.

- Oj Vix...

- Czy nam się kiedykolwiek...

- Coś nie udało?

- Trochę więcej wiary!

- Racja. Nasz geniusz jest zbyt wielki, by coś nie poszło zgodnie z planem.

- Ej słuchajcie chyba mamy problem...- zaczął blady Georgie patrząc na mapę.

Spojrzałam tam. Cholera, za zakrętem idzie prefekt ślizgonów.

- Już po nas.- stwierdzili zgodnie.

- Jeszcze nie.- powiedziałam.

Do głowy przyszedł mi genialny pomysł. W sumie wszystkie moje pomysły są genialne.

Skupiłam się i po chwili byłam już w ciele Snape'a.

- Dobra, udawajcie zawiedzionych i przestraszonych.

Mówiąc to złapałam ich obydwu za uszy, a oni schowali mapę.

- Profesor Snape!- dało się po chwili słyszeć głos Sandersona.

No co? Wbrew pozorom musimy znać trochę ich imion albo przynajmniej nazwisk, w razie właśnie takich wypadków.

- Sanderson, radzę uważać komu podajecie hasła do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Ta dwójka musiała się go dowiedzieć, bo jeszcze chwila i cały wasz pokój byłby w odcieniach różu.- wysyczałam.

Lata praktyki nie poszły na marne.

- Ale kto mógłby im podać hasło?- prefekt zamrugał zaskoczony.

- Nie wiem i nie obchodzi mnie to. To już wasz interes. Ja nie będę latać za wszystkimi i pytać się kto podawał komu hasło. A teraz przepraszam, ale śpieszymy się na szlaban.

- Oczywiście... aha! Profesorze, Rogers się pytał kiedy ma mieć te lekcje z eliksirów.

Dobra wymyśl coś. Najwyżej kujon nie pójdzie na lekcje. Żadna strata.

- Jeszcze nie znalazłem wolnego terminu. Jak będę wiedział to się dowie. Niech nie trzęsie portkami.

I tym sposobem wyminęliśmy chłopaka, a kilka metrów dalej, po zmienieniu formy wybuchnęliśmy śmiechem i spokojnie udaliśmy się w swoją stronę.

~

Kiedy pod koniec dnia, po kolacji przekroczyliśmy z chłopakami PW od razu dało się dostrzec Wooda, który chodził nerwowo po pokoju wyrywając sobie włosy i mamrając pod nosem.

- Może ten Smith z piątego roku... albo Trevor z szóstego... nie, obaj są za wielcy... musiałbym szukać wśród trzecio i drugoklasistów... kurde kto tam zna się chociaż na grze?... Chociaż ten Minas nie jest za duży i coś tam wie... gdyby tylko widział bez okularów dalej niż na dwa cale... Cholera to koniec! Już po nas! POOO NAAAAS! Nigdy nie uda nam się wygrać i...

- Olivier zamknij się wreszcie!- wrzasnęłam.

Podziałało, bo chłopak umilkł w sekundzie.

- Fred, kiedy pierwsze klasy gryfonów mają lekcję latania?

- Podobno gdzieś w przyszłym tygodniu, a co?

- Ty chyba nie myślisz o jakimś pierwszorocznym! To się w życiu nie uda! Większość z nich ledwie umie dosiąść miotły.- oburzył się szatyn.

- Uspokój się. Wytrzymaj tydzień, jak do tego czasu nikogo nie będzie to wtedy zorganizujesz kwalifikacje. Co ci szkodzi? Pierwszy mecz i tak mamy dopiero za ponad miesiąc.

W końcu ustąpił, chodź widziałam, że nie jest do tego do końca przekonany. Usiadłam na kanapie i zaczęłam pałaszować czekoladę patrząc się w płomienie. Jednak po chwili podszedł do mnie Harry. Westchnęłam. No i na tyle by było ze spokojnego wieczoru. Chłopiec pociągnął mnie za nasz pokój, przed obraz Grubej Damy.

- Mam prośbę. Mogłabyś mi coś jeszcze poopowiadać o moich rodzicach? Praktycznie nic o nich nie wiem.

- Harry bardzo chętnie, ale możesz do mnie przyjść za kilka dni?

Nie chciałam w niego czymś rzucić ze zdenerwowania.

Widząc jego pytający wzrok, dopowiedziałam:

- Po prostu nie najlepiej się dzisiaj czuję. Boli mnie brzuch i jestem poddenerwowana. Za kilka dni powiem Ci co tylko będziesz chciał, zgoda?

Szczęśliwy skinął głową i odszedł. Przynajmniej to mam dzisiaj z głowy. Ciężkim krokiem weszłam z powrotem do pomieszczenia.

- Umieram.- jęknęłam do bliźniaków siedzących przy kominku.

Padłam na sofę układając się tak, że moja głowa była teraz na klatce piersiowej Freda.

- Czekolady?- zapytał młodszy bliźniak, siedząc obok.

- Uwielbiam Cię! Od dzisiaj jesteś moim bohaterem.

Szybko zjadłam całą tabliczkę i popatrzyłam na ich zszokowane twarze.

- No co? Brzuch mnie boli.

- Myślicie, że kiedy skończymy szkołę to dalej będziemy się przyjaźnić?- zapytał Fred po chwili ciszy.

- No ba, co tydzień będę was zapraszała na niedzielny obiad. A moje dzieci nazwę waszymi imionami.- to drugie dodałam już bardziej żartobliwie.

- Hmm... Fred i George juniorzy (nie wiem za kogo wyjdziesz, więc nie wiem jak będą miały na nazwisko). Czy ja wiem? Lepiej pasowałoby Fred i George juniorzy Weasley.

- Pewnie i jak wasza matka będzie tak wołać to przybiegniecie wy i twoje dzieci, bo nie będziecie wiedzieli o kogo chodzi.- parsknęłam.

- Dobra, abstrahując od tych imion, to ja mam nadzieję, że będziesz z nami pracowała w naszym sklepie z dowcipami. Zresztą i tak będziesz miała zniżkę.- odezwał się George.

- Co do tego sklepu to ja się jeszcze zastanowię, czy przebywanie z wami codziennie w pracy nie zrujnuję mojej i tak już słabej psychiki do końca. Poza tym... abstrahując? Ja nie wiedziałam, że ty znasz takie mądre słowa.

- Bo nie zna, ja go nauczyłem.- parsknął śmiechem Fred.

- Ha ha ha. Bardzo śmieszne.

- Nawet nie wiesz jak.- powiedziałam z uśmiechem.- Dobra, ja się idę położyć, bo już dłużej nie wytrzymam, wy też, do spania!

- Jasne...

- Mamo...

- Już się robi!- dokończyli oboje.

No i jak tu ich nie kochać?

Udałam się na górę i po kilkunastu minutach już byłam pod ciepłą pierzynką. Popatrzyłam jeszcze za okno. Gwiazda Syriusz błyszczała mocno, co odróżniało ją od reszty gwiazd. Delikatne niebiesko białe światełko tliło się wesoło na ciemnym niebie. Ciekawe co teraz robi tata. Też patrzy na tą gwiazdę? Nie myślałam jednak za długo, bo oczy same zaczęły mi się zamykać. Zanim zasnęłam dotarła do mnie jedna rzecz.

Fred ma naprawdę piękne oczy. Jakim cudem nie zauważyłam tego wcześniej? Mózgu co jest?


Wow to chyba mój najdłuższy rozdział w całej historii! Ma ponad 2600 słów. Nie sądziłam, że uda mi się go napisać i dodać do weekendu, ale jakoś poszło.

A teraz kolejna sprawa: Książka ma już ponad 1.6 K wyświetleń! Jesteście cudowni, uwielbiam was.♥♥♥

Tym razem się nie rozpisuję, bo nie mam czasu. Muszę coś załatwić, więc no. Aha, kolejny rozdział będzie nie wiem kiedy hah. Też będzie dosyć długi i będzie tam parę istotnych rzeczy, więc no. Nie to też nie będzie pocałunek Freda i Vix, ani randka :) Też was kocham!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro